Cholernie ciężko jest napisać recenzję takiego filmu jak „Avengers: Endgame” (odmawiam używania źle przetłumaczonego polskiego tytułu). Jak się okazuje – większość materiałów promocyjnych i zwiastunów opiera się o pierwszy akt. Ba, rzekłbym nawet, że w większości to są początkowe minuty seansu. Postaram się jednak opisać wszystko tak dokładnie jak potrafię, nie zdradzając przy okazji żadnego detalu, który mógłby wam zepsuć niespodziankę przygotowaną przez braci Russo. Właściwie to całą gamę niespodzianek i zwrotów akcji.
„Endgame” zaczyna się ckliwie i z wyczuciem, potem następuje – jak u Hitchcocka – trzęsienie ziemi, ale napięcie… No właśnie, zupełnie nie tak jak u Hitchcocka, zamiast rosnąć – gdzieś się rozłazi. Dzielni bohaterowie, którzy pozostali przy życiu, chcą zrobić wszystko, albo cokolwiek, żeby tylko odwrócić skutki najbardziej zabójczego pstryknięcia palcami w historii wszechświata. Są momenty rezygnacji, braku nadziei i lizania ran. Niektórzy próbują odnaleźć nowy cel, inni pogrążają się w depresji. Pojawia się jednak światełko w tunelu i Avengersi wyruszają na misję ostatniej szansy. Czy się powiedzie? Jaka będzie cena i czy będą gotowi ją zapłacić?
W tym miejscu następuje pierwszy duży zgrzyt. Główny wytrych fabularny mocno mnie rozczarował. Wałkowane było to już w kilku produkcjach czy seriach i naprawdę ciężko wyciągnąć z tego motywu coś więcej. Napisałem wytrych, a nie klucz, bo tak naprawdę plan pokonania Thanosa i przywrócenia ładu sprzed „pstryczka” to tylko pretekst do sentymentalnej podróży po MCU. Drugi akt to w całości bowiem tak zwany „fan service”. Czyli wspominanie najlepszych momentów z MCU, domykanie wątków, rozliczanie się postaci ze swoimi demonami i stawanie twarzą w twarz z samym sobą. Ma to swoje plusy.
Jeśli jesteście z bohaterami od początku, jeśli widzieliście wszystkie filmy z tego uniwersum, to czeka was godzina (z okładem) pełna wzruszeń, westchnień i ciepłych uśmiechów. Emocjonalny rollercoaster bazujący na przywiązaniu do postaci wyszedł znakomicie. Nostalgia często wykorzystywana jest cynicznie, ale nie tym razem. Bracia Russo rozumieją miłość fanów i sami ewidentnie kochają swoich podopiecznych. Dlatego każdy element, każde spotkanie, każda rozmowa czy spojrzenie wypadły autentycznie i nie pobrzmiewają fałszem.
To powiedziawszy, muszę się wam z czegoś zwierzyć. Nie jestem komiksowym fanatykiem, więc jakieś ikoniczne momenty z komiksów przeniesione na ekran nie powodują u mnie motyli w brzuchu i szybszego bicia serca. Jeśli są sprytnie wplecione w fabułę – fajnie, ale nie mogą mi jej zastąpić. I to w zasadzie mój główny zarzut do „Endgame”. Mniej więcej połowa filmu to chwyty pod publiczkę. Pamiętacie te czy inne wątki? Pamiętacie najlepsze momenty? Przeżyjmy to jeszcze raz! Owszem, to miłe. Owszem, to nagroda, ciepłe słowa i poklepanie po ramieniu widza. Szczególnie takiego, który oglądał wszystkie poprzednie filmy i niejako finansował kolejne. Tylko, że spodziewałbym się czegoś podobnego w ostatnich 15 minutach seansu, a nie w drugim akcie, który trwa ponad godzinę. Wyobraźcie sobie słynne i nieznośnie długie, wielowątkowe zakończenie „Powrotu króla” rozciągnięte jeszcze bardziej i wsadzone w środek produkcji, przed finałem.
Taka konstrukcja „Endgame” sprawiła, że z jednej strony dałem się ponieść emocjom i wzruszałem się razem z resztą sali, ale z drugiej gdzieś kompletnie uciekło całe napięcie. Zniknęła z oczu stawka i podekscytowanie przed ostatecznym starciem sił dobra i zła. Zamiast tego dostałem delikatnie odgrzewane kotlety, album „Greatest Hits” z piosenkami tyleż cudownymi, co dobrze mi znanymi. Zdarzają się i w tym czasie jakieś potyczki, ale mają raczej niewielki ciężar gatunkowy. Bliżej im do wygłupów na lotnisku w „Civil war” czy starć z pierwszych „Avengers” niż na przykład do pojedynku Kapitana Ameryki z Iron Manem w finale wspomnianej „Wojny bohaterów” czy starcia z Thanosem w poprzedniej odsłonie.
Kiedy już jednak kończy się wielka i nostalgiczna podróż po MCU, zaczyna się finał. Widowiskowy i spektakularny, ale znów: poza drobnymi elementami, które wtłoczą fanatyków komiksowych w stan pełnej ekstazy, nie ma tu nic, czego wcześniej byśmy nie widzieli. Jeden wielki zły z armią mięsa armatniego kontra herosi z kolegami i koleżankami. Momentami starcie nakręcone jest tak dynamicznie i (niestety) chaotycznie, że nie wiadomo co się dzieje. Jakby bracia Russo w pewnym momencie poszli za daleko w pogoni za efektem „wow” i trochę stracili kontrolę nad całością. Owszem, są momenty, gdzie nawet moje zimne serce zabiło mocniej, i są takie, że pojawiły się łzy. Szczególnie jeden, bardzo dramatyczny, który bardzo łatwo mógł otrzeć się o groteskę. Na szczęście tu nie zabrakło wyczucia i to będzie jedna z najsmutniejszych, ale i najlepszych scen w całej historii MCU.
Jedną z najgorszych będzie za to symboliczna scena pod tytułem „triumf feminizmu”. Nie napiszę bardziej szczegółowo, ale oglądając film będziecie wiedzieć o co chodzi. Są świetne sposoby na pokazanie, że dziewczyny dają radę tak samo dobrze (albo i lepiej) niż faceci. Ot, choćby wszystko co robią Shuri i Okoye w „Czarnej Panterze” albo walka z „Infinity war”, gdzie Okoye i Czarna Wdowa pomagają Scarlett Witch uporać się z Proximą Midnight. W „Endgame” natomiast scena „girl power” jest tak nadęta i sztucznie wciśnięta, że budzi skojarzenia raczej z „Ghostbusters” a.d. 2016. Wiecie jakiego typu to są skojarzenia… Na plus zaliczam symboliczny udział Kapitan Marvel w imprezie. Bałem się (nie tylko ja), że ostateczne starcie wygramy dzięki niej na zasadzie „deus ex machina”, ale nic takiego nie ma miejsca i wpleciono tę postać bardzo sprytnie w świat znany z poprzednich odsłon.
Wracając jednak do konstrukcji „Endgame”, moim zdaniem za dużo czasu poświęcono domykaniu wątków, a za mało właściwej fabule. Po bardzo dobrym „Infinity War” czekałem przede wszystkim na dobre poprowadzenie i zakończenie wątku Thanosa, pstryknięcia i kamieni nieskończoności. Tymczasem gdyby zebrać wszystkie sceny bezpośrednio związane z tytanem i jego udziałem w całym bałaganie, wyjdzie… 35 minut? Może 40. Na trzy godziny materiału. Trochę mało. Przez większą część seansu czułem się jakbym oglądał krótkie etiudy podsumowujące wątki poszczególnych Avengersów bardziej, niż jakby to była pełnoprawna kontynuacja „Wojny bez granic”. Powoduje to jeszcze jeden problem: jeśli ktoś obejrzał „Infinity War” i może 3-4 inne filmy z MCU, tutaj nie ma czego szukać. Większość scen będzie zwyczajnie niezrozumiała, albo nie złapie się połowy smaczków, mrugnięć i nawiązań.
Jeśli chodzi o pozytywy, na pewno warto napisać słowo lub dwa o żartach. Te w większości trafiają w punkt. Miejsce Bruce’a Bannera z „Infinity War” zajął Thor Odinson i trzeba przyznać, że Chris Hemsworth talent komediowy ujawniony w „Ragnarok” wyniósł w „Endgame” na jeszcze wyższy poziom. Trochę na tym ucierpiała dramatyczna strona jego postaci, ale trudno. Coś za coś. Jest na tyle zabawny, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Każde jego pojawienie się na ekranie oznaczało salwę śmiechu, a kiedy przyszło do walki i tak dawał z siebie tyle co zawsze. Do puli żartów swoje dorzuca bezbłędny Paul Rudd jako Scott Lang. Znalazło się też kilka fantastycznych scen bezczelnie korzystających (w dobrym sensie) z głównego wytrycha fabularnego, na których ubawiłem się po pachy. Szept Kapitana Ameryki w windzie… to po prostu trzeba zobaczyć!
O aktorstwie pisać nie będę. Wszystkich znamy na tyle dobrze, że wiadomo czego się spodziewać. Najlepsi grają fantastycznie, Evans, Brolin czy Downey Jr. jak zawsze w wysokiej formie, o Hemsworth’cie wspomniałem wcześniej. Scarlett Johansson ma w końcu więcej czasu i miejsca, żeby błysnąć. Podobnie Jeremy Renner. Najważniejsze, że nikt tu nie wykazuje objawów „zmęczenia materiału” jak Daniel Craig w ostatnich Bondach czy Jennifer Lawrence w najnowszych X-Menach.
Po seansie poczułem się odrobinę rozczarowany. Podkreślam, odrobinę. „Avengers: Endgame” jest moim zdaniem najsłabszym filmem braci Russo z czterech propozycji w MCU. Co nie zmienia faktu, że to nadal bardzo dobra produkcja. Świetnie nakręcona, nieźle napisana, dobrze zrealizowana od strony producenckiej. Dająca fanom w większości to, na co czekali. Moje nadzieje i przedpremierowe oczekiwania na satysfakcjonujące rozwiązanie wątku Thanosa utoną w powodzi zachwytów nad sprawnym domknięciem wielkiej sagi złożonej z 21 kolejnych filmów Marvela w jednym, wspólnym uniwersum. Myślę, że dla fanów komiksów i widzów bezwarunkowo zakochanych w Avengersach od początku to będzie produkcja doskonała. Zasługująca na pełną dychę, w ostateczności na dziewięć. I ja to rozumiem. Jednocześnie z powodów wyczerpująco (mam nadzieję) opisanych wyżej muszę sam przyznać siedem, bo „Infinity War” oceniłem na osiem, a moim zdaniem to był po prostu lepszy film od „Endgame”. „Koniec gry” to bowiem idealne domknięcie Marvel Cinematic Universe, ale jako samodzielny tytuł czy jako sequel do „Wojny bez granic”, wypada tylko (i aż) nieźle.
DaeL dorzuca swoje trzy grosze do recenzji SithFroga
Jestem na świeżo po seansie, na który udałem się krótko po obejrzeniu trzeciego odcinka ósmego sezonu Gry o Tron. Może stąd – choć też mam do filmu zastrzeżenia – moja opinia jest odrobinę bardziej pozytywna niż ta zaprezentowana przez SithFroga. Zgadzam się wszakże z jednym – Endgame nie jest dziełem równie kompletnym jak Infinity War. Ale akurat niektóre elementy, na które utyskuje SithFrog, mnie przypadły do gustu. Dalsza część recenzji zawiera lekkie spoilery. To rzeczy, o których wiedziałem przed obejrzeniem filmu, ale niektórzy pewnie wolą mieć niespodziankę…
Koncepcja „skoku na czas” filmu, trochę w stylu Ocean’s 11, ale prowadzącego nas w miejsca znane z poprzednich produkcji, jak najbardziej do mnie przemawia. Ba, nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby w ogóle porzucić pomysł wielkiej bitwy ze złoczyńcą (tym bardziej, że psychologicznie nie dorasta on do tego, co widzieliśmy w Infinity War), a zamiast tego przedłużyć „temporalne przygody” naszych bohaterów. Więc ten element na plus. Szkoda natomiast, że twórcy – ustanowiwszy pewne zasady podróży w czasie, kilkukrotnie sami je łamią w końcówce. Ja wiem, że Avengers to nie Primer czy 12 Małp, ale jak już wpadli na niegłupi pomysł, to trzeba się go było trzymać.
Warto zaznaczyć, że film jest dość zabawny, ale chyba najśmieszniejsze jest wycięcie z niego Kapitan Marvel. Mają w wytwórni nosa i wiedzą, że jednak przygody blondwłosej superwoman nie spotkały się z takim uznaniem jak Czarna Pantera, więc najzwyczajniej wyrzucili większość scen z jej udziałem (nawet scenę, która rzekomo pochodziła z Avengers, a którą widzieliśmy po napisach w solowym filmie o Carol Danvers). Decyzja była chyba słuszna, bo chemia pomiędzy Kapitan Marvel a resztą ekipy Avengers po prostu nie istnieje. Nawet scena, w której Rocket stroił sobie żarty z jej fryzury, była jakaś taka nijaka. Nie wiem, czy to wina scenarzystów, czy aktorki, ale Kapitan Marvel powinna się ograniczać do solowych filmów. I cóż jeszcze można dodać? Thor był śmieszny, ale cofał się w rozwoju, „power-level” Thanosa jest trudny do ogarnięcia, bo czasem wymiata nawet bez Kamieni Nieskończoności.
Zobaczyliśmy więc parę głupotek i niekonsekwencji, ale ogólnie rzecz biorąc frajdy było jeszcze więcej.
Avengers: Koniec gry (2019)
-
Ocena SithFroga - 7/10
7/10
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
Mnie zastanawia z czego jest zrobiona broń Thanosa, skoro toporek Thora był co najmniej tak silny jak rękawica, a tu ewidentnie jego ostrze jest równie mocne.
Pewnie kolejna zabawka od Tyriona Lannistera z jego słynnej kuźni.
Mnie bardziej zastanawia z czego jest zrobiona rękawica Avengersów, że równie dobrze radzi sobie z mocą kamieni, co rękawica Thanosa i dalej: widzieliśmy jak działa dotykanie kamieni nieskończoności w różnych filmach wcześniej, a tu podawali je sobie z ręki do ręki jak M&Msy.
Tony technologie ogarnia, więc to jestem w stanie przełknąć, ale MMsy są słabe, zwłaszcza w wykonaniu „zwykłych” ludzi. Bo taki Hulk czy Thor, no ok, ale Hawkeye…
Tak, tylko rękawica Thanosa była wykuta przez asgardzkie krasnoludy i Thanos w IW zabija prawie wszystkie, żeby nie mogły pomóc już nikomu innemu. W Endgame wychodzi, ze mógł sobie darować… Ja bym to przełknął, gdyby gdziekolwiek w trakcie filmu była jakaś wzmianka, ze Tony rękawicę Thanosa zbadał czy coś.
Tony jest największym geniuszem na Ziemi, Banner ma kilkanaście tytułów naukowych (wspomina je w Ragnaroku), a na dodatek pomaga im szop pracz, geniusz z Kosmosu.
Brakuje tylko Shuri z Wakandy, a IQ wywaliło by sufit.
Serio myślicie, że taka trójka mózgowców nie mogłaby stworzyć skutecznej, zastępczej rękawicy?
Tak
Może i mogłaby, ale fajnie by było zobaczyć jakąś tęgą rozkminę, a nie, ze po prostu zbudował i już. Poza tym ta kuźnia na Nidavellir wyglądała bardziej magicznie niż naukowo. No i na koniec: to nie jest jakaś wielka dziura fabularna, ale fajnie jakby pokazali Shuri/Starka/Bannera jak się głowią nad tym 🙂
Trudno nie przyznać Wam racji, chociaż jeżeli chodzi o kamień z Vormiru (ale wbrew pozorom też i inne, np.kamień od Jarvisa) to był on brany przez Thanosa gołą ręką i nic mu nie było- jedynie w Strażnikach Galaktyki ich moc (a właściwie jednego z nich) była taka, że zwykły śmiertelnik nie mógł go utrzymać.
Tylko Thanos to Thanos, zakładam, że tak jak Hulk czy inny Vision: stworzenie z zupełnie innej bajki niż Hawkeye.
Z drugiej strony Hawkeye wziuął na klatę ostrzał ze statku Thanosa i wyszedł z tego bez większego uszczerbku xD Tak jak Scott, ale tutaj mozna założyc, ze owstatniej chwili się zmniejszył i jakoś uniknął trafienia.
Podajcie mi jedną sytuację w której ktoś ucierpiał dotykając kamień nieskończoności. StarLord i Ronan. Tak były takie sytuacje. Ale, -dziw nad dziwy- przecież już w GotG ekipa Strażników przerzucała sobie Orba – czyli pojemnik na kamień- i nikt nie umierał. Więcej – Strange chwyta kamień czasu w ręce i nic się nie dzieje, Sokole oko teleportuje kamień dusz na ziemię, a Starożytna daje kamień czasu Banerowi.
Używanie WYŁĄCZNIE kamienia siły NA GOŁĄ SKÓRĘ jest niebezpieczne. Reszka kamieni nie jest tak zabójcza.
Prozę oglądać filmy przez dwoje oczu, Oki? :-p
„ekipa Strażników przerzucała sobie Orba – czyli pojemnik na kamień- i nikt nie umierał”
Tak samo z tesseractem. Założenie jest, że kamienia się nie dotyka. Opakowanie można. Czemu orb miałby robić krzywdę? Po to właśnie był – jak rozumiem – żeby opanować moc kamienia do poziomu, gdzie dotyk nie zabija.
„Więcej – Strange chwyta kamień czasu w ręce i nic się nie dzieje, Sokole oko teleportuje kamień dusz na ziemię, a Starożytna daje kamień czasu Banerowi.”
1. Gdzie Strange dotknął kamienia ręką?
2. Banner to nie człowiek, to już ustalił sam film pokazując, że to co nie zabiło Bannera, zabiło Starka.
Dotknął go, przekazując go Thanosowi jeżeli mnie pamięć nie myli.
UŻYWANIE kamieni nieskończoności jest zabójcze. Trzymanie ich, a co więcej -trzymanie je w pojemnikach- jest absolutnie niegroźne.
Cap trzymał berło Lokiego z kamieniem duszy, Strange łazi z Okiem Agamotto i kamieniem czasu, a Strażniczy z Yondem przerzucali sobie kamień siły otoczony Orbem i nic się nikomu nie stało.
A mnie zastanawia z czego zrobiony jest Tony Stark.
Z Roberta D. Juniora
Dobry materiał 😛
Ze sceny „women power” nabijała się nawet moja narzeczona. Jeżeli ze sceny mającej „empowerować” kobiety śmieją się kobiety… no to wiadomo, że coś poszło nie tak.
No właśnie, było wcześniej w różnych filmach sporo scen mogących robić za pokazówkę „hej, dziewczyny też potrafią” i były naturalnie wpasowane w film, a tu nagle taka hardkorowa, wciśnięty na siłę sekwencja. Groteska.
O tempora, o mores… Chciałoby się dorzucić też kilkukrotne symboliczne przekazywanie pałeczki, ale pan Orwell nie pozwala.
To mnie akurat martwi, bo zostają postaci tak mało charyzmatyczne, że poza kosmicznymi przygodami Guardiansów i Thora nikt inny mnie tu specjalnie nie obchodzi. No, może jeszcze Spiderman.
To nie byłoby takie złe, gdyby nie fakt, że ten atak niczego sensownego nie dał. Ale jak dla mnie, to fajny smaczek, podobnie jak Kapitan Ameryka wywijający młotkiem Thorna.
Co do Kapitan Marvel: zabrakło kilkusekundowej informacji od Czarnej Wdowy, że nie mogła się do niej dodzwonić i że zostawiła jej ogólną informację co i kiedy planują zrobić. Wtedy jej ten nieoczekiwany powrót w ostatniej chwili miałby więcej sensu.
No właśnie smaczki polegają na tym – jak z młotkiem – że są wrzucone przy okazji, a nie wepchnięte na siłę, a moim zdaniem ta scena była mocno wyrwana z kontekstu i tak jak piszesz – nic nie wniosła 😉
Kapitan Ameryka i Młot Thora to akurat zostało wzięte z komiksów (chyba jedyne, co o nich wiem), więc to takie rozbudowane (bo w komiksie aż tak z nim nie latał) mrugnięcie do fanów papierowej wersji jego przygód.
Wiem, że to z komiksów i akurat ten element mi się podobał. Jeśli ktoś ma być „worthy” to kto, jeśli nie kryształowy harcerz Cap? 🙂
Ja miałem tylko problem z tym lataniem i piorunami. Wydawało mi się, że to bajery wbudowane w Thora, a młot tylko pomagał je kanalizować i korzystać – tak sugeruje Odyn w Ragnaroku.
Tutaj jest kwestia zaklęć młota. Jest powiedziane zaklęciem odyna że godny otrzyma moc thora, więc miał miał dawał moce thora temu kto go uniesie, lamacz burzy już tego nie posiada i on wykorzystuje moce thora, z tego co ja zrozumiałem
Ma to sens, ale w Ragnaroku jest powiedziane coś dokładnie odwrotnego więc to po prostu chyba kwestia niespójności wcześniej.
Czy ja wiem, w 1 jest mowa o mocy Thora, wiec młot miał ją dać posiadaczowi, zamkną ją w sobie i pozwoli jej uzywac tylko godnemu, ale skoro w ragnaroku młotek jest zepsuty to Thor może używać swojej mocy tylko bez katalizatora 😀
Moim zdaniem Infinity War to był film 10/10, ale Endgame jednak przebiło skalę 11/10
Tak btw. to wg reżyserów Thanos w Infinity War nie użył rękawicy do walki z Hulkiem, więc walka z ŻelazoManem, Kapitanem Bangladeszem i jednak mocno zapuszczonym Thorem bez kamieni nie jest aż tak przesadzona.
Przypomnij sobie walkę z Thanosem na tytanie. Tam używał mocy wszystkich posiadanych wówczas kamieni nieskończoności i omal nie przegrał. Tutaj wyciągnął śmigło i spuścił łomot całemu tryptykowi.
„Tutaj wyciągnął śmigło”
A tej sceny to nie kojarzę, było fioletowe?
Hy-hy-hy 😛
Ale zgadzam się, bez rękawicy spokojnie sobie poradził z IM, Thorem na pełnej k… i Capem? Trochę to śmierdziało.
No i pytanie za 100 punktów: dlaczego Cap miotał piorunami z młota? Rozumiem, że mógł nim walczyć, bo jest godzien, ale chyba w Ragnaroku Odyn mówił, że Mjolnir tylko kanalizował moc Thora czyli pioruny pochodziły zawsze od Odinsona. Skąd nagle kap umie strzelać z błyskawicy?
W pierwszej części Odyn mówi, że ktokolowiek będzie godny ten posiądzie moce thora
Czyli każdy godny osobnik może zostać „god of thunder”?
Tak, w komiksach był pewien Bill, którego twarz widać na sakar w ragnaroku. Każdy kto podniesie młot jest Bogiem pierunow
Ale na Tytanie było ich więcej, w tym Strange.
Masz rację, skoro Thanos potrafił sobie bez trudu poradzić z Hulkiem bez użycia kamieni nieskończoności – a tak było w Infinity War, należy pamiętać, że jak używał kamieni to one zawsze świeciły- to i z pozostałymi mógł walczyć jak równy z równym.
Mimo wszystko: Thor ze Stormbreakerem, Cap z Mjolnirem i napakowany Tony, a potem jeszcze Pani Marvel? To gruba ekipa, a Thanos rozstawiał ich po kątach jak dzieci 😛
Tylko zobacz: chwilę wczesniej Kapitan Marvel jest przekozak i niszczy system, a potem nagle do prostego zadania potrzebna jej pomoc całej reszty pań, chociaż wszystkie razem wzięte nadal miałyby ułamek jej mocy. To tak jakby tyranozaur potrzebował pomocy mrówek, zeby przebić się przez sforę Chihuahua.
Z młotkiem też było dziwne, bo w Ultronie Kapitan nie mógł go podnieść (chociaż coś tam lekko poruszył), a teraz nagle „jest godny”. Yyy, ale co się zmieniło po drodze?
Spogodniał. 😀
Nawrócił się. W Zimowym Żołnierzu walczył z Hydrą, a w Endgame… no wiesz… winda 😀
Pytanie czy w Ultronie nie mógł czy po prostu nie podniósł 😉
Poza tym od ego czasu zrobił tyle, żeby udowodnić swoją wartość, że ja to kupuję.
W weekendzie ultrona chyba nie chciał urazić Boga piorunow, albo w inny sposób się popisywać. Tak ja to zrozumiałem już wtedy i czułem że podniesie kiedyś młot, chyba nawet ktoś od mcu to potwierdził ale mogę się mylić
Jak wg ciebie powinien brzmieć polski tytuł? I co jest złego w 'końcu gry’?
Nie wiem, nie jestem specjalistą, nikt mi za to nie płaci ale „endgame” po angielsku nie oznacza przecież końca gry.
Już prędzej „ostatni etap” albo „ostateczna rozgrywka” albo cokolwiek, co sensem oddaje słowo „endgame”.
Przy tytułach warto popatrzeć na sąsiadów.
W Czechach i na Słowacji mamy angielski tytuł.
Na Ukrainie przetłumaczyli to jako Месники: Завершення (Mesniki:Zawerszennja) Według tłumacza google „Mściciele zakończenie”
W Rosji mamy Мстители: Финал(Mstitieli: finał)
Nie znam dobrze tych języków, więc jeśli popełniłem błędy przy transkrypcji to proszę nie bić 😀
„W Czechach i na Słowacji mamy angielski tytuł.”
Najlepsza możliwa metoda!
Już bym wolał nawet epilog niż koniec ?
Mściwoje: Epilog.
Mściwoje: Epilog.
Ja Endgame oglądałem tuż przed trzecim odcinkiem gry o tron i dlatego tamten odcinek tak mnie zawiódł. Były co najmniej trzy epickie momenty, w tym jeden, który chyba na zawsze przejdzie do historii telewizji, a przynajmniej na pewno ja będę pamiętać – śmierć Tonego Starka była prze kuźwa kozacka, od razu w tym momencie przypomniały mi się wszystkie filmy z Iron Manem, od pierwszej części. Poczułem ogromną pustkę, do samego końca myślałem, że jednak jakoś go przywrócą. Drugi moment to podniesienie młotka przez Kapitana Amerykę i jego walka z Thanosem, która wyszła bardzo fajnie, no i trzeci moment, rozmowa Starka ze Starkiem, choć krótkie było genialne, a jak Howard powiedział, że dzieciak jeszcze się nie urodził, a on już dałby się za niego pokroić – poruszyło mnie to. Długo wahałbym się jaką ocenę wystawić, coś między 9 a 9.25, ale chyba przez te słabsze momenty dałbym tylko 9.
„śmierć Tonego Starka była prze kuźwa kozacka”
No tu się zgodzę. Widzę 134 inne wersje tej sceny i każda jest gorsza. Jak oni do niego podchodzą tłumnie i po kolei, jak on coś gada, krztusi się, daje im swoje błogosławieństwo i inne takie patetyczne bzdety.
A tu nie powiedział już nic, po prostu nie dał rady, umarł. Zdecydowanie najlepsza scena w filmie i na pewno najbardziej wzruszająca w MCU.
Zwróć uwagę, że skończył dokładnie tak, jak zaczął. Mówiąc: I’m Iron Man.
za to śmierć czarnej wdowy była nieporównywalnie słabsza od śmierci Gamory w tym samym miejscu. Tutaj troche reżyserzy nie stanęli na wysokości zadania.
Tak. Poza tym ciągle mam wątpliwości. Samobójstwo się liczy? Bo Hawkeye wcale nie „poświęcił” życia Wdowy za kamień. Ona sama się rzuciła 😛
Szkoda tylko, że teraz „Iron Manem” będzie albo War Machine albo Potts. Obie wersje do kitu.
No, delikatnie mówiąc: szału nie ma.
Ogólnie to ciekawie wyszło. Każdy główny avenger miał swojego przydupasa-afroamerykanina:
Iron Man – War Machine
Cpt. America – Falcon
Thor – Hejmdall
Teraz każdego głównego avengera zastąpi afroamerykanin:
Iron Man – War Machine
Cpt. America – Falcon
Thor – Walkiria
Chociaż w ostatnim przypadku murzynka jest nieco wyblakła, a i zastąpi Thora tylko w niewdzięcznej roli niańczenia bezużytecznych Asgardczyków.
Nie no. Thor i Walkiria będą teraz nosić garnitury i łapać kosmitów.
A co do zastępowania: nie widzę tego. Tzn. Hejmdall niestety nie żyje, a to jedyny (poza Walkirią) gość z charyzmą. Anthony Mackie i Don Cheadle są sympatycznymi pomocnikami głównych bohaterów, ale żeby mieli grać główne skrzypce? Z całym szacunkiem: nie ma takiej opcji.
Dodaj do tego film z jakimś Azjatą, którego mocą będzie kung-fu. Poza Strażnikami Galaktyki i Spidermanem nie będzie co oglądać.
Zobaczymy. Może mają pomysł na jakieś ciekawe nowe gęby. Żeby tylko nie poprzestali na tych co zostały teraz, bo będzie słabo.
Chociaż mnie poza Far from home od pająka i Asg(u)ardians of the galaxy interesuje też BP 2.
Normalnie cieszyłbym się na Ant-mana, ale po sequelu nie mam już żadnych oczekiwań.
O nie tutaj się nie zgodzę, Endgame 11/10 😉 Fan service jakich mało, ale mistrzowsko zrealizowany. Niedociągnięcia giną pośród całej reszty, szczególnie dla osób które są z MCU od pierwszego filmu 😉
Ja jestem od początku i mnie nadal uwierały niedociągnięcia, ale zastanawiam się czy dałoby się lepiej podsumować taki okres i tyle filmów. Bo skopać to mogli na wiele sposobów. Fajnie, że wyszło na plus.
Taka refleksja, skoro Loki prysnął z tesseractem, to przecież cały timeline powinien im się pokiełbasić ? bo reszta powiedzmy, że ok, ale on to bankowo by nie zaniósł go do skarbca , ani do Thanosa.
Najpierw mówią, że nie można zmienić przyszłości, bo wytworzy się tylko nowa linia. A potem Kapitan Ameryka zostaje w przeszłości i na starość jest w tej samej linii czasu w której był, więc xd trochę w tę logikę.
No właśnie, złapali się we własne sidła 🙂
Ale miał zwrócić kamienie w dokładnie tych samych momentach, dlatego ta nowa linia miała zostać zniesiona i wtopić się w pierwotną. Oczywiście tylko w logice filmu, bo tak naprawdę każda ingerencja w przeszłość wywołałaby lawinę skutków normalnie, także wiadomo, przez palce trzeba na to patrzeć.
To miałoby sens, ale… Steve związał się z Carter, więc i tak zmieniło się sporo wydarzeń, bo cały serial o niej przestał mieć sens, no i też w tej oryginalnej linii czasu to ona była z kimś innym. Więc mimo wszystko powinna się wytworzyć nowa linia
Wydaje mi się, że zarówno zniknięcie Lokiego, jak i powrót Steve’a do Peggy można wyjaśnić tak, że to nie zostało zmienione. To już się zdarzyło, ale nikt o tym nie wiedział.
Peggy wyszła za mąż i miała dzieci, ale ustaliła z Capem, że nie zdradzi tego w tamtym nagraniu, bo on je musi obejrzeć i nie wpaść na to, że sam będzie tym mężem. Nie mogła mu powiedzieć, kiedy po wybudzeniu poszedł ją odwiedzić. A wiedziała przez cały czas, pewnie w dodatku poinstruowała całą rodzinę, włącznie z Sharon, co mają robić, żeby Steve zbyt wcześnie się nie zorientował.
A Loki wykorzystał okazję, żeby zniknąć, i pewnie nie pozostanie to bez znaczenia… bo później uznał za stosowne wrócić i dać się uwięzić. Pewnie była dłuższa akcja, i kto wie, czy do tego nie wrócą (w końcu żadne słońce im jeszcze nie zaświeciło). Wcale się nie zdziwię, jeśli jeszcze go zobaczymy (czyżby w Strażnikach 3? No bo dajcie spokój, nowe przygody Thora bez Lokiego? Od Infinity War coś tu mi zgrzyta, a teraz Thor, ze wszystkich ludzi na świecie, najbardziej tęskni za mamą? Loki żyje, i Thor o tym wie, dlatego go w ogóle nie opłakiwał, a reszta Mścicieli ma to tam, gdzie kapitanowi ładnie się strój opina ;))
Ja tego nie kupuję. Film ewidentnie kasuje stare filozofie („Powrót do przyszłości”) podróży w czasie i ze trzy razy zaznacza, że zamiana oznacza nową wersję rzeczywistości jako odnogę więc moim zdaniem idąc za tą logiką: pojawienie się Capa na koniec jest bez sensu.
Chociaż niespecjalnie mi to wadzi, z filmowymi podróżami w czasie jest tak, że trzeba brać na wiarę, inaczej zawsze znajdzie się jakiś błąd oparty o paradoksy.
Proszę Was wszystkich: obejrzyjcie CHOĆ JEDEN FILM NA YT wyjaśniający podróże w czasie w EG. Ten jest najlepszy – ale to tylko moja opinia:
https://www.youtube.com/watch?v=d5DqcBJ7WvQ
A co do Lokiego – on jest z innej linii czasowej. Loki z oryginalnej ZMARŁ. NIE ŻYJE. NIKT GO NIE WSKRZESI. I nikt tego nie zrobi. Dlatego właśnie serial o Lokim, który powstaje na platformę Disney+, nie będzie osadzony w główniej linii czasowej.
W EG w ładny sposób, MARVEL stworzył sobie elswordy – czyli światy alternatywne.
Radzę oglądać filmy ze stajni MARVELA nie zasypiając po drodze ;-D Podróże w czasie były jasno i klarownie wytłumaczone przez Hulka.
No prysnął. Dlatego cofnęli się do lat 70tych, żeby buchnąć tesseract wcześniej.
No tak, ale w tej przerwie między jego ucieczka, a ich powrotem, on coś tam w tym 2012 mógł zmajstrowac i miało by to wpływ na ich ogólna podróż…
Zgadzam się z tym, że film słabszy od Infinity War, który autentycznie mnie zaskoczył. Uznałem dzięki niemu, że muszę nadrobić braki w MCU, co też uczyniłem. A Koniec Gry? Z jednej strony dostajemy wszystko co chcieliśmy, ale z drugiej… Początek nastraja optymistycznie i jest dużym zaskoczeniem, ale potem ta sentymentalna podróż jakoś mnie nie przekonała- ta powtórka z Kamieniem Nieskończoności na Vormirze miała być niby mocna, ale rezultat daleko poniżej oczekiwań. Poza tym domyśliłem się zakończenia w trakcie seansu, co psuje film. Brakowało na koniec takiego efektu WOW jak końcówka Infinity War. O feministycznej akcji nie chcę wspominać… Ale film jak najbardziej ok, ale do trójki ulubionych z tej stajni na pewno nie trafi.
„Brakowało na koniec takiego efektu WOW jak końcówka Infinity War. ”
Dla mnie efekt był (Tony Stark) tylko między mocnym początkiem, a ostatecznym starciem, wszystko się trochę rozlazło.
Szkoda, że Nataly Portman miała taka małą rolę – uwielbiam tą aktorkę. Liczyłem na jakąś jej interakcję z Thorem.
Ja też. Wielkie nazwiska, wielkie powroty, a Portman została gdzieś zapomniana. Z drugiej strony mogłaby doznać szoku po zobaczeniu Thora Lebowskiego 😉
Nataly Portman nie zagrała w tym filmie. Zostały wykorzystane nieużywane wcześniej sceny z Thora II. Autentyk Nataly nie była zadowolona w swoim występie w MCU i jej udział na drugiej części Thora się skończył.
Mój pierwszy komentarz tutaj, choć czytuję stronę już „od lat” to jednak dopiero teraz zdecydowałem się podzielić swoimi myślami, które nie dają mi spokoju po seansie 🙂
Co do samego filmu to mam mieszane uczucia z przewagą tych dobrych. Film mi się podoba, jest ładny wizualnie, scenariusz mnie nie denerwował a wręcz zaskakiwał pozytywnie parę razy. Zwłaszcza pierwsze nie-wiem-ile minut, bo ani się obejrzałem a na zegarku mojego 10-latka minęły prawie 2h od początku, sprawiło, że.. no właśnie. Chyba przez takie łatwe rozwiązanie straciłem jakąś ciekawość albo zainteresowanie w drugim akcie. Wręcz stwierdziłem, że Infinity War było dużo bardziej wciągające. Czytając recenzje widzę, że nie jestem jedyny w takim stwierdzeniu.
Przeszkadzały mi sceny politpoprawności. O ile wątek homoseksualistów jeszcze jestem w stanie zrozumieć, a tyle przy scenie „girl power” parsknąłem śmiechem. Nie z tego samego powodu co na widok Thora, ale z jakiejś takiej żałości. Uważam, że ta scena była zupełnie niepotrzebna. Do tej pory w całej historii MCU wtyczki „girl power” były zrobione nieźle. Strażniczki Czarnej Pantery były uzasadnione dobrze – wyselekcjonowane, wyszkolone. Okoye ukradła Bosemanowi film niczym Furiosa Hardy’emu. Bardzo fajną sceną była wspomniane w recenzji walka Scarlet Witch, Okoye i Black Widow z Proximą Midnight. Natomiast to co wydarzyło się w Endgame, no ciężko mi się z tego nie śmiać. Jeszcze sposób w jaki zaczęły się pojawiać na ekranie, zwłaszcza Wasp i Rescue.. No scena na siłę, żeby coś pokazać, tylko nie wiadomo co – część nie wiadomo skąd się tam wzięła, bo były z zupełnie innym miejscu pola bitwy, a połowy z nich nie było widać w żadnej akcji następującej po tej scenie. Na prawdę mogli się tu lepiej popisać.
Cieszę się też, że Carol Danvers było w tym filmie tyle, ile było, bo po seansie solowego filmu bałem się, że całe Endgame będzie zrobione pod tą bohaterkę, która rozwiąże wszystkie problemy w pojedynkę.
Żeby nie było, że tak narzekam to muszę ukłonić się w pas agentce Romanov. Nie było jej nigdy dużo, ale postać została tak poprowadzona, że się z nią po prostu zżyłem. W każdym filmie udowadnia, że jest ważnym ogniwem tej drużyny.
Z pewnym niepokojem czytam kolejne informacje dot. MCU, m.in. to, że jesteśmy podobno gotowi na bohatera-homoseksualistę albo dominację bohaterek kobiecych. Jeśli nowi będą wprowadzani tak jak Black Widow – może będzie w porządku. Ale jeśli to będzie takie pojawianie się jak scena „girl power” z Endgame – raczej tego nie kupię.
Na zakończenie zakończenie – sekwencja prezentacji aktorów odtwarzających role pierwszego składu Avengers – aż się chciało wstać i zaklaskać. Zupełnie jak po sekwencji poświęconej Stanowi Lee w Capitan Marvel.
Downey Jr., Evans, Johannson, Hemsworth, Renner, Ruffalo – dziękuję za dekadę dobrej rozrywki!
„straciłem jakąś ciekawość albo zainteresowanie w drugim akcie. Wręcz stwierdziłem, że Infinity War było dużo bardziej wciągające”
No właśnie, bo tak rozłozyli dziwnie akcenty, że właściwy film był na początku i pod koniec, a cały środek przeznaczono na domykanie wątków, spotkania po latach (albo przed latami), wzruszenia i wspominki. Fajne, ładne i poruszające, ale widz kompletnie gubi poczucie stawki, ze jest jakieś zagrożenie, że nadal o coś walczymy.
„O ile wątek homoseksualistów jeszcze jestem w stanie zrozumieć”
O, był taki wątek?
„a tyle przy scenie “girl power” parsknąłem śmiechem”
No tak, tej sceny nie da się obronić.
„Okoye ukradła Bosemanowi film niczym Furiosa Hardy’emu.”
Zgadzam się… połowicznie. W tym drugim przypadku – z tego co mówił Miller – taki był plan. Że to Furiosa ma być, wbrew tytułowi, główną bohaterką.
„Jeszcze sposób w jaki zaczęły się pojawiać na ekranie, zwłaszcza Wasp i Rescue.. No scena na siłę, żeby coś pokazać, tylko nie wiadomo co”
Ja bym dodał jeszcze, że ostatecznie atak/obrona niespecjalnie się udały i cały ten „girl power squad” dość szybko został rozbity w pył. Wyszło, że panie sobie nie poradziły 😛
„Cieszę się też, że Carol Danvers było w tym filmie tyle, ile było, bo po seansie solowego filmu bałem się, że całe Endgame będzie zrobione pod tą bohaterkę, która rozwiąże wszystkie problemy w pojedynkę.”
Miałem identyczne obawy. I jeszcze myślałem, że to ona z mała pomoca rozklepie Thanosa.
„Z pewnym niepokojem czytam kolejne informacje dot. MCU, m.in. to, że jesteśmy podobno gotowi na bohatera-homoseksualistę albo dominację bohaterek kobiecych.”
Dla mnie generalnie takie plany to jest robienie samochodu zaczynając od klamek, świateł i rury wydechowej. Dajcie mi świetne, charyzmatyczne postaci z ciekawą historią. Potem dorzućcie do tego płeć i orientację. Nie odwrotnie. Wspomniana Furiosa – czy ktoś narzekał, że to postać kobieca? Jakby się całowała w filmie z koleżanką to ktoś by narzekał, że homo? No nie, bo to po prostu rewelacyjna postać i tyle. Mnie po prostu mierzi pomysł na film w stylu: ma być o geju i on ma mieć moce, no, a teraz dopiszcie jakąś fabułę. To już przerabialismy ostatnio w Ghostbusters: jak nie ma pomysłu na fajną opowieść to podmianka płci czy zmiana orientacji niczego nie załatwią.
„Downey Jr., Evans, Johannson, Hemsworth, Renner, Ruffalo – dziękuję za dekadę dobrej rozrywki!”
Amen 🙂
A ja jestem niewymagającym widzem, i podobało mi się praktycznie wszystko. Poza Wdową, bo miała dostać swój film, a tu taka przykrość. Chyba, że wystąpi jako retrospekcja w filmie Buckiego, ale to już nie to samo. Liczyłam w tamtej chwili na Clinta, no ale nie mogli przecież pozbawić aż dwóch rodzin żywicieli (chociaż u niego to chyba jednak Laura zarabia, zwłaszcza ostatnio, kiedy był w areszcie). Zgadzam się też, że 'girl power moment’ był przesadzony, ale jakoś tak po tych wszystkich latach, gdy w niemal każdej produkcji na całą bandę bohaterów przypadało zero do jednej dziewczyny, miło było zobaczyć, że trochę ich się namnożyło. Byle nie poszło to w drugą stronę, bo od przybytku głowa jednak boli, a na tyłek Kapitana też miło popatrzeć 😉 Nie mogę też odżałować muskułów Thora, mam nadzieję, że powrócą w kolejnym filmie. I co to za wymysły z tym Bannerem, aż przykro było patrzeć. Nie dość, że mu zrujnowali przyszłość z Nataszą, to jeszcze permanentnie zrobili na zielono.
Poza tym wszystko było w sam raz, a domknięcie wątku Tony’ego… brak mi słów, żeby to opisać. Po prostu majstersztyk. Tak samo Steve. Pewnie nie obraziłabym się, gdyby było odwrotnie, ale w ten sposób żaden z nich już nie wróci, a obaj skończyli z przytupem. Clinta też już pewnie zostawią w spokoju, a Thor… no, Thora to raczej jeszcze zobaczymy przynajmniej raz. Oby w wersji z Ragnaroku, bo tam był najlepszy 🙂 Pepper w zbroi byłaby czystym fanserwisem, gdyby nie… no cóż. Musiała tam być. Nigdy wcześniej nie udało im się pożegnać.
Miło było jeszcze raz zobaczyć Frigg i Starożytną, Jane Foster niespecjalnie (aktorkę lubię, ale postaci nie), ale i tak najwięcej radości wywołał u mnie Loki 🙂 Nawet jeśli to już ostatni raz w tej roli, warto było.
„Poza Wdową, bo miała dostać swój film, a tu taka przykrość. Chyba, że wystąpi jako retrospekcja w filmie Buckiego, ale to już nie to samo.”
Moim zdaniem opcje są dwie. Albo będzie film z przeszłości i zobacyzmy w końcu akcję w Budapeszcie, o której w kółko z Clintem wspominają. Albo… Cap poszedł odłożyć kamienie na swoje miejsce. Nie wiadomo co się dzieje jak się oddaje kamień duszy. Może poświęcona ofiara wraca?
„jakoś tak po tych wszystkich latach, gdy w niemal każdej produkcji na całą bandę bohaterów przypadało zero do jednej dziewczyny, miło było zobaczyć, że trochę ich się namnożyło”
Zgadzam się tylko niech to będzie subtelniejsze. Chociaż odrobinę. Mając takie wulkany charyzmy jak Tessa Thompson – da się 🙂
„Nie mogę też odżałować muskułów Thora, mam nadzieję, że powrócą w kolejnym filmie.”
Na pewno. Nie mogę doczekać się Asg(u)ardians of the Galaxy, GotG + Ragnarok = idealne połączenie 🙂
„I co to za wymysły z tym Bannerem, aż przykro było patrzeć. Nie dość, że mu zrujnowali przyszłość z Nataszą, to jeszcze permanentnie zrobili na zielono.”
Zapomniałem o tym napisać. Masz rację. Tzn. rozumiem uzasadnienie, ale raz, że wyglądało to trochę przerażająco i obleśnie, dwa, że CGI trochę zabija talent tak fantastycznego aktora jakim jest Ruffalo.
„Poza tym wszystko było w sam raz, a domknięcie wątku Tony’ego… brak mi słów, żeby to opisać. Po prostu majstersztyk.”
Tak, tak i jeszcze raz tak.
„Pewnie nie obraziłabym się, gdyby było odwrotnie, ale w ten sposób żaden z nich już nie wróci, a obaj skończyli z przytupem.”
Odwrotnie byłoby nie fair. Cap nie dostałby nic od życia. Tony jednak swoje przeżył i jako singiel i potem jako mąż i ojciec. Cap gdyby zginął – umarłby jako „dziewic”, który całe życie walczył za i dla innych 😛
„ale i tak najwięcej radości wywołał u mnie Loki. Nawet jeśli to już ostatni raz w tej roli, warto było.”
Ostatni? Mi się wydawało, że jego ucieczka to taka furtka, żeby w kolejnych częściach/serialach się pojawił.
Liczę na Budapeszt, ale czy nie da się tego połączyć? Wiem, ciężar tamtej sceny zostałby zniszczony – zupełnie tak, jak rok temu; wychodząc z kina byłam stuprocentowo pewna, że odwrócą skutki pstryknięcia (zapewne zapowiedziane sequele Strange’a, Spidermana i Pantery miały z tym coś wspólnego) i ruszyło mnie głównie w momencie wyparowania Petera (zasługa należy się zasadniczo RDJowi). Ale niedosyt pozostał.
Pewnie, że się da. Powiem więcej, u Marvela jakoś nigdy mnie nie raził brak kobiet, bo reprezentacja była dość dobra. Już na samym początku Pepper zrobiła robotę, bo w ich relacji to raczej Tony był damą w opałach (jak on sobie bez niej radził, wiemy z Civil War). Były kobiety-agenci, kobiety-naukowcy, kobiety u władzy i kobiety-antagoniści. Mało, bo mało, ale z każdym filmem więcej, i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nawet przyzwyczaiłam się już do myśli, że zawsze tak było, nigdy się nie zmieni, więc trzeba się cieszyć tym, co jest i nie narzekać, że mogłoby być więcej. Może dlatego ta scena tak mnie uderzyła, bo uświadomiła, że bohaterki tam są i pozostaną, choć odeszła Czarna Wdowa, która była w pewnym sensie pierwszą z nich jako dusza flagowego teamu (uwielbiam tę teorię o sześciu Avengersach i sześciu kamieniach nieskończoności – Nataszy odpowiada ten, który ją zabił). Ale bardziej łopatologicznie chyba się nie dało. (I nadal uważam, że Thor jest silniejszy od Carol, wcale nie czuję potrzeby, by najpotężniejsza istota we wszechświecie była kobietą. A w ogóle to Carol jest na mój gust zbyt irytująca.)
Prawdziwie przykre będzie, jeśli wysadzą Thora offscreen gdzieś w kosmosie przed rozpoczęciem Trójki…. ale może jednak nie zmarnują takiej szansy?
Nawet mi nie mów, jak przepadałam za Bannerem w poprzednich częściach, tak w tej ciężko był mi na niego patrzeć. I co z nim teraz robić w czwartej fazie, zdegradować do roli pobocznego mentora?
Niby nie fair, ale tyle się o tym mówiło w sieci, że się nie da go cofnąć do Peggy, Sharon była klapą, a w Buckiego chyba woleli się nie bawić, że zaczęłam się obawiać niesatysfakcjonującego końca dla Kapitana. Chciałabym tylko, żeby to jakoś wyjaśnili – czy on przeżył Peggy i po prostu przyszedł w tamtym momencie na ławeczkę, bo znał czas i miejsce, czy jakoś ominął całą procedurę? Tylko że sam na to nie wpadł, ktoś mu musiał pomóc, a nikt sensowny nie przychodzi mi do głowy.
Po cichu na to liczę, choć Marvel lubi wykańczać moje ulubione postaci, a Loki jest wśród nich w samej czołówce.
Bylem, widzialem, dla mnie osobiscie – wielka rzecz. Fan service podniesiony do rangi mistrzowskiej, ale jak to dzialalo! Przy smierci Starka slyszalem autentyczny szloch w sali kinowej, chyba pierwszy raz w zyciu… na Avengersach! 😛
Z recenzja sie zgadzam, ale I tak dalbym co najmniej oczko wyzej. Wady nie byly na tyle uderzajace, zeby przeszkodzic w budowaniu emocji, ktore w tym przypadku sa najwazniejsze.
Jedynie Thanos mi sie zupelnie nie podobal. Sam tego do konca nie rozumiem – w Infinity War to byla najlepsza postac, taki crazy villian z jasno okreslonym i przerazajacym celem.
Tutaj niby powtorka z rozrywki, ale kompletnie mi nie podszedl. Irytowal swoim bezjajecznym glosem, byl zdecydowanie przekoksowany (I to bez kamieni!), a ta cala jego motywacja wydala mi sie za drugim razem kompletnie idiotyczna. Granice zenady przekroczyl chyba w momencie tego monologu pt. „I wtedy zrozumialem, ze musze sobie stworzyc caly wszechswiat pod siebie”. To bylo calkowite zaprzeczenie jego koncepcji z IW. Z gotowego do ostatecznych poswiecen, przerazajacego tyrana stal sie zwykla wariacja Adolfa H.
Ale cala reszta – miodzik. Thor I Banner 🙂
„Fan service podniesiony do rangi mistrzowskiej, ale jak to dzialalo!”
No właśnie. Jest fan service i fan service. Czasem autorzy nie wiedzą co zrobić na ekranie więc wrzucają jakiś znany kadr z komiksu, żeby odwrócić uwagę i połechtać nerdowską publikę skojarzeniem – to jest ten negatywny sposób odwoływania się do oryginału.
Endgame odwrotnie: robi to dobrze. Wszystkie te momenty to z jednej strony są jakieś easter eggi i odniesienia, ale to nagroda za bycie z MCU 11 lat, za oglądanie wszystkich filmów i każa z tych scen jest wypracowana fabularnie w poprzednich filmach, a nie wrzucona z czapki.
„Granice zenady przekroczyl chyba w momencie tego monologu pt. “I wtedy zrozumialem, ze musze sobie stworzyc caly wszechswiat pod siebie”. To bylo calkowite zaprzeczenie jego koncepcji z IW. ”
A mi się to podobało i brzmiało logicznie. Zobaczył, że mu się udało i że to nie ma znaczenia, bo zawsze w pozostawionych 50% znajdą się malkontenci, którzy nie są w stanie pogodzić się ze stratą i przegraną i będą kombinować aż odwrócą „snap” albo jeszcze bardziej namieszają. Wobec tego najlepiej „wysnapować” wszystkich i zrobić nowy wszechświat…
…albo pstryknąć i stworzyć nieskończone źródła zasobów, ale na to najwyraźniej nikt nie wpadł 😀
Infinity War – Thanos mówi: wymażę połowę populacji, żeby nie zabrakło zasobów.
Początek Endgame – Tony Stark prawie umiera z powodu braku zasobów.
Właśnie naszła mnie myśl, że Thanos trochę za bardzo popadł w skrajność. Wystarczyło zostawić przy życiu tylko kobiety i gejów. Nie dość, że zasobów wystarczyłoby na baaardzo długo, to jeszcze zagwarantowałby Disneyowi ze 20 Oskarów i 99% entuzjastycznych recenzji.
Przed chwilą wróciłem z kina i nie zauważyłem tej sceny z girl power. Już miałem rzucać gromy na autora recenzji, że jest przewrażliwiony na maxa, ale widzę że więcej osób to ubodło. Którą scenę macie na myśli? 0_0
Jak zupełnym przypadkiem na środku wielkiej rozpierduchy znajdują się same dziewczyny i razem, w jednym kadrze biegną/lecą pokonać Thanosa.
Inna sprawa, że ten atak spektakularnie zawiódł, ale o tym mało kto pamięta 😉
“I wtedy zrozumialem, ze musze sobie stworzyc caly wszechswiat pod siebie”.
Bo zrozumiał, że jego wcześniejsza koncepcja nie dała efektu jaki sobie wymarzył, więc ją zmodyfikował. To akurat naturalna zmiana.
Zgadzam się. Uznał, że zawsze zostaną ci co się nie chcą pogodzić i będą kombinować jak odwrócić proces. Poza tym to podkreśla kompleks boga jaki ma wdrukowany w głowę Thanos.
Mnie ostatnio zastanowiło jak Kapitan zwrócił kamień duszy. Raz, że zdobycie go było wyjątkowe, a dwa, że strażnikiem był stary znajomy.
Liczyłem, że to będzie scena po napisach. Spotkanie po latach z Red Skullem i obśmianie jego męki mogłoby być zabawne. Ale fakt faktem: ciekawe jak się oddaje kamień duszy. Jak pójdą po linii najmniejszego oporu to się okaże, że Wdowa wróci, bo oddali kamień więc zwrócili duszę.
Ja PIE&@*LE …
Jedynym brakiem logiki, jawnie świeci tutaj autor artykułu. IW i EG nie mają żadnych błędów logicznych. ŻADNYCH. No, może z tylko finał został zamieniony na ,,bardziej wzruszający”, a nie na zgodny z fabułą.
Jeśli ktoś przeczyta ten komentarz (wątpię) i będzie chciał wejść ze mną w dyskusję (jeszcze bardziej wątpię) albo będzie miał inne poglądy, (takie jak autor artykułu w komentarzach) – proszę najpierw obejrzeć TE dwa materiały :
https://www.youtube.com/watch?v=o9BxVEOZ_hc
https://www.youtube.com/watch?v=d5DqcBJ7WvQ
Więc, drogi SithFrogu – ,,[…] you know nothing […]” about MCU, of course ;-p
Gambit99, rozumiem, że to dla Ciebie ważny temat, ale może damy radę bez przeklinania? I może generalnie trochę grzeczniej? 🙂
Filmiki, które linkujesz mają w sumie niemal godzinę. Chętnie się zapoznam z wyjaśnieniem kwestii podróży w czasie według Endgame. Możesz – skoro oglądałeś – podać w której minucie jest omówione konkretnie to zagadnienie?
Ha, poświęciłem się i obejrzałem filmik numer dwa (bo krótszy). Mam podobne zdanie jak Oskar (od 11:30). Mi w całym tym „time travel” przeszkadza tylko właśnie ta scena z Capem na koniec i ona jest (na zdrowy rozsądek) nie do obrony. Wrócił, został, stworzył alternatywną rzeczywistość i nie ma bata, żeby mógł wrócić.
Teoria ekipy Napisów Końcowych jest zabawna, ale kompletnie z czapki 😉
Tak jak mówi Oskar: ładne pożegnanie kosztem logiki filmu.
jak zrobią takie monologi z tym hetero ja w serialach to film będzie się nadawał jeszcze bardziej do kosza niż pierwsza część, jak już ktoś oglądał raz to powtórki nie będzie chciał… seriale marvela opłaca się oglądać tylko w pierwsze sezony w kolejnych połowa sezonu to monologi o problemach miłosnych hetero a akcji może 5 procent całego sezonu
Hm, o co chodzi z tym hetero?