Kiedy lata temu wyszedłem z kina po seansie „Gladiatora” Ridleya Scotta, byłem szczerze zawiedziony. Film był reklamowany jako spektakularne widowisko historyczne, a ja (dzięki doskonałemu nauczycielowi, panu Romualdowi Wojciechowskiemu – pozdrawiam!) byłem fanem (jeśli nie fanatykiem) czytania o starożytnym Rzymie, wojnach punickich itp. Stąd właśnie rozczarowanie. Scenarzyści wzięli bowiem historycznego cesarza Marka Aureliusza oraz jego syna Kommodusa i dorobili do autentycznych postaci dość standardową, niezbyt oryginalna opowieść o zemście w iście amerykańskim stylu. Maximus (Russel Crowe) to głównodowodzący armii cesarskiej i ulubieniec cesarza. Kiedy władca umiera, generał popada w niełaskę następcy tronu, co zaprowadzi bohatera (razem z widzami) na targ niewolników, treningi walk na miecze, aż po arenę imponującego Koloseum. Proste? Proste, ale jak zrealizowane! Dopiero po drugim obejrzeniu, bez nietrafionych i niepotrzebnych oczekiwań, zakochałem się w filmie Scotta i mimo drobnych wad oraz kilku niepotrzebnych elementów – uczucie trwa do dziś, a mam na koncie dwucyfrową liczbę seansów.
Będąc wciąż pod wpływem wycieczki do Wiecznego Miasta, postanowiłem po raz kolejny zrobić sobie wieczorny seans z arcydziełem (tak, tak) z 2001 roku. Nie żałuję. Przede wszystkim film nadal poraża swoją audiowizualną stroną. Komputerowych efektów specjalnych nie zobaczymy tu zbyt wielu, w zasadzie ograniczają się do tła, wszystko inne oparto o rekwizyty i fizyczne scenografie. Dzięki temu lokacje nie sprawiają wrażenia tak sterylnych jak na przykład w powstałych w podobnym okresie prequelach „Gwiezdnych Wojen”, które dziś rażą sztucznością. Nieprzypadkowo Oscar za efekty specjalne trafił do twórców „Gladiatora” mimo niezłej konkurencji w postaci „Człowieka widmo” czy „Gniewu oceanu”. Na ekranie można zobaczyć wielki i obezwładniająco piękny Rzym, stolicę ówczesnego świata, ale także piękne krajobrazy pustynne czy niegościnne północne terytoria imperium (podczas ostatniej wielkiej bitwy Marka Aureliusza). Kolejny zasłużony Oscar przypadł ekipie od kostiumów. Od pełnych przepychu strojów Kommodusa przez doskonałe kreacje jego siostry Lucilli czy autentycznie wyglądające szaty senatorów, aż po kultowy hełm Maximusa, który kojarzy chyba każdy. We wszystkie elementy garderoby włożono mnóstwo pracy, a efekt końcowy jest więcej niż świetny.
Podobnie jest ze ścieżką dźwiękową. Czy jest ktoś, kto nie kojarzy doskonałego „Now we are free” skomponowanego przez Hansa Zimmera i zaśpiewanego przez Lisę Gerrard? Można ten kawałek ubóstwiać, można nie lubić (można?), ale nie wierzę, że można obok niego przejść obojętnie. Szczególnie jeśli widziało się sceny z filmu, w których został wykorzystany. Pozostałe utwory z soundtracku są tak dobre, że do dziś słucha się ich z przyjemnością. Co więcej – przy okazji dowiedziałem się, że niesłusznie oskarżałem Zimmera o niezbyt twórcze rozwinięcie muzyki Klausa Badelta znanej z „Piratów z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”. Wychodzi na to, że było odwrotnie, bo każdy kto zna na pamięć kawałki ilustrujące przygody Jacka Sparrowa (doskonałe „He’s a pirate!”) usłyszy w „Gladiatorze” znane motywy i „bazę” dla tego, co później skomponował Badelt. Z drugiej strony Klaus był chyba przez dłuższy czas współpracownikiem Zimmera (był m.in jednym z producentów ścieżki do „Gladiatora”) więc ciężko jednoznacznie określić, kto tak naprawdę napisał dany fragment muzyki.
Nie chcę powtarzać banałów i rzucać oczywistościami, ale czy naprawdę powinienem się szczególnie rozpisywać o doskonałych kreacjach jeśli w dwóch głównych rolach mamy Jaqiuna Phoenixa i Russela Crowe’a? Jeśli na drugim planie wspiera ich rewelacyjna Connie Nielsen? O ile Crowe jako tytułowy gladiator Maximus zarobił (słusznie) Oscara, o tyle nieprzyznanie nominowanemu za drugi plan Phoenixowi statuetki do dziś uważam za skandal. Jego Kommodus to jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii kina. Mocno zarysowany i bardzo charakterystyczny, ale bez popadania w przesadę i śmieszność. Do dziś budzi we mnie autentyczne: strach i obrzydzenie. Przy dwóch takich nazwiskach i takich genialnie odtworzonych postaciach wspomniana Nielsen (jako siostra Kommodusa, Lucilla) nie odstaje ani trochę. Ba! Świetnie sobie radzi i momentami przyćmiewa bardziej znanych kolegów z planu. Na pochwały zasłużyli też Oliver Reed jako handlarz niewolników i trener gladiatorów Proximo, Djimon Hounsou jako Juba, jeden z gladiatorów oraz Richard Harris za doskonałą kreację starego i schorowanego Marka Aureliusza.
Mógłbym jeszcze długo i szczegółowo pisać o tym jak bardzo i dlaczego „Gladiator” jest filmem niemal doskonałym. Niemal, bo nie ustrzegł się wad. Nie ma ich wiele, ale warto wspomnieć choćby po to, żeby usprawiedliwić końcową ocenę bliska perfekcji, ale jednak bez kompletu punktów. Po pierwsze: finał, a w zasadzie scena po ostatecznym pojedynku. Typowa dla późnego Scotta, wtedy była zaskoczeniem. Poziom patosu nieznośny i niepasujący do reszty filmu gdzie wielkie i poważne tematy owszem, poruszono, ale bez groteskowej przesady. Druga rzecz to użycie slow-motion w kilku scenach, które obyłyby się bez tego. Niespecjalnie dobrze paruje się takie efekciarstwo z epoką starożytną. Wiem i pisałem, że „Gladiator” kinem historycznym nie jest, ale nie jest też filmem w rodzaju „300”.
Ostatnia poważna wada jest… pośrednia? Nie dotyczy bowiem oryginalnej produkcji. Od 2001 roku na DVD i Blu-ray wyszło kilka wersji „Gladiatora”, niemal każda rozszerzona o sceny wycięte z kinowego oryginału. Niestety każda z tych sekwencji pokazuje, że skasowanie jej z taśmy na poziomie montażu było dobrą decyzją. Fragmenty niczego nowego nie wnoszą, sprawiają za to, że film dłuży się niemiłosiernie. Dodatkowo masa ekspozycji w tych scenach odziera produkcję z magii i ani nie pozostawia widzowi pola do interpretacji, ani nie pozwala pewnych rzeczy domyślić się samemu. Jakieś zakulisowe gierki senatorów, nic nie wnoszące narady i ckliwie dialogi o powrocie do domu. Doskonały przykład na to ile znaczy postprodukcja i odpowiednie okrojenie filmu z 15-20 minut zbędnego materiału. Gdybym miał oceniać wersję rozszerzoną, dałbym spokojnie o jedno-dwa oczka mniej.
To nie zmienia jednak faktu, że kinowy, oryginalny „Gladiator” z 2000 roku jest filmem prawie idealnym. Do najwyższej noty zabrakło niewiele i jeśli ktokolwiek jakimś cudem jeszcze nie widział, albo widział raz i dawno – szczerze polecam seans. Oscarowe dzieło Scotta wytrzymuje próbę czasu i wciąż prezentuje się tak samo dobrze. Pozycja obowiązkowa.
Gladiator (2000)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Według mnie to była bomba 🙂 i ta muzyczka to robiła furorę
Tak, to jeden z tych filmów, które trzeba znać i koniec. Bez wymówek.
Świetny film, jak byłem młodszy to obok „ostatni samuraj” i „troja” mogłem bez znudzenia oglądać po klika razy
Kurcze, muszę Troję odświeżyć, bo pamiętam, że okrutnie mi nie weszła. Natomiast „Ostatniego samuraja” było nie wspominać 😛 Uwielbiam, chyba nawet bardziej niż „Gladiatora”. Teraz już muszę znowu obejrzeć 😛
Troje uwielbiam jest świetna, a muzykę i piosenkę przy napisach końcowych kocham miłością wieczną:). Jak już recenzja Gladiatora się pojawiła to można by też zrobić recenzje o innych gladiatorach mianowicie serial Spartakus.
To uczucie, kiedy nie wiesz, czy na zdjęciu jest jeszcze Russell czy już Sith 😉
Obawiam się, że do mnie Russel podobny jest w nowszych produkcjach. Np. tu:
http://bi.gazeta.pl/im/3c/2b/13/z20101436V,Ryan-Gosling-i–Russell-Crowe-w-filmie–Nice-Guys-.jpg
😀
Swoją drogą: gorąco polecam Nice Guys 😉
O tak! Nice Guys również polecam 🙂 Film nieco specyficzny, wyróżniający się. Niesamowicie konsekwentnie zbudowano klimat lat 70. Bohaterowie, kostiumy, charakteryzacja, scenografia, muzyka, tempo narracji… wszystko. Niebanalny humor.
Przy okazji polecania: przedwczoraj widziałam „W ułamku sekundy” – bardzo mocny, dobrze rozpisany dramat, świetna Diane Kruger (jak już wspominacie Troję). Z seansu wyszłam emocjonalnie wytelepana jak mi się nie zdarzyło od niepamiętnych czasów.
Dla odmiany Kler przyjęłam bardzo letnio. Dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam biorąc pod uwagę temat i reżysera. Pomijając może ostatni kadr, który wprawił mnie w lekki stupor 😉
„W ułamku sekundy” mam na liście do obejrzenia, ale w takim razie muszę przesunąć kilka pozycji w górę, jeśli taki dobry
Jeden z tych filmow, ktore swietnie sie oglada za pierwszym razem. Robi fenomenalne wrazenie, jest epicki i melancholijny. Ale z drugiej strony – co go nie puszcza w tv, to jednak wybieram co innego. Nie mam ochoty na ta smutna historie, taki jest przytlaczajacy.
Z jednej strony – szacun i wielkosc. Z drugiej – jakos ciezko jest do gladiatora wracac. Tak mysle.
Częściowo się zgadzam, ale to kolejny dowód na wielkość filmu. Mimo, że wiesz co się stanie, jak i kiedy – i tak za każdym razem czujesz ten ciężar emocjonalny, którym Cię reżyser częstuje. Ja mam podobnie jeszcze z Braveheart. Mam pecha, za każdym razem mi coś wpada do oka (najczęściej do obu i nie chce wyjść :P) jak leci scena tortur i egzekucji Williama Wallace’a.
Mówimy o tym samym „Gladiatorze”? Efekciarskim remake’u „Upadku Cesarstwa Rzymskiego” z 1964 roku? LOL Powiem tak: za każdym razem, gdy widzę ten film, podoba mi się coraz mniej. A nie podobał mi się już za pierwszym razem. 🙂 Dosłownie nie mogę już patrzeć na nalaną gębę Russella Crowe, w średnim stadium alkoholizmu, wygłaszającego te swoje rzygotwórcze kwestie o honorze, rodzinie itd. Zresztą, cała fabuła i niemal wszystkie postaci są tak sztuczne, drewniane i wtórne, że nic tylko płakać. Bohaterowie nie powinni tu mówić, tylko puszczać dymki z tekstem. Z wyjątkiem może Kommodusa i Lucylli, tu się zgodzę. Zwłaszcza Joaquin Phoenix zagrał dobrze. Wycisnął z tej durnej roli ile się dało. Rola osaczonej przez psychopatę Connie Nielsen przyzwoita, ale czy na Oscara? Bez żartów. Ujdzie jeszcze Derek Jacobi, ale to już naprawdę wszystko. Wielka kasa, jeszcze większe efekciarstwo i niczego do pokazania. Poza wizualnymi wodotryskami wszystko to już było w wersji z 1964. Nie wiem jak można być fanem Starożytnego Rzymu i lubić ten film? Gorszy jest chyba już tylko serial „Spartacus”. Ktoś wspomniał tu „Troję”? Wprawdzie dotyczy innego miejsca i czasów, ale gdyby fabularnie bardziej trzymała się oryginału Iliady byłaby filmem o niebo lepszym.
Rzecz gustu 😉
Efekciarski jest, bo miał być. To jest Rambo, Commando czy John Wick w Starożytnym Rzymie 😉 To nie jest próba robienia kolejnego Ben Hura czy coś w ten deseń. Nalana gęba Crowe’a świetnie pasuje do jego postaci. Kwestie nie były rzygotwórcze – trochę patosu jest, ale ten pojawia się wszędzie w produkcjach dziejących się w tamtych czasach. Na pewno wypada tu naturalniej niż w Batmanach Nolana czy produkcjach Baya 😛
„Nie wiem jak można być fanem Starożytnego Rzymu i lubić ten film? ”
To właśnie pisałem we wstępie, jak lubisz ten okres historii i idziesz na film-rekonstrukcję to się cholernie zawiedziesz. To jest typowo „holyłódzka” produkcja o zemście, którą można by po delikatnych przeróbkach umieścić w dowolnym świecie/okresie. Średniowiecze, renesans, do wyboru do koloru.
No cóż, może. W takim razie to film zdecydowanie nie dla mnie. Jeżeli już mam oglądać „Rambo” to wolę oryginał. I z Sylwestrem Stallone. 🙂
A jeżeli jednak miał to być film w typowej konwencji „starożytności” to nie spełnia swej roli. Na „Troi” się wzruszam i ulegam zadumie, tutaj tylko ziewam oraz irytuję się. Odnoszę wrażenie, jakby twórcy nie mogli się zdecydować co właściwie chcą zrobić. Chyba faktycznie najbliżej mu do tego „Spartacusa”, abstrahując oczywiście od budżetu i wulgarności tego ostatniego.
Spartakus ma podtytuł „Krew i piach”, a powinien mieć „Cycki i flaki”.
Sam chciałem polecić 'Upadek Cesarstwa rzymskiego’. W sumie podpisuje się pod postem kolegi z nieprawego łoża 😀
W tamtym, bardzo słabym, sezonie oscarowym powinni wygrać Tom Hanks i 'Przyczajony tygrys ukryty smok’. 'Gladiator’- 7/10
W sumie też bym dałbym jakieś 6-7/10. Za rolę Kommodusa oraz ogólnie za sięgnięcie po ten gatunek (kiedyś zwany gigantem historycznym).
Ja Spartakusa na pewno nie oglądałam dla cycków i flaków, jest wiele rzeczy które sprawiają że ten serial jest świetny. Chociaż by dla samym aktorów warto obejrzeć, fantastyczne aktorstwo.
„Gladiator” był (i jest) świetny, chociaż zawsze odnosiłem wrażenie, że Scott trochę zerżnął z innego filmu o starożytnym Rzymie, „Upadku Cesarstwa Rzymskiego” z 1964 roku
Nie trochę, ja bym powiedział, że to jest wprost remake na motywach 😉
https://www.youtube.com/watch?v=Da3wnTLijEo
Sam film ma prawie wszystko świetne, oprócz zakończenia zakładającego powrót do republiki xD. A co tam, obejrzę sobie jeszcze raz, w sumie już z kilka lat go nie oglądałem.
Haha, zapomniałem o tej scenie. Genialna 🙂
Robert Snow.. Wydaje mi się że troche (zbytnio) przesadziles z tym komentarzem xd w mojej okolicy ten film wymiatał. W tych czasach był na ustach praktycznie wszystkich.. I tylko może 1 % był zawiedziony ? przebij go tylko władca pierścieni chociaż już nie pamiętam co było pierwsze
Gladiator był pierwszy, o ponad rok wyprzedził Drużynę Pierścienia (maj 2000 vs grudzień 2001) 😉
Myślę, że entuzjastyczne przyjęcie „Gladiatora” w głównej mierze wynikało z faktu, że ludzie byli wtedy stęsknieni za wielkim, wysokobudżetowym widowiskiem historycznym/fantasy. I za tę odwagę należy się twórcom plus. Ale od tamtego czasu powstało wiele dużo lepszych filmów, które jeszcze uwydatniły jego słabości. Zresztą, mówię za siebie. Jeżeli komuś się podoba to OK.
Sith kiedy John wick 3?xd
Jak wyjdzie 😉
co do „now we are free” – można go nie lubić. Kiedyś uwielbiałem ten kawałek, aż… musiałęm słuchać go codziennie od 21 do bodajże 23.30 w pętli, bo leciał jako tło do muzycznej fontanny w moim mieście, którą słyszałem przez okno, bo mieszkałem blisko. Masakra…
Nie brałem takich sytuacji pod uwagę. Tak to pewnie można znienawidzić nawet ukochane utwory 😉
Mnie w liceum przez pół roku budził Niemen „Sen o Warszawie”. Z jednej strony mnie telepie jak słyszę, z drugiej przez skrajnie długie niewstawanie z łóżka nauczyłem się na pamieć 😉
Czy można się spodziewać recenzji serialu Spartakus?
Ciężko powiedzieć, na pewno nie w najbliższym czasie. Przynajmniej z mojej strony, bo musiałbym na nowo obejrzeć całość, a doba ma za mało godzin 🙁
Zdecydowanie jeden z moich ulubionych filmów. Mam ciarki za każdym razem gdy Maximus odkrywa swoją tożsamość. Co do Kommodusa to pamiętam że Jack Gleeson w jednym z wywiadów powiedział, że właśnie nim się inspirował tworząc swojego Joffrey’a.
Wow, nie słyszałem o tym, ale faktycznie, pasuje idealnie. Jeśli Kommodus miałby wychować dziecko to byłoby właśnie takim chorym p….m jak Joffrey.
Mój ulubiony film. Niestety w kinie nie byłam bo był zbyt makabryczny dla 10latki (choć gdyby gdzieś leciał to bym się chętnie wybrała) ale ile razy oglądałam na DVD, a już nie wspomnę że co leci w TV to nie przegapię! Wzrusza mnie niezmiennie ilekroć oglądam. Uwielbiam i dla mnie mocne 11/10 🤩
No dla 10-latki to byłby dość ciężki film do oglądania, tak myślę. W kilku miejscach Scott niespecjalnie się hamował w uwydatnianiu przemocy i jej brutalnych efektów. Ja dałem 9, ale żadne 10 czy 11 mnie nie zdziwi. To jest ten typ filmu. Podobnie mam zresztą z Ostatnim samurajem. Obejrzałem niedawno i nic się nie zestarzał.