Rzadko spotyka się tytuł tak adekwatny do treści. Mortal Kombat 2 niewątpliwie unicestwił wszelkie szanse na dalsze części kinowej ekranizacji popularnej gry wideo. I skłania chyba każdego widza do fundamentalnej refleksji: „Ile pieniędzy można przepuścić na prostytutki i kokainę?”. To nie jest z mojej strony żart, ale konstatacja pewnych faktów. Pierwsza część Mortal Kombat, film z ciekawą obsadą, scenografią i choreografią walk, kosztował 18 milionów dolarów. Jego sequel, film dramatycznie słabszy pod każdym technicznym względem, miał budżet wysokości 30 milionów dolarów. Ja rozumiem, że istnieje coś takiego jak inflacja, ale obie produkcje dzielą tylko dwa lata! I morze talentu.
Film zaczyna się dokładnie w momencie zakończenia pierwszej części. Zwycięscy bohaterowie wracają do świątyni światła (w pierwszej części „grały” ją ruiny z Ayutthaya w Tajlandii, w sequelu rolę tę spełnia kupa cegieł i greenscreen), a tu nagle, ni z tego, ni z owego, pojawia się imperator Shao Kahn. Wygląda on cosik inaczej, niż w poprzednim filmie, ale akurat jego zmiana jest najmniejszym problemem. Bo w zasadzie nikogo nie poznajemy. Zmienił się Raiden (zamiast Christophera Lamberta – James Remar), Sonya (Bridgette Wilson zastąpiła Sandra Hess) oraz Johnny Cage (za Lindena Ashby’ego mamy Chrisa Conrada). O mniejszych zmianach w castingu nie wspominam, bo nie ma sensu strzępić sobie klawiatury. Istotne jest to, że ostali nam się z pierwszej części tylko Robin Shou (Liu Kang) i Talisa Soto (Kitana). Myślicie, że nowi, nieznani aktorzy zostali dobrani ze względu na umiejętności w sztukach walki? Wolne żarty, obsada momentami sprawia wrażenie, jakby całe życie miała zwolnienie z wuefu.
Ale to nie wszystko, bo zmienił się też reżyser. Nie jestem wielkim fanem Paula W.S. Andersona, ale zdarzało mu się tworzyć znośne filmy (obok Mortal Kombat był to chociażby Event Horizon). Tym razem zastąpił go odpowiadający za zdjęcia w pierwszej części John R. Leonetti i to kolejna wyraźna zmiana in minus. Katastrofą są też nowi scenarzyści, którzy spłodzili… niekoherentne wątki i dialogi budzące salwy śmiechu. Jakby tego było mało, to scenografia, za którą chwaliłem pierwszą część, wygląda teraz jakby została żywcem wyjęta z jakiegoś niskobudżetowego serialu fantasy, a nie produkcji pełnometrażowej. Wszystko ma ten dyskretny urok styropianu. Do tego słabsza choreografia (wszyscy z jakiegoś powodu cały czas robią fikołki w powietrzu) i marny montaż. Nawet muzyka brzmi gorzej – choć nie jestem w stanie zrozumieć jak to możliwe, skoro w Unicestwieniu powtarza się większość motywów z pierwszej części. No i efekty specjalne… Powiem tylko tyle, że CGI w ciągu dwóch lat musiało popełnić krok wstecz. A ostatnia walka przebija nawet smoka z Wiedźmina (mowa o serialu z Michałem Żebrowskim).
Przypuszczam, że nawet gdyby MK2 utrzymał jakość produkcji i obsadę z „jedynki”, to i tak byłby filmem słabszym, popełniono bowiem na bardzo wczesnym etapie kardynalny błąd. Sequel opowiada historię z trzeciej, nie drugiej części gry. Znika więc formuła turnieju, która spajała opowieść w elegancką całość. Zamiast tego mamy odrodzoną (i komiczną!) Sindel, inwazję Pozaświata i jakieś niezrozumiałe walki. Więc już sam koncept był zły. Tyle że MK2 sprawia wrażenie, jakby nawet nie próbował z tematem „powalczyć”. Cały czas odnosimy wrażenie obcowania ze zrobioną „po taniości” produkcją, która miała ominąć kina i trafić bezpośrednio na wideo.
Ludzie, co jest grane z tym filmem? Przecież to jest jakiś absurd, żeby przy budżecie większym o 2/3, Mortal Kombat 2 wyglądał tak źle. Tu nie ma więcej o czym pisać, tu trzeba usiąść i problem zbadać, bo jestem przekonany, że za znikającym budżetem MK2 kryje się opowieść sto razy ciekawsza niż ta, jaką pokazano w filmie.
Mortal Kombat 2: Unicestwienie
-
Ocena DaeLa - 2/10
2/10
I jeszcze na koniec odrobina humoru.
nie bardzo rozumiem, dlaczego i po co powstal ten artukul? w recenzji jedynki bylo o nim jedno zdanie podsumowujace i to powinno wystarczyc, szkoda strzepic klawiatury na takie cos
Ku przestrodze można napisać. Poza tym czerpię perwersyjną przyjemność z oglądania i recenzowania złych filmów. Może nie w tym wypadku, ale tak generalnie. Dlatego od czasu do czasu pojawiają się recenzje szmir.
Nawet za dzieciaka to było dla mnie rozczarowanie. Najgorsze były te kule transportowe, wyliczanka postaci i smoki gorsze niż ten z 'Wiedźmina’.