FilmyRecenzje Filmowe

Pacific Rim (2013)

Premiera „Pacific Rim: Uprising” za pasem, ale zanim przejdę się do kina na nową odsłonę wielkich robotów walących z piąchy wielkie potwory, chciałem przypomnieć tekst pisany na gorąco po premierze pierwszej części. Miłej lektury. Zrozumiem jeśli nie zgodzicie się z oceną końcową 😉

***

Bez podniety, tylko spokojnie, trzeba się opanować… No więc tak, na początku lat dziewięćdziesiątych dorwaliśmy z bratem kasetę VHS z filmem „Robot Jox”. Po obejrzeniu tego dzieła już nic nie było takie jak wcześniej. Starcia gigantycznych robotów? Do tego sterowanych przez pilota umieszczonego w maszynie? To była miłość od pierwszego wejrzenia. Od tamtej pory nieustannie marzyliśmy o prowadzeniu takich mechów do boju. Czy przeżyliście coś podobnego? Może po „UltraManie”, „Transformersach” albo „Mechwarriorze”? Tak? Super, czytajcie dalej. Wszyscy inni proszeni są o powrót do swoich zajęć. Dalej nic dla was nie mam.

Kadr z filmu "Pacific Rim"
Wow! Jakie wielgachne potwory!

„Pacific Rim” to zdecydowanie najlepszy film o wielkich robotach w historii kinematografii. Bez ściemy, najlepszy, najbardziej widowiskowy, naj naj naj naj naj! Jest tu wszystko czego można oczekiwać od tego rodzaju produkcji. WSZYSTKO!

Fabuła jest prosta: z morza wychodzą Kaiju czyli potwory a’la Godzilla, w różnych odmianach. Czołgami ubić je trudno, więc ludzkość buduje własne mechaniczne odpowiedniki maszkar – Jaegery. Muszą być pilotowane przez dwie osoby, bo jeden ludzki mózg scalony z robotem nie wytrzymuje natężenia przepływających informacji. Rozwiązanie całkiem zgrabne. Smaczkiem jest to, że śmiałkowie dzielą również wspomnienia i myśli.

Cała historia to tak naprawdę miks „Matrixa”, „Robot Joxa”, „Transformersów”, „Dnia niepodległości”, „Evangeliona” i wielu, wielu innych filmów. Brzmi dziwnie, ale zamiast nieświeżego bigosu wyszedł koktajl idealny! Wszystko jest też w odpowiednim stopniu przerysowane. Skojarzenia z anime są jak najbardziej na miejscu. Wiele tu elementów żywcem wyjętych z japońskich seriali i filmów animowanych. Twórcy są przy tym świadomi tego, że tworzą film celowo przerysowany i potrafią jednocześnie puszczać do widza oko, ale też sprawić, by w napięciu śledził historię.

Kadr z filmu "Pacific Rim"
Wielgachne roboty! Wow! Wow! Wow!

Efekty specjalne są doprawdy doskonałe. Jaegery walczące z Kaiju otoczone są w każdej scenie odłamkami budynków, uciekającymi ludźmi, latającymi samochodami. Potwory są zróżnicowane i odpowiednio, hm… potworne. To akurat znak rozpoznawczy Guillermo del Toro. Roboty wyglądają jeszcze lepiej. Nie są to jednak skaczące czy skradające się zabawki z „Transformers”. Tu mamy do czynienia z wielkimi, bezwładnymi, stalowymi monstrami. W każdym ruchu czuć ich masę, siłę i potęgę. Coś niesamowitego. Gdyby jakiś IMAX był bliżej – wybrałbym się na seans po raz drugi. Tam musi to robić jeszcze większe wrażenie. Muzyka świetnie współgra z resztą i buduje odpowiedni klimat. Taki na granicy absurdu, ale bez popadania w śmieszność.

Aktorstwo jest w porządku, ale wiadomo, że to nie film pisany pod oskarowe kreacje. Pierwsze skrzypce grają roboty. Ale to co widzimy na ekranie jest wystarczająco dobre. Największe brawa dla Guillermo del Toro za wizję, realizację, pomysły. Za wszystko w tym filmie. Facet jest wielki nie tylko wagowo. Widać, że to jego projekt zrodzony z czystej pasji i miłości do materiału źródłowego.

Kadr z filmu "Pacific Rim"
Wow! Wielgach… no dobra, bohaterowie nie tacy wielgachni, ale postać Idrisa Elby daje najlepsze przed-apokaliptyczne przemówienie motywujące od wystąpienia prezydenta USA w „Dniu Niepodległości”.

Ocena na końcu pewnie powinna być mocną ósemką, ale dziś nie oceniam ja, tylko ośmiolatek, który właśnie wrócił do świata z „Robot Jox”. Tylko lepszego. Jeśli ktoś by mnie spytał wczoraj jak powinien wyglądać idealny film o tej tematyce – długo bym snuł własne, nieuporządkowane wizje. Dziś odpowiem w dwóch słowach: Pacific Rim.

Pacific Rim (2013)
  • Ocena SithFroga - 10/10
    10/10

Related Articles

Komentarzy: 21

  1. Czyli są roboty, nawalanka, wielgachne maszyny i rozpierducha, jakiś ładny chłopek na zdjęciu (seksizm detected), wspomniałam o robotach i nawalance… Ale Sith, wyrosłam z oglądania filmów dla ładnych panów, więc co – dla rozpierduchy obejrzeć? 😉

    1. Ja bym polecił. Ale tylko pierwszą część. Drugiej nie oglądałem, ale Żaba tak klął po wyjściu z kina, że aż w Sosnowcu było słychać 🙂

      1. Oczywiście mowa o oryginalnych tekturowo-styropianowych Power Rangers a nie tej ostatniej kaszance w stylu Pacific Rim. 😉

        1. Lai: ofkorz, że trzeba obejrzeć, ale tylko jedynkę.
          Dael: oj tak, słyszeli mnie pewnie nawet dalej.
          Crowley: wybaczam Ci, bo nie wiesz co mówisz 😛

    1. Mam gdzieś w kolejce do obejrzenia. Jak rozciągnę dobę do powiedzmy 28 h to w miarę szybko będzie 😉

  2. Najważniejszym atutem tego filmu jest fakt, że bez bicia przyznaje się czym jest; filmem akcji o wielkich robotach i potworach. Nie ma tu sztucznego morału o miłości, poświęceniu czy innym bzdecie. To jest siła tego widowiska bo wszystko jest podporządkowane tej myśli. Postacie są proste, przemyślane i w większości przerysowane. To wszystko razem z muzyką oraz mrocznym klimatem daje arcydzieło w swoim gatunku.

    1. Otóż to, to nie jest nadęte kino typu Transformers, del Toro nawet przez sekundę nie udaje, że robi poważny film, przerysowanie jest takie jak trzeba. Nie za mocne, nie za słabe. W tym filmie wszystko jest takie, jak miało być. Idealne.

      1. Dobrze też został zrobiony „obowiązkowy” wątek miłosny. Nawet na chwilę nie wybija się on na pierwszy plan i jest prowadzony dość naturalnie. Ponadto, nie psuje patosu poświęcenia jak to było w środkowej części trylogi Disneya( wciąż łudzę się, że jak nie będę wymawiał tej nazwy to ten film zniknie).

        1. Haha, mam identycznie tylko z Matrixem. Jak mnie ktoś pyta co sądzę o sequelach, odpowiadam, że nie rozumiem pytania, Matrix był jeden i nie miał kolejnych części 😉

          A co do wątku miłosnego – to jest też mistrzostwo świata! Jest napięcie, jest chemia, ale jest też rywalizacja, potem zrozumienie, współpraca, a na koniec… jednak się nie pocałowali! Bardzo dobrze del Toro to poprowadził. Niby standardowo, a jednak inaczej.

  3. film jest cienki i tandetny, chociaz ma swoje momenty i skutecznie zeruje na sentymencie millenialsów do lat .90, do ktorych autor ewidentnie należy.

    dla mnie 5/10 w porywach, na dwojke sie nie wybieram.

    1. Ale cienki i tandetny dlaczego?

      Tam wszystkie przesady, przerysowania są zamierzone, to hołd dla pewnego rodzaju kina i pewnej epoki, ale zrobiony z odpowiednim dystansem. Odrzucając sentymenty dałbym 8/10 i to byłoby naprawdę mocne 8, ocierające się o 9.

  4. A dla mnie 6/10. Gdyby film był tylko o walce z potworami, to bym dał spokojnie 8/10. Ich realność mnie niesamowicie uderzyła.
    Pozostałe wątki były nużące, zwłaszcza tej kobiety. Przerysowania mi nie przeszkadzają.
    Nie wykorzystano też odpowiednio wątku naukowców, który mi się bardzo podobał.

    Możliwe, że obejrzę jeszcze raz dla samych Kaiju 🙂

    1. Mam świadomość, że dla normalnych ludzi to właśnie film z przedziału 6-8, ja po prostu się w nim zakochałem i nie jestem w stanie ocenić inaczej 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button