„Gwiezdne Wojny” to legenda, kamień milowy kinematografii i światowy fenomen. Wraz z premierą najnowszej odsłony gwiezdnej sagi dajemy wam recenzję promocyjną „dwa w jednym”. Zawsze dwóch ich jest: mistrz i uczeń. Połączyli swe siły by opowiedzieć Wam o najnowszej produkcji Disneya. Najpierw film zrecenzuje SithFrog, a na koniec swoje trzy grosze dorzuci DaeL. Oczywiście bez spojlerów.
***
SithFrog: To nie jest film, którego szukacie (ale innego nie ma)
Everything is proceeding as I have forseen...
Niestety. Nie chce mi się nawet pisać wstępu. A zatem kawa na ławę od pierwszego akapitu: „Ostatni Jedi” to film przedziwny. Zawiera w sobie łyżkę miodu w postaci dobrze ukrytej, ciekawej historyjki osadzonej w świecie „Star Wars”. Czaruje nas też kilkoma naprawdę ładnymi scenami. I to by było na tyle. Reszta to mniej lub bardziej (na ogół mniej) udane wypełniacze i inne kompletnie niepasujące do „Gwiezdnych Wojen” pomysły reżysera, Riana Johnsona. Łyżeczka miodu została zalana pokaźną beczką dziegciu.
Fabuła filmu kontynuuje wydarzenia z „Przebudzenia Mocy”. Rey podaje miecz Lukowi i jak wiemy ze zwiastunów – będzie się szkolić na tajemniczej wyspie pod okiem mistrza. Tymczasem w galaktyce Najwyższy Porządek napada na bazę Ruchu Oporu. Leia i jej mini-armia podejmują szybką ewakuację. Osią „The Last Jedi” stanie się pościg generała Huxa i Kylo Rena za uciekinierami. Taki był na film pomysł. A jak wyszło w praktyce?
Luke Skywalker jest najjaśniejszą gwiazdą tej galaktyki. Mark Hamill zagrał prawdopodobnie rolę życia i najciekawszą do tej pory inkarnację tej postaci. Stary mistrz jest człowiekiem zgorzkniałym, pokonanym, uginającym się pod ciężarem własnej przeszłości. Czuje zrozumiałą odpowiedzialność za czyny swojego siostrzeńca i ma wiele cierpkich uwag na temat zakonu Jedi i ich filozofii. Wątek relacji Rey-Luke-Kylo do pewnego momentu jest poprowadzony rewelacyjnie i dostarcza nam kilku interesujących odkryć. Tak w kontekście Kylo, jak i Rey, czy tego kim na starość stał się Skywalker.
Wizualnie produkcja za tyle milionów dolarów zawieść nie powinna. I rzeczywiście, jakichś większych zastrzeżeń mieć tu nie można. Na pewno do historii przejdzie pewna pozbawiona dźwięku scena, w której ładunek emocjonalny po prostu wciska w fotel. Ładnie wygląda też jedna z planet, nazwijmy ją Wieliczka, gdzie czerwona powierzchnia pokryta jest cienką białą warstwą soli. Podczas scen batalistycznych robi to piorunujące wrażenie…
…i to by było na tyle jeśli chodzi o to, co mi się w filmie podobało. Dalej jest już tylko głód, ubóstwo i śmierć z niedożywienia. Rian Johnson postanowił posłuchać marudzących (w tym mnie) na wtórność „Epizodu VII” i zaparł się z całej siły, byle tylko nie powtórzyć nam „Imperium Kontratakuje”. Postanowił być kreatywny. Wyszło jak wyszło. I tak co druga scena w filmie jest recyclingiem jakiejś sceny znanej z poprzednich odsłon, tyle, że miewa zupełnie inny wydźwięk. Reżyser kpi sobie nawet z dotychczasowych, gwiezdnowojennych tropów i motywów. A ja po godzinie miałem dość. Tyle razy to wszystko widziałem, ileż można?
Od razu mówię: tak, wiem, że Oryginalna Trylogia to też zbiór schematów, archetypów i klisz z westernów, klasycznych baśni czy filmów Kurosawy. Czym innym jest jednak Lucas mieszający w świetnych proporcjach to, co sam ukochał w popkulturze, a czym innym jest bezczelny i chaotyczny recykling poprzednich odsłon filmów, zabarwiony tylko tym dziwnym, nieprzyjemnym, antygwiezdnowojennym tonem. Więcej napiszę w osobnym tekście, gdzie nie będę się szczypał ze spoilerami.
Zresztą Johnson idzie dalej. Okazuje całkowity brak szacunku dla reguł rządzących stworzonym przez siebie i poprzednich twórców światem. Zresztą dałoby się pewnie cały esej napisać na temat tego jak bardzo dziwaczny i nielogiczny jest „Ostatni Jedi”. Reżyser potraktował widza jak głupka. Każdego widza. Nie tylko oddanego fana, który „Gwiezdne Wojny” oglądał paręnaście czy parędziesiąt razy, ale po prostu każdego, kto liczył, że na pytania zadane w „Przebudzeniu Mocy” dostaniemy chociaż częściowe odpowiedzi. Film po prostu macha do nas ręką i mówi: „eeee, nieważne, zapomnij”. Zresztą sami się o tym pewnie przekonacie oglądając najgłupszą, najbardziej groteskową scenę w historii „Gwiezdnych Wojen”. Nie mogę wyjść z szoku, że ta sekwencja przeszła przez sito produkcyjne.
No i jeszcze te dialogi, żywcem wyjęte z produkcji typu „Transformers”. Tylu banałów, ile wyrzuca z siebie nowa postać – Rose – nie słyszałem w kinie od dawien dawna. Czerstwe suchary o lojalności, miłości i poczuciu obowiązku, które nijak nie zostały poparte wydarzeniami na ekranie. O rozmowach Poe Damerona, w których dowiaduje się on od innych, jaki jest, nawet nie wspominam. Chyba ze trzy razy widzimy niemal identyczną scenę, w której ktoś besztając narwanego pilota mówi mu jaki jest… no własnie, narwany, nieodpowiedzialny, lekkomyślny. Ktoś tu chyba nie słyszał o kluczowej dla kinematografii zasadzie „nie mów, tylko pokaż”.
Kylo, mój faworyt (jedyna oryginalna postać z „Epizodu VII”) nadal jest wewnętrznie skonfliktowany i muszę przyznać, że dość długo ogląda się tę postać z przyjemnością. Ale spokojnie, do czasu. Potem następuje nagły zwrot i okazuje się, że wszystkie moje nadzieje na ciekawe poprowadzenie tego wątku trafiły do śmieci. Rey jest taka jaka była – niczego się nie uczy, nic nie odkrywa, wszystko już wie, zna i potrafi. Po tygodniu (serio, prześledźcie dokładnie linię czasową) jest już potężnym, o ile nie najpotężniejszym Jedi w galaktyce. Lubię Daisy Ridley i podoba mi się jej zapał do grania, ale dostała naprawdę ciężką rolę. Jak przejmować się jej losami, skoro i tak zawsze jej wszystko wychodzi?
Również Finn okazał się dla reżysera balastem. Mam teorię, że gdzieś w połowie pisania scenariusza zadzwonił Abrams i przypomniał Johnsonowi, że taka postać istnieje. No to Rian dopisał całą poboczną intrygę specjalnie dla byłego szturmowca i dorzucił mu wspomnianą Rose i DJa. Cały ten wątek jest tak bardzo zbędny i nudny, że zęby bolą. Nie dość, że w lokacji, do której Finn i Rose muszą się udać, miejscami razi słabe CGI, to jeszcze nie jest to wątek pokazany od A do Z. Przełączamy się na niego co jakiś czas, obserwując oderwane od siebie scenki. Zabija to tempo i cały dramatyzm głównej osi fabularnej. Na szczęście Kapitan Phasma wreszcie doczekała się potraktowania serio i jej postać znacząco wpływa na przebieg historii… Żartowałem. Straszliwy Snoke paraduje w złotym szlafroku i wygląda jak Hugh Heffner w fazie mocnego rozkładu. Groteskowy ziom. Jest też Generał Hux – postać wypożyczona do filmu z parodii pt. „Space Balls”. Ponownie pasuje tu jak pięść do nosa, co przy okazji obrazuje jeszcze jeden problem z „Epizodem VIII”…
Humor. A w zasadzie jego rodzaj i ilość. Nie mam kija w tyłku, uwielbiam jak film czasem bawi widza i rozładowuje napięcie czy patos. Johnson poszedł jednak za mocno i za daleko. Wiele scen nie zdąży nawet dobrze wybrzmieć w głowie widza, a już dostajemy na przełamanie żarcik. Najczęściej slapstickowy i to niskich lotów. Bardziej obrazowo? Proszę! Pamiętacie zniszczenie Alderaanu? Wyobraźcie sobie, że Leia patrzy na resztki swojej rodzimej planety, a Tarkin w tym czasie pada jak długi, bo poślizgnął się na skórce z banana. Boki zrywać. Kilka żartów wypada nieźle i trafia, ale nie więcej niż połowa.
Nie podoba mi się też efekt skali. W klasycznych napisach początkowych wmawia się widzowi, że cała galaktyka opanowana jest przez Najwyższy Porządek (dosłownie „legiony Snoke’a”) i tylko garść bohaterów próbuje ich powstrzymać. To, co obserwujemy w trakcie seansu wcale tak nie wygląda. Mamy trzy statki Ruchu Oporu i może pięć pod komendą Huxa. W dodatku dynamika pościgu jest żywcem wyjęta z „Austina Powersa” czy „Nagiej broni”. Wiecie, jedna osoba ucieka walcem, a druga goni ją rowerem stacjonarnym. Wszystko jest zrobione na małą skalę i nie czuć tu specjalnie gdzie te całe wars w „Star Wars”. Toż to raczej jakiś lokalny konflikt o pół planety na dalekich rubieżach…
Wszystko co w tym filmie pozostało wartościowego, pochodzi ze Starej Trylogii: Luke, Leia, niespodziewane pojawienie się pewnej postaci, czasem jakaś scena, która sama w sobie wygląda ładnie i ma jakiś ładunek emocjonalny, mimo, że jest kopią tego, co już znamy. Praktycznie wszystko co nowe zawodzi. Nawet członkowie Ruchu Oporu na koniec sami nazywają się Rebeliantami, żeby było po staremu… szkoda. Jest kilka momentów (pozornie) zaskakujących, ale to jest zabawa reżysera z konwencją, zaskakiwanie dla samego zaskakiwania, nic więcej. Jakby ktoś przy piwie wymyślił efektowne sceny w świecie „Star Wars”, a potem nakręcił je po kolei, nie bacząc czy złożone do kupy mają jakikolwiek sens (konia z rzędem temu, kto mi objaśni scenę z jaskini).
Na koniec powiem przewrotnie: mimo narzekania przez większość tekstu, rozumiem, że film może się podobać. Bo na film pójdą pewnie trzy grupy ludzi, i w jakiś sposób film może trafić do każdej z nich. Będą więc tacy, którzy lubią „Star Wars”, ale zaczynali oglądanie od prequeli, a potem ewentualnie z obowiązku nadrobili epizody 4-6, będące dla nich jednak kinem z innej epoki. Druga grupa to „każuale”. Lubią Marvela, lubią „starłorsy”, wszystko jedno, byle było dużo ładnego na ekranie i żeby się działo, i żeby było śmiesznie. Trzecia grupa do fani „Gwiezdnych Wojen” mojego pokolenia, którzy ten świat pokochali i którzy za nim tęsknią. W filmie Johnsona będą szukać zaspokojenia tej tęsknoty.
Dlatego mimo wszystko można się bawić na „Ostatnim Jedi”, jeśli tylko podejdzie do filmu kierując się zasadą Króla Juliana z Madagaskaru. Parafrazując: klimatycznie, ładnie i kolorowo, dzieje się, dawajcie kolejne sceny zanim dotrze do nas, że to wszystko jest bez sensu. Ja nie potrafiłem wyłączyć myślenia, nie potrafiłem udawać, że Stara Trylogia nie miała miejsca, że kolejne pomysły w stylu midichlorianów nie są głupie… Może wam się uda. Jeśli temu podołacie, to będziecie mogli doliczyć przynajmniej oczko albo dwa do mojej oceny końcowej.
***
DaeL: Zemsta Niemocy
„Ostatni Jedi” nie jest – pod względem czysto warsztatowym – najgorszym filmem zrealizowanym w ramach serii „Gwiezdne Wojny”. Ale jest filmem najmniej „gwiezdnowojennym”, najbardziej bezdusznym, rozczarowującym i cynicznym. Jest próżnią, która wysysa z „Gwiezdnych Wojen” wszelką nadzieję.
To zadziwiające, ale film Riana Johnsona sprawił, że spojrzałem nieco bardziej przychylnym okiem na „Przebudzenie Mocy”. Pamiętam entuzjazm jaki towarzyszył mi podczas seansu dwa lata temu, a także przedziwne wrażenie jego ulotności. Był mroźny grudniowy wieczór, gdy z uśmiechem na twarzy wychodziłem z kina. Po dwudziestominutowym spacerze, gdy dotarłem do domu, po radości nie było już śladu. Powtórny seans, już w domowym zaciszu, potwierdził tylko moje przypuszczenia. „Przebudzenie Mocy” było jednocześnie wtórne i płytkie, stworzone przez człowieka z dobrą znajomością filmowego rzemiosła, ale niepotrafiącego (już od czasu serialu „Lost”) stworzyć satysfakcjonującego uwieńczenia dla obietnic składanych w pierwszym akcie opowiadanych historii.
Na pozór powinienem być więc zadowolony z faktu, że „Ostatni Jedi”, film, który rozpoczyna się chronologicznie tuż po „Epizodzie VII”, zdołał pogrzebać tak wiele z tego, co budował film J.J. Abramsa. Ale niestety zadowolony być nie mogę, bo choć „Przebudzenie Mocy” nie było konstrukcją szczególnie udaną, to jednak na pewno ciekawszą od zgliszczy pozostawionych przez Riana Johnsona. Postacie wprowadzone przez Abramsa stały się w najnowszym filmie z serii własnymi karykaturami. Żadna z zagadek postawionych przez „Przebudzenie Mocy” nie została wyjaśniona w sposób satysfakcjonujący. Ba, niektóre istotne i na swój sposób ciekawe problemy postawione przez poprzednią część, zostały wprost zignorowane. Ale destrukcyjna moc Johnsona grzebie też nasze ukochane postacie z oryginalnej trylogii, grzebie ich charakter, motywację i przesłanie. A wszystko to w imię przesłania nowego, które zresztą zostanie wypowiedziane na ekranie zupełnie wprost.
Gorzej, że przy całym lekceważeniu, a może nawet niechęci wobec heroicznej opowieści jaką budowały poprzednie części sagi, Johnson i tak nie może się powstrzymać przed odgrzewaniem starych pomysłów. Film oferuje nam rebooot, tylko, że jest to reboot bezduszny.
No, ale powiedzmy też gwoli sprawiedliwości, że co nieco się z „Przebudzenia Mocy” w filmie ostało. Przede wszystkim kompletny brak wewnętrznej logiki stworzonego świata. Nie chcę się już nad tym rozwodzić, ale Johnson powtórzył wszystkie błędy Abramsa, lekceważącego tak kanon, jak i zdrowy rozsądek, i zastępującego go „świecidełkami” w rodzaju powrotu po 30 latach Tie Fighterów i X-Wingów. No i w jeden sposób dał radę Johnson nawiązać również do największego błędu Lucasa, pieczołowicie poprawianego przez montażystów oryginalnej trylogii (ale już nie prequeli). Znów humor służy nie tyle wygaszeniu emocji po dramatycznych scenach, co podważeniu budowanego suspensu. Zobaczycie to już na samym początku filmu i zapewniam, że – nawet jeśli żart Was rozśmieszy, a nie zażenuje – poczujecie jak bardzo zabił on dramatyzm i wagę prezentowanej sceny.
Być może najgorsze jest to, iż obok wszystkich tych słów krytyki należy też Johnsona za wiele rzeczy pochwalić. Udało mu się bowiem stworzyć sceny, które zapamiętamy. Udało mu się wydobyć z aktorów głębię emocji (przynajmniej w tych wypadkach, gdy miał taką intencję). Udało mu się stworzyć film doskonały wizualnie. A muzyka Johna Williamsa znów wywołuje mrowienie na karku. Ale mimo wszystko wolałbym, aby ten film nigdy nie powstał.
Oryginalna trylogia była wspaniałym, legendarnym dziełem talentu i zaangażowania wielu błyskotliwych ludzi. Trylogia prequeli – potwornie niedopracowanym tworem człowieka, który choć niepozbawiony świetnych pomysłów i odwagi – zatracił zdolność do krytycznego patrzenia na swoją pracę. „Przebudzenie Mocy” pokazało nam, co z „Gwiezdnymi Wojnami” może zrobić wynajęty rzemieślnik, a „Łotr Jeden” próbował (z lepszym, czy gorszym skutkiem) eksperymentować z przeniesieniem heroicznej space opery w realia filmu wojennego. „Ostatnim Jedi” studio Disneya też pokazało nam coś nowego. Dowiedzieliśmy się jak wyglądają „Gwiezdne Wojny” nakręcone przez kogoś, kto „Gwiezdnych Wojen” nie lubi.
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
-
Ocena SithFroga - 5/10
5/10
-
Ocena DaeLa - 4/10
4/10
czyli etykietka „filmweb poleca” na filmwebie jest nic nie warta? 😀
Powiedzmy sobie tak… Ja nic nie sugeruję, ale pierwsze wyliczenia z metacritica i rottentomatoes pokazują, że jeszcze nigdy opinie krytyków nie były w filmie o SW tak bardzo rozjechane z opiniami publiczności. Powodów mogą być setki. Może gdybym oglądał po paru(nastu) lampkach szampana, w otoczeniu miłych hostess i rozłożony na leżance, to miałbym trochę inne zdanie. Na pewno miałbym też inne zdanie, gdybym bał się Imperium Przerośniętej Mychy.
edit: Chociaż gwoli ścisłości, to akurat te uwagi mają bardziej zastosowanie do zachodnich recenzentów, nie do naszych.
Nie wiem czy jest coś warta, to przecież kwestia subiektywna czy coś się komuś podoba 😉
Nie bojmy sie tego powiedziec, duze serwisy nie moga sobie pozwolic na to by nie polecac tak kasiastych tytulow. To dotyczy nie tylko filmow, ale tez m.in gier jak np gry-online, gdize potrafili bodaj rozplywac sie nad Heroes 6 swego czasu i je polecac, by po latach (gdy juz ucichlo o tytule) na swoim kanale jutubowym tv gry zjecha grę doszczętnie (na co zasluzyla)
No właśnie. Ja nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale jak już Disney potrafił otwarcie grozić sieciom kin czy konkretnym kinom, że jak jakiś film od nich nie będzie grany tyle ile oni chcą, to kolejnego dany przybytek w ogóle nie dostanie… Proporcje się trochę zaburzyły na tym rynku.
Czwarta doba po seansie i nadal serce krwawi. Człowiek chce zapomnieć, że widział ten film.
„Więcej napiszę w osobnym tekście, gdzie nie będę się szczypał ze spoilerami.” – czekam, Sith
Się produkuję, ale nie wiem czy zdążę przed świętami, za dużo tego 😛
„Dowiedzieliśmy się jak wyglądają “Gwiezdne Wojny” nakręcono przez kogoś, kto “Gwiezdnych Wojen” nie lubi.”
nakręcone daelu ;/
Poprawione.
zróbcie jeszcze możliwość ocenienia tego filmu przez uzytkownikow, zobaczymy jakie sa te rozbieznosci xd
Tu masz całkiem niezłą reprezentację krytycy vs publika: https://www.rottentomatoes.com/m/star_wars_the_last_jedi
Ludzie ten film jest adresowany do dzieci 12-17 lat, a nie do nerdów pod trzydziestką xD jak tak na to spojrzycie no to jest całkiem ok.
Rozumiem ten argument i wiem, że nie jest pozbawiony pewnego sensu. Ale go nie lubię, bo można nim usprawiedliwić każdą głupotę, każdą słabość fabularną, każdy kompromis artystyczny. Owszem, dzieci oglądają filmy nieco inaczej niż dorośli. Gdy mamy 8 lat, to nie wiemy nawet, że jest coś takiego jak film słaby albo płytki. Są tylko filmy ciekawe albo nudne.
Rzecz jednak w tym, że oryginalne „Gwiezdne Wojny” potrafiły zawładnąć wyobraźnią zarówno nastolatków, jak i „młodych dorosłych”. Stworzenie ciekawej opowieści dla dzieciaków nie musi oznaczać, że chcemy skazywać na katusze widza dorosłego.
No i kurczę, ostatnia sprawa, jeśli naprawdę chcemy spojrzeć na demografię widowni… Czy aby docelowym „konsumentem” Gwiezdnych Wojen nie od jakiegoś czasu widz w wieku 25-34? Ba, wydaje mi się nawet, że grupa 35-44 też pod względem zaangażowania (i rzucania w stronę Disneya pieniędzy) nie jest daleko za grupą 16-24…
Może i jest, ale jak sensownie zrobisz taki film, nawet dla dzieci, to i dorośli mogą się świetnie bawić. Oryginalna trylogia, Shrek czy nawet Igrzyska Śmierci…
A dokładnie pod tym tekstem wyświetliła mi się reklama „Ostatniego Jedi”. Któregoś dnia obejrzę, ale obie recenzje nie wróżą dobrze następnej części. Szkoda, bo seria miała potencjał.
A mi się film podobał 🙂
Jak dla mnie to jedna z najlepszych części sagi. O Niebo lepsza niż „Przebudzenie mocy”. Postacie bardzo się rozwinęły, między niektórymi czuć nawet chemię. Sala tronowa Snoka zrobiła na mnie ogromne wrażenie wow. Film ładnie nakręcony, powalające zdjęcia i efekty. Chyba po raz pierwszy mam inne odczucia niż recenzenci z fsgk 🙂 Dużo z komentarza chciałbym napisać w ukrytym spoilerze ale zapomniałem jak się go robi, a instrukcja też już się nie wyświetla więc nie napiszę nic więcej.
Jak dla mnie 7/10.
Zgadzam się 🙂
Moim zdaniem Gwiezdne Wojny powinny iść naprzód, a nie powracać ciągle do tego samego schematu (patrz Przebudzenie Mocy). Szczególne wrażenie zrobiły na mnie nowe moce Jedi czy Snoke’a. Miłym zaskoczeniem były dla mnie też wydarzenia z sali tronowej. Film ma też oczywiście spore wady, jak ta jedna scena z Leią czy postać Rose, której nie cierpię.
Jak dla mnie 7 albo 8 /10.
„Postacie bardzo się rozwinęły”
A możesz jaśniej? Bo ja mam wrażenie, że nie rozwinął się nikt 🙂 Może tylko Poe, który nauczył się, że ryzyko i inicjatywa są be, trzeba ślepo i posłusznie słuchać dowódcy 🙂
A sala tronowa nie byłą zaskoczeniem, bo to klatka po klatce sceny z RotJ tylko słabiej, szybciej i bez napięcia 😛 Ale to kwestia indywidualna, rozumiem, że akurat to się mogło podobać.
Mogę jaśniej tylko obawiam się, że za dużo spoilerów by poleciało. Poczekam na drugą recenzję gdzie nie będziesz się szczypał ze spoilerami to na pewno jakiś komentarz umieszczę 🙂
Dobra, przyjmuję, wrócimy do tej dyskusji! 🙂
Hmm. Z recenzjami kompletnie nie odnoszącymi się do treści (oprócz „no ten moment, no wiecie no, sami zobaczycie”) mam ten problem, że są dla mnie trochę bezwartościową kupką pseudo argumentów. Przed seansem widziałam recenzję identyczną jak Wasze, ale w drugą stronę (rewelacyjny, a ta scena, jaaa, zobaczycie, taki zaskok, super elooo – oczywiście na poziomie) i wrażenia takie same – trochę te teksty o niczym, rozwleczony (brak) argumentacji czemu coś było słabe/super. Za dużo oceny niewiadomoczego („ten moment”), za mało analizy jakichś konkretów.
Czekam na tekst Sitha odnoszący się do treści, może z niego wyniknie coś więcej niż „nie podobało mi się, odtwórcze, głupie sceny, głupi aktorzy w tych sytuacjach, obraza fanów, dziękuję za uwagę” x2. Ale to tylko moje marudzenie, wiem, że sporo osób woli taki sposób recenzowania. Chociaż przynam, że w większości przypadków „tych, no wiecie” scen nie mam pojęcia, o co autorom chodzi.
Dodam też, że bardzo nie podoba mi się Sithowe wartościowanie widzów (no ci przypadkowi, w sumie obojętni – tak sobie oglądają, te śmieszki bez głębi i my – Prawdziwi Fani z Emocjami). Serio? Czemu zawsze Prawdziwi Fani muszą wartościować pozostałych? To równie mądre jak argumentacja „nie podobało Ci się, bo nie zrozumiałeś”.
I może powinnam też dodać że sama kocham oryginalną trylogię, a i części 1-3 oglądałam z przyjemnością.
I mimo, że zgadzam się z wieloma zarzutami (humor na siłę, supermoce, a nie trening, kilka postaci wprowadzonych bez pomysłu, Leia-Superman, mało przekonująca planeta z kasynem, czemu żaden sojusznik Nowego Porządku nie wyskoczył przed Rebelią, żeby przyspieszyć sprawę), tak kompletnie nie czaję tych złamanych serc Prawdziwych Fanów. No cóż, może za mało lubię oryginalną sagę (może istnieje jakiś poziom sympatii, o którego istnieniu nie wiem), a może wbrew logice jednak znalazłam się w kinie przypadkiem (tylko nie wiem czy jako fan Marvela czy części 1-3), ale zarówno Przebudzenie jak i Ostatniego Dżedaja oglądałam z przyjemnością. I chociaż to w żadnym wypadku nie był poziom trzech pierwszych części (ale serio, w ogóle można było wierzyć, że nowa seria dorówna naszym sentymentom z dzieciństwa?), to ja tam klimat Gwiezdnych Wojen czułam.
Polecam ten stan.
Swoją drogą, jeśli pochodzenie Rey nie będzie podpuchą to dla mnie gwiazdka w górę.
I na koniec – jak w ogóle można mówić, że żadna kwestia z poprzedniej części nie doczekała się wyjaśnienia? Wspomniane już pochodzenie Rey, dlaczego Moc się w niej przebudziła, geneza Kylo Rena, odpowiedź na pytanie – Luke, co ty kurde robisz na tej wyspie?
Czego zabrakło? Kim jest zły dziadek ogr, sytuacja polityczna. Szczerze i tak nie wierzyłam, że podejmą się wyjaśnienia tych kwestii (potężna gwiazdka w dół), ale, że została jeszcze jedna część – jest nadzieja.
Czekam na obiecany tekst z konkretami – może wtedy da się nawiązać jakaś bardziej konstruktywną dyskusję.
Faktycznie czasem trudno dyskutować (zwłaszcza z perspektywy fana serii) o detalach filmu, jeśli unikamy spoilerów. Ale recenzja nie musi być analizą, może być po prostu subiektywnym oddaniem własnej (ogólnej) opinii na temat filmu. A to się chyba udało.
Ale mam do Ciebie kilka uwag.
Wydaje mi się, że zbyt pobieżnie zapoznałaś się z fragmentem recenzji, w którym SithFrog pisze o różnych grupach fanów. On nie wartościuje ich (w sensie – nie mówi, że młodzi głupi, to im się spodobai, itd…). Przeciwnie, pisze dlaczego – pod pewnymi warunkami – film może trafić tak do dzieciaków, jak i do starych wygów, którzy na Gwiezdnych Wojnach zjedli zęby. Intencja jest dokładnie odwrotna od tej, jaką mu przypisałaś.
Złamane serca wynikają po prostu stąd (i tu się chyba do końca z SithFrogiem nie zgadzam, bo on uważa, że film jest tylko głupi, ja że bezduszny), że „Ostatni Jedi” jest zaprzeczeniem całego heroicznego eposu, jakim były dotychczasowe „Gwiezdne Wojny”. Film wykrzywia postaci i świat, które ja osobiście pokochałem. Oczywiście twórcy mają do tego prawo, ale ja mam też chyba prawo powiedzieć, że mi się to nie podoba.
W kwestii rzeczy, które nie zostały wyjaśnione w sposób satysfakcjonujący – świetnie odpowiedziałaś sobie sama. Snoke, Najwyższy Porządek, zmieniające się prawa fizyki… Bardzo chciałbym tak jak Ty wierzyć, że wszystkie te tematy doczekają się satysfakcjonującego zakończenia. Ale sądzę, że są przynajmniej dwa powody, dla których ten optymizm można nazwać bezpodstawnym. Po pierwsze – mamy kazus Rey. Kupowałbym ją jako bohaterkę nowej sagi, gdyby tylko twórcy nie pchnęli ją do bohaterstwa na skróty. Rey osiąga swe cele nie przeżywając mitycznej podróży, nie ponosząc porażek, nie stając w obliczu beznadziei i problemów ponad jej siły. Po prostu od początku jest bohaterką kompletną, ukształtowaną. Po premierze „Przebudzenia Mocy” entuzjaści tego filmu twierdzili, że owszem, w kontekście pojedynczego filmu może i Rey jest „Mary Sue”. Ale z większej perspektywy wszystko będzie miało sens. Otóż niestety po drugim filmie widzimy już, że sensu nie ma. Rey nie posiada żadnej głębi. Po prostu w nowych Gwiezdnych Wojnach bohaterem zostaje się z urodzenia. Dlaczego mam więc wierzyć, że potraktowawszy w ten sposób Rey, twórcy znajdą satysfakcjonujące wyjaśnienie dla Snoke’a albo Najwyższego Porządku?
A drugi powód jest taki, że sam Rian Johnson powiedział, że w tworzeniu filmu miał wolną rękę i absolutnie nie było żadnego ostatecznego kierunku czy wyjaśnienia, do jakiego miał zmierzać. Zarys Epizodu IX to powstaje pewnie dopiero teraz.
Wybacz, może ględzę i smęcę, ale naprawdę film mnie rozczarował na równie z prequelami.
Odnośnie oceny widzów: dzielenie ich na kategorie i ładowanie do jednej z nich siebie niemal zawsze kończy się wywyższeniem jednej z tych kategorii. Trochę bawi mnie takie podejście, trochę smuci, bo to jednak wielkie uogólnienie, a ja nienawidzę uogólniania. Ta pierwsza kategoria wg. Sithfroga zakłada już od razu, że ktoś oglądał starą trylogię z jakiegoś bliżej nieokreślonego obowiązku (tak, widziałam ST później, bo te kilkanaście lat temu nie patrzyłam na to, jak są numerowane xD) i umniejsza to, jak bardzo możesz lubić SW, bo w tym zdaniu znajduje się „ale”, a – jak wiadomo – wszystko po ale się nie liczy :P. Pewnie są też ludzie, którzy w Marvelu widzą coś więcej niż tanią rozrywkę (no to sugeruje to zdanie i nie powiem, że się nie zgadzam…). I wreszcie gdybym napisała „zatwardziały fan starej trylogii” też byłoby to nacechowane negatywnie.
Wiecie, tak po prawdzie nawet jakoś specjalnie nie przepadam za SW – ST była fajnie nakręcona, miała dobrych bohaterów, ale też mnóstwo schematów; dobrze zastosowanych, ale jakoś mnie nie uwiodły. NT miała do zaoferowania oryginalniejszą historię, ale tak koncertowego spartaczenia potencjału właściwie wszystkiego chyba trudno szukać gdziekolwiek indziej. Za to najnowsza trylogia (xDD) poleciała takim kotletem w 7 epizodzie, że mnie odrzuciło od SW. No i brak sensownego ciągu historii… Co by nie powiedzieć o tym Anakinie, to jakoś spajał to wszystko.
Aha, ciekawią mnie recenzje, jakie się pojawiają – są szalenie rozrzucone. Jedni wychwalają oryginalność, inni ganią za głupotę oraz bzdurność, wszyscy za to zgodnie wychwalają Hamilla (więc to chyba jest prawda, ale czy warto oglądać TLJ dla jednego aktora?).
wszystko przed ale sie nie liczy a nie
Może to trochę niezręcznie wyszło, ale na pewno nie było intencją SithFroga kategoryzowanie i nadawanie jakiejś wartości różnym widzom. A poza tym – cóż, zgadzam się prawie z wszystkim co napisałaś. Aczkolwiek ST ma dla mnie dużo większe znaczenie, pewnie głównie ze względu na nostalgię, tudzież wartości artystyczne najlepszego filmu z całej sagi („Ataku Klo…” wróć… „Imperium Kontratakuje”).
Nie twierdzę, że zrobiliście złe recenzje, nie czuję się wystarczająco mądra w tym temacie, teksty jak zwykle są dobrze napisane i dobrze się je czyta. Jedynie o co mi chodziło, to takie tam marudzenie, że do takiego wyłącznego opinowania ciężko się odnieść i zwyczajnie wolę poprate nie tylko opiniami czy odczuciami, ale też argumentami i przykładami.
Odnośnie wartościowania myślę, że fajnie odpowiedziała poniżej Vai, więc nie będę się rozwijać. Dodam tylko, że jeśli Sithowi faktycznie przyświecały takie intencje jak mówisz Daelu, to cóż, kompletnie ich w tekście nie widać (oczywiście, mówię tylko o sobie).
Prawa do własnej opinii zdaje mi się, że w żadnym miejscu wam nie odmówiłam, także nie wiem skąd takie twarde „mam prawo ją wyrażać” – no masz, a skoro robisz to publicznie to trzeba liczyć się z tym, że ktoś nie ze wszystkim się zgodzi i może zachcieć sobie pogadać.
W przypadku niewyjaśnionych rzeczy to dalej nie widzę odpowiedzi na pytanie, jak można mówić, że nie wyjaśniono kompletnie nic. Odpowiedzi było bardzo dużo, twierdzenie, że nie pojawiły się żadne to taka trochę igonrancja „bo ja chciałem inne, więc te które są to żadne”.
Dalej zdaje się trochę mnie nie zrozumiałeś. Właśnie rzecz w tym, że ja od pierwszej części nowej trylogii nie wierzę w wyjaśnienie wątku Snoke’a i Nowego Porządku. Trochę brzmi absurdalnie, co? Nie wierzę w wyjaśnienie takich „dość” istotnych kwestii, a i tak wychodzę z kina zadowolona. No cóż, ja już dawno straciłam wiarę, że obecnie da się zrobić jakiś kasowy hit z porządnie rozpisanym tłem fabularnym, źli po prostu są, ewentualnie są bo się mszczą za coś, złe organizacje to zawsze wariacja na temat nazistów, która się skądś wzięła i tyle. Czy to dobrze dla Gwiezdnych Wojen, że wpadły w ten nurt? Oczywiście, że nie. Czy zamierzam robić sobie nie wiadomo jakie oczekiwania (nierealne na podstawie obserwacji) i liczyć, że nowa trylogia dorówna starej, pięknej, dodatkowo kochanej za nostalgię? No nie…
Po prostu zaakceptowałam, że to będzie coś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen i na 99% będzie mieć dokładnie te same wady, co wszystkie kasowe hity, które obecnie wychodzą. No cóż, życie. Wolę takie Gwiezdne Wojny niż żadne i zamierzam się nimi cieszyć.
Z tym, co mówisz o Rey oczywiście się zgadzam i to jedna z bardziej irytujących mnie rzeczy w tych nowych częściach. Może być super ninja, może być super silna, ekstra inteligentna (to nawet logiczne), od razu ukształtowana, no ale przynajmniej pokazaliby trening korzystania z Mocy.
A z ciekawości – które to postaci i w jaki sposób świat został wykrzywiony? Bo tego zarzutu akurat kompletnie nie kapuję.
Ostatnie pytanie wymaga podania spoilerów, więc powiem tak:
[spoiler]Absurdalne jest zachowanie Luke’a w jednej z retrospekcji. Zachowanie to kompletnie przekreśla wszystko co wiemy o Luke’u z oryginalnej trylogii. Nienajlepiej jest z Yodą – Johnson chyba nie zauważył, że „śmieszny i dziwaczny” Yoda, to było tylko przebranie, za którym w „Imperium” mistrz Jedi testował Luke’a, nim pokazał mu kim naprawdę jest. A co się tyczy samego świata – o rany, ileż by tu można mówić! Uwaga, bo będę teraz nerdzić. Zacznijmy od fizyki – przecież w świecie SW hipernapęd nie działa w pobliżu dużej masy. Dlatego nie można skakać w nadprzestrzeń na powierzchni planety, ani w polu meteorytów, ani nawet w pobliżu dużego statku kosmicznego. Imperium nawet budowało krążowniki przechwytujące (takie z wielkimi kulami w kadłubie), które samym swym cieniem grawitacyjnym wyciągały inne statki z prędkości nadświetlnej. I to nie jest jakaś tajemnicza wiedza geekowska pochodząca z książek. To był do jasnej ciasnej istotny element fabuły dwóch filmów z klasycznej trylogii i jednego prequela. Takie „kamikaze” jak w „Ostatnim Jedi” jest niewykonalne przez filmowe prawa fizyki (abstrahując od tego, że w ogóle wprowadzenie go w tej chwili nie ma sensu – gdyby gwiezdnowojenna fizyka tak działała, to wszyscy by się ostrzeliwali naprzestrzennymi torpedami z dwóch końców galaktyki).
Druga sprawa – cały ten konflikt militarny jest tak koszmarnie odrealniony i nierzeczywisty, że aż budzi zażenowanie. Przypomnij sobie jak to wyglądało w „Nowej Nadziei”. Mamy gadanie o tym, co Imperator może, a czego nie. Słyszymy o tym jak wygląda ustrój Imperium. Dowiadujemy się o planach likwidacji Senatu i zastąpienia go gubernatorami. Wiemy, że ludzie trafiają do służby we flocie Imperium przez akademię. Po prostu czujesz, że Imperium to jest coś, co naprawdę istnieje. A ten cały Najwyższy Porządek (tak jak i Ruch Oporu) to jest w najnowszych filmach jakiś byt amorficzny, nie wiadomo skąd się wziął, ani po co, ani dlaczego. Ot, po prostu SĄ.[/spoiler]
„recenzjami kompletnie nie odnoszącymi się do treści”
Napisałem o kiepskiej scenie z Leią, o tym, że jest za dużo niepotrzebnych wątków, słaby humor powciskany gdzie się da, ciekawy wątek Luke/Rey/Kylo i kilka innych konkretów. Nie pisałem scena po scenie o co chodzi, bo nie chciałęm psuć innym zabawy w odkrywanie filmu na sali kinowej. Napiszę osobny tekst ze spojlerami.
Z tym wartościowaniem widzów to mi nie wyszło. W sensie co innego miałem na myśli, a ostatecznie jak to czytam to faktycznie można tak odebrać. Chodziło mi raczej o to, że rozumiem, że film może się jednak komuś podobąć. Nawet jak jest fanem SW, ale woli widowisko ponad spójność i nie ma w tym nic złego. Jak ktoś się poczuł urażony – przepraszam. Sam kocham SW i mam do serii bardzo osobisty stosunek, ale nie jestem żadnym tró fanem, poza filmam tykałem się tylko gier.
„I na koniec – jak w ogóle można mówić, że żadna kwestia z poprzedniej części nie doczekała się wyjaśnienia?”
Ja nadal nie wiem jakim cudem Rey została najpotężniejszym jedi w galaktyce w tydzień mniej więcej. Nie wiem skąd FO ma takie zasoby jakie ma, nie wiem kim był i skąd się wziął Snoke – to były główne pytania po TFA. Jedyne co wyjaśniono to skąd się wzięła kosa między Lukiem, a Kylo, ale tu nadal nie wiadomo skąd go Snoke wyczaił i jakim cudem Luke NAGLE spostrzegł, że Kylo ma w sobie tyyyle mroku, że już jest stracony.
„Po prostu zaakceptowałam, że to będzie coś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen i na 99% będzie mieć dokładnie te same wady”
Ja bym zaakceptował gdyby to faktycznie było coś nowego, a to w kółko to samo stare tylko gorsze. Za to lubię Rogue One. Ma wady, ale próbuje być czymś innym. Spójrz obiektywnie na sytuację w galaktyce w nowej trylogii. Okazuje się, że cała przygoda Luke’a i reszty nie miała sensu, bo po 30 latach galaktyka jest w punkcie wyjścia…
Nie jestem fanem Star Wars, dlatego nie rozumiem przypisywania pewnych cech filmom Lucasa oznaczonych symbolami IV, V, VI. Oczywiście, te epizody były bardzo dobrze zrealizowanymi, oryginalnymi filmami. Wydaje mi się jednak, że te legendarne cechy to tylko wymysł młodego widza który zakochał się w historii przedstawionej w latach 80-tych. Tak jak wspomniałem, mimo że widziałem pierwsze Gwiezdne Wojny nigdy nie odczułem tej magii i nie wspominam tych filmów ani cieplej ani zimniej niż epizody I do III (o zgrozo, nie bijcie). Oglądałem też filmy Disneya i są fragmenty dobre i złe, jak to w filmie którego głównym celem jest zarabianie pieniędzy. Chcę jedynie zwrócić uwagę że istnieje inna grupa niż te trzy przytoczone przez współautora tekstu, grupa do której sam się zaliczam, czyli do osób którzy nie kupili tej historii od początku. Którzy uważają że Star Wars to dobra historia, świetna rozrywka i to na tyle. Dlatego nie mam żadnych wysokich oczekiwań co do produkcji Disneya i wszystko przyjmuje z przymrużeniem oka. Rozumiem inne grupy, bo jak każdy, jedne rzeczy lubię bardziej a inne mniej. Rozumiem że dla Was to profanacja (tak jak dla mnie Hobbit w porównaniu do Władcy Pierścieni), nie zmienia to jednak faktu że młode pokolenie które obecnie wychowuje się na tych filmach za 20 lat będzie ich bronić z taką samą werwą jak Wy teraz.
Pozdrawiam,
Stały czytelnik recenzji.
„Rozumiem że dla Was to profanacja (tak jak dla mnie Hobbit w porównaniu do Władcy Pierścieni), nie zmienia to jednak faktu że młode pokolenie które obecnie wychowuje się na tych filmach za 20 lat będzie ich bronić z taką samą werwą jak Wy teraz.”
Jasne, ale Hobbit to idealny przykład. Ja nie spodziewam się, że teraz ktoś nagle zrobi SW, które przebije oryginał albo mu dorówna (choć zapewne się da, zobacz na BR2049 czy Mad Max: Fury Road). Po prostu jeśli masz znaną i kochaną markę jak właśnie LotR i Hobbit to odcinanie od tego kuponów zamiast prawdziwej wizji jest słabe.
Myślę Dael, że nie masz więcej niż 25 lat, jak się oglądało kiedyś GW to było COŚ i nie było specjalnie do czego porównać ani czym się jarać pewnie dlatego i synowie i ojcowie to oglądali, ale cały świat GW wcale nie jest taki doskonały. Sceny Palpatine „unlimited power” to dla mnie dzisiaj śmiech na całego, albo jak DV zrzuca go do szybu… no te sceny wcale nie są jakimś cudem kinematografii. Postać Jar Jara, cała filozofia Jedi, którzy „muszą wyzbyć się wszystkich uczuć i Anakin który przez łzy mówi „jestem Jedi nie czuje strachu” kurde nie widzi się tego bo przesłania ci to sentyment ale prawda jest taka, że oryginalne GW wcale nie są takie wspaniałe, opera mydlana na temat rodziny w przestrzeni kosmicznej, oczywiście cały klimat i cały koncept nadal robi ogromne wrażenie ale gdy robi się pracę odtwórczą na tych fundamentach to ja ma powstać wybitne dzieło? Zwłaszcza, że każdy ma swoje oczekiwania a w dodatku robi to kolorowy cukrowy Disney i wywiady z reżyserem i scenarzystą potwierdzają, że docelowa widownia to dzieci, żeby można było opchnąć zabawki, płatki z wydrukowanym Kylo na opakowaniu etc. Ja rozumiem twój zawód, jestem fanką GW ale nie ma co załamywać rąk co do Last Jedi, cieszę się że nie wyszedł z tego taki paździerz zrobiony TYLKO dla kasy jak ten Rouge 1. Last Jedi ma jakąś historię do opowiedzenia, stara się szanować fanów nawiązaniami, ale infantylne żarty, brak grozy i dramatyzmu za to dużo walki na miecze i wybuchów, kolorowe piu piu z blasterów – filmy dla dzieci są na to skazane. Mnie się podobał stary Luke, trening, Yoda, pokazana moc i Kylo, nie wyszło najgorzej. GW nigdy nie będą dla nas takie jak były kiedyś bo nigdy nie będziemy mieć już po 12-15 lat a styl w jakim się dzisiaj robi kasowe produkcje a la Avengers to dużo wybuchów i złoty szlafroczek, niestety. Nie można już kochać nowych GW, czas robi swoje ale sentyment i dobre uczucia można podtrzymać oglądając starego Luka, Leię i miecze świetle. Pozdrawiam wszystkich fanów!
Oj, mam więcej niż 25 lat 🙂 Wprawdzie nie jestem tak stary, by oglądać kinową premierę oryginalnej trylogii, ale świetnie pamiętam wejście do kin wersji specjalnej OT. A gdy premierę miał „Epizod I”, to miałem już przeczytane chyba wszystkie ówczesne książki z EU 🙂
Nie żeby jakieś fanowskie referencje były tu potrzebne, no, ale jeśli chcesz mi wskazać, że na przestrzeni lat w ramach „Gwiezdnych Wojnach” pojawiło się masę badziewia, to polemizować nie będę. Przeżyłem swoje rozczarowanie prequelami, ale nie o tym jest dzisiejszy tekst.
Jeśli zdołałaś wyciągnąć z „Ostatniego Jedi” tak wiele fajnych rzeczy, no to cóż, mogę Ci tylko zazdrościć. Ja nie dałem rady.
Naga klata Kylo mnie usatysfakcjonowała 😀 ale na poważnie, przyznaję Ci rację, że jest to syf. Taki fastfood, pojarać się chwilę blasterami i zapomnieć (ja się nawet ubawiłam z młodszą siostrą na seansie ale nie jest to żadne katharsis) ale nie gorszy niż inne syfy ze stajni np Marvela czy DC. Tak się to chyba dzisiaj robi i jak ktoś chce coś naprawdę dobrego obejrzeć to niestety ale już nic pod wielkimi szyldami bo to wszystko robione jest tylko dla kasy, no może jeden wyjątek to Logan ale to naprawdę wyjątek. Dael zdradzisz ile masz lat? Bo jestem trochę zszokowana, myślałam że jesteśmy rówieśnikami 😛
W tym roku przekroczyłem tak zwany wiek chrystusowy (w sensie biologicznym, nie rocznikowym ;)).
U mężczyzn wiek to i tak nie ma znaczenia ale dzięki za zaspokojenie mojej ciekawości 🙂 Korzystając z okazji chciałam podziękować Ci za wszystkie teksty, teorie, debaty i recenzje i analizy. Bez Ciebie internety nie byłyby takie same <3
„U mężczyzn wiek to i tak nie ma znaczenia”
I tego się trzymam 😉
„Korzystając z okazji chciałam podziękować Ci za wszystkie teksty, teorie, debaty i recenzje i analizy. Bez Ciebie internety nie byłyby takie same <3"
Nie ma za co. To ja bardzo dziękuję za miłe słowa.
I do tego skromny <3
Ja też jestem stary, starszy nawet niż Dael (tak, tacy ludzie jeszcze żyją) 😛
I nie, nie oczekuję, że nagle ktoś zrobi SW, które mnie w sobie rozkochają i będą lepsze niż oryginalna trylogia. Oczekuję kreatywności i czegoś nowego, chociaż prób! Jak Rogue One. Nie był doskonały, ale chciał coś zrobić inaczej. I zrobił. A Ep 7-8 to powtarzanie oryginalnej trylogii, udają coś innego, ale motyw po motywie, scena po scenie to to samo.
A jak już wyżej pisałem – Blade Runner 2049 i Mad Max: Fury Road są idealnymi przykładami, że można zmierzyć się z legendą i dać radę.
I Tobie również dziękuję za wszystkie teksty, na które się zawsze czeka z niecierpliwością :* , oraz Lai, w ogóle cała redakcja FSGK zasługuje na najwyższe odznaczenia. Ignorujcie wszystkich jękaczy.
Czemu nie zrobiono filmu jak BR czy Mad Max? Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Lepiej zrobić film dla dzieci bo na niego będą mogli pójść właśnie najmłodsi (przy okazji wychowa się rzeszę kolejnych fanów, opchnie plecaki i płatki z Kylo) a do tego starsi fani również sypną groszem no bo przecież SW. Dzisiaj widziałam kosz na śmieci i antyperspiranty z GW z Last Jedi w tesco więc wyobraźcie sobie jaki jest szał w Stanach. Jak się popatrzy na box office tych filmów to też widać rozstrzał: Blade niecałe 260 ml, Max niecałe 380 ml, Last Jedi na dzisiaj mają już ponad 500 ml zielonych. Co ma być w filmie dyktują marketingowcy a reżyser i scenarzysta muszą to jakoś sklecić i taki jest efekt, że wychodzi z tego taka mielonka- bez klimatu, ładu i składu.
Z jednej strony masz rację, a z drugiej… w sumie masz rację. BR czy MM mogą sobie pozwolić na ryzyko, bo to nigdy nie były (nomen omen) kosmicznie dochodowe filmy. A jak ktoś zrobi film SW i zarobi „jedynie” 500 czy 700 mln to Disney uzna to za olbrzymią porażkę. Ech… no nic, nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Może w tych spin-offowych SW Stories będą szukać czegoś nowego.
„Postać Jar Jara, cała filozofia Jedi, którzy “muszą wyzbyć się wszystkich uczuć i Anakin który przez łzy mówi “jestem Jedi nie czuje strachu” kurde nie widzi się tego bo przesłania ci to sentyment ale prawda jest taka, że oryginalne GW wcale nie są takie wspaniałe”
Ja tylko zapytam, bo nie rozumiem zbytnio co ma Jar Jar i „Manekin” do oryginalnych GW ?
Wybrałam co najgorsze, żeby umotywować moją tezę, złapałeś mnie 😛
Ale ja nie zamierzalem lapac, po prostu stawianie Jar Jara i Manekina kolo oryginalnych GW powoduje u mnie palpitacje ?. Ostatnio TVN puscil „Zemste Sithow” i niestety przypomniałem sobie dlaczego nazywana jest „Zemsta Shitow” 😉
Ostatnio TVN puscil “Zemste Sithow” i niestety przypomniałem sobie dlaczego nazywana jest “Zemsta Shitow” ?
Haha You nailed it! 😀
Mnie ten dowcip bawi jakby mniej, bo też czasem jakiś złośliwiec przekręci ksywkę… niby niechcący, ale jednak 😛
Pierwszy raz się turbo nie zgadzam z recenzją 😀 Dla mnie dużo wyżej 😉
Szanuję! To tylko moje subiektywne marudzenie. Powiem więcej: szczerze zazdroszczę Ci stanu, w którym cieszy Cię The Last Jedi 🙁
Czytam, ten tekst i się coraz bardziej zastanawiam, czy ja byłem w kinie na tym samym filmie. O ile pierwszą połowę filmu mogę uznać za niewiele powyżej przeciętnej, przez to, że z Luka zrobili zwykłego gówniarza, o tyle później już się zreflektował. W zasadzie miałem niedosyt po pewnych scenach z Przebudzenia mocy, np. gdy Rey biorąc pierwszy raz miecz do ręki pokonuje rzekomo doświadczonego Kylo. W GW VIII nie było brnięcia w tę ślepą uliczkę tylko wprost zostało powiedziane to co było nielogiczne. Nie wydaje mi się, żeby ta recenzja była kiepskim żartem, który po prostu wam się nie udał, a wolałbym żeby tak było. Niestety coś co już się przeczytało nie można odprzeczytać. Jedyne co mi zostaje to przywołać powiedzenie, że ludziom nigdy się nie dogodzi, bo nieważne jak dobry byłby to film to zawsze znajdzie się coś do czego można się przyczepić i na co można ponarzekać
A ja mysle ze jeśli cos próbuje udawac „klasykę” i podszywać się pod nią/korzystac z jej popularności, to zwyczajnie „dobry film” nie wystarcza. Bp już „Przebudzenie mocy” było dobrym filmem, ale bardzo słabym Star Wars. Film będący częścią universum musi być oceniany jako część universum a nie „jakiś film”. I stąd pewnie ocena taka a nie inna, bo oceniają fani jako Gwiezde Wojny a nie „film o kosmosie”.
Tak, tu się muszę zgodzić. Gdyby „Ostatni Jedi” nie był „Ostatnim Jedi”, ale dajmy na to „Ostatnim Brglag-mroag-groagiem”, częścią zupełnie innej serii, to moja ocena byłaby o 2 łapki wyższa. Raz, że zniknąłby problem nagromadzenia idiotyzmów niezgodnych z ustalonym wcześniej uniwersum. A dwa, że ta trochę mierna dekonstrukcja starwarsowych tropów dokonywana przez Johnsona by tak nie bolała, bo byłaby robiona bez „szargania świętości”. Nadal nie byłby to film moich marzeń, ale jest faktem, że znacząco by to zmieniło mój odbiór filmu.
A możesz jakoś konkretniej? Bo cała wypowiedź sprowadza się do: skoro mi się podobało, a wam nie to kij z wami, nie mogę tego odprzeczytać.
Wydaje mi się że trochę przeceniacie wpływ reżysera na to jak ostatecznie wyglądał scenariusz filmu. Przy tak dużej marce jaką są Star Warsy działa cała korporacyjna machina i przypuszczam że taki marketing miał więcej do powiedzenia co ma się znaleźć w najnowszej odsłonie filmowego uniwersum niż Rian Johnson.
No, niby jest wymieniony na IMDB jako reżyser i scenarzysta. Do tego zarzekał się, że Disney dał mu wolną rękę. Wprawdzie Disney rzeczywiście parę filmów popsuł najpierw dając reżyserowi czy scenarzyście pełną licencję twórczą, a potem ją odbierając, ale w tym wypadku nie bardzo mamy przesłanki, by sądzić, że tak właśnie było.
Ale reżyser nie miał na przykład kontroli nad treścią zwiastuna więc możliwe, że wolną rękę to on miał do momentu kiedy robił film wedle wizji Disneya
No tak, to niewykluczone. Najprościej byłoby po prostu znaleźć kogoś, kto jednocześnie kochał SW, miał talent, pomysły i odpowiedni warsztat. I potem dać nad nowymi Gwiezdnymi Wojnami pełną kreatywną kontrolę tej osobie. Niestety Irvin Kershner nie żyje od 7 lat, a Marcia Lucas (pierwsza żona George’a) jest już po siedemdziesiątce.
Chociaż tak sobie myślę, że zawsze mogło być gorzej. Lucasfilm mógł być kupiony nie przez Disneya, a przez Sony.
Spełnia się moja przepowiednia sprzed lat – na te filmy niedługo wszyscy będą patrzeć z jedną miarką. Przykładając głupkowatość Ewoków z TRotJ do głupkowatości Jar-Jara, a teraz już – do głupkowatości porgów.
Wszystkim zachwyconym nowymi starwarsami gratuluję – omija Was fanowski żal rozczarowań. Ale spokojnie, czas uczy pokory i coś myślę, że na każdego kiedyś przyjdzie pora.
Ja fanem Gwiezdnych Wojen nie jestem. Moja opinia o TLJ wisi na forum prawie od tygodnia (dla zainteresowanych podaje lynka: http://fsgk.pl/recenzje/reviews/details/4008).
W reminesencje z przeszłości też wchodził nie będę. Nowa Trylogia to dla mnie zmarnowany potencjał, a to co z serią robi teraz Disney – brutalna logika rynku połączona z zachowawczym podejściem do eksperymentów (w sensie, że nie ma ich wcale).
Ale wracając do pierwszego zdania – zrównywanie ep IV-VI do późniejszych części jest smutną logiką dziejów. Przypisywanie fanom skrzywionego, młodzieńczego oka i zawodnej pamięci jest do pewnego stopnia uzasadnione, ale do pewnego stopnia. Tamte filmy po prostu były nieporównywalnie lepsze – nie tylko dlatego, że były pierwsze (ale były, a o tym też warto pamiętać. były świeże i niemal 30 lat temu rwały ludziom tyłki w salach kinowych). Przede wszystkim były to świetnie opowiedziane historie – jak je rozłożyć na czynniki i przeanalizować, to 90% współczesnych filmów nie wytrzymuje porównania. To po prostu był szczyt rozrywkowego kina, zaraz obok Powrotu do Przyszłosci i Indiany Jonesa. Odbieranie tej wartości tamtym filmom to ogromna niesprawiedliwość.
A nowe? Jest niezłe, daleko mu jednak do doskonałości. Pozytywne opinie krytyków świadczą raczej o braku edukacji filmowej opiniotwórców. Pod względem warsztatowym TLJ przebywa głównie w depresji, ponizej poziomu morza. 30 minut seansu nie prowadzi do żadnej konkluzji, a suspens trwa ponad połowe filmu. Wszystko jest pięknie opakowane i przyjemnie „wchodzi”, ale to akurat w dobie dzisiejszych możliwości technicznych to już bardziej standard, a nie osiągnięcie. Rozumiem też, że nie o to chodzi w dzisiejszych filmach spod znaku SW, żeby wyznaczały nowe standardy.
Chociaż, w sumie trochę szkoda, że właśnie nie o to chodzi.
Wydźwięk waszych recenzji jest niemal identyczny do mojego z ostatniego Hobbita. W skrócie gniot, który od czasu do czasu lubi pokazać widzowi w jakiejś scenie że jak najbardziej mógł z tego wyjść dobry film. Dał bym naprawdę wiele żeby móc zapomnieć o porażce zwanej Bitwą Pięciu Armii, dlatego dziękuje za oszczędzenie mi czasu i nerwów, już po Przebudzeniu i Rogue One było mi słabo(pierwszy to nieświeży kotlet posypany w dodatkowe przyprawy i polany świeżym sosem, w drugim przemowa Jyn do rebeliantów w dużej mierze zabiła we mnie radość z oglądania Łotrzyka).
Wydaje mi się, że jednak warto iść do kina. Raz, żeby wyrobić sobie zdanie, dwa – jest kilka momentów, które dają radę i dobrze je było zobaczyć na wielkim ekranie.
Hmm, napisałem w komentarzach do „Przebudzenia Mocy”, że kolejna część będzie pewnie jeszcze większym gniotem i nie pomyliłem się, niestety. Kluczem do tego są zapewne wypowiedzi reżyserów, w których przyznają oni, że mieli całkowitą swobodę koncepcji i mogli zrobić z uniwersum Star Wars co tylko chcieli. Niczym twórcy filmowego „Wiedźmina”. 🙂 No i zrobili. Tak bywa, gdy ktoś chce być lepszym Lucasem czy Sapkowskim niż oni sami.
Nie uważam się za jakiegoś ultrasa uniwersum SW, mimo iż pamiętam polską premierę „Gwiezdnych Wojen” i to jak rozdziawiałem wówczas gębę na widok niszczyciela Imperium goniącego statek księżniczki Lei. Uwielbiam starą trylogię, ale trylogia prequeli także mi się bardzo podobała. Uważam, że jedyne schrzanione wątki to midichloriany (czy jakoś tak) oraz motywacja Anakina S. do przejścia na ciemną stronę. Zwłaszcza to drugie jest tak niewiarygodnie i idiotycznie podane, że na swój prywatny użytek uważam po prostu, że prawdziwym powodem był wredny charakter Anakina S. i jego iście diabelska ambicja, a reszta to zwyczajne wykręty. Prequele za to w bardzo ładny sposób wyjaśniają sytuację polityczną oraz „osobową” uniwersum. Pokazują skąd wzięło się Imperium oraz bohaterowie przyszłych „Gwiezdnych Wojen”. Dla porównania założę się, że całkiem spora część widzów uważa, że w TFA i TLJ wciąż ogląda zmagania Imperium z Sojuszem Rebeliantów. 🙂 Bardzo też podobał mi się „Łotr 1” a nawet ten telewizyjny film z Ewokami.
Nie jestem więc jakoś bardzo wybredny ani uprzedzony i myślę, że mój głos jest w miarę obiektywny. A jednak i ja uważam, że „Przebudzenie Mocy” i „Ostatni Jedi” to filmy złe, głupie i wręcz szkodliwe. Dlaczego? Trudno to wyjaśnić w paru słowach. Po prostu nie czułem się na nich ani przez moment jakbym oglądał „Gwiezdne Wojny”. Łamią stare mity i założenia uniwersum, ale przede wszystkim nie mają klimatu GW, mimo obecności starych bohaterów. Jakbym po prostu oglądał JAKIEŚ filmy S-F o JAKICHŚ bohaterach. Z tej perspektywy pewnie dają się obejrzeć, ale nie jest to Star Wars. Myślę, że z czasem zajmą miejsce na tej samej półce co film i serial „Wiedźmin”, „Nieśmiertelny 2” oraz najnowsze sezony „Gry o Tron”.
Powtórzę się z tym co napisałem już na forum ale trudno. Nie przepadam za epizodami I-III. Z tych wszystkich powodów dla których ludzie ich nie lubią plus to, że w moim odczuciu pod względem technicznym zestarzały się szybciej i gorzej od oryginalnej trylogii (CGI z tamtego okresu wygląda już naprawdę słabo, ostatnio widziałem w TV „Mroczne widmo” i wizualnie to już pasztet). Natomiast jednej rzeczy nie sposób im odmówić. Przedstawiały NOWĄ historię, pokazywały coś czego nie widzieliśmy. Tego brakuje w nowych filmach.
Są one zlepkiem scen, wątków, motywów, pomysłów i rozwiązań znanych z oryginalnej trylogii. Scena w sali tronowej, bitwa na lod… pardon – solnej planecie, jaskinia, mistrz zaszyty na odludziu, włamanie do bazy przeciwnika, żeby wyłączyć COŚ itd. Zupełnie jakby ktoś to wszystko zeżarł, przetrawił i wypluł na ekran a potem poprzesuwał, żeby nie wyglądało tak samo. A potem jeszcze do rzygowin dorzucił trochę cukierków w postaci ucieczki na konio-pieskach. „Ostatni Jedi” jest dla mnie za długi, za chaotyczny a przede wszystkim za dużo w nim „głównych” i „ważnych” postaci. Jest pilot-narwaniec, jest dziewczyna Jedi samouk, nawrócony szturmowiec, chińska koleżanka nawróconego szturmowca, zły zupełnie zły, zły niezupełnie zły, Jedi na emeryturze, siostra Jedi na emeryturze, haker z Monte Carlo, generał z kreskówki itd. Oryginalne SW to było 2-3 postacie, ich przyboczni i bogate, malownicze tło. Generałowie Imperium byli po to, żeby maszerowali przez pokłady i żeby ich Vader dusił jak myszy a nie po to, żeby gadali jak potłuczeni i pchali się na pierwszy plan. Taka Mon Mothma pojawiała się na chwilę i robiła wrażenie swoim statecznym opanowaniem. Pani Komandor z „Ostatniego Jedi” to kolejna „ważna” postać i pewnie dlatego wygląda jak wypindrowana prukwa idąca na balety a nie dowódca prowadzący żołnierzy do bitwy i oczywiście musi dostać swoje sceny.
Nowe filmy zabijają całą magię jaka dla mnie związana była zawsze z zakonem Jedi. Nie trzeba żadnych szkół, nie trzeba podnoszenia kamieni w trakcie stania na rękach ani umoralniających gadek starego mistrza. Nie ma żadnego kosmicznego Shaolin. Wystarczy wstać, otrzepać piasek z gaci i już być równie silnym jak najsilniejszy przeciwnik, który przeszedł tradycyjne szkolenie, władać mocą i machać mieczem i co tylko chcecie. W zasadzie nie wiem, po jaką cholerę Jedi-samouk leciała na tę wyspę gdzie Luke doił foki, skoro sama mogła rozwalić Imper… sorry – New Order.
Jedynym jasnym punktem nowych filmów jest dla mnie Kylo i grający go Adam Driver. Uważam, że postać jest świetnie pomyślana, niesztampowa zarówno jeśli chodzi o psychikę postaci jak i wybór aktora. To jedyny element tego filmu, który nie wygląda na powtórkę „tego-co-już-widzieliście”. Mam nadzieję, że w epizodzie IX ta postać ponownie mnie zaskoczy.
+milion!
Podpisuję się całkowicie pod przesytem postaci 'zdawałoby-się-głównych’. Mam wrażenie, że tylko te porgi się do nich nie zaliczają…
Oglądałam prequele głównie dla Zakonu Jedi, i zgadzam się, że kiedyś, żeby zostać Jedi, trzeba było się namęczyć, a teraz okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Ktoś mógłby pomyśleć, że najfajniejsze rzeczy w życiu dostaje się za darmo… :/
Ale też mam wrażenie, że w tych wszystkich formach i hierarchiach (i to zarówno Jedi, jak i Sithów), zagubiło się znaczenie podstawowe, które jak mantra powracało raz po raz – Moc to równowaga. Tym, jak sądzę, powinna się zakończyć trzecia trylogia, i o to chodzi w niesławnym 'I will finish what you started’.
Zawsze jednak pozostanie sentyment dla Zakonu 🙂
Mam zamiar napisać coś więcej, ale póki co tylko chcę się oburzyć – jako rodowity mieszkaniec Bochni, pragnę sprzeciwić się temu, że po raz kolejny w tekście w kontekście soli używane jest porównanie do Wieliczki! (chyba dokładnie drugi raz, kiedyś zrobił to też Dael)! Prosiłbym też pamiętać o nas!
Bochnia będzie bojkotowana dopóki nie zrobicie czegoś z korkami. Takie małe miasteczko, a w godzinach porannych kompletnie zakorkowane. Wstyd! 😉
Kajam się, w ramach pokuty pojadę na wycieczkę do Bochni w 2018! 🙂
Film w miarę mi się podobał i oceniłabym go trochę wyżej, ale muszę przyznać, że już siedząc w kinie ze trzy razy wybijała mnie z klimatu myśl „serio?”. Na samym początku był to idiotycznie wciśnięty humor, potem zepsucie interesującej i dramatycznej sceny mocą Lei (w ogóle przeciętna gra online ma lepszą fizykę jeśli chodzi o przeciąganie ludzi mocą) , a potem jeszcze scena: młody Jedi w kajdankach jedzie windą, z sithem którego ma nadzieję nawrócić, na spotkanie z mistrzem ciemnej strony (gdzie ja to już widziałam?)
No ale mimo wszystko, nie było chyba aż tak źle. Parę scen na prawdę robiło wrażenie, parę wątków było wciągających i w sumie oglądało mi się całkiem przyjemnie.
Średnia znajomych z fw: 6,8, a zaręczam że przypadkowych osób w tym gronie nie ma. Jeśli krytycy zawyżają oceny, to psychofani oryginalnej trylogii ją zaniżają. A tych ostatnich na fsgk jest sporo 😀
6,8 na fwb to nie jest za dobra ocena. Tam największe gnioty potrafią mieć w okolicach 6,0 😛
Chyba napisałem, że średnia dotyczy tylko moich znajomych, a więc wąskiego grona 🙂 Na średnią ogólną, tą dokonaną przez wszystkich użytkowników forum kompletnie nie zwracam uwagi. Matematyka nie kłamie: ludzie z fsgk oceniają film najniżej i są wobec niego najbardziej krytyczni.
Nie jestem zagorzałym fanem SW i dlatego nie podchodzę do tej serii jakoś wybitnie emocjonalnie jak np. Dael, ot po prostu lubię Gwiezdne Wojny, zarówno starą trylogię, jak i prequele (czym pewnie narażę się fanom, ale trudno, dla mnie w tej serii zawsze bardzo interesujący był wątek Jedi, a prequele poświęciły mu mnóstwo miejsca). A jednak nawet ja zgrzytałem zębami podczas oglądania Ostatniego Jedi (a wcześniej Przebudzenia Mocy). Nowa Trylogia ma pewne plusy, nie można odmówić jej efektowności i tego, że dobrze ogląda się ją w 3D. Natomiast fabuła to niestety jest dramat. Mnóstwo dziur i absurdów („spacer” Lei to był jeden wielki WTF), psucie starych bohaterów i wprowadzenie zbyt wielu nowych, mnogość niepotrzebnych wątków i humor, który niestety czasem zamiast bawić, tylko irytował. Stężenie różnych głupotek jest niestety zbyt duże nawet dla kogoś, kto na pewne niedociągnięcia przymknąłby oko, gdyby nie były one zbyt wielkie. Tutaj niestety są. Ja też żałuję, że części VII i VIII w ogóle wyszły, wolałbym żeby cała saga zakończyła się na VI. Niestety jak zwykle zwyciężyła forsa. Na część IX też pójdę i pójdzie każdy, kto miał z Gwiezdnymi Wojnami do czynienia, nawet ci co strasznie psioczą na Ostatniego Jedi – w końcu ciekawość jest zbyt duża, żeby nie zobaczyć, jak się to wszystko skończy 😛 Ale nawet jeśli zwieńczenie nowej trylogii okaże się dużo lepsze niż dwie poprzednie części to jednak niesmak pozostanie…
Podpisał bym się pod postem Wilka.
Albo bym odczekał z recenzją na czas spoilerowy, albo ostrzegł że w recenzji są spoilery, albo po prostu zrobił recenzję taką jak ta powyżej, ale w miejscach „ta scena z Leią” napisał w tagu spoilerowym o którą scenę chodzi i co było w niej nie tak.
Problem jest taki, że aż chce się rozmawiać z Wami o tym filmie i podyskutować, ale do tego trzeba mieć konkretny i argumenty.
PS.
mi się akurat scena z Leią BARDZO podobała, jednocześnie zaznaczę że to jedyna „ta scena” recenzji którą załapałem.
Już kilka razy czytałem o „beznadziejnej scenie w końcówce jako najgorszej scenie w historii SW” a do dziś nie mam pojęcia o co kaman 😉
Nie ma problemu z bardziej otwartą dyskusją na temat filmu, z konkretami i spojlerami – mamy temat na forum.
Rzecz w tym, że nie każdy ma czas czy chęci żeby bawić się w jakieś deep fsgk 😉
Wchodzi tutaj, a nie na forum, po to żeby tutaj, a nie na forum sobie pogadać
http://www.antyradio.pl/Film/News/Powstala-internetowa-petycja-o-usuniecie-Ostatnich-Jedi-z-kanonu-Gwiezdnych-wojen-19296
To jest akurat mega żenujące 😀 Powstał film. Kupie ludzi się nie podoba, części (w tym mi) nie, ale takie petycje to oznaka, że ludzie się nudzą i nie mają większych problemów.
Jedyne filmy, które powinno się wymazać z historii kina to sequele Matrixa 😛
Oraz Asterix i Obelix W służbie Jej Królewskiej Mości.
Nie widziałem, ale już Olimpiada była mocno średnia.
Najlepsze w tej petycji jest to, że argumentów w niej minimum (w sumie to tylko „Zniszczono całe dziedzictwo Luke’a Skywalkera i Jedi.” – cokolwiek to znaczy). A konkretów zero.
Nie no, wiadomo co to znaczy. 6 filmów pokazało, że zakon Jedi to szanowana zgraja ludzi dobrych, pozytywnych, mądrych, zgłębiających tajniki mocy, pacyfistów itp. Że moc to nauka i cierpliwy trening. A Ep 7 i 8 pokazują, że wystarczy tydzień i Rey od „mocy nie ma, to bajki dla dzieci” przechodzi do bycia „najpotężniejszym Jedi w galaktyce”.
Chociaż nie zmienia to faktu, ze petycja głupia jak but 😉
Nie przesadzałbym. Po to mamy demokrację, żeby ludzie mogli sobie takie petycje składać. 🙂 Inna rzecz, że nie da się już „odzrobić” czegoś co zostało raz zrobione i sensu w tym niewiele. W końcu do dziś wisi ten nieszczęsny „Nieśmiertelny 2”, a Złota Kompania płynie właśnie do Westeros, żeby walczyć o tron dla Lannisterów. 🙂 Ale widziałem już petycje z głupszych powodów. Jakby co, to czekam na recenzję ze spoilerami, może skrobnę wtedy coś więcej.
Zabawne bo mimo podobnych spostrzeżeń oceniłem ten film zdecydowanie wyżej, a z pewnością lepiej niż poprzednią część trylogii. Przebudzenie mocy było do bólu wtórne i jak dla mnie bezpiecznie wykonane zbyt bezpiecznie. W SW TLJ podoba mi się trochę inna wizja i a najbardziej Luke. Mimo tego, że zdecydowanie wyżej cenię sobie starą trylogię to postać Luke była jak dla mnie zbyt idealna wręcz papierowa. Chociaż moje pozytywne wrażenie może potęgować świetna gra pana Hamila.
Właściwie gdyby akcja skupiała się głównie na trzech bohaterach uważałbym to za jedną z wybitniejszych części. Niestety potworki typu: Rose, Hux, Monte Carlo, Leia jako Superman, wątek Finna, zbyt duża ilość żarcików byłoby bardzo dobrze.
Po PM byłem zauroczony bo czuć było magię świata star wars. Jednak za drugim razem mój entuzjazm totalnie upadł. Z TLJ jest zupełnie odwrotnie. Na początku wyszedłem mocno zmieszany wręcz lekko zniesmaczony jednak z czasem i po obejrzeniu tego drugi raz oceniam wyżej.
Moim zdaniem porównywanie nowej i nowszej trylogii do tej pierwszej jest kompletna bzdura. Kiedyś były inne czasy i taki film to było coś fenomenalnego. Oprócz tego byliśmy wtedy młodsi, mamy swoje wspomnienia, które nam się z filmem automatycznie kojarzą i to logiczne że obojętnie jak by zrobili kontynuację to w dobie filmów marvela
I czasów naszej dorosłości ten film nie ma prawa nam się podobać aż tak bardzo. Sorry ale nie wiem jak się edytuje dlatego wrzucam dwa teksty pod rząd.
Wiesz, ale ja nie oczekuję, że się zachwycę tak samo jak kiedy mając 5 lat obejrzałem SW po raz pierwszy. Ja tylko pragnę czegoś nowego, fajnego i oryginalnego, jakiegoś innego podejścia, a nie mielenia w kółko tych samych motywów i tropów. Rogue One przy wszystkich swoich wadach bardzo mi się podobał, bo poszedł zupełnie inną drogą. Chciał być inny, a nie udawać innego sprzedając jeszcze raz to samo.
Na początku nadmienię, że na LTJ bawiłem się świetnie, dużo bardziej niż na PM, czy L1. Lekkość tego filmu była dla mnie doprawdy rozbrajająca. Inteligentny, zaskakujący, miejscami ironiczny humor nawiązujący do legendarnego już naprawiania Sokoła przez walnięcie pięścią we framugę. Nie, nie uważam, że było go za dużo. Było go tyle, żeby się dobrze bawić. SW „od zawsze” były trochę prześmiewcze. Mówiąc o poważnych sprawach używały lekkiego języka. Nie stroniły od żartu, miejscami ironicznie ujmując swoich bohaterów i grając z konwencją kina bohaterskiego (co bardzo dobrze widać w słatewnej scenie „ratowania” Lei przez Luka i Hana). Więc tak, humor na plus.
Nie samym humorem film jednak stoi. Doprawdy fascynujący jest wątek relacji w czworokącie Luke-Rey-Kylo-Snoke. Dla tego jednego wątku warto ten film obejrzeć. Jako człowiek, który żyje z porażek w programowaniu, mam zrozumienie tego mechanizmu nabierania wiedzy i doświadczenia. I rozumiem Luka, który doświadczywszy porażki wycofał się na wyspę. Rozumiem też triumfalną ślepotę Snoke’a i rozpaczliwą walkę Kylo z własnymi, przerastającymi siły, ambicjami. I rozumiem też „prymuskę” Rey, która nie „walczy” z Mocą, ale dając się jej unieść, bez strachu i zaciekawieniem odkrywa jej możliwości. Moc jest żywiołem, który z sam siebie nie jest ani dobry, ani zły. To dopiero ludzie sposobem z niej korzystania nadają jej moralny i etyczny wydźwięk. Moc – jak ogień, nauka albo wiara – może być wykorzystana do czynienia najwyższego dobra. Może też być wykorzystana do czynienia niewyobrażalnego zła. Wszystko zależy od tego, jak z niej korzystamy.
W tym kontekście, warto zauważyć, że tak jak Snoke’a jest antytezą Luke’a, tak Rey jest antytezą Kylo. Rey nie walczy z Mocą, nie próbuje nią zawładnąć. Otwiera się na nią, próbuje ją zrozumieć i nauczyć. Ma wątpliwości wynikające z niewiedzy, ale ma też silne przekonanie, że jest się wstanie jej nauczyć. Jej przeciwieństwem jest Kylo, który wie, czym jest Moc i jak wiele może dzięki niej osiągnąć, ale ma rozjazd pomiędzy oczekiwaniami, a umiejętnościami podszywany głęboko ukrywanym strachem, że jednak nie jest wystarczająco zdolny do jej opanowania aż w takim stopniu. Kontrastujące losy Rey i Kylo pokazują jak wielką Moc mają nasze codzienne, moralno-etyczne wybory. To one decydują, jaką ostatecznie istotą ludzką będziemy. To prawda, Rey jest nudna, tak jak nudne są właściwe wybory. Nie ma nic frapującego w tym, że nie kradniemy, nie zbijamy, nie zdradzamy. Nie ma tu tragedii, nie ma akcji. Nudne zwykłe życie. I jak w lustrze możemy wtedy dostrzec nasze pełne pożądliwości oczekiwania ciemnej strony Mocy. Zabijania, zdradzania, zastraszania. Tak jak to robi niezwykle intrygujący Kylo. Chyba o to chodziło w tej scenie z lustrem.
Lubie watki romantyczne. Zarówno ich obecność, jak ich brak. Podobał mi się miłosnej rywalizacji Luke’a-Lei-Hana w starej trylogii. Podobał mi się wątek zakazanej miłości prowadzącej do galaktycznej katastrofy Anakina i Padme. I podoba mi się też wątek Rey i Kylo. Są swoimi przeciwieństwami, których teoretycznie dzieli wszystko, a już najbardziej dokonane przez nich etyczno-moralne wybory. A jednak są ze sobą związani jak 2 strony tej samej monety. Scena, w której na moment stają ramię w ramię obok siebie jest naprawdę epicka. Dlatego z wielką fascynacją obejrzę dalszy ciąg ich losów. Szczególnie, że kolejny reżyser nie będzie miał łatwo. Bo przepaść między Kylo i Rey wygląda na naprawdę wielką.
Co do reszty wątków… No cóż, są. Mniej lub bardziej epickie, mniej lub bardziej sensowne. Generalnie, idzie je przeboleć, choć – jak wskazują komentarze – nie wszystkim. Ja dałem radę, bo jednak zostały podane z odpowiednią dawką lekkości i epickości. Sceny mające robić wrażenie „wow”, takie wrażenie robiły. Sceny mające bawić, faktycznie bawiły. Czasami jednak gdzieś tam po drodze gubił się sens, ale to niestety Disney. Niemniej, główny wątek nadrabiał to z nawiązką. Dlatego ten film oceniam wysoko, bo do historii losów familii Skywalkerów wnosi coś nowego. A ja lubię taką „brazylianę”. Nie ma bowiem fajniejszej polityki, jak ta uprawiana w rodzinie. Nawet w prequelach ciekawszy od samej zagłady Republiki był dla mnie wątek zakazanej miłości jako praźródło tej zagłady. Miłość, niczym Moc, ma jasne i ciemne strony. Od nas zależy, co wybierzemy.
Humor był ok i nie był ok. Bo żarty same w sobie były całkiem zabawne, ale uważam, że umieszczono je w niefortunnych miejscach. Przełamują nie te sceny co trzeba albo robią to za szybko i w złym stylu. Jak Luke i miecz, który odrzuca. To było zabawne, bo nagrano i pokazano to jako gag komediowy, ale dla mnie niespodziewana postawa Luke’a zeszła na dalszy plan przez to śmieszkowanie. Jakby powiedział, że to już nie jego świat i odrzucił miecz w bok, ze złością – wyszłoby dużo lepiej i miałoby większy emocjonalny ładunek. A tak: scena zabawna, ale kompletnie skopała początkowe ujawnienie kim Luke się stał.
Nie wiem czy nie zagmatwałem i wiesz o co mi chodzi…
„Moc jest żywiołem, który z sam siebie nie jest ani dobry, ani zły.”
Nie sądzi kolega, że to dość niekanoniczne podejście? Ba, w kontekście tego wszystkiego, czego uczono nas o Mocy od zarania Star Wars, brzmi wręcz jak herezja.
„Doprawdy fascynujący jest wątek relacji w czworokącie Luke-Rey-Kylo-Snoke.”
Tu się zgodzę. Pierwszym wnioskiem do jakiego doszedłem po obejrzeniu filmu było, iż ma on właściwie tylko troje bohaterów (pomijam Snoke’a, gdyż nie miał on wiele do zagrania, poza standardowym zestawem zachowań typowego czarnego charakteru). Cała reszta postaci to jakieś kartonowe dekoracje, których braku nikt by nawet nie zauważył. Od całkiem z dupy wziętych, jak ten niby super-haker, po takich, których potencjał zwyczajnie zmarnowano (np. z relacji Finn-kapitan Phasma można było zrobić całkiem ciekawy motyw). I wszystko co nie dotyczy wspomnianej trójki to w zasadzie jeden wielki festiwal mniej lub bardziej głupich pomysłów. Nie znaczy to bynajmniej, że wszystko co dotyczy Luke’a, Kylo i Rey było dobre. Ewidentnie głupim pomysłem była ta próba zabójstwa Kylo przez Luke’a. Poza powodami oczywistymi, które wszyscy zauważają, była też zwyczajnie bezsensowna. Miała by sens, gdyby to na jej skutek Kylo przeszedł na ciemną stronę. Ale on już był przeżarty ciemną stroną i zawładnięty przez Snoke’a. I tak by w końcu zrobił to co zrobił. Tyle że jeszcze przez jakiś czas szkolił by się u Luke’a. Można było jego przejście zrobić inaczej, a nie przez uczynienie z Luke’a niewydarzonego zabójcy uczniów i krewnych.
Widzisz, a ja mam wrażenie, że Luke w swojej zapalczywości się pośpieszył. Zobaczył jakiś mrok w Kylo i chciał go ubić, chociaż się wahał. Ten sam Luke, który uwierzył, że jest w stanie wydobyć dobro z Vadera. Kto był większym złoczyńcą, mającym więcej śmierci i cierpienia na koncie? Vader czy student akademii Luke’a? Tylko to w sumie pasuje, typowy Luke, który w starych epizodach często działał zanim pomyślał (Bespin).
W zasadzie chodzi mi tylko o to, że ta scena ma podwójny przekaz, nawzajem się znoszący. Jakby twórcy nie mogli zdecydować się na jedną, spójną wersję. Z jednej strony tworzą mocne wrażenie, że to właśnie Luke swoim nieodpowiedzialnym atakiem popchnął Kylo ku ciemnej stronie mocy, a z drugiej twardo utrzymują, że ta ciemna strona i tak już w nim była. I to, jeżeli dobrze zrozumiałem, była nad wyraz potężna. Zresztą musiała taka być, skoro tak przeraziła Luke’a, że zdecydował się na morderstwo. Nie może tak być (a w każdym razie nie powinno, jeżeli fabuła ma być logiczna), że Luke jednocześnie miał rację i jej nie miał. Poza tym oczywiście zgadzam się z Tobą, że prawdziwy Luke, którego znamy z uniwersum SW, nigdy nie posunąłby się do morderstwa. Próbowałby ratować Kylo przed wpływem Snoke’a, tak jak ratował ojca przed Imperatorem. A jeżeliby już uznał że nie ma szans i musi go zabić, żeby zapobiec większemu złu, to na pewno nie na śpiku, jak tchórz i morderca. Wyzwałby go na pojedynek czy coś w tym stylu, żeby przedtem spojrzeć mu w oczy. Nie trafia do mnie to, że Luke mógł się pospieszyć, spanikować, słowem postąpić pochopnie, bez należytego namysłu. To nie jest facet, który wstaje rano, przeciąga się i myśli: „Aa, zabiję sobie kogoś dzisiaj. Może syna najlepszego przyjaciela i siostry? Ostatnio coś krzywo na mnie patrzy…”
No tak, tu masz 100% racji, bo nawet w kinie miałem tak, że po obu (czy tam trzech) retrospekcjach myślałem: to kurde jak w końcu, Luke przyszedł go zabić czy to było nieporozumienie czy co właściwie?
Aha, jeszcze mała dygresyjka w stronę postaci Rose, którą wszyscy uważają za niepotrzebną. Otóż była potrzebna. Po to, żeby odciągnąć Finna od Rey. Po „Przebudzeniu Mocy” było dla mnie oczywistym, że Finn będzie kręcił z Rey. Ale nowy reżyser wpadł na koncept (chyba jednak lepszy) żeby nadać chemii relacjom Rey-Kylo. Zatem Finnowi trzeba było znaleźć nową ukochaną. Wszystko w temacie. 🙂
Zgoda. Problem polega na tym, że Chewbacca i Porgi mieli bardziej wiarygodny wątek romantyczny od Finna i Rose.
To prawda, jednak tak bywa z wątkami doraźnie kleconymi na kolanie. Relacje między Leią, Lukiem i Hanem kształtowały się na przestrzeni całej trylogii, żeby nabrać ostatecznego kształtu dopiero w końcówce trzeciego filmu. Ale w odróżnieniu od dzieł Lucasa, w nowej trylogii nikt nie ogarnia całości, nikt nie ma spójnej wizji tego co chcą nam w niej pokazać, a reżyserzy kolejnych części radośnie wyczyniają co im w duszy hula, nie oglądając się na poprzedników.
Może masz rację, ale ja mam wrażenie graniczące z pewnością, że wszystko co dostał Johnson w spadku po Ep7 było dla niego bardziej ciężarem niż pozytywna bazą do dalszej pracy.
W przypadku niedoszłego (na szczęście) romansu Rey-Finn zgadzam się z tym zdaniem całkowicie. Tym niemniej jednak najłatwiej było po prostu w 7 części nie tworzyć żadnego wrażenia jakichś nadzwyczajnych stosunków między Rey i Finnem. Nie trzeba by teraz tego odkręcać. No, ale do tego potrzebna jedna, spójna wizja całości (patrz post powyżej).
No właśnie, spójna wizja. Byłem w szoku po tym słynnym tweecie Johnsona gdzie pisał, że pomysłu na trylogię nie ma. Był na TFA i on teraz od zera robi drugą(ósmą) odsłonę. Tego się nie spodziewałem, ale to czuć przez cały seans TLJ.
No proszę, ale przynajmniej był na TFA. Miałem w tym względzie wątpliwości. 🙂 Żartuję, ale ja też jestem w szoku. Zlali temat kompletnie. Zupełnie jakby robili kampanię singlową do jakiejś nowej strzelanki w uniwersum SW, a nie ukoronowanie całej sagi. Co by nie mówić o trylogii prequeli to jednak była ona fabularnie spójna. Nowa trylogia ma dwóch reżyserów. Samo w sobie to jeszcze nic złego, ale tutaj to niestety widać. To nie tyle dwóch reżyserów co dwóch „prowadzących”, „kreatorów” (nie pamiętam jak to się nazywa po angielsku – storyliner?). Pierwszy miał jakieś pomysły (być może po prostu dlatego, że był pierwszy), choć w większości kiepskie. Drugi miał tylko jeden pomysł – że nie podobają mu się pomysły kolegi. Spuścił więc większość z nich z wodą (np. Finn i Rey jako para, kapitan Phasma, a nawet chyba i Snoke), dołożył od siebie masę Czegoś i uznał, że zrobił swoje. Nie dziwi mnie, że tak wyszło – casus pierwszej trylogii rzadko się powtarza – dziwi, że dano nowemu reżyserowi zupełnie wolną rękę (scenariusz i reżyseria, żadnych wytycznych i nakazów – to się naprawdę rzadko zdarza w kontynuacjach). Niestety, widać jak Disneyowi zależy na nowej trylogii i sensownym zakończeniu sagi. Pewnie myślami są już przy serialach telewizyjnych i animowanych, spin-offach, komiksach oraz licencjach na gry i zabawki, które sprzedadzą. Odcinanie kuponów od pomysłów Lucasa jest prostsze.
Jasne, ale ten sam Disney ma pod sobą Marvela gdzie jest masa kolejnych filmów robionych przez różne ekipy, ale jednak istnieje taki sobie Kevin Feige, który trzyma pieczę nad całością. Żeby wszystko miało sens, grało ze sobą w obrębie całego MCU itp. A tu wzięli Abramsa, zrobił TFA, potem Johnsona, który dostał fabułę z TFA i mógł z nią zrobić cokolwiek, a zaraz wraca Abrams i musi napisać coś na podstawie własnego materiału (ep7), który ktoś zeżarł i wyrzygał (ep8). Będzie śmieszno i straszno…
Za jakąś wielką fankę SW obecnie się nie uważam, mimo to z ciekawości obejrzałam trzy ostatnie filmy, konsekwentnie unikając spoilerów. I cóż… O ile TFA i RO były seansami przyjemnymi, z tymi świetnymi momentami, w których serce podskakiwało na widok starych znajomych (Han wygrał wszystko), o tyle oglądanie TLJ zakończyłam rozczarowana. Nie, żeby brakowało mi odcinania rąk (tradycji drugich filmów z kolei), a próba przekabacenia protagonisty przez pomniejszego bossa przecież była (inna sprawa, jak to wszystko się pomieszało, ale to akurat punktuje). Czekałam na Luke’a naprawdę długo i głównie on jest przyczyną niezadowolenia, a raczej sposób poprowadzenia jego postaci. Już samo to, że siedział na tej wyspie, zamiast robić COKOLWIEK. Pomagać siostrze, walczyć o Bena, nie wiem… cokolwiek.
Film był za długi, za mało zawierał w sobie ciekawych treści, easter eggs jakoś nie cieszyły, a jedyna powracająca po latach znajoma twarz nie wywołała u mnie praktycznie żadnej reakcji. Pewnie dlatego, że mało siebie przypominała. Nowe postaci też nie chwyciły za serce, w TFA jakoś bardziej lubiłam Finna i Poe, ale może po prostu potrzebuję drugiego seansu.
Była jednak pewna sprawa, która powstrzymała mnie przed zakończeniem oglądania przedwcześnie – mianowicie Kylo, Rey i to, co się między nimi zadziało, głównie pod koniec. I wcale nie chodzi o kwestię romantyczną, bo to mnie w ogóle nie interesuje. Ale najpierw, tytułem wstępu:
Kiedy skończyłam oglądać pierwszą trylogię, a później drugą, ułożyłam sobie w głowie koncepcję, według której Luke i Leia mieli stworzyć równowagę, jako dzieci Anakina, który miał ją przynieść. Niechby któreś przeszło na Ciemną Stronę, i nauczyli się z tym żyć. Coś by zbudowali. A oni nie zbudowali nic. Nowa Republika musiała mieć słabsze podstawy, niż stara, bo tamta przetrwała tysiąclecia, a ta nie ujrzała nawet zmierzchu jednego pokolenia. Zakon Jedi upadł przy pierwszej porażce. Leia przynajmniej walczyła, i to w niej kocham. Luke uciekł, i żeby jeszcze po coś, opracować jakiś plan, pozyskać nowych uczniów – a on po prostu dał za wygraną, z powodu czegoś, co nie było zależne od niego. Ciemna Strona po prostu jest, i odkąd pamiętam, o równowadze trują tam od początku. O równowadze, nie o zniszczeniu jednej ze stron. Te zaćmienia umysłów, przez które banda wyszkolonych Jedi nie wykryła jednego Sitha w senacie, musiały towarzyszyć użytkownikom Mocy od zawsze, skoro nikt tego nie załapał, i dalej się między sobą wybijali. Jedi i Sithowie nie funkcjonują bez siebie w należyty sposób, obie poprzednie trylogie pokazywały przewagę którejś ze stron, i w obu przypadkach było źle.
I tu wchodzą Kylo i Rey. [spoiler title=”Spoiler!”]Mam wrażenie, w końcu idzie w dobrą stronę, o ile ani jedno, ani drugie nie ustąpi. Trzeba było wykończyć starą gwardię, żeby nikt im nie przeszkadzał dojść do tego samodzielnie. Żadnych książek, żadnych mistrzów. Po prostu muszą zaufać Mocy.[/spoiler]
Problem polega na tym, że jakoś nie wierzę, by się udało…
Ja liczyłem, że po pojedynku w sali tronowej oni zjednoczą siły i coś razem zmajstrują, że tu się coś ciekawego zadzieje, że w epizodzie IX będzie Luke/Leia/Poe/Finn vs Rey/Kylo/Hux. To by było coś! A będzie standardowy pojedynek dobra ze złem i nic poza tym.
Dodatkowo jak sama wspomniałaś, jak się spojrzy na (dramatycznie słabo zarysowaną i niejasną) sytuację polityczną to w zasadzie całą stara trylogia niczego nie zmieniła. Jest nowe imperium, jest nowa rebelia, a galaktyka jakoś żyje i próbuje się w tym odnaleźć.
Też miałam takie poczucie – cyk, i nagle diametralna zmiana sytuacji, coś nowego, innego… a zaraz potem znów rozczarowanie, że jednak to tylko na chwilę. Nadal jeszcze nie wykluczam, że coś będą majstrować – tylko, że równowaga byłaby tym zakończeniem, które ostatecznie zamknęłoby sagę. A na to Disney przecież nie pozwoli.
Dodatkowo umniejsza to wagę tych dwóch postaci, na których stara trylogia się opierała. Oni mieli coś zmienić, a po kilkudziesięciu latach nie zmieniło się nic. To już wolę EU – czytając trylogię Thrawna miałam przynajmniej poczucie, że bliźniaki coś robią, i choć dalej nie zabrnęłam, czytałam internety, i wiedziałam, że gdzieś to dąży, i coś po sobie zostawią. A teraz? W nowym filmie nie będzie żadnego z bliźniaków, i wszystko, co po nich zostało, to jeden skonfliktowany dzieciak. Teraz to już nie jest nowa nadzieja, tylko ostatnia. Mocy niech będą dzięki, że przynajmniej on jeden zaskoczył w tym filmie…
Trylogia Thrawna byłaby idealnym zakończeniem sagi. Chyba o tym napiszę dłuższy tekst, bo aż mnie boli, że nikt o tym nie pomyślał. To by było wspaniałe tematyczne ukoronowanie starej trylogii SW, bo książki Zahna są o tym, że trzeba wyciągnąć rękę do przeciwników (Mara Jade, Garm Bel Iblis, rasa noghri), szukać porozumienia, w przeciwnym razie wojna nigdy się nie skończy. Do tego wszystko tam jest logiczne. Pozostałości Imperium są słabsze od Republiki, więc stosują kosmiczną wersję partyzantki i próbują wykorzystać podziały polityczne. A do tego książki nie są odtwórcze, wprowadzają wiele rzeczy, które z jednej strony świetnie pasują do świata SW, a z drugiej są czymś zupełnie nowym. Chociażby to, że zamiast klasycznego Sitha mamy tam obłąkanego Jedi. No po prostu cymes.
Nie żeby książki nie miały swoich wad. Miały i to sporo. No i nie wszystko (np. klonowanie) pasowało tam do kanonu, który Lucas stworzył prequelami. Ale choroba jasna, to był materiał, który dało się wykorzystać. Na jego bazie można było zbudować coś naprawdę fajnego. Zamiast tego Disney skasował cały EU, a postać Thrawna „ukradł” i wsadził do głupiej kreskówki dziejącej się w zupełnie innym przedziale czasowym. No szlag człowieka może trafić.
Trylogia Thrawna jaka by nie była (ja przysypiałem) – jest 100x lepszym pomysłem na ekranizację niż to co dostajemy w nowej trylogii. Timothy Zahn wziął finał RotJ i rozwinął w coś własnego. Dorzucił nowe zagrożenie, nowego złego, sensownie opisał rzeczywistość post-RotJ, a nie zrobił „…i 30 lat później mamy powtórkę z rozrywki”.
No ale, Zahn miał pomysł i przy okazji chciał zarobić, a nie odwrotnie.