FilmyRecenzje Filmowe

Narodziny gwiazdy (2018)

Trzy (1937, 1954, 1976) – tyle razy (do tej pory) opowiedziano w kinie banalną historię, którą na warsztat wziął w swoim reżyserskim debiucie Bradley Cooper. Najbardziej znana do tej pory wersja powstała w latach 70. XX wieku z udziałem Barbary Streisand i Krisa Kristofersona. Dwa pierwsze filmy dotyczyły branży filmowej, natomiast dwa ostatnie (ze Streisand i najnowszy, tu opisywany) dotykają branży muzycznej.

Opowieść jest trywialna. Jackson Maine (Cooper) to modelowy rockman: patologiczne dzieciństwo, tonie w alkoholu, wspomaga się narkotykami, a na dodatek musi mierzyć się z powolnym odchodzeniem do lamusa. Oczywiście przypadkiem poznaje piękną i utalentowaną dziewczynę, Ally (Lady Gaga). Robi z niej gwiazdę, a ona na nowo pomaga mu odzyskać chęć do życia. Problemy jednak nie znikają. Czekają, przyczajone za rogiem, a kiedy w końcu uderzą, obojgu wali się świat i nie wiadomo, jak to się skończy…

Kadr z filmu "Narodziny gwiazdy"
Gaga i Cooper mają między sobą tyle chemii, że mogliby obdzielić kilka innych ekranowych par i jeszcze by zostało.

…z tym, że tak naprawdę to wiadomo. Od początku do końca. Nie ma w „Narodzinach gwiazdy” ani połowy zaskoczenia, ani ćwierci zwrotu akcji. Postacie to wycięte z kartonu archetypy, z tak standardowym zestawem cech, że mogłyby po godzinach robić za wzorce w Sèvres. Normalnie wystarczyłoby to do dyskwalifikacji filmu w moich oczach, ale „A Star Is Born” to bajka. Baśń dla dorosłych. Nie udaje niczego więcej, nie sili się na dogłębną analizę psychologiczną czy zadawanie trudnych pytań. Umówmy się – nikt, przy zdrowych zmysłach, nie będzie miał pretensji do bohaterów Kopciuszka czy Królewny Śnieżki o niezbyt skomplikowane charaktery, prawda?

Po głowie powinni jednak dostać scenarzyści: Will Fetters, Bradley Cooper i Eric Roth. Pierwsze piętnaście minut seansu, nawet jak na „bajkowe” standardy, jest tak bardzo przewidywalne, przesłodzone i odrealnione, że przewracałem oczami więcej razy niż podczas seansu „Solo”. Potem jest lepiej, ale tempo akcji mogłoby być bardziej równe. Historia rozwija się leniwie, następnie pojawiają się dziwne przeskoki w czasie, a do finału pędzimy już z prędkością Pendolino (takiego prawdziwego, nie polskiego). Jest też jedna scena, a w zasadzie SCENA, która nie powinna przejść nawet wstępnego czytania scenariusza. Otóż jest sobie ZŁY PRODUCENT, jeszcze bardziej schematyczny od pozostałych postaci i to jego monolog ma decydujące znaczenie dla zakończenia. Tenże monolog jest tu tak bardzo niepotrzebny, tak łopatologiczny, tak bezcelowy, że nie wiem jak ktoś mógł to dopuścić do ostatecznej wersji filmu. O ile bardziej wymowny i ciekawy byłby finał, bez walenia ludzi w głowę dechą z napisem „WYJAŚNIENIE MOTYWACJI BOHATERA”. Po czasie trochę mniej mnie to złości, ale gdybym pisał ten tekst zaraz po seansie – odjąłbym jedno oczko tylko za ten moment, tak bardzo psuje on immersję.

Kadr z filmu "Narodziny gwiazdy"
Gaga bez wszystkich makijażowo-odzieżowych udziwnień wygląda po prostu cudnie.

Tyle narzekania, bo pozostałe elementy zwyczajnie mnie urzekły. Po trudnym początku już myślałem, że nic mnie do filmu nie przekona, ale potem na ekranie pojawiła się Ona. Stefani Joanne Angelina Germanotta znana bardziej jako Lady Gaga. O tym, że śpiewa cudownie, wiedziałem od dawna, ale że potrafi zagrać jak zawodowa aktorka? Patrząc na inne ekranowe debiuty wokalistek (Houston, Madonna, Rhianna), to nie ma nawet porównania. Może zadanie ułatwił fakt, że Gaga w pewnym sensie gra tu samą siebie (jak Mickey Rourke w „Zapaśniku”), ale w niczym to nie ujmuje efektowi końcowemu, a ten jest powalający. Do tego dochodzi wygląd piosenkarki. Gaga, bez udziwnionego makijażu, peruk i sukienek z mięsa, prezentuje się zniewalająco. Uroda to rzecz gustu, ale ona ma po prostu jakiś magiczny i bezpretensjonalny urok dziewczyny z sąsiedztwa, trochę nieśmiałej kumpeli, w której zawsze potajemnie się podkochiwałeś, cierpiąc na zesłanie do „friendzone”.

Cooper z drugiej strony robi to samo, tylko odwrotnie. Aktorem jest świetnym i nie ma niespodzianki w tym, że dobrze wypada na ekranie, ale on też… ładnie śpiewa! Jeśli wszystkie artykuły mówiące o tym, że utwory zaśpiewał sam, nie są ściemą, to nie mam pytań. Nie jest to rockowe odkrycie roku, ale brzmi naprawdę dobrze i idealnie pasuje jako męskie tło dla oszałamiających partii wokalnych Lady Gagi. Poza tym ma w głosie i stylu śpiewania manierę przywodzącą na myśl Ryszarda Riedla.

Kadr z filmu "Narodziny gwiazdy"
Bradley Cooper, jako zniszczony alkoholem, narkotykami i traumą z dzieciństwa rockman, momentami jest tak autentyczny, że ciarki chodzą po plecach.

Czasem bywa tak, że mamy dwie ciekawe postacie, które słabo ze sobą współgrają. Tu jest inaczej. Między Jacksonem i Ally jest taka chemia, że nie uwierzę nikomu, kto wzruszy ramionami oglądając tę dwójkę. Ba, widz zakochuje się w utalentowanej dziewczynie razem z głównym bohaterem. Napięcie między nimi w chwilach kryzysu jest namacalne. Powietrze aż wibruje od buzujących emocji.

Z tylnego siedzenia Coopera i Gagę wspiera genialny Sam Elliott (miło go znów zobaczyć, szczególnie w takiej formie). Jest też obecny epizodycznie Dave Chappelle, który wygłasza w pewnym momencie bardzo dobry i dwuznaczny (z uwagi na przeszłość komika) monolog o przemijaniu, godzeniu się ze słabnącą sławą i nieuniknionymi zmianami w życiu. Cooper w „Narodzinach gwiazdy” (mniej lub bardziej świadomie) porusza kilka istotnych kwestii. Może niekoniecznie rozwija je w konkretnym kierunku czy odpowiada na zadane pytania, ale sporo materiału do przemyśleń można z seansu wyciągnąć. Choćby to, że obok uzależnienia czysto fizycznego (alkohol, dragi), równie silnie może działać uzależnienie emocjonalne. Albo niełatwy temat zazdrości w związku, kiedy artystyczna (i w ogóle zawodowa) kariera jednej osoby wystrzeliwuje w kosmos, a drugiej powoli gaśnie i obumiera. Pojawia się też trauma z dzieciństwa – ile szkód z tego okresu da się w ogóle naprawić, a ile wpływa na nasze życie do samego końca? Film próbuje też powiedzieć coś na temat komercjalizacji sztuki i sprzedawania „duszy” w zamian za popularność i tani blichtr. Może brzmi to odrobinę banalnie, ale film dał mi do myślenia, a to już naprawdę coś.

Kadr z filmu "Narodziny gwiazdy"
Muzycznie film jest doskonały, sceny z koncertów powalają.

Jest też muzyka, a właściwie nie tyle „też”, co przede wszystkim. Przekrój gatunkowy od bluesa i rocka, przez pop mniej i bardziej ambitny, aż do nietandetnych ballad miłosnych. Ballad, od słuchania których (szczególnie w kontekście wydarzeń na ekranie) ściska w dołku, drapie po gardle, a jakaś dziwna, nieoczekiwana mgła nakrywa oczy. Nie pamiętam kiedy, po wyjściu z kina niemal od razu zacząłem słuchać ścieżki dźwiękowej… i żeby trwało to przez dobre kilka dni. Oprócz zjawiskowego i doskonałego „Shallow„, utwory takie jak „Always Remember Us This Way„, „Black Eyes„, „Maybe it’s Time„, „Alibi” czy „I’ll Never Love Again” to prawdziwe perełki. Żadna z syntetycznych piosenek z takiego „La La Land” nie umywa się do tego, co znajdziemy i usłyszymy w „A Star is Born”. Muzyka jest sercem tego filmu.

Zdjęcia nie ustępują wiele oprawie audio. Sceny z prawdziwych koncertów (pozdrawiam w tym miejscu tłumy CGI z niedawnej biografii pewnego zespołu), z reagującą na żywo publicznością, robią rewelacyjne wrażenie na wielkim ekranie. Choćby dlatego warto obejrzeć film w kinie. Autor zdjęć, Matthew Libatique, pięknie równoważy spektakularne momenty na estradzie, długimi i intymnymi ujęciami, kiedy bohaterowie są sami na ekranie. Zbliżenia na twarze, na elementy garderoby, na pozornie nieistotne detale, budują niepowtarzalną więź postaci z widzem. Chylę czoła, bo to rzadkie, by w filmie bez wielkich artystycznych ambicji, ktoś włożył tyle wysiłku w pracę kamery.

Kadr z filmu "Narodziny gwiazdy"
Sam Elliott jako brat Jacksona pojawia się rzadko, ale sporo wnosi swoją obecnością na ekranie.

Jeśli ktoś powiedziałby mi jakiś czas temu, że czwarta wersja znanej ekranowej baśni filmowo, emocjonalnie i muzycznie zje na śniadanie biografię jednego z najlepszych zespołów w historii świata, wysłałbym taką osobę do lekarza. I wcale nie chodzi o ortopedę czy innego neurologa. Tak się jednak stało. Dowolne piętnaście minut wyjęte z „Narodzin gwiazdy” budzi we mnie więcej namiętności niż cały seans sztucznego, wypranego z polotu i emocji produktu, jakim okazała się „Bohemian rhapsody„. Cooper, w swoim reżyserskim debiucie, nie ustrzegł się błędów (scenariusz!), ale i tak – jak na pierwszy raz – zdecydowanie zaczyna chłop z wysokiego C. Oby tak dalej. Polecam seans „A Star is Born” w kinie. Szczególnie jeśli lubicie dobrą muzykę i baśniowe historie. Nie będziecie zawiedzeni.

Narodziny gwiazdy (2018)
  • Ocena SithFroga - 8/10
    8/10

P.S. Jeśli macie kolegę/koleżankę, do których (mniej lub bardziej) potajemnie wzdychacie, warto zaprosić ich na seans „Narodzin gwiazdy”. To romans i melodramat w jednym, więc kobiety łkają, a panowie próbują udawać, że są macho i wcale ich to nie rusza. Wiecie, typowy taniec godowy rodzaju ludzkiego. Film ma zatem spory potencjał „randkowy”, bo kto po takim wzruszeniu nie ma ochoty dać się wziąć za rękę, albo chociaż przytulić? 😉

 

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 24

  1. Zgadzam się praktycznie z każdym elementem recenzji. Na Bohemian Rhapsody nie byłem, więc ciężko mi porównywać.
    Zarzut do nierównomiernego tempa przedstawionych wydarzeń jak najbardziej słuszny. Co do scenariusza – rzeczywiście zabrakło „tego czegoś”, nie mówię o jakimś plot twiście, po prostu mogło być lepiej.
    Sama gra aktorska, szczególnie Lady Gagi, wspaniała. Przyczepiłbym się do jakości dźwięku przy wypowiedziach Coopera, ale to może celowy zabieg by przedstawić go jeszcze bardziej bełkotliwie?
    Co do ścieżki dźwiękowej, niestety tłukłem ją niemiłosiernie kilka tygodni przed polską premierą, przez co straciła magię podczas seansu. Mogłem za to ponucić czym nieco irytowałem siedzącą obok małżonkę 😉
    Tak czy siak – polecam. 8/10 jak najbardziej zasłużone.
    Czy film przyniesie autorom/aktorom jakiegoś Oscara? Szczerze wątpię. Ale w ostatnich latach zbyt wiele czynników wpływa na wybór Akademii. Więc gdyby jednak A Star Is Born dostało jakąś statuetkę, rozpatrywałbym to w kategoriach miłego zaskoczenia, a nie niespodzianki.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
      1. W mojej opinii „Shallow” niekoniecznie na statuetkę zasługuje, jeśli to „I’ll Never Love Again” lub „Always Remember Us This Way”, ale gdzieś czytałem, że pod nominację szykują właśnie „Shallow”.
        Mi osobiście najbardziej wpadło w ucho „Look What I Found” 😉

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Wiesz, nie zawsze wygrywa najlepszy film (artystycznie). Czasem po prostu coś, co przypadło ludziom do gustu i wytwórnia wydała kupę szmalu na promowanie go pośród członków akademii. W tym roku nie widziałem jeszcze wielu małych produkcji, ale mamy już połowę grudnia i prócz „First Man” nie kojarzę nic, co mogłoby narobić zamieszania. Gaga i Cooper nominację dostaną na 99%, Cooper może nawet za reżyserię dodatkowo. Będzie też (zakładam) nominacja za najlepszy film, kostiumy i może zdjęcia? Plus za muzykę. Ja bym obstawiał Shallow 😉

          Generalnie nie widzę wielkiej konkurencji w tym roku jeśli chodzi o kreacje aktorskie więc dla mnie statuetki za „A Star is Born” zaskoczeniem nie będą.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Mnie się dużo bardziej podobał film z Barbarą Streisand z 1976r. uważam ,ze tamten film lepszy a ten zrobiony poprawnie ,ale jednak szału nie ma, z mojego punktu widzenia.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
  2. Widziałam i jak dla mnie szału nie ma. Temat oklepany i przewidywalny. [spoiler]Mniej więcej od połowy filmu czy nawet wcześniej czekałam kiedy to nieszczęście życiowe zachlane i zaćpane sie zabije.
    Może gdyby trochę mniej przewidywalnie to zrobili i to jego samobójstwo, problem w związku był zaskoczeniem film by mnie bardziej ruszył a tak od początku było wiadomo schemat wielka miłość, zaczyna się sypać facet zaczyna ćpać i pić i się zabija.
    Średnio dla mnie , następny Rysiu Ridel pomyślałam , których w show biznesie na pęczki i którzy tak kończą. Oczywiście Rysia kocham i wielbię,[/spoiler] ale film oklepany i tyle. Muzycznie dobry.

    ///
    zaspoilerowane by kłantalupa 🙂

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Oklepany, ale dobrze zrobiony. Wiesz, to czwarta wersja tego samego scenariusza. prochu nie wymyślają, ale też nie udają, że wymyślają (jak Nolan w „Interstellar”). Ja lubię takie prostolinijne, bezpretensjonalne baśnie raz na czas.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Mnie się dużo bardziej podobał film z Barbarą Streisand z 1976r. uważam ,ze tamten film lepszy a ten zrobiony poprawnie ,ale jednak szału nie ma, z mojego punktu widzenia. Teraz jest dobrze.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  3. testowe zdanie do usuniecia, by sprawdzic czujność kłantalupy nie wypaliło, bo wrzuciles je przed daelem, a ten łobuz te zdanie sam usunal 😀 i tak nie mialo to wiekszego sensu, nie wiem czym sie kierowales, wymyslajac takie cos xd

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. kłantalupo, a można Cię prosić o pomoc, czy nie bardzo masz czas do końca roku? napisałabym Ci maila o co kaman, albo na discordzie/messengerze

      SithFrog, nie bij za offtop :*

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Po pierwsze nie pierzemy rodzinnych brudów w komentarzach 😀

      Po drugie, cholera jasna, Dael popsuł 😛

      Po trzecie, sensu mieć nie miało, kierowałem się dobrym sercem, chciałem nietuzinkowo powitać w gronie redakcyjnym 😛

      No i nie wyszło, tak to jest jak się człowiek stara, a wszystko jak krew w piach 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. po pierwsze, to bylo jedyne mozliwe miejsce xd
        po trzecie, szanuje za nietuzinkowe powitanie, milo mi 🙂

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  4. Dla mnie 10/10 zakochałem się w tym filmie i nie mogę przestać go przeżywać. Nie wiem jak tu się oznacza spoilery więc napisze po prostu, że Ally większą sztukę robiła w barze dla gejów niż potem z tym pożal się boże producentem.
    A postaci granej przez od początku po głowie chodziły sznury, wszak wybrał restauracje bo na neonach(czy jaktam to się nazywa) były właśnie sznury.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. ale na początku mozna było miec nadzieje,ze moze jednak wyjdzie jakos z tego szajsu a czym później tym schemat coraz bardziej był widoczny a widziałes tez z 1976r.?

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. „A postaci granej przez od początku po głowie chodziły sznury, wszak wybrał restauracje bo na neonach(czy jaktam to się nazywa) były właśnie sznury.”

      Wow, a tego nie zauważyłem. Muszę się przyjrzeć przy drugim podejściu.

      A co do sztuki – masz rację, ale [spoiler]zauważ, że po śmierci Jacksona wróciła Ally, która sztuką chce coś powiedzieć, a nie tylko zdobyć popularność. To co jej Jackson mówił od początku (każdy ma jakiś talent, ale mało kto ma coś do powiedzenia). To chyba miała być taka gorzka lekcja. Jego śmierć to właśnie narodziny takiej gwiazdy, jaką on chciał, żeby ona była. Albo nadinterpretuję i sobie dopowiadam, taka możliwość też istnieje 😉 [/spoiler]

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Postać Coopera to klasyczny przykład tego jak wrażliwi są artyści. Ten moment kiedy na powrót zaczyna pić bo widzi co Ally zrobiła ze swoim talentem – świetne. A w ogóle to jest dla mnie trochę film o gadze, tylko ona raczej się do tego nie przyzna. Mogłaby robić prawdziwą sztukę, ale nie wiedzieć czemu często udaje wariatkę z tymi swoimi strojami i zachowaniami. Zakochałem się w niej w wersji rudej 🙂 Jeśli ten film nie dostanie co najmniej trzech oskarów to będzie mi bardzo przykro. (Gaga to powinien być pewniak, to samo muzyka – always remember us jest świetne, shallows – lepsza jest zwrotka Coopera.)

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Dzisiaj rozmawiałam z koleżanką na temat tego filmu i padło podobne zdanie miedzy nami ,ze ona ma talent i mogła by robić prawdziwa sztukę a poszła w taki tani pop z dziwnymi strojami.
          Co do Oskarów to może dostać kilka, ale za najlepszy film to była by przesada z mojego punktu widzenia oczywiście. Rozumiem ,ze możecie mieć inne zdanie.
          W sumie film i tak dużo lepszy od tego nieszczęsnego Lalalandu , który parę Oskarów zgarnął a jest filmem przeciętnym

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Też bym nie dał za najlepszy film (bo scenariusz ciągnie dobrą resztę w dół), ale póki co konkurencja jest w tym roku raczej marna więc kto wie…

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button