To jedna z najważniejszych książek fantasy ostatniego ćwierćwiecza. Obok „Władcy pierścieni” jedyna, która zawładnęła mainstreamem kultury popularnej, stając się prawdziwie globalnym fenomenem. Bez wątpienia kluczową rolę odegrała tu adaptacja książek w postaci serialu HBO, ale nie można zapominać, że cykl „Pieśń Lodu i Ognia” jeszcze przed ekranizacją zdobył szeroką publiczność i uznanie krytyków.
O „Grze o tron”, a także o kolejnych częściach cyklu „Pieśń Lodu i Ognia” napisałem w ciągu ostatnich trzech lat grubo ponad setkę tekstów. Wydawać by się więc mogło dziwne, że dopiero teraz, po tak długim czasie zabieram się za recenzję książki, od której wszystko się zaczęło. Tym bardziej, że gros czytelników tej strony dawno już po sagę Martina sięgnęło. Niektórzy nawet wielokrotnie.
Ale nadarzyła się sposobność, by do książki wrócić. Wydawnictwo „Zysk i S-ka” przedstawiło niecały rok temu bardzo atrakcyjną, bogato ilustrowaną edycję książki w twardej oprawie. Wprowadziło to chcących rozpocząć przygodę z Westeros w dodatkową konfuzję, bo wydań książki jest w księgarniach całkiem sporo. Mamy więc edycję z roku 2003, edycję z 2011 ze zwyczajowo nienawidzoną przez fanów okładką serialową, edycję z 1998 (w antykwariatach), audiobooka (któremu poświęcimy osobne teksty), powieść graficzną, a na dokładkę kolorowankę.
Pora trochę to wszystko uporządkować. I za to porządkowanie się weźmiemy. Ale najpierw trzeba wyjaśnić czym jest „Gra o tron”, na wypadek, gdyby ktoś ostatnie 7 lat spędził za Murem, z dala od cywilizacji, kruków i czardrzew.
„Gra o tron” to powieść napisana przez George’a R.R. Martina. Pierwsza część cyklu epickiej fantasy pt. „Pieśń Lodu i Ognia”. Używam tu określenia „epicka fantasy” w sposób bardzo umowny. Cała „Pieśń Lodu i Ognia” wymyka się sztywnym klasyfikacjom, bawi się regułami gatunku i mocno je nagina. „Grę o tron” można równie dobrze określić mianem thrillera politycznego, który błyskotliwie i z ogromnym zaangażowaniem odkrywa przed nami spiski, intrygi i „kuchnię polityczną” feudalnej monarchii. A znajdziemy w książce równie istotne elementy powieści o dojrzewaniu, jak i kryminału.
W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy i starzy bogowie.
Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam… Tron objął Robert – najznamienitszy z buntowników. Minęły już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron.
Jest to więc powieść postmodernistyczna, ale raczej w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie musimy się więc obawiać happenerskiego odrzucenia warsztatu literackiego, albo awangardowych „eksperymentów” z formą. Przeciwnie, Martin jest pisarzem warsztatowo dość konserwatywnym. Jego postmodernizm przejawia się raczej intertekstualnością, wspomnianym wcześniej mieszaniem gatunków i dekonstrukcją pewnych tropów i klisz gatunku fantasy. A i w dekonstrukcji jest raczej umiarkowany, i wykorzystuje ją nie dla cynicznego objawiania światu że „nie ma żadnych wartości” albo „wszystko jest kłamstwem”, ale raczej w celu budowania swą literaturą czegoś nowego.
Na tle innych, nawet wybitnych dzieł gatunku, wyróżniają powieść Martina dwie rzeczy. Pierwszą jest fenomenalny sposób, w jaki pisarz potrafi uchwycić wewnętrzny głos swoich bohaterów. Książka pisana jest z perspektywy trzecioosobowej i subiektywnej, stylem, który nazywa się z angielska „third person limited” (i który – o ile mi wiadomo – nie ma swojego polskiego tłumaczenia, ale ja zazwyczaj nazywam go narracją trzeciosobową, zindywidualizowaną). Oznacza to, że w każdym z rozdziałów narrator, ograniczony w swej wiedzy, towarzyszy jednej konkretnej postaci i opisuje wydarzenia jej perspektywy. Martin nie zdradza nam przy tym zbyt często myśli konkretnych postaci, ale raczej maluje świat takim, jakim widzi go dany bohater. Perspektywa 35-letniego mężczyzny będzie więc odczuwalnie różna od perspektywy jego 11-letniej córki, ubogacając prezentowany świat. A w późniejszych powieściach wywracając go do góry nogami, bo przyjdzie nam skonstatować, że i znienawidzone postaci zaczynają budzić naszą sympatię albo współczucie.
Drugą cechą charakterystyczną, wyróżniającą „Grę o tron” jest koronkowa konstrukcja tajemnic, spisków i magii, którą możemy dostrzec za fasadą głównego wątku. Martin uwielbia stawiać przed nami zagadki i ukrywać nam przed nosem ich rozwiązanie. Akcję powieści wprawia w ruch z jednej strony pojawienie się starożytnego zła, a z drugiej – klasyczna zagadka kryminalna. Po drodze pisarz zada nam jeszcze setki innych pytań, i tylko od nas będzie zależało, czy znajdziemy na nie odpowiedzi.
A wskazówki otaczają nas zewsząd. Są w snach i legendach, we włosach dzieci i w kolorze kwiatów, w słowach przysięgi i w szyldach nad gospodą, w historii przodków i w teksturze pasztetu. Nie trzeba ich odnotowywać, by czerpać przyjemność z lektury. Ale jeśli którąś z tajemnic odkryjemy na własną rękę, to dostarczy nam ona ekstatycznego zapału, by książkę przewertować po raz kolejny. I jeszcze raz. I od nowa.
Ilustracje
Edycja ilustrowana jest wydaniem pięknym, fantastycznie prezentującym się na półce, i dostarczającym autentycznej rozkoszy podczas lektury. Styl autorów ilustracji (głównie Michaela Komarcka) był już znany z corocznych kalendarzy „Pieśni Lodu i Ognia” i doskonale pasuje do treści książek. Grafiki (kolorowe i czarno-białe) pozwolą też pozbyć się pewnych utartych przez serial skojarzeń i oczekiwań. Wielu fanów produkcji HBO zdziwi się zapewne widząc książkowy Żelazny Tron, który przypomina nie tyle krzesło, co górujące nad salą tronową monstrum. Całość uzupełniają też piękne, kolorowe mapy.
Oczywiście tak bogato ilustrowana książka w twardej oprawie ma swoją wagę, nie tylko gatunkową. Książka ma około tysiąca stron, i jest na tyle ciężka i nieporęczna, że na plażę jej raczej nie zabierzemy. Ale – mimo że sam jestem miłośnikiem Kindle’a – mogę Was zapewnić, że warto mieć w domu tak piękne wydanie książki, i warto siadać do niej z nabożeństwem.
Tłumaczenie
Żeby nie było jednak tak miło i przyjemnie, należy wspomnieć o problemie podstawowym. Najnowsze wydanie „Gry o tron” nadal opiera się na fatalnym tłumaczeniu Pawła Kruka, zaledwie lekko poprawionym przez Michała Jakuszewskiego. O tym jak wiele błędów zawiera to tłumaczenie wiedzą wszyscy ci, którzy śledzą cykl „Czytamy Grę o Tron”, w którym staramy się z Lai punktować jego problemy. To dlaczego tłumaczenie jest tak słabe to temat na całą dysputę. Zdecydowanie nie jest to kazus Jerzego Łozińskiego, którego uparte tłumaczenie nazw własnych zniszczyło atmosferę książek takich jak „Władca Pierścieni”. Tłumaczenie Kruka dość poprawnie oddaje styl autora, natomiast jest niezręczne w opisie zagadnień militarnych oraz – co jest grzechem największym – niejednokrotnie gubi całe akapity tekstu, albo prezentuje je w odwróconej kolejności. Poprawki wprowadzone przez tłumacza kolejnych tomów cyklu, Michała Jakuszewskiego, nieco ten problem łagodzą. Ale niestety nie w pełni.
Sposobów na zaradzenie temu problemowi może być kilka. Jednym z nich jest śledzenie wspomnianego cyklu „Czytamy Grę o Tron”. O innych pomysłach postaram się napisać jeszcze w tym roku. Marzy mi się wydanie poprawione, z wychwyconymi błędami, ujednoliconym nazewnictwem i numerowanymi rozdziałami. Ale póki co mamy przed sobą książkę z jednej strony fascynującą i piękną, z drugiej – skażoną dość istotną wadą.
Czy warto więc wydać ciężko zarobione pieniądze na edycję ilustrowaną „Gry o tron”. Moim zdaniem tak. Dla osób, które chcą sięgnąć po książkę po raz pierwszy, wydanie to będzie (obok audiobooka) najlepszym sposobem na zanurzenie się w fascynującym świecie powieści. Tym bardziej, że ta piękna edycja ilustrowana jest zaledwie o 20-30 złotych droższa od niezbyt atrakcyjnego wydania w miękkiej oprawie i z okładką serialową. A wydaje mi się, że i fani „Pieśni Lodu i Ognia”, którzy mają za sobą lekturę (albo i kilka) tej książki, nie będą nią zawiedzeni.
Gra o Tron (Edycja Ilustrowana)
-
Treść - 9/10
9/10
-
Ilustracje - 9/10
9/10
-
Tłumaczenie - 5/10
5/10
Nie przekonują mnie zupełnie te ilustracje, ale to żadna nowość – grafiki z książek fantasty nigdy mi się specjalnie nie podobały… marzyło by mi się wydanie z bardziej minimalistycznym grafikami No i z poprawionym tłumaczeniem, bo to piorytet w sumie… Ps. Piękny Bąbel! Czy to mejnkun? 😀
To kot norweski leśny. Też długowłosy i spokrewniony z Maine Coonem, ale ma bardziej wydłużony pyszczek i trochę dłuższy ogon.
Wydanie ilustrowane polskie jest sporo grubsze od wydania ilustrowanego angielskiego (różnią się jakością papieru). Ponadto polskie ma wszytą zakładkę, o ile się nie mylę?
Brakuje mi spisu treści 🙂 i w polskim, i w agnielskim
Każda książka/tekst/cokolwiek po Polsku jest dłuższe niż po angielsku. Nasz język chyba potrzebuje więcej słów. Więc to nie tylko kwestia papieru.
Veto. Ilość stron wydania ilustrowanego angielskiego Bantam 2016 – 880.
Ilość stron wydania polskiego nieilustrowanego Zysk 2011 – 844.
Poza tym cegła polska ilustrowana naprawdę różni się papierem.
Ilustrowana polska ma 1000, stary Kruk ma 773.
„Tym bardziej, że gro czytelników tej strony „
Poprawione.
„W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii”
OD
O
tru
Kolejne sposoby na wyłudzenie pieniędzy od ludzi. Ani grosza już nie dam z własnej kieszeni na nowe kolorowanki opakowane tą samą historią! Koniec ze sponsorowaniem tych oszustów! Zawarłem z nimi umowę, kupując I tom sagi, na opowiadaną historię od POCZĄTKU do KOŃCA. I co otrzymałem? Urwane w połowie życie bohaterów i zero perspektyw na kontynuację ich przygód, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie myśli, że pan Martin w wieku prawie 70 lat, mając na koncie kilkadziesiąt milionów dolarów, siedzi przy komputerze i piszę kolejne tomy. A jeśli jest odwrotnie, to niech sam się zastanowi, czy w jego sytuacji marnowałby czas na kolejne literkowe strony i niszczył sobie oczy, a nie korzystał z życia. No właśnie. Jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji to pozew zbiorowy na nie wywiązanie się z umowy przez tych ludzi!
Wyraźnie widać, że trollujesz po trosze z tym pozewem zbiorowym, ale prawde mowiac – to z pierwsza czescia komentarza trudno sie nie zgodzić.
Również zostałem bardzo rozczarowany przez lekture pierwszego tomu, to urwanie niemal całej fabuły za pomoca smierci glownych bohaterow bardzo kłóciło się z sensem czytania dalszej historii.
W kolejnych tomach co prawda było nieco lepiej, a na pierwszy plan wysnuwa się świat pełen intryg i fascynujacych układów, ale wtedy zawiodło pióro Martina. Facet nie umie utrzymac tempa całej książki, toteż trafiają się emocjonujące fragmenty (ktorych od Tańca Smoków jakby co raz mniej), przeplatane kompletnie nudnymi opisami wędrówek, rytuałów i innych czwartoplanowych rzeczy.
W zwiazku z tym juz nie czekam na nowy tom i też mam podobne podejście – nie oczekuję od Martina, że skończy ten cykl. tym bardziej, ze serial niejako zrobi to za niego.
Przy okazji witam wszystkich, widze ze zebrala sie tutaj spora grupa fanów GoT. Mam zamiar dołączyć, chociaż bardziej przyciągnęły mnie tutaj świetne teksty o popkulturze.
Mam podobnie, ja w okolicach Uczty dla wron zrozumiałem, że Martin oklapł z historią i sam nie wie gdzie to prowadzi. Szczytem jest wątek z Tańca ze smokami. [spoiler]Idzie sobie ten książę z Dorne przez jakieś 200 stron, a potem smok go usmażył i koniec. Po cholerę było marnować tyle papieru na coś takiego? :P[/spoiler]
W imię czego mnie pan oskarża, pytam się? W imię walki o nasze wspólne dobro? To raz. Dwa – konsultowałem się ze znaną kancelarią prawną w Warszawie i ich stanowisko w tej sprawie jest jasne: wniosek o niewywiązanie się z umowy z winy jednej ze stron jest jedyną możliwością do walki! Warunek jest jeden, a jest nim duża liczba pokrzywdzonych. W tym przypadku zostaje on spełniony tylko wtedy, jeżeli razem staniemy do boju.
Liczyłem na to, że pan Dael stanie po naszej stronie i będzie takim spoiwem tej sprawy (w końcu ma on dużą siłę przebicia w fandomie PLiO w Polsce), jednak w tym przypadku należy zwrócić uwagę na jego powiązania z mocodawcami, którzy mogą niechętnie spojrzeć na naszą akcję. Wydaje więc mi się, że musimy poradzić sobie bez niego. Niedopuszczalne jest posiadanie w swoich szeregach tajnego współpracownika służb.
Uwielbiam tego goscia 🙂
dawaj na forum
A mi sie podoba mocne rozbudowanie watkow drugo i trzecioplanowych. Chetnie bym poczytal wiecej o Redwynach, Hightowerach czy Umberach.
Poza tym teraz wiele watkow wydaje sie waznych, ale przeciez wiekszosc ze stron (Littlefinger, Frey, Lannister, Greyjoy, Dany, Tyrellowie, Gryf) sa skazane na porazke bo nie wygraja wszyscy tej gry.
Czy wtedy tez np watek LF bedzie kiepski? Zrobil kilka spiskow, przesiedziak w dolinie dwie ksiazki i padl. 😉
By ktos wygral musi ktos przegrac.
Popieram w 100%, plus w tych pozornie nieważnych wątkach można odnaleźć wiele zagadek i wskazówek, co zdecydowanie zachęca do dalszej lektury. Osobiście traktuję całą sagę jako bardzo rozbudowany opis ogromnego uniwersum. A jeżeli ktoś oczekuje tylko i wyłącznie szalonej ciągłej akcji, to niestety plio raczej nie jest dla niego. :p
A czy zrecenzujesz Deal’u nowe wydanie Rycerza Siedmiu Królestw, które również wychodzi niedługo w wersji ilustrowanej?
Mógłbyś wymienić te inne ważne książki ostatniego ćwierćwiecza? Ciekawy jestem i może znajdę coś dla siebie, czego jeszcze nie miałem okazji przeczytać.
1. Recenzja Rycerza – jasne, na pewno tego nie przeoczę.
2. Najważniejsze książki fantasy… ależ się wkopałem pisząc „fantasy”, a nie „fantastyczne”. Większość ciekawych rzeczy działa się raczej na pograniczu gatunków. Ale OK, powiedziałbym, że takich książek jest kilka. „Jonathan Strange i Pan Norell” (Susanna Clarke), cykl o Skrytobójcy (Robin Hobb), cykl „Koło Czasu” (Robert Jordan, po jego śmierci Brandon Sanderson), cykl „Z Mgły Zrodzony” (Brandon Sanderson), cykl „Czarna Kompania” (Glen Cook). Nie jestem może największym na świecie fanem fantasy, ale moim zdaniem to są rzeczy, które naprawdę warto przeczytać.
Z polskiego poletka trzeba powiedzieć o „Wiedźminie”, który jest naprawdę fenomenalnie napisany (tylko, że dwa ostatnie tomy trochę zawodzą, no i chodzą słuchy, że autor jest skończonym dupkiem ;)). Jest też cykl meekhański Roberta Wegnera, o którym pisała Lai, a który ostatnio mnie wciągnął dość mocno. Ale jestem dopiero po jednej książce, więc nie powinienem się wypowiadać, dopóki nie przeczytam kolejnych.
A weź nawet nie wspominaj mi Sapka, do dzisiaj nie mogę przeboleć że na żywo w audycji radiowej zaspoilerował
[spoiler]śmierć Jona Snowa.[/spoiler]
kiedy to polskie wydanie drugiego tomu Tańca miało wyjść dopiero za kilka miesięcy.
Co do jakości cyklu o „Wiedźminie”, to opowiadania wspominam najlepiej i pierwsze tomy sagi, do Chrztu Ognia włącznie również. Na zakończenie wielu narzeka ale akurat
[spoiler]śmierć Geralta nie była dla mnie ani niczym zaskakującym ani zła. Po prostu czasami tak się dzieje i nie rozumiem czemu główny bohater miałby żyć do końca owinięty plot armorem. Zakończenie w taki a nie inny sposób kompanii Geralta też chwyta za serce, za to walka Ciri z Bonhartem to jakiś słaby żart był. No i wątek polityczny również zakończony został w dobry sposób.[/spoiler].
W ostatnich tomach według mnie widać po prostu zaglądanie do kielicha przez autora. Za to Sezonu Burz nie mogę pozytywnie polecić, to posklejane ze sobą w mizerny sposób opowiadania przechowywane w szufladzie i wyciągnięte na fali rozwijającego się cyklu gier przez którego Sapek dostał bólu dupy. Co zabawne z początku ludziom się Sezon podobał choć chyba wyłącznie ze względu na nostalgię. Żeby jednak growemu cyklowi nie słodzić zbytnio to uważam że trójka pod fabularnym względem jest bardzo chimeryczna zaś jedynka jedzie ostro całymi cytatami z powieści. Do dwójki uważałem ją za taką alternatywną kontynuacją sagi, po trójce powiem niestety że w porównaniu z cyklem książek jest na poziomie dobrze napisanego fanfika(którego końcówka jest słaba), nic więcej. Można zagrać ale najpierw powinno się przeczytać książki(z wyj. Sezonu, to nie jest warte czasu jaki na to trzeba poświęcić, tym bardziej pieniędzy jeśli się go kupuje).
Sapkowski – opowiadaniami i pierwszymi tomami sagi też byłem zafascynowany. Ale pod koniec zaczęły mnie drażnić – prostackie rozwiązanie fabuły „deux ex machina” i nachalne propagowanie światopoglądu autora. „Narrenturm” był z początku niezły i oryginalny, ale w drugim i szczególnie trzecim tomie te same problemy wróciły ze szczególną siłą. Wobec tego nie uznałem aby kolejne wytwory, jakieś żmije czy burze, warte były czasu i pieniędzy – jako pisarz jest dla mnie skończony.
Z tego co wymieniłeś czytałem:
– wszystko z Cosmere Sandersona
– trzy pierwsze tomy Koła Czasu (sceptycznie jestem nastawiony do kolejnych, więc narazie nie tykam następnych tomów w obawie przed zawodem i stratą czasu; ale skoro ty Dealu czytałeś wszystkie czternaście tomów to chyba muszę ci uwierzyć, że pisarstwo Jordana jest warte tego trudu 🙂 )
– opowiadania i sagę o Wiedźminie
– pierwszy tom opowiadań Wegnera
Dodam, że aktualnie czytam drugi tom Meekhanu oraz na dniach przyjdzie do mnie paczka, a w niej „Uczeń Skrytobójcy” Robin Hobb :).
Glen Cook, podobnie jak i Steven Erikson (autor 10-tomowego cyklu Malazańska Księga Poległych), odstraszają mnie swoim skupieniem na żołnierce i zamiłowaniem do militaryzmu. Choć może moje nastawienie się zmieni, kiedy oswoję się z tym u Wegnera (który według wielu opinii jest podobny do tych dwóch wyżej wymienionych autorów).
W zupełności się zgadzam co do wartości tych wszystkich fantastycznych lektur. Jeśli ktoś lubi fantasy, prędzej czy później przeczyta te książki.
P.S. Niezmiernie ciekawi mnie twoja szersza opinia na temat Koła Czasu. Przebrnąć przez te tysiące stron i czerpać przyjemność, pomimo wielu wad (albo charakterystycznych elementów – różnie to ludzie nazywają) takich jak np. mozolne rozwijanie akcji, zbytnia szczegółowość opisów, nielogiczności, irytujące zachowanie niektórych bohaterów, to nie lada wyczyn. Ale pewnie po części znam odpowiedź – miałeś tę przyjemność śledzić ten cykl, kiedy jeszcze powstawał i kolejne tomy ukazywały się co jakiś czas.
Po drugim tomie jest ciekawiej. Po czwartej książce masz ochotę zadusić Wegnera, żeby dał kolejną część teraz, zaraz.
Ale 5.KMM pewnie dopiero w maju 2018… Chlip, chlip.
Sanderson mnie zawiódł. Przesłuchałem 'Z mgły zrodzony’. Wlecze się. Cook też przereklamowany. Nawet nie pamiętam, która książka, coś z 'Czarnej kompanii’. Harlequin dla facetów, jak mawiał mój kolega.
Top fantasy. 1. Sapkowski. 2. Martin. 3. Gaiman. 4. Tolkien (tak, tak, dopiero 4). 5. Piekara (za Mordimera). 6. Hobb. 7. Wenger.
To przeczytaj a nie sluchaj
Przecudny kotek!
Dzięki.
Bez poprawionego tłumaczenia, to taka trochę kicha. Produkt częściowo wybrakowany. Wielka szkoda, z chęcią ustawiłabym sobie na półce takie porządne wydania każdego z tomów.
Khal Bąbelogo mógłby śmiało wystartować w plebiscycie na najprzystojniejszego mężczyznę Westeros i Essos.
Moja Gra o Tron na półce wygląda po prostu nędznie(inna sprawa że wydanie „poprawione” które kupiłem w 2010r. było fatalne – słabej jakości papier, odklejająca się niedługo po tym na zakładce folia na której zresztą jest brzydki obrazek z innej książki, ponadto zawiera kilkanaście stron zapisanych do góry nogami oraz ma za małą czcionkę z centymetrowym marginesem po bokach) i chętnie kupiłbym nowsze wydanie, niestety Zysk i S-ka nie mają co liczyć na moje pieniądze dopóki nie poprawią tego beznadziejnego tłumaczenia.
Mi się to wydanie średnio podoba – a co do tych serialowych to je uwielbiam! 😀 Pomimo, że samym serialem gardzę to jednak co muszę przyznać te okładki są genialne. Dla mnie zdecydowanie najlepsze! <3
Niestety nie wiem co jest napisane w artykule, bo ten piękny kot skradł całą moją uwagę! Zakochałem się! <3
W temacie fantasy będącego globalnym fenomenem i władcą mainstreamowej kultury popularnej to przepraszam bardzo, a Harry Potter gdzie? Martinowi dopiero serial dał globalny zasięg, wcześniej znali go tylko ci, którzy orientują się w fantastyce. A ten mały okularnik stał się fenomenem dzięki samym książkom.
To prawda, HP ma w sobie cos, czego nie da sie tak prosto opisac, ale kasuje wszystko inne. I to jedyna ksiazka ,ktora mozna czytac tak wiele razy
hary pota to gunwno, a dumbledore to pedau
Dodam posta troche z innej beczki ale wpadlo mi cos do glowy. Byla ta kolejnosc malzenstw Sansy w ktorej Hardyng i Targaryen to dwaj ostarni kandydaci. Harrego juz poznalismy, a czy tym Targaryenem przypadkiem nie bedzie Jon? Ktos kiedys wspominal ze na poczatku Jon mial romansowac z Arya ale podobno autor odbiegl od tego pomyslu z powodu roznicy wieku. To moze jednak to bedzie jej starsza siostra Sansa?
Co więcej — ważnym elementem fabuly był trójkąt miłosny Jon/Arya/Tyrion. A kto jest teraz żoną Tyriona ;)?
Deal napisał o tym teorię, tu masz link http://fsgk.pl/wordpress/2016/07/szalone-teorie-piec-malzenstw-sansy-stark/
Pierwszą jest fenomenalny sposób, w jaki pisarz potrafi uchwycić wewnętrzny głos swoich bohaterów. Książka pisana jest z perspektywy trzecioosobowej i subiektywnej, stylem, który nazywa się z angielska “third person limited”
Nie wiem, czy to to samo, co te twoje „third person limited”, ale jeszcze z lekcji polskiego kojarzę takie określenie, jak „mowa pozornie zależna”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mowa_pozornie_zale%C5%BCna
Nie wiem, czy to dokładnie o to chodzi, ale jest to już jakiś trop.
„Daenerys, Khal Drogo i Khal Bąbelogo.”
a to nie jest jorah?
Wiadomo może czy Uczta dla wron też zostanie wydane w takiej edycji?