Życie fana seriali nie należy do łatwych. Zwłaszcza u progu zakończenia ulubionego cyklu, a z takowym mamy obecnie do czynienia jeżeli chodzi o naszych szanownych Czytelników i ukochaną przez nich Grę o Tron. W miejsce cotygodniowego oczekiwania na odcinek, roztrząsania poprowadzonych przez twórców wątków i mnożenia spekulacji, pojawia się jałowa pustka. Amerykańscy naukowcy są już na etapie konceptualizowania teorii o depresji fana związanej z rozstaniem z ulubionymi bohaterami. Nas jednak interesuje wyjście z sytuacji, ucieczka od czarnych myśli i niepamięć. Albo chociaż – wypełnienie wspomnianej pustki jakimkolwiek sensownym substytutem. Zatem, co należy zrobić, żeby walczyć z rozstaniem
Czy to się każdemu podoba, czy nie – rozwiązanie jest jedno. Nie będę nikogo oszukiwał, przeżyłem już w życiu kilka serialowych narkomanii. „Czym się strułeś, tym się lecz” i podobne banały mają to do siebie, że… są prawdziwe. Najlepiej zasypać wyrwę w tygodniu nowym serialem. Odpowiedź o tyleż oczywista, co skomplikowane jest jej zastosowanie w praktyce. Nie ulega wątpliwości, że w zalewie produkcji serwowanych głównie przez amerykańskich gigantów przemysłu telewizyjnego, niełatwo wyłowić perełkę. A przecież pustkę po „naszym” serialu chcemy (powinniśmy) zastąpić innym – najlepszym możliwym. I taki dzisiaj chcę Wam zaprezentować.
„Rick and Morty” to, w największym skrócie, mokry sen niezrównoważonego psychicznie fanboja „Powrotu do przyszłości”. Jednocześnie jedna z najbardziej oryginalnych, dowcipnych i pokręconych kreskówek dla dorosłych w historii kreskówek dla dorosłych. Jej historia zaczyna się dość dawno, bo jeszcze w 2006 roku. Utworzony jako zwariowana parodia „Powrotu do Przyszłości” krótkometrażowy film animowany pt. „The Real Animated Adventures of Doc and Mharti”, której autorem był Justin Roiland, zrobił furorę na alternatywnym przeglądzie shortów „Channel 101”. Organizatorem imprezy był późniejszy twórca „Community”, Dan Harmon, który po upływie kilku lat (i po rozkręceniu swojej kariery scenarzysty) zgłosił się do pomysłodawcy, Roilanda z propozycją wpsółpracy.
Krótki film opowiadał o kompletnie pokręconych przygodach Martiego i Doc’a Emmeta, a dzisiaj można go całkiem legalnie obejrzeć w Vimeo (link). Na potrzeby pełnoprawnej produkcji telewizyjnej, której producentem został Cartoon Network, zmieniono nieco bohaterów, aby uniknąć problemów z nawiązaniami do filmowej trylogii Zemeckisa. Głównymi bohaterami został profesor Rick Sanchez oraz jego wnuk Moritimer „Morty” Smith. W ten sposób udało się zachować łagodne, lecz klarowne nawiązanie do słynnego protagonisty, jednocześnie otwierając wiele dróg na rozwinięcie wyobraźni twórców. Efekt jest znakomity.
Wyobraźnia scenarzystów jest tutaj niewątpliwie jednym z największych, obok zwiariowanego poczucia humoru, kół napędowych animacji. Rick jest absolutnym naukowym geniuszem, którego postać w trzecim sezonie (aktualnie w trakcie emisji) nabywa cech niemal deistycznych ze względu na swoją przebiegłość, wyrachowanie i niezwyciężoną siłę intelektu. Kontrastuje z nim zagubiona postać Morty’ego, który pozbawiony asertywności pozwala sobą manipulować i bez przerwy pakuje się w sam środek kłopotów spowodowanych przez dziadka.
Rick podróżuje w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu najcenniejszych minerałów i źródeł energii, co daje scenarzystom nieograniczone pole do kreowania nowych światów. I jest to bardzo eksploatowane pole. Po obejrzeniu dwóch pierwszych sezonów miałem wrażenie, że widziałem już wszystko, a nawet więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Światy w których rządzą waginoidalne postaci z silnym patriarchalizmem, alternatywne wersje życia Freddy’ego Krueger’a, post apokaliptyczna społeczność wyjęta rodem z „Mad Maxa”, czy wszechświat… zarządzany przez Kolegium Rick’ów z różnych wymiarów. Całość doprawiona rewelacyjną, pstrokatą kreską – która, zaznaczam, nie musi każdemu się spodobać. Kolory momentami strzelają z ekranu feerią niezbyt estetycznych barw, no i całkiem sporo uwagi rysownicy poświęcają różnego rodzaju fizjologicznym elementom swoich bohaterów.
Zabawa z ciałami i kreskówkową formą głównych postaci jest ważnym elementem zwariowanej jazdy bez trzymanki, na którą twórcy zapraszają widzów. A to, jednym razem bohaterowie przemycają ogromne nasiona przez międzygalaktyczną kontrole bezpieczeństwa chowając je w swoich…. dupach, a to z kolei Rick, w ramach przetestowania swoich umiejętności survivalowych postanawia zamienić się… w ogórka. Do tego jest całkiem sporo mało apetycznego obśliniania, lizania i wydzielania z ciała różnych nieprzyjemnych substancji – można powiedzieć, ze w tym aspekcie autorzy podzielają nie do końca zdrową fiksację ludzkimi organami uprawianą od lat przez Daidva Cronenberga. Nie wszystkim to będzie pasować, ale w tym całym szaleństwie „Ricka i Mortiego” jest metoda.
Serial zahacza całkiem śmiało o tematy „popularno-naukowe” przedstawiając widzowi podstawowe informacje na temat działania niektórych praw fizyki, czy koncepcji podróży poza czasem i przestrzenią. Robi to wykorzystując absurdalne pomysły i niemal surrealistyczną stylistykę wyjętą momentami z największych klasyków horroru klasy C. Przy tym potrafi być do bólu bolesną, a jednocześnie cholernie trafną i zabawną karykaturą amerykańskiego stylu życia i sposobów na rozwiązywanie problemów w rodzinie. Trudno nie zauważyć, że cała fantastyczna i bajkowa atmosfera kreowana w serialu służy tylko uwypukleniu satyry, której przedmiotem stają się postawy bohaterów.
Rodzina Ricka i Morty’ego to stereotypowa, dysfunkcjonalna amerykańska familia z kozetki psychologa. Ojciec i matka nie kochają się, dawno sprowadzili małżeństwo do rywalizacji o wpływ na dzieci. Córka jest przepełnioną lewicową ideologią, opowiadającą o tolerancji i zrozumieniu nastolatką, która nie potrafi tolerować, ani zrozumieć własnej rodziny. Bohaterowie ewoluują w miarę odcinków, a ich rola na ekranie ma swoje własne punkty ciężkości. Ten wątek jest w animacji równie silnie eksploatowany, co dzikie i szalone przygody Ricka i Morty’ego w kosmosie – czasem w konwencji czarnej komedii, lub wręcz przerażającego dramatu społecznego, nigdy jednak nie jest pozbawiony specyficznego dowcipu. Myślę, że zakorzenienie w tak fantasmagorycznej wizji aktualnych problemów amerykańskiej (naszej?) codzienności to największe osiągnięcie tej kreskówki. Pomimo swojej oryginalności, nie traci ona swojego uniwersalnego znaczenia, co zdarzyło się już chyba wszystkim innym znanym seriom animacji dla dorosłych.
„Rick and Morty” to też znakomity przykład na udane na przełamywanie „czwartej ściany”. Bohaterowie, zwłaszcza omnibus Rick często zwraca się do widza nawiązując do przyszłego rozwoju wydarzeń, fabuły, lub puszczając oko do tych, którzy wprawnie wyłapują nawiązania do innych wytworów popkultury. Trzeci sezon otwiera taka zapowiedź przyszłych przygód w poszukiwaniu ulubionego sosu teriyaki, że poczułem ekscytacje na myśl o czekającej mnie podróży.
Roiland i Harmon aktualnie emitują najnowszy sezon serialu, ale trzeba przyznać, że produkcja idzie im raczej mało dynamicznie. Łącznie 30 odcinków czegoś, co wniosło ogromny powiew świeżości w zatęchły świat amerykańskich animacji zdominowany przez odcinanie kuponów „Simpsonów”, „South Parka” i „Family Guya”. Tymczasem „Rick and Morty” nie tylko spotkał się z aplauzem ze strony krytyków, ale również pod względem widowni prezentuje się wyśmienicie – circa 2 milionów widzów na odcinek, to więcej niż dwa ostatnio wymienione i pozycja lidera pasma „adult swim” w Cartoon Network. Z własnej obserwacji wnioskuje, że proces produkcyjny odcinków jest dość czasochłonny i żmudny, co oznacza, że autorzy do swojego dzieła podchodzą z należnym pietyzmem. Dużą uwagę przykładają do utrzymania wypracowanej formy, starają się zachować integralność i skalę przedsięwzięcia, które przecież cechuje głównie wielka oryginalność. Innymi słowy – podejrzewam, że temu serialowi nie grozi „przeskakiwanie rekina” i siedemnaście serii niezmiennego sztafarzu. Scenarzyści jeżdżą po bandzie i tylko w ten sposób widzą swój produkt, a jeżeli zabraknie im inwencji – podziękują widowni za uwagę.
To dobrze i źle zarazem. Lukę, o które wspomniałem na początku tekstu, „Rick and Morty” wypełni więc tylko częściowo. Ale zrobi to w świetnym stylu, z polotem i z niezwykłą gracją. Gwarantuje, że będziecie mieli apetyt na więcej.
A kiedy pojawi się kolejna pustka, zrozumiemy nasze tragiczne położenie.
Wtedy wrócimy do tematu i poszukamy następnego leku na depresję serialowego fana.
Zgadzam się z wrażeniami powyżej 🙂
Świetny serial, który bawi radochą twórców przy tworzeniu, przełamywaniem czwartej ściany, fantastycznym światem i poczuciem humoru.
Co tu dużo mówić, to najlepsza kreskówka dla nieco dojrzalszego widzą jaka powstała. Takiego humoru i absurdalnego klimatu ze świecą szukać w innych produkcjach. 😀
Omg, czekałam na tekst o „Ricku i Mortym”. Mój ulubiony serial.
Zgadzam się z Pq – serial jest świetny. Posiada tyle odniesień do różnych elementów popkultury, że mam wrażenie iż części z nich nie dostrzegam. Jednocześnie chwilami porusza w sposób subtelny i nieoczekiwany. Jeżeli miałbym coś dodać to dwa słowa o ścieżce dźwiękowej, która mimo iż jest dość oszczędna to w odpowiednich momentach idealnie dobrana i po prostu dobra. Gorąco polecam.
Zdecydowanie kocham 😀 a najpiękniejsze jest to, że trzeci sezon ciągle przede mną 😀 fenomenalnie, że piszecie tutaj o tak zróżnicowanych rzeczach, stronie rozwój wyszedł zdecydowanie na dobre 😉
Do usług 😉
mam nadzieję, że jeszcze nie raz Cię pozytywnie zaskoczymy.
Jestem dużym fanem „family guy” i „South parka”. Słyszałem dużo dobrego o tym serialu zwłaszcza od siostry, z którą mam podobne gusta. Polecała mi ten serial sto razy, a najlepiej żeby przed seansem coś sobie zapalić. W końcu jej posłuchałem i gdy włączyłem sobie pierwszy odcinek to poczułem straszne rozczarowanie. Kreska jakoś mi nie podeszła do gustu ale myślę „ok, bywa, może będą dobre teksty i zapomnę o kresce” no ale scenariusz również mnie nie porwał. Stwierdziłem, że nie ma co oceniać serialu po jednym odcinku więc odpaliłem drugi, a na trzecim usnąłem. Potem już jakoś nie chciałem i nie miałem czasu żeby wracać do serialu. Możecie polecić mi jakieś wasze ulubione odcinki, albo takie przez które pokochaliscie ten serial?
Byłem pewien, że Rick i morty mi się spodobają bo lubię podobne klimaty, no a tu niestety…
o specyficznym humorze się nie rozpisałem a to dlatego, że uważam że każdy powinien się z nim zmierzyć indywidualnie. Jest… no, specyficzny. Na pewno gagi nie opierają się na głupotach i absurdach, jak ma to miejsce w „South Parku”, jest też zdecydowanie bardziej… hmm, „wysublimowany” niż w „Family Guy’u”.
To trochę taki wyższy poziom jazdy. Jeżeli ktoś oczekuje rozrywki w czystej postaci, bez angażowania komórek mózgowych, to rozumiem że może się nie spodobać. Niektóre żarty wymagają szybkiego i lotnego pojmowania o co „twórcom” (najczęściej w danej scenie Rickowi) chodzi w danym dialogu. Mnie to się bardzo podoba.
Oczywiście są też odcinki, gdzie jazda po bandzie wybija się na pierwszy plan, ale nawet wtedy autorzy serwuja mocną dawkę jakiegoś dramatu bohatera, lub poruszają poważny problem organizacji społeczeństwa – jak np w znakomitym s01e07, gdzie poruszony zostaje problem seksualnego niewolnictwa.
Jest naprawdę mnóstwo nawiązań, a każdy odcinek to przemyślany pastisz: mnie osobiscie najbardziej rozbrajały wątki abrocyjne w „Rixty Minutes” (s02e08), świetna była też polewka z Shyamalana w s02e04. Dostaje się wszystkim, za każdym razem z pomysłem i w właściwym stylu.
No i Pickle Rick (s03e03). Pickle Rick jest warty każdego obiadu 😉
OK, dzięki za odpowiedź. W wolnej chwili postaram się zajrzeć do tych odcinków 🙂
Widzę ze jest animacja to może recenzja nowego notatnika śmierci.
Jestem właśnie po seansie i brak mi słów
Death Note to tragedia!
aż tak źle? Death Note to jedna z najabrdziej wartościowych anime, obok Cowboya Beepopa. Robił Adam Wingard, więc… na dwoje babka wróżyła.
Aczkolwiek przyznaje, że wielkiej zajawki na kreskę z Dalekiego Wschodu nigdy nie czułem. Ot, podobają mi się produkcje studia Ghibli, klasykę w stylu Ghost in the Shell i Akira też poznałem, ale do seriali-tasiemców zawsze miałem spory dystans.
Uważam ze ten film nawet tragedią nie można nazwać. Rozumiem ze film ma 120min ale tu wszystko jest tak splycone np inteligencja lighta Do tego ze handlował pracami domowymi. A tam jak Stonoga mówił „niema co gadac „. Zresztą wystarczy spojrzeć na ocenie na filmwebie. Za błędy odpowiada tel
Mi z kolei w „Ricku i Mortym” najbardziej podoba się warstwa psychologiczna. [spoiler] przykład – problem radzenia sobie z rozwodem rodziców w trzecim sezonie czy motywacje i portret psychologiczny (byłego już) małżeństwa Beth i Jerry’ego. [/spoiler] Problemy rodzinne ukazane w serialu są świetnie zrobione – twórcy żonglują naprawdę trudnymi tematami z niesamowitą lekkością, sypiąc jednocześnie żartami (a humor jest rewelacyjny), podczas gdy „Family Guy” zwykle kończy się tym, że losowa postać musi wybaczyć Peterowi jakiś idiotyzm (to naprawdę męczące, kiedy po raz n-ty Griffin mówi, że od tej pory będzie doceniać żonę, dzieci czy kolegów).
No i same postaci. Każda z nich ma złożony charakter, który miło jest odkrywać z odcinka na odcinek, z sezonu na sezon.
Majstersztyk.
Family Guy też bywał świetnie przemyślany, ale obecnie dobry odcinek to się trafia jeden na pół sezonu, reszta to mocno oklepane i odgrzane kotlety.
Siłą „Ricka i Mortiego” jest to, ze żaden odcinek nie schodzi poniżej wypracowanego poziomu, nie sprawia wrażenia chałturniczej roboty. Psychologia bohaterów jest fenomenalna, zwłaszcza Rick jest imponująco konsekwentny w swojej supremacji intelektualnej nad resztą świata.
Trafnie prowadzone, życiowe wątki i problemy bohaterów to największa siła animacji. Tego dokładnie oczekuje od przemyślanej rozrywki – dobrej zabawy i kilku złotych myśli pod rozwagę.
Odniesienia i zgryźliwe komentarze w satyrze rodziny są fenomalne. Do teraz dźwięczy mi w uszach przezabawny, świadomomy- zarówno w żarcie i na serio, asekurancki ton Ricka „Ty jesteś tu Panem domu i rządzisz, ale…”
No i „idiota mojej córki” to też ogień:)
właśnie się trochę obawiałem, jak ta dysfunkcyjność będzie wypadać [spoiler]po rozstaniu rodziców Mortiego[/spoiler].
Ale moje obawy okazały się przedwczesne, bo jak na razie trzeci sezon kopie tyłek mocniej niż poprzednie.
z tym uwielbieniem tego serialu to roznie – mnie nakrecili znajomi mocno ale po pierwszym odcinku bylem raczej zniesmaczony.. jakos za duzo dick’n’fart jokes.. bekanie i porzygiwanie jakos tak mnie jednak odrzucilo ale zmusilem sie do nastepnego odcinka, potem nastepnego i poszlo – polubilem. moze tworcy stonowali z prostackimi popierdywaniami i pobekiwaniem albo ja sie na to uodpornilem.
simpsonowie mnie nigdy nie grzali, natomiast family guy bardzo lubilem i niegdys ogladalem zarliwie a potem jakos sie sezon skonczyl i zapomnialem – od tamtej pory zrobili duzo odcinkow ale jakos nie moglem sie zebrac zeby sie doszukac na czym skonczylem – ehh gdyby tylko family guy byl na netflixie :'(
swoja droga – pq widziales ze na netflixie jest Rick and Morty po POLSKU? jest dubbing 😀 mozna fragmenty na yt zobaczyc – mam do tego mieszane uczucia 🙂
Wiem, ze sa odcinki z dubbingiem, podejrzewam ze na Netflixie jest to samo, co ledzi na CC w soboty bodajze o 20.
Z racji terminu i pory emisji, nigdy nie ogladalem wersji z dubbingiem. Zdania natomiast slyszalem rozne- ktos tam narzekal, ktos inny twierdzil, ze jest calkiem dobrze.
Ja nigdy nie bylem i raczej nie bede fanem lektorowania/dubbingowania oryginalu, zawsze staram sie obcowac z materialem zrodlowym.
Nie zgadzam sie z zarzutem do fart jokes. Owszem, Rick beka, pluje i wydaje z siebie cala mase dzwiekow fizjologicznego pochodzenia, ale nie zauwazylem zeby sie z tego w serialu smiano. To raczej czesc jego postaci, troche jakby tworcy chcieli zerwac kurtyne z pewnego tabu, jakim jest fizjologia czlowieka. Fart jokes to masz w FG gdy Peter czule przytula do 'siebie’ Meg, ale w R&M takich gagow nie uswiadczysz.
z tymi dick’n’fart jokes – w family guy to raczej jest do podkreslenia glupoty i prostactwa petera ale podejrzewam ze szereg hamerykancow, ludzi przed ~20 rokiem zycia itd to akurat bawi.. podejrzewam ze w ricku jest tak samo, ale nie dopisywalbym tak rozdetej ideologii do bekającego ricka w mysl zasady „Pierd jest tu alegorią post-modernistycznej bohemy i społecznego zepsucia” 🙂
mnie to od po prostu troche odpychalo bo takie bylo 'meh’ a mialem wrazenie jakby to bylo na pierwszym planie.. przynajmniej w pierwszym odcinku
odpychające – zgoda.
postmodernistyczne – trochę jednak też 😉 jako pasjonat kultury popularnej nie mogłem się powstrzymać przed tym wtrąceniem, ale oczywiście zdaje sobie sprawę, że to jest raczej marginalna kwestia.
w weekend zdarzył się przypadek i obejrzałem na CC wersję z dubbingiem. Werdykt? Jest nieźle. Głosy mi pasują, sens dynamicznych dialogów całkiem spójnie oddany. Podobało mi się również, że mięso w języku angielskim pozostało mięsem w polszczyźnie – Rick używa wulgaryzmów, aż miło.
Oczywiście nie jest to jednak optymalne oglądanie, bo przy tłumaczeniu dialogi w odcinkach i tak tracą 40% swoich ukrytych znaczeń i nawiązań. W związku z tym, całość jest o tyle właśnie mniej zabawna.
Ale da się oglądać. Jak ktoś ma alergie na napisy – można przyjąć.