John Nada, wędrujący z miasta do miasta i imający się dorywczej pracy mężczyzna, znajduje pudełko pełne przyciemnianych okularów. Po ich założeniu, zaczyna dostrzegać ukryte treści w każdym napotkanym przekazie medialnym i reklamowym. Czasopisma, billboardy i programy telewizyjne, pod płaszczem zwyczajnych treści, przekazują podprogowe komunikaty. Bądź posłuszny. Nie kwestionuj władzy. Kupuj. Konsumuj. Ale to nie wszystko. Wkrótce okazuje się, że okulary pozwolą odkryć Johnowi jeszcze jeden sekret. Obok nas, w najwyższych warstwach społecznych, żyją istoty, które nie są ludźmi. To podobni do trupów obcy. I to oni są źródłem sygnałów zniewalających ludzkość. Mężczyzna rozpoczyna batalię mającą na celu ujawnienie światu tej prawdy.
„They Live” to kolejne arcydzieło horroru Johna Carpentera, ale jednocześnie film, o którym w ostatnich latach jest raczej cicho. A przynajmniej ciszej niż o innych fantastycznych filmach tego reżysera – takich jak recenzowane przeze mnie „Coś” albo „Halloween”. Chciałbym powiedzieć, że to dlatego, iż „Oni żyją” jest produkcją niskobudżetową, albo ze względu na brak wielkich nazwisk na liście płac filmu… Tyle że to nie do końca prawda. Owszem, budżet był szczątkowy (3 miliony dolarów w 1988 roku to – po uwzględnieniu inflacji ok. 6,5 miliona trzydzieści lat później), ale raczej adekwatny do niewielkiej, wręcz kameralnej produkcji. A co się tyczy aktorów – Roddy Piper może i był przede wszystkim wrestlerem, ale sprawdził się w głównej roli fantastycznie. A partnerujący mu Keith David to po prostu żywa legenda.
Niestety powody dla których „Oni żyją” to tytuł – najdelikatniej mówiąc – niemodny, są czysto polityczne. I biorą się z niezrozumienia kontekstu. John Carpenter jest – podobnie jak 95% hollywoodzkich twórców – zdeklarowanym lewicowcem. Kręcąc film pragnął skrytykować konsumeryzm epoki późnego Reagana i Republikanów, których uważał za syty establishment. Wiemy to zresztą z wypowiedzi samego reżysera. Ani przez moment nie uważał, że rządzą nami kosmici. Chciał po prostu skrytykować pewne zjawiska społeczne i uderzyć prawicę może niezbyt eleganckim, ale całkiem ciekawym artystycznie ciosem poniżej pasa. Mniej więcej to samo robił Bret Easton Ellis w powieści „American Psycho”, której „bohater” jest typowym, republikańskim yuppie z lat 80.
Tyle tylko, że potem przyszły lata 90. Dwie kadencje Billa Clintona, otwarcie się Demokratów na globalizację i wpływy wielkiego biznesu. Dziś role nieco się odwróciły. Demokraci są partią establishmentu, a Republikanie flirtują z ruchami alternatywnymi i przeciwnikami wolnego handlu. Na dodatek media społecznościowe wypromowały różnych obłąkańców, którzy autentycznie (jak David Icke) albo oportunistycznie (jak Alex Jones) głoszą poglądy o pozaziemskim pochodzeniu globalnych elit politycznych, kulturalnych i biznesowych. Skutek jest taki, że większość ludzi na widok tytułu „Oni żyją” nabiera wody w usta, a ci, którzy mają coś do powiedzenia, spierają się głównie o to, czy Carpenter krytykował Żydów, Illuminatów, czy Reptillonów.
Szkoda, bo sam film jest naprawdę kawałkiem bardzo ciekawego kina, bez względu na jego wymowę polityczną. Jest krótki, ale bardzo dobrze skonstruowany dramatycznie. Z jednej strony trzyma w napięciu, z drugiej – skłania do zastanowienia. Jedną z moich ulubionych scen jest walka pomiędzy Johnem Nada, a Frankiem Armitage. Fantastyczna metafora dla tego jak trudno jest „na siłę” zmienić czyjś światopogląd. No i te cytaty. Carpenter (który był też scenarzystą) naprawdę ma ucho do zapadających w pamięci sentencji. Zapewne wiele z nich będziecie znali z innych, nawiązujących do „They Live” produkcji. „I have come here to chew bubblegum and kick ass. And I’m all out of bubblegum.” zawsze mnie rozbraja.
I to właśnie „Oni żyją”. Dzieło krótkie, treściwe, dostarczające dużo frajdy. W idealnym świecie film byłby oceniany tak samo, bez względu na to, czy krytykowałby lewicę, prawicę, czy kosmitów. Niestety nie żyjemy w idealnym świecie.
Oni żyją
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
Przede wszystkim – to z „They Live!” pochodzą jedne z najsłynniejszych cytatów w historii… gier komputerowych.
Duke Nukem wcale nie wymyślił żucia gumy i kopania obcych 😀
Wspaniały film, z jednej strony kiczowatość Carpentera (początkowo mi przeszkadzała, ale po drugim obejrzeniu docenia się jej urok), a z drugiej naprawdę mocny, momentami gorzki jak pigułka przekaz.
Potwierdzam! Jeden z najlepszych filmow Carpentera, ktory zreszta wymiata jesli chodzi o klimat i atmosfere horroru.
Poprosze jeszcze 'Mgle’, 'Ksiecia ciemnosci’ i 'W paszczy szalenstwa’ 🙂
„spierają się głównie o to, czy Carpenter krytykował Żydów, Illuminatów, czy Reptillonów.”
Reptillonów?
To tacy Reptillianie, ale z Kanady.
Prawda jest taka, że gdyby wtedy główną rolę zagrał Arnold Schwarzenegger to film doczekamy się kilku sequeli. Niestety Piper nie był tak znany.
Co jakiś czas są płytki o remaku, ale póki co Carpenter skupił się na Halloween. Pewniejszy hajs.
Fajny pomysł ale ten deus ex machina w postaci teleportu do bazy i późniejszy spacer turystyczny były zbyt nagłe i według mnie zepsuły trochę film. Można wybaczyć niskobudżetowość czy toporność scen akcji, ale to już podchodzi pod całkowity brak pomysłu. A to w produkcji, której największą siłą jest właśnie oryginalny pomysł może być problemem.
Przy okazji, film właśnie pojawił się na Netflixie 🙂