Pitbull. Ostatni pies (2018)

Wraz z najnowszym filmem Władysława Pasikowskiego powraca jakość w segmencie polskiej kinematografii sensacyjnej. Po ostatnich wybrykach twórcy tej kultowej już serii, wypada przyjąć tę informację z radością. Dlatego, z przyjemnością składam na ręce naszych Czytelników życzliwy donos: “Pitbull. Ostatni Pies” to seria udanych powrotów: reżysera do tematyki policyjnej, aktorów do obrosłych legendami kreacji, a także zgwałconej niedawno przez Patryka Vegę polskiej kinematografii, na właściwe tory.

To naprawdę ogromna ulga, chociaż – biorąc pod uwagę umiejętności twórcy – całkiem oczywista oczywistość. “Pitbull. Ostatni pies” pod względem fabularnym jest poprawnie napisanym kryminałem sensacyjnym, nieuwłaczającym inteligencji widza umowną logiką czy losowym doborem scen wyciętych ze scenariusza. Miejsce (Warszawa) i czas akcji (kontynuacja “Niebezpiecznych Kobiet”) są podane na tacy, a widzowi największą przyjemność sprawiają oczywiście powracający bohaterowie z oryginalnej serii “Pitbull”. Nie udało się zebrać wszystkich, a część obsady z “Nowych Porządków” i “Niebezpiecznych kobiet” zaangażowana w dalsze sadomasochistyczne projekty Vegi – tutaj się nie pojawia. Pasikowski w swojej wersji “Pitbulla” wraca do jego początków, pierwszych bohaterów i wykreowanej w serialu atmosfery. To dobrze, bo rysuje dzięki temu wyraźną linię graniczną pomiędzy kultowym serialem, a jego w najlepszym wypadku przeciętnymi, filmowymi sequelami, w których Vega wymienił większość pierwotnej obsady.

Powrót Despero to największy hit tej premiery. Jest taki, jaki był – stonowany i wiarygodny. Dorociński w formie.

Scenariusz stara się niejako połączyć wątki poprzednich filmów z serialowym pierwowzorem. I robi to w starym, dobrym stylu, w oparciu o sprawdzone rozwiązania. Oto, po odejściu Majamiego, jego były partner – Soczek – zostaje odstrzelony na parkingu przed blokiem. Policjanci stołecznej komendy, przetrzebieni przez braki kadrowe i niegospodarność władz, stawiają sobie za główny cel schwytanie zuchwałego mordercy. Operacją policji kieruje zastępujący Gebelsa (wyjechał do Katowic), przywrócony do służby asp. Saniewski, pseudnonim “Metyl” – w tej roli Krzysztof Stroiński, dla którego był to powrót do roli po dwóch pierwszych sezonach serialu. Do zespołu udaje mu się ściągnąć Despero, przez ostatnią dekadę pracującego na “zagranicznych zleceniach”, o których dowiemy się więcej podczas seansu. Z kolei ze Stanów Zjednoczonych wraca Nielat, teraz nazywany “Quantico” – ksywka tyleż zamerykanizowana, co jednocześnie przaśna i chyba niepotrzebna.

W międzyczasie warszawski światek przestępczy, pogrążony w wieloletnim konflikcie pomiędzy Pruszkowem a Wołominem, przechodzi pewne nieoczekiwane zmiany, w których pierwsze skrzypce grają szef pruszkowskiej grupy “Gawron” (znakomity jak zawsze Cezary Pazura) oraz jego nowa małżonka, Mira (Dorota Rabczewska). Despero zostaje zainstalowany jako “tajniak” w szeregach Gawrona w celu przeprowadzenia śledztwa i dotarcia do mordercy odpowiedzialnego za śmierć Soczka.

Cezary Pazura od dłuższego czasu pozostaje bez poważnego angażu w pierwszym planie. Duża szkoda, bo aktor wciąż ma wiele potencjału. W “Pitbullu” zagrał zupełnie inaczej, niż w poprzednich filmach Pasikowskiego. I zagrał dobrze. Tyle, że jego postać należy raczej do tych drugoplanowych.

Już ten skrótowy opis mówi nam wiele o charakterze filmu. Władysław Pasikowski nie bawi się z widzem w idiotyczne skróty myślowe, a swoją historię rozpisuje na kilka przenikających się wątków i wyraziste, mające różne motywacje, postaci. Przypomina to sposób prowadzenia oryginalnego serialu “Pitbull”, do którego zresztą reżyser bardzo udanie nawiązuje: najnowsza część pod względem formalnym najbardziej przypomina atmosferę osiągniętą przez Patryka Vegę♠ w drugim i trzecim sezonie serialu. Jest to nieco melancholijna opowieść o trudnych zmaganiach policjantów, którzy stykają się z ograniczeniami płynącymi z każdej niemal strony. A to wierchuszka komendy nie wykazuje akceptacji dla ich działań, a to problemy życia prywatnego wybijają się na pierwszy plan, a wszystkiemu nieustannie towarzyszy poczucie bezcelowości podejmowanych starań.

Władysław Pasikowski wyraźnie i dokładnie przestudiował serialowy pierwowzór swojego filmu, wyciągnął z niego cechy charakterystyczne i z sukcesem przeniósł je na duży ekran. Jego “Pitbull” nie jest pokoleniowym dziełem mierzącym w kontrowersje społeczne, jak legendarne “Psy”, tylko sprawnie zrealizowanym i wyważonym hołdem dla kultowej już serialowej opowieści. Hołdem, który uwypukla jej najsilniejsze strony i – na całe szczęście – pomaga wydobyć z siebie oddech ulgi po otępiających dwóch poprzednich częściach, w których niesławny twórca rozpoczął swoją samozwańczą krucjatę przeciw inteligencji własnych widzów.

Trójka starych znajomych: Despero, Metyl i Nielat. Przed nimi nowe wyzwania, ale wciąż ta sama, depresyjna rzeczywistość. Brakuje mi tu Gebelsa, ale narzekać nie będę – wraz z nimi wrócił klimat oryginalnego “Pitbulla”.

Pasikowski zasłynął w naszym kraju niezwykłą sprawnością i błyskotliwością pisanych przez siebie scenariuszy. Na szczególne pochwały zasługiwały dialogi prowadzone między postaciami. W najnowszym jego utworze nie znajdziemy tak wielu rewelacyjnych sentencji i bon-motów, które mogłyby wejść do języka potocznego – chociaż i tak nie ma się specjalnie do czego przyczepić. Dialogi są poprawne i wyraziste. Nieco brakuje im błyskotliwości i ciętego języka (wbrew pozorom film zawiera niemalże śladowe ilości wulgaryzmów). Normalnie uznałbym to za niewielkie rozczarowanie, bo przyznać trzeba, że poziomem reżyser nieznacznie wykroczył poza zwyczajną przyzwoitość, a po tym nazwisku miałbym prawo spodziewać się więcej. Tyle, że w kontekście ostatnich krajowych blockbusterowych superprodukcji to nawet tą przyzwoitość powitałem z wielkim ukontentowaniem. Czepiać się więc nie będę, chociaż świadomie przyznaję, że “Pitbull. Ostatni Pies” pod względem scenariusza na kolana nie powala. Jest poprawnie i na tyle interesująco, że dwugodzinny seans się nie nuży.

Duża w tym zasługa powracającej ekipy, z której naprawdę brakowało mi chyba tylko Andrzeja Grabowskiego w roli Gebelsa. Marcin Dorociński gra Despero dokładnie tak jak w serialu – nie jest to kreacja porywająca, ale dogłębnie przemyślana i wiarygodna. Wspomniany Krzystof Stroiński jako “Metyl” jest nie do podrobienia, a jego charakterystyczne tiki nerwowe i lekkie problemy z poprawną wymową pozwalają efektywnie przenosić emocje bohatera na widzów. Poprawnie wypadł również Nielat, czyli Rafał Mohr – jako postać poddana chyba największej transformacji od pierwszego sezonu serialu. Z innych, znanych twarzy na pokładzie “Pitbulla” w rolach dalekiego planu występują również: Marian Dziędziel jako nowy komendant, powraca też nieudolny Barszczyk, czyli Michał Kula w swojej chyba najbardziej irytującej roli w karierze. Gdzieś w tle przebija się również Zbigniew Zamachowski. Nowymi postaciami są z kolei Mona (dobra kreacja Kawiorskiej) i Junior (solidny Adam Woronowicz), którzy może nie do końca wypełniają lukę po znakomitym Grabowskim, czy nieodżałowanym Gajosie, ale też w żaden sposób nie zaniżają poziomu.

Niespodzianka, szok i niedowierzanie – Doda potrafi poprawnie zagrać w filmie. A może to tylko naturalna konsekwencja połączonych zdolności pani Rabczewskiej i kunsztu reżysera? W każdym razie obawy można odłożyć na bok: kreacja Dody jest bardzo w porządku i daleko jej do ostentacyjnej wulgarności.

No i jest jeszcze Doda. Obawiałem się jej występu, zwłaszcza w kontekście nieciekawego trailera filmu, który zapowiadał nowego “Pitbulla” raczej jako nieuczesany skok na kasę, ewentualnie nieco ugrzecznioną wersję pornoVegetacji, niż autentycznie dobry kryminał i sensację. Obecność byłej (?) celebrytki w tym filmie także nie wskazywała na ambicję twórców. Ale to przecież Pasikowski, człowiek odpowiedzialny za co najmniej trzy z pięciu najlepszych polskich filmów po transformacji ustrojowej. Do Dody podszedł profesjonalnie i obyło się bez większych wpadek. Rabczewska wypadła bardzo autentycznie. Jej rola w całej intrydze znacząco odbiega od koncepcji promowanych przez konkurencję: Mira jest kobietą z krwi i kości, ma swoje zasady i szanuje wartości, którym jest wierna. Kobieta staje przed niezwykle niebezpiecznym wyzwaniem i robi wszystko, aby zachować kontrolę nad swoim życiem. Jej motywacje i cele są nie tylko jasno w filmie wyłuszczone, ale też zaskakująco dobrze trzymają się ekranowej logiki i ogólnie pojętej sensowności. Sama Rabczewska z wyzwaniami aktorskimi poradziła sobie profesjonalnie i bez zarzutu. Jej postać to jedna z jaśniejszych stron filmu, a poważny i stonowany sposób w jaki Pasikowski poprowadził początkującą aktorkę zdecydowanie wzbudza mój szacunek i uznanie.

Doda występuje w ekranowej parze z Cezarym Pazurą. Jeden z ulubionych aktorów Pasikowskiego wreszcie otrzymał szansę powrotu na duży ekran i trzeba powiedzieć, że skwapliwie z tej okazji skorzystał. Co prawda, jego postać nie dawała zbyt wielkiego pola manewru, a scenariusz przewidział dla Gawrona rolę zdecydowanie drugoplanową, ale Pazura zrobił to, co było trzeba, aby w roli gangsterskiego bossa wypaść bardzo naturalnie. Przyczepić się mógłbym jedynie do relacji Gawrona z Mirą, które potraktowane zostały nieco zdawkowo. Z tej pary, zdecydowanie ważniejszą postacią jest Mira. W dalszej części fabuła filmu skręca w takim kierunku, że Rabczewskiej trafia się do zagrania zdecydowanie więcej niż ekspozycja własnego biustu i epatowanie wulgaryzmami. W ogóle – nowy “Pitbull” jest – wbrew trefnemu trailerowi – bardzo mocno stonowany i mało wulgarny, nawet jak na średnią serialu. Nie pozbawia to go jednak naturalności i wiarygodności, zatem pozostaje tylko powinszować Pasikowskiemu, który po raz kolejny udowodnił, że zna się na filmowej robocie jak mało kto nad Wisłą.

Mona i Mira – dwie “kobiety mafii”, które są zbudowane z krwi i kości, a nie narządów rozrodczych i plugawego języka. Taka subtelna różnica.

Na pochwałę zasługuję również ścieżka dźwiękowa autorstwa Radosława Łuki (m.in. ex “Rotary”), która w interesujących, nieco ambientowych, lecz bardzo prostych brzmieniach rozszerza nostalgiczną atmosferę budowaną w trakcie seansu. Kompozytor nie skłonił się ku dudniącym i trzeszczącym, dynamicznym kompozycjom, które sztucznie podbijają napięcie każdej sceny, dzięki czemu “Pitbulla” ogląda się trochę inaczej niż klasyczne filmy sensacyjne zza Oceanu. Całość jest nieco spokojniejsza, a siła wyrazu nie objawia się w użytych środkach i narzędziach technicznych, jest natomiast zawarta w samej treści przekazu.

“Pitbull. Ostatni pies” zachowuje przy tym wszystkim bardzo wysoki poziom realizacyjny – forma przyjęta przez Pasikowskiego nie odstaje jakością od produkcji zachodnich. Pościgi realizowane w polskich realiach odrapanych kontenerów i garaży, ulice pełne szarości i udawany, wystawny blichtr, którym otaczają się stojący na szczycie – wszystko jest zaplanowane, przemyślane i skrupulatnie wykonane. Reżyser już w 1992 roku zasłynął “Psami”, które były nazywane pierwszym amerykańskim filmem produkcji polskiej. Dzisiaj, przeszło dwie dekady później, Pasikowski po prostu udowodnia, że w tym sztafażu wciąż czuje się znakomicie (żeby wspomnieć świetnie wykonanego “Jacka Stronga”).

Podsumowując, na recenzowany tutaj film patrzę ze szczególnej perspektywy. Po pierwsze, jest powrotem mojego ulubionego serialu, którego główne wartości i przesłanie raczył zdeptać wcześniej sam twórca, a teraz – za sprawą profesjonalisty – zostaje mu przywrócony dawny blask. Po drugie, jest to bardzo wyraźna i potrzebna odpowiedź polskiej szkoły filmowej na wybryki sprzedawane gawiedzi przez wspomnianego twórcę, Patryka Vegę. W zestawieniu z “Nowymi Porządkami” – ostatnim w moim mniemaniu znośnym filmem z serii, “Pitbull” Pasikowskiego jest dziełem daleko bardziej przemyślanym, kompletnym i po prostu znacznie lepszym. Porównywać go z “Botoksem” i “Kobietami Mafii” nawet nie zamierzam, bo kieruje mną ludzka przyzwoitość.

Obiektywnie rzecz ujmując, jest to kawał solidnego, mięsistego, sensacyjnego kina spod ręki najlepszego w kraju specjalisty od gatunku. “Pitbull. Ostatni pies” nie powala na kolana swoją mocą, ale jest wystarczająco dobry, by zaoferować widzom dwie godziny przyjemności płynącej z dobrze napisanej historii, świetnych kreacji aktorskich i umiejętnie prowadzonego, wiarygodnego scenariusza. Warto zagłosować portfelem na ten film, bo moment premiery wybrano nieco ryzykownie – kilka tygodni po “Kobietach mafii”, które przeciętnemu sebixowi Kowalskiemu pewnie mocno się z “Pitbullem” skojarzą tematycznie.

Otóż nie.
To dwa zupełnie inne gatunki, a jeden z nich – omawiany tutaj “Pitbull” – jest naprawdę warty Waszej uwagi. Polecam i zachęcam!

 

♠ – gwoli ścisłości, to Vega wyreżyserował pierwsze dwa sezony, czyli 17 odcinków serialowego “Pitbulla”. Trzeci sezon był już dziełem połączonych sił Xaverego Zuławskiego (odc. 18-20), Dominika Matwiejczyka (21-23), Katarzyny Adamik (24-27, i Grega Zglińskiego (28-31).

-->

Kilka komentarzy do "Pitbull. Ostatni pies (2018)"

  • 21 marca 2018 at 12:21
    Permalink

    “Tójka starych znajomych: Despero, Metyl i Nielat.”

    Reply
    • 26 lipca 2018 at 16:35
      Permalink

      Jaka szkoda, że w najnowszych produkcja Vegi nie ma tego trio…

      Reply
  • 21 marca 2018 at 12:34
    Permalink

    Dobry film. Spodziewałem się więcej romansu, bo związek Miry i Gawrona był jakiś zbyt uproszczony, ale nie przeszkadzało to w odbiorze całości historii. Bardzo spodobały mi się ujęcia z dobrze zagospodarowanym drugim planem na którym mamy sceny rozbudowujące bohaterów i klimat. Humor i aktorstwo oraz intryga to zdecydowanie dobre strony tego filmu.

    Reply
  • 21 marca 2018 at 14:02
    Permalink

    Taka drobna sprawa: ksywkę postaci Grabowskiego pisało się chyba “Gebels”. Wiem, że to niby pierdółka, ale ktoś mógłby uznać, że chodzi o ministra propagandy Rzeszy.

    Reply
    • 21 marca 2018 at 14:28
      Permalink

      trafnie żeś to zauważył i zgadzam się z Twoim stanowiskiem. Już poprawiam 😉

      Reply
  • 21 marca 2018 at 15:19
    Permalink

    Tyle zachwytów i 7 na 10 :/

    Reply
    • 21 marca 2018 at 15:26
      Permalink

      Poproszę cytat, w którym miejscu się filmem zachwycam.

      Porównując go do dzieł Vegi – ok, zachwyt byłby uzasadniony. Ale w gruncie rzeczy, Pitbull to bardzo dobra, rzemieślnicza robota i w takim tonie starałem się o nim napisać.

      Reply
  • 21 marca 2018 at 17:04
    Permalink

    Zrujnujecie mi domowy budzet 🙂
    Po sezonie Oscarowym obiecalem sobie, ze nastepny raz do kina w wakacje, a teraz sie waham.
    Po trailerze bylem pewny, ze to odcinanie kuponow z doda w roli kurwiszcza, w klimacie papryka vegi. Myslalem, ze Pasikowskiemu tez sie nie chce i probuje zarobic na zenujacym trendzie.
    Ale skoro jest klimat serialu… sie powaznie zastanawiam 🙂

    Reply
    • 23 marca 2018 at 13:18
      Permalink

      Dawaj, dawaj. Warto zobaczyć, nie zawiedziesz się na 99% 🙂

      Reply
  • 21 marca 2018 at 23:58
    Permalink

    Serial, serial, serial. A ja chciałem zauważyć, że pierwowzorem była wersja kinowa. Pełen metraż. I to do jej klimatu- jak już- nawiązuje Pasikowski. A recenzja brzmi tak, jakby wszystko zaczęło się od serialu.

    Reply
    • 22 marca 2018 at 01:12
      Permalink

      No właśnie specjalnie napisałem w tekście, że WP nawiązuje do drugiej i trzeciej serii “Pitbulla”. Do pierwszego sezonu – i będącego jego pierwowzorem filmu – już mniej, bo tam klimat był bardziej gęsty, muzyki jakby mniej i szarości jakby więcej. Jeżeli znasz serial to na pewno wyczułeś różnicę pomiędzy pierwszym, pięcioodcinkowym sezonem (który jak słusznie zauważasz jest po prostu rozbudowaną wersją filmu), a pozostałymi odcinkami.
      Pasikowski nie odtwarzał beznadziei i marazmu pierwszego sezonu Pitbulla, ale bardzo udanie nawiązał do podobnej, choć nieco łagodniejszej atmosfery sezonów 2 i 3.

      btw: aż musiałem sprawdzić z tym filmem i faktycznie – wyszedł na dobre ponad pół roku przed serialem. Zupełnie o tym zapomniałem.
      Karuzelę nakręcił jednak serial, o którym Vega mówił, że był jego “docelowym projektem”. Fabuła jest taka sama, a jakość serialu przewyższa film, chociaż oczywiście masz racje – był pierwszy.

      Reply
  • 22 marca 2018 at 21:20
    Permalink

    kiedy kubrick? mial byc w lutym… 🙁

    Reply
    • 23 marca 2018 at 13:19
      Permalink

      No niestety… Do “Mechanicznej” mam jeszcze większy sentyment niż do “Odysei”, więc dopieszczanie tekstu może jeszcze potrwać 🙁

      Poza tym, staralem się żebyś miał co poczytać mimo wszystko. Był sezon oscarowy, więc naturalnym wydało się skupienie na hitorywch premierach. Kubrick wróci wiosną, obiecuje 😉

      Reply
  • 24 marca 2018 at 21:52
    Permalink

    Zgadzam sie w pelni. Bardzo dobry film!
    Doda zaskakujaco dobrze, Dorocinski tez. Pasikowski nie zawiodl.

    ludzie idzcie na ten film. Zeby zobaczyc dobre polskie kino, nie zdaza sie czesto. Zwlaszcza po Botoksach.

    Reply

Skomentuj Pan_Sowa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków