FilmyRecenzje Filmowe

Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży (2023)

Nie sposób nie zacząć omawiania tego filmu inaczej niż od nawiązania do oryginalnej tetralogii filmowej. Igrzyska Śmierci to jeden z moich ulubionych filmowych uniwersów. Piszę filmowych, bo niestety dwukrotnie odbiłem się od lektury książek pani Suzanne Collins. W największym skrócie: pokonała mnie narracja pierwszoosobowa, która bardzo ogranicza pokazywanie świata i niezbyt interesująca postać głównej bohaterki. Z filmami Francisa Lawrenca jest zgoła inaczej. Każdy z czterech obrazów jest wciągający, rozbudowany, w sposób wybitny pokazujący świat po globalnej katastrofie. Świetne kostiumy, scenografie, doskonały rytm ukazania historii i charyzma bohaterów. A wśród tego wszystkiego znakomita kreacja Prezydenta Snowa stworzona przez Donalda Sutherlanda.

Jedyny prawdziwy prezydent Snow. W „Balladzie…” nie dostajemy nawet zalążka tej charyzmy.

I tu zaczyna się mój problem z Balladą Ptaków i Węży. Nie pierwszy raz złamałem zasadę, która niezwykle pomaga przy oglądaniu filmów: nie rób sobie wielkich oczekiwań, bo rzeczywistość praktycznie nigdy im nie dorówna. Wyobrażałem sobie dzieło pokazujące, jak to wszystko się zaczęło, jak Głodowe Igrzyska stały się światową rozrywką i jak młody jeszcze nie prezydent Snow wspinał się po drabinie władzy.

Po tym nieco przydługim wstępie czas opowiedzieć czym jest Ballada Ptaków i Węży. Zaczyna się bardzo dobrze. Obraz zrujnowanego Kapitolu, dwójka dzieci uciekających przed okrucieństwem wojny, kanibalizm pokazujący w jak ciężkiej sytuacji znajdują się mieszkańcy Panem. Tu wszystko się zgadza i zapowiada nam mroczny, duszący film, który nie będzie się hamował w pokazywaniu okropieństw świata Głodowych Igrzysk. Niestety im dalej w las, tym, paradoksalnie, mniej drzew. W tym filmie nie ma głębi. Jest naprawdę mało wszystkiego. Tak jak scena wyboru Prim Everdeen, a w efekcie Katnis do udziału w Głodowych Igrzyskach ściskała za gardło i była zrealizowana w sposób mistrzowski, tak tutaj wybór trybutów przeszedł praktycznie bez echa. A śpiew głównej bohaterki zupełnie mnie nie przekonuje.

Na postać Cascy Highbottoma (granego przez Petera Dinklage’a) scenarzyści w ogóle nie znaleźli pomysłu. Ot jest, ot coś gada, ale nie ma to większego znaczenia.

Peter Dinklage i Viola Davis jako organizatorzy Igrzysk wypadają co najmniej blado. Ten pierwszy miota się po ekranie, a jego motywacje są często sprzeczne. Ostateczne wyjaśnienia i jego finałowa rozmowa ze Snowem to kwintesencja tego, jak bardzo słabo zbudowana jest ta postać. Z kolei dr Volumnia jest moim zdaniem totalnie przerysowana i staje się karykaturą, szaloną panią profesor z bajek. Brak charyzmy wśród bohaterów jest największym problemem filmu. Tom Blyth, grający młodego Snowa, jest bezpłciowy, zagubiony, miałki. Nieco lepiej na jego tle wypada Rachel Zegler jako Lucy Gray, trybutka z odległego dystryktu. Jej rola ogranicza się jednak głównie do śpiewania i pyskowania każdemu, kto się do niej odezwie.

Kiedy zaczynają się Głodowe Igrzyska sensu stricto, sytuacja filmu nie polepsza się ani o milimetr. Wszystko jest robione na małą skalę i jest to do bólu nudne. Na ekranie panuje coraz większy chaos. Żadne zasady praktycznie nie obowiązują, organizatorzy nad niczym nie panują i niezbyt angażują się w to, by jakoś urozmaicić to, co dzieje się na arenie. Akcja ciągnie się i niemiłosiernie dłuży.

Największa zmiana w postaci późniejszego Snowa na przestrzeni filmu to… zmiana fryzury.

W końcu jednak Igrzyska się kończą i zaczyna się trzeci akt. Akt, który jest totalną, powolną dekonstrukcją całej historii. Tutaj nie zgadza się już kompletnie nic. Snow ścina włosy i wraz z tą zmianą dokonuje się jego „wielka przemiana”. W tym momencie chłopak ma stać się tym, kogo widzimy w oryginalnej serii. Nie kupuję tego kompletnie. Znów brakuje spójności i punktów zaczepienia.

Podsumowując, film jest do bólu przeciętny. Zaczyna się, płynie, płynie i po prostu się kończy. Bez jakiejś kulminacji, bez mocniejszego uderzenia. Z magii Igrzysk Śmierci nie pozostało niestety zbyt wiele. Ballada Ptaków i Węży nawet nie zbliżyła się do poziomu tetralogii z Jennifer Lawrence w roli głównej.

Słowo od SithFroga

Nie będę tak bezlitosny jak kuba. Obejrzałem bez niesmaku, bawiłem się nieźle. Zgadzam się jednak z większością zarzutów przedmówcy: historii brakuje pomysłu, odpowiedniego tempa i lepiej rozłożonych akcentów. Raz ma się wrażenie, że chodzi o opowieść młodego i ambitnego chłopaka, za chwilę skupiamy się w  100% na niebojącej się niczego i wszystkim pyskującej trybutce, wreszcie dochodzą jakieś postaci na drugim planie, ale nie bardzo wiadomo po co. Jeśli chcieli pokazać początki kariery Snowa i jego przemianę z dobrego człowieka  w potwora – powinni się skupić tylko na tym. A tak mamy jakieś trzy do pięciu wątków, kilka motywów chwalących socjalizm i bijących w kapitalizm (a jakże), a potem nagle wspomnianą przemianę pokazaną… w dosłownie jednej scenie. W kontrze do kuby napiszę, że bardzo podobał mi się Tom Blyth i żałuję, że miał tak słaby scenariusz do dyspozycji. Mogła z tego wyjść rola wybitna. Tym niemniej miło było wrócić do tego świata. Kostiumy są świetne, podobały mi się utwory śpiewane (chociaż ich rola w filmie wypada blado), a już zachwyciło mnie przerobione wnętrze wrocławskiej Hali Stulecia (znanej poprzednio jako Hala Ludowa). Nie jest to dzieło wybitne, nie jest to produkcja tragiczna. Ot, do obejrzenia i zapomnienia. Jeśli znacie gry z serii „Mass Effect” to  „Ballada…” w porównaniu z tetralogią jest jak „ME: Andromeda” w porównaniu z trylogią komandora Sheparda. Można, ale nie trzeba. Ode mnie piona.

Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży (2023)
  • kuba - 4/10
    4/10
  • SithFrog - 5/10
    5/10

Related Articles

Komentarzy: 3

  1. „Kiedy zaczynają się Głodowe Igrzyska sensu stricte, sytuacja filmu nie polepsza się ani o milimetr. Wszystko jest robione na małą skalę i jest to do bólu nudne. Na ekranie panuje coraz większy chaos. Żadne zasady praktycznie nie obowiązują, organizatorzy nad niczym nie panują i niezbyt angażują się w to, by jakoś urozmaicić to, co dzieje się na arenie.” – musiałeś przespać 🙂 Trybuci zostali zaangażowani do Igrzysk z tych wymienionych powodów: igrzyska były nieciekawe, długie, brutalne, nikt nie chcial ani ich oglądać, ani ich organizować. Wybór trybutów wyglądał w taki sposób, bo nikogo w Kapitolu to nie obchodziło, a oglądamy je z perspektywy kapitolińskiej. Dopiero potem Snow (to wiadomo z książek) zabrał się za organizację Igrzysk i uczynił je hitowymi widowiskami znanymi z oryginalnej trylogii.

  2. Jak pierwsze dwa akty mnie zaciekawiły, tak trzeci całkowicie popsuł moje wrażenia z filmu. Jakby zamiast śledzić Snowa w wojsku, pokazać jak zaczyna robić karierę polityczną i dzięki zmianie formuły igrzysk pnie się do władzy; to byłby potencjał. No tylko że nie jest i zamiast tego dostajemy bardzo bardzo pośpieszny i nie trzymający się kupy wątek, dość luźno powiązany z resztą historii i tym czego można było oczekiwać. Szkoda, bo widziałem w tym potencjał.
    PS nie mogę się zgodzić, że części 3 i 4 są udane. W mojej opinii to jest fabuła na jeden film, sztucznie rozciągnięta na dwa i przez to nudna.

    1. „PS nie mogę się zgodzić, że części 3 i 4 są udane. W mojej opinii to jest fabuła na jeden film, sztucznie rozciągnięta na dwa i przez to nudna.”

      Zgadzam się. W trójce to generalnie nic się ciekawego nie dzieje i jest kompletnie bez sensu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button