Cena honoru (crowdfunding książki naszego czytelnika)

Miesiąc temu odezwał się do nas jeden z czytelników FSGK, z pytaniem, czy zgodzilibyśmy się pomóc mu w promocji jego projektu. A projekt to nie byle jaki. Maciek chce wydać własnym sumptem ilustrowany zbiór opowiadań fantasy. Co do zasady jesteśmy jak najbardziej otwarci na tego typu współpracę, pod warunkiem, że zaczyna ona “nabierać ciała” i nie opisujemy po prostu bardzo luźnych koncepcji. W przypadku zbioru Maćka jest to rzecz jak najbardziej realna i w dużej mierze gotowa. Dostałem od autora dłuższe kawałki tekstu, zostałem też poproszony o wyrażenie swojej opinii. Byłem mile zaskoczony, bo poziom i rozmach projektu wykraczały poza to co często widzi się w twórczości fan fiction. Podszedłem więc do sprawy na serio, wskazałem Maćkowi jeden błąd merytoryczny, wyraziłem swoją opinię na temat miejsc w których jego styl jest mocny oraz tych, które wymagają jeszcze pracy. Zostałem po raz kolejny mile zaskoczony, gdy Maciek wspomniał iż zatrudni redaktora do korekty ewentualnych niezgrabności językowych. To bardzo profesjonalne podejście jakiego ze świecą szukać u większości ludzi pragnących zostać pisarzami. No i te ilustracje… śliczne.

Ale Maciek zrobił jeszcze coś. Wykupił reklamę bannerową, która będzie się w najbliższych dwóch tygodniach pojawiać na FSGK, odsyłając na stronę jego kampanii crowdfundingowej. To oczywiście tworzy pewien konflikt interesów. Wydaje mi się, że pisząc o jego projekcie byłbym obiektywny… ale sądzę, że takiej praktyki należy mimo wszystko unikać.

Dlatego właśnie – aby nie wylewać dziecka z kąpielą – wypracowaliśmy inne rozwiązanie. Zamiast wyrażać własną opinię pozwolę po prostu Maćkowi powiedzieć parę słów o sobie i przedstawić Wam fragmenty swojej twórczości. To najlepiej przemówi do wyobraźni. Zapraszam Was też do komentowania. Jestem pewien, że autor z chęcią wysłucha wszystkich sugestii i rad dotyczących jego twórczości.

A zatem, nie przedłużając – oddaję łamy Maćkowi.

DaeL

 

Mapa świata, w którym toczy się akcja opowiadań.

Cześć! Z tej strony Maciek Para, choć osoby poznane w Internecie mówią na mnie z reguły Krasnoludek. Dlaczego Krasnoludek? Cóż… gdy zacząłem się udzielać w Internecie grając w RPGi, krasnoludy były już moją ulubioną rasą klasycznego fantasy. Ale krasnoludy z reguły osiągają pełnoletniość gdzieś w okolicy 40 czy 50 lat – stwierdziłem zatem, że jako trzynastoletnie pacholę jestem jeszcze bardzo małym Krasnoludkiem.

Redakcja serwisu była tak miła, że udzieliła mi przestrzeni na stronie, bym mógł spróbować zainteresować Was tym co stworzyłem. A cóż to takiego? To książka, a mówiąc ściśle: ilustrowany zbiór opowiadań fantasy, którego bohaterami są krasnoludy, a głównymi motywami wartości ważne w ich życiu, konflikty między nimi i tragiczne wybory oraz silne emocje do których prowadzą. Opowieści zawarte w książce są inspirowane przygodami, które na przestrzeni lat przeżyłem z przyjaciółmi w grach RPG, a sama książka jest poniekąd wyrazem wdzięczności dla osób, z którymi tak długo dobrze się bawiłem.

“Cena honoru” to zbiór dziesięciu opowiadań osadzonych w świecie Vorgaardu – pozornie klasycznym post-tolkienowskim uniwersum fantasy. Elfy, krasnoludy, orkowie – rzeczy, które widzieliśmy już setki razy, prawda? Być może.

Nie twierdzę, że sam świat przedstawiony w książce jest wybitnie oryginalny – natomiast jako długoletniemu fanowi fantastyki wydaje mi się, że moje podejście do tego świata jest nietypowe. W “Cenie honoru” nie znajdziecie bohaterów w lśniących zbrojach zabijających smoki, by ratować cnotliwe dziewice. Nie będzie tam historii, w których nieskończenie nikczemny złoczyńca zostaje pokonany przez krystalicznie czystych herosów, a czytelnik przekonuje się raz jeszcze, że warto być dobrym, bowiem dobro zawsze zwycięża. A jeśli już ktoś pod koniec opowieści będzie żył długo i relatywnie szczęśliwie – można mieć pewność, że wcześniej zapłaci za to słoną cenę w bólu i krwi. “Zło”, z którym walczą bohaterowie nierzadko może się okazać niewiele mniej nikczemne od tych, którzy stawiają mu czoła…

Opowiadania tworzące “Cenę honoru” traktują o wartościach ważnych w życiu krasnoludów, a wspólnym ich motywem jest tragizm, jaki rodzi czasem przywiązanie do tych wartości. “Cena honoru” opowiada o tym, że krystalicznie czyste i niezłomnie rygorystyczne zasady nie zawsze sprawdzają się w rzeczywistym świecie, że łatwiej jest mówić o cnocie niż żyć cnotliwie oraz o tym, że czasem trzeba dokonywać wyborów, w których wszystkie alternatywy wydają się złe. “Cena honoru” zadaje pytanie – “ile trzeba zapłacić, by pozostać wiernym swoim ideałom” i stawia bohaterów przed koniecznością odpowiedzi. Starałem się skupiać na psychice bohaterów, na ich przeżyciach wewnętrznych, emocjach i przemyśleniach – tak, aby pokazać czytelnikowi jak to jest stać w sytuacji granicznej. Aby pomóc mu sobie to wyobrazić i aby wzbudzić w nim refleksję. Aby sprawić, by sam zadał sobie pytanie – “co ja zrobiłbym w takiej sytuacji?” oraz “Czy faktycznie ZDOŁAŁBYM zrobić to, co pragnąłbym być w stanie zrobić?”

Książka zawierać będzie 27 pełnostronicowych, czarno-białych ilustracji, które wykonano do niej specjalnie na moje zamówienie. Niektóre z nich możecie podziwiać tutaj w artykule, a także na fanpage książki na Facebooku. Jeśli chodzi o ilość stron – ciężko to dokładnie określić, bo zależy to od przyjętego formatu, czcionki, marginesów i tak dalej. Tekst liczy jednak sobie około 700 000 znaków ze spacjami, czyli całkiem niemało. Jeśli potrzebujecie wizualizacji – ustawcie czcionkę w Wordzie na Times New Roman 13 (13, nie 12), interlinię na podwójną. Takich stron książka liczyłaby sobie 389 (to tak zwane strony znormalizowane, to znaczy takie, w których na stronę przypada 1800 znaków). Do tego osobno należy oczywiście doliczyć wspomniane 27 stron z ilustracjami i mapę świata.

Nie przedłużając, bo sugerowano mi, że ludzie w Internetach nie mają cierpliwości do długich tekstów – poniżej przedstawię spis treści i niejako „teaser” poszczególnych opowiadań oraz kilka fragmentów książki. Jeśli uda się kogoś zainteresować, zerknijcie jeszcze na :

Tam znajdziecie więcej fragmentów, ilustracji i informacji tak, byście mogli zdecydować czy warto wesprzeć wydanie mojego dzieła.

Jedna z ilustracji, jakie znajdą się w książce.
Spis treści

1. Cena honoru

Opowiadanie wprowadzające w klimat opowieści i zapoznające czytelnika z podstawami świata przedstawionego – opisuje wycinek z życia pewnego kowala i jego rodziny w przełomowym momencie, który na zawsze zmieni królestwo krasnoludów.

 2-4. Braterstwo krwi I-III

Trzy połączone w jedną całość fabularną opowiadania traktujące o losach trzech rodzin, przez wieki połączonych przyjaźnią. Przewrotne koleje okrutnego losu stawiają je jednak ostatecznie naprzeciw siebie.

5. Grzechy naszych ojców

Wśród krasnoludów czyny twoich przodków rzutują na twoje życie bardziej, niż kiedykolwiek byś tego chciał. Przekonuje się o tym młody członek jednego z gangów w krasnoludzkiej stolicy – a jednak wśród niechęci i pogardy budzi się w nim sumienie, gdy pewnego dnia słyszy znajome imię…

6. “Hej ho, hej ho, na wojnę by się szło…”

Czwórka braci wyrusza na wojnę, skuszona opowieściami o przygodach i chwale, która czeka na walecznych żołnierzy. Rzeczywistość okazuje się jednak zgoła inna, a wojna przestaje zupełnie przypominać tą opisywaną w starych księgach, gdy doświadczy się jej na własnej skórze.

7. Śmierć wojownika

Krasnoludy toczą wojnę z orkami, tajemniczymi najeźdźcami ze wschodu. Jeden stary żołnierz przekona się w jej trakcie, że nawet wśród wrogów odnaleźć można godne szacunku osoby – oraz, że każde działanie ma konsekwencje, a droga do wielkiego cierpienia często rozpoczyna się od aktów dobroci…

8. W imię klanu

Czasem ciężko uciec od zjaw przeszłości, a kładą się one długimi, mrocznymi cieniami na dniu dzisiejszym. Młody żołnierz przekonuje się o tym, gdy wpada w zasdzkę, a gniew, wstyd i bolesne wspomnienia prowadzą go w podróż po spirali do zatracenia.

9. Najczarniejsza z czerni

Odwaga jest tarczą wojownika – czy można jednak okazać się odważnym, gdy wrogiem jest twój własny umysł? Czy można wytrwać przy powierzonym zadaniu, kiedy zdradzają cię własne zmysły? Młody dowódca przekonuje się, że są takie rzeczy w niebiosach i na ziemi, o których nie śniło się krasnoludzkim długobrodym.

10. Cenniejsze od cnoty

Wśród krasnoludów, honor jest wszystkim. A jednak są rzeczy, wobec których honorowi wojownicy pozostają bezsilni. Jeśli honor jest najcenniejszą rzeczą w życiu krasnoluda – czy ten, kto płaci za służbę własną czcią jest godzien najwyższej pogardy gdyż porzuca swój największy skarb, czy może najwyższego podziwu, bowiem składa najdonioślejszą z ofiar?

Fragmenty tekstu
Fragment 1 (z opowiadania wprowadzającego “Cena honoru”)

Rok 2252 wedle rachuby krasnoludów

Thormar Mistrz Kuźni otarł pot z czoła przekraczając próg swego domostwa, po czym zamknął za sobą drzwi. Żar panujący w sercu Angazgron, Kuźni Angaza – stołecznego miasta krasnoludów, nazwanego tak na cześć boga–kowala i stwórcy krasnoludzkiej rasy – był w istocie piekielny, choć Thormar zauważał to jedynie wtedy, gdy porównywał go z przyjemnym chłodem grubych, kamiennych ścian. Krasnolud wciągnął w nozdrza zapach świeżej mięsnej polewki i skierował wzrok ku palenisku. Jego usta rozciągnęły się w mimowolnym, radosnym uśmiechu. Przy ogniu stała krasnoludzka kobieta. Nie byle jaka kobieta, należy dodać. Była nieco wyższa i szczuplejsza od typowych przedstawicielek Wielkiego Klanu Młotodzierżców, do którego należał Thormar, jej kształty były przyjemnie zaokrąglone zaś płomienne, długie włosy opadały swobodnie na ramiona i tworzyły uroczy kontrast z ciemną skórą.

– Pachnie wspaniale, ukochana. – rzekł krasnolud, zbliżając się. – Chociaż po dzisiejszej dniówce zeżarłbym pewnie nawet barana z racicami. Na surowo.

Kowalowi odpowiedział szczery, radosny śmiech.

– Wiem. Ale lepiej, żebyś tego nie robił, bo później będziesz musiał sam ciągnąć te wszystkie wózki z rudą. Zresztą, nieważne. Ktoś… czekał na ciebie. – odpowiedziała krasnoludka z uśmiechem po czym odeszła na moment od paleniska do drugiej izby, zaś gdy powróciła, trzymała w ramionach dziecko. Thormarowi zadrżały ręce, gdy wyciągnął je by chwycić chłopca. Jak zawsze. „To tylko… dziecko.” – skarcił się w myślach kowal. – „Nie. Nie tylko dziecko.” – poprawił się po chwili. – „Moje dziecko. Mój syn.”

Mistrz Kuźni był postawnym krasnoludem, równie szerokim, co wysokim. Dekady spędzone w kuźni uwidoczniły pod jego skórą grube liny mięśni. Nie był co prawda równy swemu przodkowi, który pierwszy zyskał miano Mistrza Kuźni dowodząc swoich legendarnych zdolności i stworzył tym samym nowy klan, nadając miano wszystkim swoim potomkom. Mimo tego Thormar pozostawał jednak pewnym siebie, zdolnym kowalem wykonującym swoją pracę z wytrwałością i dumą. Przemawiał na zebraniach cechu przed setkami podobnych sobie krasnoludów, a dyskusje nierzadko bywały gorące. I nie chodziło bynajmniej o piekielny żar panujący w krasnoludzkich kuźniach. Gdy tylko go wzywano, stawał do boju przeciwko arlokkom i innym stworom, które chciałyby stanąć na drodze jego pobratymcom. Słowem – wychodził na przeciw każdemu wyzwaniu i rzadko czuł się onieśmielony.

A jednak teraz, trzymając w drżących dłoniach swe własne dziecko, nie wiedział, co ma zrobić. Nie potrafił znaleźć słów. I nie musiał, bo żadne słowa nie były potrzebne. Mały krasnolud patrzył na niego wielkimi, brązowymi oczyma spod krzaczastych – przynajmniej jak na dziecko – brwi. Jego skóra, choć gładka, była raczej blada, a wręcz nieco szarawa – wypadkowa między bądź co bądź dość kontrastowymi kolorami cery obojga rodziców. Wplótł paluszki między bujną, czarną brodę ojca i pociągnął, chichocząc. Zapewne na widok wyrazu twarzy rodziciela. Thormar uniósł kącik ust i przeniósł na moment wzrok na swoją żonę, która odpowiedziała mu promiennym uśmiechem – biel jej zębów widoczna była doskonale na tle ciemnej skóry. Wszystko było jak należy.

* * *

Thormar szedł po szerokich ulicach, które wydawały się dziś niepokojąco puste. Inne krasnoludy mijały go w pośpiechu, nie poświęcając mu więcej czasu niż wymagało krótkie spojrzenie. W mieście było ciszej niż zazwyczaj – a w miejscu takim jak Angazgron, które nie sypiało nigdy i którego mieszkańcy pracowali w pocie czoła całe przez całą dobę, nie zważając na pozycję słońca i porę dnia na powierzchni, cisza mogła być oznaką kłopotów. Zmiana. To słowo… nie należało do powszechnie wypowiadanych w Angazgron. Zmiana – czyli odejście od dawnych zwyczajów, od tradycji, od głosu przodków. Bluźnierstwo. A jednak – niektóre zmiany są nieuniknione. Władca Angazgron, Król Pod Górą, Wielki Tan Vandar Iskrzący Młot… był martwy. Jego jedyny syn i dziedzic – zaginiony wśród górskich szczytów wiele miesięcy temu. Zmiana.

Jedna z ilustracji, jakie znajdą się w książce.
Fragment 2 (z opowiadania “Braterstwo krwi”)

Stali wokół zdobionej misy, wszyscy obnażeni do pasa, a ich torsy pokrywały wyrysowane farbami runy. Każdy z nich ściskał w dłoni nóż. Nie byli do siebie podobni – byli różnej wysokości, od przysadzistego Thorgruna Kamiennorękiego, przez nieco wyższego Gerrona Rzeźbiarza Stali, aż do nieco wręcz smukłego jak na krasnoluda Berrama Zdobywcę Szczytów. Ten pierwszy miał cerę nieco bladą, skrzętnie skrywaną przed powietrzem powierzchni. Ten drugi – ciemną jak węgiel. Ten trzeci zaś rumianą i ogorzałą od wiatru i słońca. Ten pierwszy nosił topór, wielki niemal niczym wiosło lub ramię młyna, o podwójnym ostrzu i tajemniczych runach lśniących na jego powierzchni. Ten drugi – prosty młot bojowy o głowni przyozdobionej wizerunkiem orła. Ten trzeci preferował lżejszą broń miecze i małe toporki, czasem sztylety. Różnili się znacznie. A jednak dziś mieli stać się jednością.

Krasnoludy skinęły głowami i jak jeden mąż przecięły sobie dłonie, po czym złączyły je nad misą, pozwalając by krew skapywała do niej powoli, mieszając się na dnie.

– Dzisiejszego dnia przysięgam, w obliczu moich towarzyszy, bogów i przodków, że biorę tych oto krasnoludów za braci. Moja krew staje się ich krwią. Moja chwała staje się ich chwałą. Moja hańba staje się ich hańbą. Przysięgam, że nigdy ich nie opuszczę, że zawsze będę ich wspierał radą, dobrym słowem, a jeśli będzie trzeba również i orężem. Przysięgam nie szczędzić wysiłków dla ich powodzenia, przysięgam nieść im pomoc i nie zostawić ich nigdy w potrzebie. Przysięgam, że od teraz i na zawsze będą moimi braćmi, a jeśli padną z ręki nieprzyjaciół – nie spocznę, póki nie pomszczę ich straty. Przysięgam na swą brodę, przysięgam na swoją broń i przysięgam na swój honor. Tak mi dopomóż Angazie, Kowalu Dusz oraz przodkowie, których wzywam na świadków. – głosy krasnoludów, choć także się różniły, przemawiały w idealnej harmonii. Wszyscy trzej opuścili wzrok na misę. A na jej dnie krew zmieszała się tak, jakby nigdy nie należała do trzech różnych osób i nie sposób było wcale jej odróżnić.

Fragment 3 (z opowiadania “Braterstwo krwi”)

– Dwóch tarczowników na prawą? Ty myśl trochę, bo to nie wykłady w Gildii! Tutaj gramy w karty, to poważna sprawa!

Kardur Zdobwca Szczytów nie odpowiedział, więc jego towarzysze wkrótce pogrążyli się w żywiołowej dyskusji na temat przewagi toporników nad kusznikami czy odwrotnie. Dla Kardura nie miało to znacenia. W zamyśleniu popił trochę piwa i powiódł wzrokiem po izbie. Nigdy nie czuł się szczególnie dobrze w Angazgron. Te tony skały nad głową, duszne, przesiąknięte dymem powietrze… Nie lubił jednak o tym mówić. Wiedział, że jego przyjaciele, zwłaszcza Thangrim, byli dumni z tego miasta. Zresztą, coś im się chyba należało za te wycieczki w góry, do których ich namawiał. Tym niemniej… Coś wisiało w powietrzu. Może był to tylko dym, ale… Spróbował odegnać ponure myśli i spojrzał w kąt wielkiej, przestronnej sali głównej domostwa Thangrima, w której bawiła się trójka dzieci. Na ich podbródkach była jedynie krótka, sztywna szczecina, ale dwóch z nich wymachiwało właśnie drewnianymi toporami z takim zacięciem, jakby byli już łowcami smoków. Jasnowłosy chłopak stał właśnie nad ciemnoskórym „pokonanym”, wznosząc triumfalne okrzyki. Kardur uśmiechnął się delikatnie na widok triumfu swego potomka. Chwile później walka potoczyła się inaczej i zamienili się miejscami. Śmiali się przy tym i żartowali, podając sobie ręce po każdej walce, czasem gratulując dobrych ciosów, a czasem parskając i mówiąc, że ten drugi „walczy jak elf”. Trzeci chłopak, najniższy ale też najszerszy w ramionach, rudobrody, o zamyślonych, niebieskich oczach, wcześniej walczył wraz z innymi, ale teraz siedział przy ścianie, dłubiąc nożykiem w kawałku drewienka, z którego powoli wyłaniał się jakiś konkretniejszy kształt. Gdy jego dziadek powiedział mu „Może pobawisz się z resztą, Harg?”, chłopak odpowiedział grzecznie „Bawię się, dziadku Thangrimie” i wrócił do strugania. Jego twarz wyrażała zacięcie i skupienie, gdy na podłogę sypały się kolejne wióry.

Kardur uśmiechał się, patrząc na swego wnuka pochłoniętego zabawą z wnukami jego przyjaciół. Pamiętał, co mu powiedział jego własny dziad – że są na tym świecie rzeczy dalece cenniejsze od złota. A jednak… Sam nie wiedział dlaczego, ale gdy wciągnął w nozdrza gryzący zapach dymu, a gardło zwilżył piwem, które nagle wydawało się bardziej gorzkie niż jeszcze chwilę wcześniej – jego ciało przeszył gwałtowny dreszcz.

Fragment 4 (z opowiadania “Grzechy naszych ojców”)

Rok 2376 wedle rachuby krasnoludów

Pomiędzy ośnieżonymi pagórkami prowadziła droga – solidna i brukowana. Można było mieć zaufanie do takiej drogi. Drogi takie jak ta z reguły prowadzą do jakiś istotnych miejsc. Ta konkretna wiła się między wzgórzami, aż wstąpiła między niedostępne, obsypane śniegiem szczyty. I napotkała bramę. Wielką, potężną bramę wprawioną w mistrzowsko wykonany kamienny mur. Ponad jego blankami szczerzyły się lufy dział i kusze strażników, a nad nimi wszystkimi powiewał w polu czerwieni młot bojowy na tle górskiego szczytu. Droga prowadziła za bramą dalej – ku górze, aż w końcu napotykała kolejne wrota, jeszcze większe i bardziej imponujące od poprzednich, wprawione zaś tym razem nie w mur, a bezpośrednio w górskie zbocze. Ozdabiały je płaskorzeźby przedstawiające dawnych herosów i walki, które stoczyli, otaczały je zaś wieże i bastiony wyrastające ze szczytu niczym kamienny las. Gdy  przekroczyło się bramę, przenikliwy ziąb Doliny Mroźnej Zamieci ustępował stopniowo miejsca ciepłu płynącemu z trzewi ziemi, ale jednocześnie światło powierzchni zastąpione zostało półmrokiem podziemi – nie miało to jednak znaczenia dla mieszkańców tego miejsca, którzy doskonale widzieli nawet w całkowitej ciemności. Za bramą stał ogromny posąg sięgający niemal niknącego w mroku sklepienia i będący wyobrażeniem boskiego kowala wykuwającego coś na swym kowadle. Angazgron. Kuźnia Angaza. Kolejne korytarze prowadziły na główny miejski rynek, będący ogromną wykutą w skale komnatą, zdolną pomieścić niektóre z mniejszych człeczych wiosek. Wokół zawsze panował gwar i ruch, a plac niezależnie od pory dnia czy nocy wypełniony był handlującymi kupcami i setkami najróżniejszych towarów, od pożywienia, przez ubrania i narzędzia, aż po doskonale wykonane zbroje i broń wykute przez brodatych mistrzów kowalskich. Szyldy sklepów i karczm zapraszały do środka, a wokół krzątały się krasnoludy zajęte codziennymi sprawami. Kolejne korytarze prowadziły dalej, wgłąb góry. Temperatura stopniowo rosła, aż osiągała apogeum gdy wkraczało się w obręb Serca Kuźni. Dla przedstawicieli innych, wyższych i mniej brodatych ras to miejsce mogłoby być piekłem. Dla krasnoludów było domem, chlubą i dumą. Powietrze wypełnione dymem, zapachem rozżarzonej stali i spoconych kowali, rozbrzmiewające syczeniem pary i niemal ogłuszającym hukiem setek młotów uderzających o kowadła. Wielkie piece, bez ustanku przetapiające tony rudy. Tysiące rzemieślników, zbrojmistrzów, płatnerzy i kowali pracujących w pocie czoła na pomyślność królestwa krasnoludów. Angazgron było wspaniałym, potężnym miastem, jednym z cudów całego Vorgaardu. Wiele było w nim miejsc, które mogły budzić podziw w śmiertelnikach każdej z ras.

Mroki nie były jednym z takich miejsc. Nie były nawet dzielnicą Angazgron w najczystszym znaczeniu tego słowa – stanowiły raczej gąszcz porzuconych tuneli górniczych prowadzących do dawno wyeksploatowanych kopalń i opuszczonych magazynów. Pozbawione splendoru i majestatu pozostałych, monumentalnych i budzących podziw części miasta, Mroki były surowe i ponure – nie mniej zatłoczone jednak niż reszta Angazgron. Bezklanowcy, zhańbieni biedacy, nierządnice, dotąd nieuchwytni złodzieje, krasnoludy których nieszczęśliwe zrządzenie losu lub własna głupota zepchnęły na dno – miejsce to zamieszkiwali wszyscy ci, o których Angazgron wolałoby zapomnieć. A najlepiej nigdy nie przyznać się do ich istnienia. Ci którzy mieli szczęście, mieszkali w porzuconych magazynach, stróżówkach lub komnatach górników. Mniej fortunni zamieszkiwali po prostu porzucone sztolnie i przodki, zagracone tunele górnicze i naturalne pieczary. Ci którym zabrakło nawet tego błąkali się po tunelach z dnia na dzień, sypiając w takim kącie, który akurat nie był zajęty i żywiąc się tym, co nawet pozostali mieszkańcy Mroków uważali za śmieci.

Jedna z ilustracji, jakie znajdą się w książce.
Fragment 5 (z opowiadania “W imię klanu”)

“Heh. Jest w tym pewna ironia. Swoją drogą, czy coś takiego już się nie zdarzyło? Mam wrażenie, jakbym kiedyś już tu był, w dokładnie takiej sytuacji… w jakimś… innym życiu.” Uniósł karabin do oka i wycelował w głowę stworzenia. Ale potem opuścił nieco broń. Właściwie – dlaczego miało być tak łatwo? Dlaczego cokolwiek miało być szybkie i proste? Zwłaszcza po tym co się stało? Wycelował w kolano zdrowej nogi arlokka – i wystrzelił. Obserwował z satysfakcją, jak ten krzyczy i pada na śnieg. Kuśtykając zbliżał się do niego, przeładowując jednocześnie broń. Wypalił jeszcze raz, tym razem w łokieć leżącego. Przeładował broń. W końcu kule roztrzaskały oba jego stawy łokciowe i jeden kolanowy – druga z jego nóg zmiażdżona została przez zęby potężnych wnyk. Arlokk jęczał coś w swoim prymitywnym języku, a Khoghar rozumiał niektóre słowa. Jednym z nich było słowo oznaczające “litość”. Splunął na stwora pełzającego przed nim. “Litości mu się, kurwa, zachciało.” Chwycił rannego za nogę i z ogromnym wysiłkiem zaczął ciągnąć go po śniegu w kierunku namiotu, zostawiając w bieli krwistą smugę. Okazało się, że faktycznie zadbano o jego obozowisko – namiot wciąż stał, a pod skórzaną, naoliwioną dla ochrony przed wilgocią płachtą czekała spora sterta drewna opałowego. Oraz jeszcze coś, a raczej ktoś – kogo Khoghar się spodziewał. Wielki, szary wilk podniósł się z ziemi i ruszył w kierunku krasnoluda, merdając ogonem, obwąchując go i wydając piskliwe dźwięki, które równie dobrze mogły być wilczym śmiechem, jeśli wilki potrafiły się śmiać.

– Też dobrze cię widzieć, futrzaku. Myślałem, że mnie tam zabiją tym leczeniem, konowały chędożone. Dobrze być znów w górach. Przyniosłem żarcie.

Zwierzę nastroszyło futro i pokazało zęby, obwąchując jęczącego arlokka, Khoghar powstrzymał je jednak gestem, rzucając rannego gdzieś na bok. Zabrał się za rozpalanie ognia. Noga pulsowała mu bólem, ale perspektywa późnej kolacji w towarzystwie Wilka, z dala od zaduchu miasta, pod gołym niebem, wśród gór, które tak ukochał, dodawała mu siły. W końcu ognisko buchnęło jasnym płomieniem. Khoghar trącił stopą arlokka, który jakoś ucichł od tego czasu. Stwór jęknął cicho, zatem jeszcze żył. “Zaraz odzyska głos, śmierdzący skurwysyn.” Z bolesnym stęknięciem wciągnął część ciała humanoida wprost do ognia – ściślej rzecz biorąc, jego nogi. Uznał, że jeśli zacząłby od głowy, wszystko mogłoby skończyć się zbyt szybko. Przepełniony bólem wrzask arlokka rozszedł się pośród gór, a Khoghar słuchał, wpatrując się w płomienie. Wpatrywał się w nie długo i intensywnie, aż wokół zaczął rozchodzić się duszący odór spalonego mięsa i wytapiającego się tłuszczu. Wrzask w końcu ucichł – najwyraźniej stwór zdechł na skutek szoku, albo od reszty ran. Krasnolud wciąż jednak patrzył w ogień. Przypomniał sobie, że stary Kamiennoręki zwykł robić takie rzeczy. Stać i patrzyć godzinami w ogień. Ciekawe czy jeszcze żył, stary pierdziel. I ciekawe czy tam, na północy, robił to samo. Co też mógł widzieć w tych płomieniach… strzelec miał już odwrócić wzrok, kiedy jego spojrzenie przykuło coś pomiędzy tańczącymi językami płomieni.


To wszystko, możliwość opowiedzenia tej historii jest poniekąd wyrazem wdzięczności dla osób, z którymi tak długo dobrze się bawiłem (myślę, że osoby obeznane w fantastyce nie będą miały problemu ze zorientowaniem się w jaką grę fabularną graliśmy :P) i okazją dla nich, by mogły zobaczyć „swoje” postaci ożywione w druku – bo większość bohaterów pojawiających się w książce to postaci faktycznie odgrywane onegdaj przez ludzi, z którymi się bawiłem. Same historie też często są właściwie fabularyzowanym opisem tego, co się podczas tej zabawy działo. Dlatego będę Wam niezmiernie wdzięczny, jeśli wesprzecie wydanie mojego dzieła, albo przynajmniej zechcecie się z nim zapoznać. Już teraz możecie zakupić książkę udzielając wsparcia przez https://polakpotrafi.pl/projekt/wydanie-zbioru-opowiadan-low-fantasy-cena-honoru, a pierwsze trzydzieści wspierających osób ma nawet szansę na zniżkę. Z góry dziękuję za wszelkie okazane wsparcie i zainteresowanie – i niech Wasze brody rosną aż do ziemi!

(Jeśli macie pytania, uwagi lub obelgi, którymi chcielibyście mnie obrzucić, najlepiej zrobić to na Fanpage’u, będę tutaj też będę co jakiś czas zaglądał w komentarze).

-->

Kilka komentarzy do "Cena honoru (crowdfunding książki naszego czytelnika)"

  • 1 lipca 2018 at 14:21
    Permalink

    Dzisiaj tak na marginesie ogloszono koniec zdjec do gry o tron:)

    Reply
  • 1 lipca 2018 at 18:48
    Permalink

    Pomysł wydania książki przez zbiórkę na polakpotrafi jest bardzo fajny. Ilustracje ładne. Zaprezentowane fragmenty tekstu nie są złe, ale też jakoś mnie nie rzuciły mnie na kolana. Rozważę rzucenie piątaka, ale raczej nie więcej.

    Reply
    • 1 lipca 2018 at 19:19
      Permalink

      Dzięki za zainteresowanie! Zajrzyj także do zakładki “aktualizacje” na https://polakpotrafi.pl/projekt/wydanie-zbioru-opowiadan-low-fantasy-cena-honoru – tam znajdziesz taki dłuższy, ciągły kawałek tekstu – może po nim łatwiej będzie ocenić, czy podoba Ci się to, jak piszę. No i w sumie za dyszkę możesz już zdobyć ebooka (to właściwie tyle co za paczkę fajek, Gardło Sobie Podrzynam) i wtedy będziesz mógł ocenić na podstawie całości, czy Ci się podoba.

      Reply
  • 2 lipca 2018 at 14:30
    Permalink

    Pytanie do autora – a czy nie lepiej próbować wydać zbiór tradycyjnie? Na pewno dużo kiążek odrzucają. Ale przy okazji rozmów z wydawcą można wyłapać błędy, poprawić styl, itd…

    Reply
    • 2 lipca 2018 at 21:48
      Permalink

      Jasne, że lepiej. 😛 Tyle, że wysłałem tekst do kilkunastu tradycyjnych wydawnictw i nie dostałem żadnej odpowiedzi, a brak odpowiedzi to odpowiedź negatywna, także… To znaczy – niby Genius Creations gdzieśtam trzyma moją pozycję na liście “do oceny”, bo oni jako jedyni przedstawiają coś takiego, ale wisi tam już z pół roku, a miała być odpowiedź w trakcie trzech miesięcy, zatem….

      Ogólnie – więcej o moich różnych perypetiach możesz przeczytać w akapicie “KOSZTY” na https://polakpotrafi.pl/projekt/wydanie-zbioru-opowiadan-low-fantasy-cena-honoru . Cóż mogę powiedzieć – najwyraźniej to co napisałem nie było na tyle świetne, by wydawca chciał zaryzykować. Ale nie uważam, żeby było beznadziejne – zresztą nawet gdyby było, to właściwie w stu procentach passion project. Będę się starał reklamować swoje dzieło, uważam, że niektórych może zaciekawić i że mimo nie bycia arcydziełem jest całkiem przyzwoitym kawałkiem fantastyki z naciskiem na kwestie, które fantastyka często olewa, ale ostatecznie – nawet jeśli zyski z tego wszystkiego starczą najwyżej na Snickersa – i tak zjem go ze smakiem. 😛

      Reply
  • 2 lipca 2018 at 20:38
    Permalink

    Jestem zainteresowany zbiórką, ale jednego nie rozumiem. Moim zdaniem, źle ustawione są progi dofinansowania albo ja coś przeoczyłem. Za 15 zł jest e-book, a za 30 drukowana książka. Za to za oba naraz trzeba jakieś duże pieniądze wyłożyć. Nie lepiej zrobić zestaw 45zł czy coś koło tego zawierający obie wersje książki. Można dofinansować dwa razy raz jeden próg raz drugi? Plus za poruszenie ciekawego tematu wykorzystywania pisarzy przez wydawców przy opcji współfinansowania. Rozumiem, że po premierze chciałbyś książkę sprzedawać internetowo

    Reply
    • 2 lipca 2018 at 21:43
      Permalink

      Z tego co wiem, można wybrać dwie nagrody za wsparcie. To znaczy – operowałem pod takim założeniem, stąd też brak takiego łącznego progu. Natomiast potem cena podskakuje tak znacznie, bo dochodzą jeszcze nagrody w postaci zbioru ilustracji obrazujących powstawanie obrazków do książki, znaczy wip-ów przedstawiających różne “stadia” poszczególnych ostatecznych ilustracji, oraz dodatkowe opowiadanie.

      Niemniej dzięki za zwrócenie na to mojej uwagi – spróbuj wybrać dwa progi, jeśli jesteś zainteresowany zarówno e-bookiem jak i wersją drukowaną, a jeśli nie jest to możliwe – daj znać, ustawię wtedy dodatkowy próg, który po prostu będzie zawierał i wersję drukowaną i wersję elektroniczną.

      Reply
  • 3 lipca 2018 at 20:56
    Permalink

    ““Cena honoru” zadaje pytanie – “ile trzeba zapłacić, by pozostać wiernym swoim ideałom” i stawia bohaterów przed koniecznością odpowiedzi. Starałem się skupiać na psychice bohaterów, na ich przeżyciach wewnętrznych, emocjach i przemyśleniach – tak, aby pokazać czytelnikowi jak to jest stać w sytuacji granicznej”

    – parę lat temu była dyskusja na temat roli fantastyki i literatury w życiu czytelnika. Zastanawiano się wówczas (stawiam rok 2008, chyba wtedy wyszła antologia “Herosi”) czy fantastyka ma skłaniać do refleksji i myślenia, czy jedynie bawić. Jak pokazała sprzedaż jednego z większych wydawnictw, czytelnik chciał odprężenia przy lekturze. Stąd moje pytanie – jak z humorem w Twoim zbiorze opowiadań? Bo chyba od tego będzie zależeć przyjęcie książki przez współczesnego czytelnika. Rynek jest jaki jest i wielu naprawdę porządnych autorów nie wybija się, gdyż ich książki są przeładowane patosem.

    Choć w moim sercu pewne miejsce zajmuje inny tomik polskich opowiadań o krasnoludach, trzymam kciuki Maćku za powodzenie! Jeśli nawet nie uda Ci się wydać samodzielnie, spróbuj uderzyć do czasopism fantastycznych – któreś z nich na pewno opublikuje choć jedno opowiadanie, np. Smokopolitan. I wtedy łatwiej o rozgłos, czy szansę na publikację w wydawnictwie.

    Reply
    • 3 lipca 2018 at 20:57
      Permalink

      zeżarło mi kota przez brak m w mailu!

      Reply
      • 4 lipca 2018 at 15:31
        Permalink

        Hmmm… No właściwie obawiam się, że w książce nie ma zbyt wielu wątków humorystycznych – czasem pojawia się humor sytuacyjny, kiedy postaci robią coś głupiego, albo przytrafiają im się jakieś dziwaczne perypetie, ale to rzadkie momenty. Ogólnie całość pomyślano raczej jako zbiór opowieści o sytuacjach trudnych, emocjonalnie nacechowanych i często tragicznych, zatem śmiać się na ogół nie ma z czego – choć akurat parę happy endów też jest, to nie tak, że wszędzie tylko brak zimnioka i śmierć z niedożywienia.

        Co do patosu – zależy, co dokładnie masz na myśli przez to słowo. Poważna, “ciężka” tematyka – pewnie tak, bo jednak o to mi chodziło. Wydumane, pomnikowe kreacje i sytuacje brzmiące jak opis legend albo fragment eposu? Niezbyt, bo starałem się tego unikać, a parę opowiadań wprost odnosi się do sprzeciwu wobec tego konceptu – to opowiadanie np.

        6. “Hej ho, hej ho, na wojnę by się szło…”

        Czwórka braci wyrusza na wojnę, skuszona opowieściami o przygodach i chwale, która czeka na walecznych żołnierzy. Rzeczywistość okazuje się jednak zgoła inna, a wojna przestaje zupełnie przypominać tą opisywaną w starych księgach, gdy doświadczy się jej na własnej skórze.

        powstało w mojej głowie gdy słuchałem nagrania audio przemowy septona Meribalda (tej o złamanych ludziach) z podkładem muzycznym i stanowi właściwie w całości sprzeciw wobec narracji gloryfikującej wojnę jako chwalebną albo jako coś udział w czym miałby być dla “prawdziwych mężczyzn” przyjemnością.

        Reply
  • Pingback: Wieści z Cytadeli #27: To jest już koniec – FSGK.PL

  • 6 lipca 2018 at 10:45
    Permalink

    Fakt, że ciężko w Polsce coś wydać. Rynek niewielki, wydawnictw mało, a utalentowanych debiutantów nie brakuje. Nie jest to jednak niemożliwe. Mi udało się opublikować spore opowiadanie w miesięczniku “Fantastyka”. Potraktuj to jako wyzwanie. Satysfakcja jest wtedy znacznie większa niż przy samowydawaniu. Tak czy siak życzę koledze powodzenia.

    Reply

Skomentuj Maciek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków