Jakiś czas temu otrzymałem do testów pewną nową/starą grę wideo. Jako że mam przyjemność bycia jedną z pierwszych osób, które mogły w nią zagrać, miałem też sposobność do obserwowania, jak developerzy z każdym dniem eliminują kolejne bugi. Nie jest to może jakaś szczególnie fascynująca historia, praktycznie każda gra, nim zostanie wydana, przechodzi proces debuggowania. Ale zafascynował mnie samo słowo „bug”. Czy zastanawialiście się kiedyś czemu nazywamy błędy software’u robalami?
Najczęściej powtarzana historia początku komputerowych bugów dotyczy uniwersyteckiego komputera Harvard Mark II. 9 września 1947 roku jeden z inżynierów zauważył problem z działaniem maszyny, który – jak okazało się po dokładnej inspekcji – został wywołany przez ćmę, która wpadła do środka obudowy. Inżynier uporawszy się z problemem użył taśmy by przykleić ćmę do jednej ze stron dziennika użytkowego komputera. Opatrzył to dopiskiem „Odnaleziono pierwszy prawdziwy przypadek robaka.”.
Ale choć historia ta brzmi świetnie, tak naprawdę nie dotyka źródła nazywania komputerowych błędów i glitchy bugami. W momencie, kiedy wspomniany inżynier wykonywał notatkę, nazwanie znalezionej w komputerze ćmy bugiem było żartem, bowiem sam termin „bug” był już w użytku. Wprawdzie nie powszechnym – za spopularyzowanie terminu możemy dziękować pisarzom science-fiction, przede wszystkim Isaacowi Asimovowi – ale popularnym wśród osób zajmujących się szeroko pojętymi urządzeniami elektrycznymi.
A wszystko za sprawą Thomasa Edisona. W 1873 roku, amerykański wynalazca i przedsiębiorca pracował nad nowym systemem telegraficznym, pozwalającym na jednoczesne przesyłanie czterech sygnałów po jednym kablu (a więc zapewniającym podwójną komunikację w dwie strony). Młody Edison napotkał na komplikację w momencie przesyłania alfabetem Morse’a sygnału końca zdania. Problem był niewielki, a jednocześnie dręczył Edisona do tego stopnia, iż nie dawał mu spać po nocach. We własnych notatkach, ale również w późniejszych rozmowach z prasą, Edison nazwał tego rodzaju uciążliwe błędy wymagające naprawienia robakami.
Termin ten został błyskawicznie przyjęty przez innych inżynierów. Gary Kildall, twórca CP/M, a więc jednego z pierwszych systemów operacyjnych dla mikrokomputerów, miał zresztą stwierdzić, że słowo „bug” jest idealne z punktu widzenia każdego programisty i inżyniera. Bo sprawia, że ludzie zapominają, iż błędy biorą się z ludzkich omyłek. Ale właściwie to chyba dobrze. Bo im bardziej skomplikowany system, tym trudniej winić jego twórców za drobne glitche. A robali i tak nikt nie lubi.
Oglądał już ktoś nowe Mortal Kombat. Fajne efekty, ciekawe walki, ale chyba niepotrzebne odejście od pewnego kanonu. Nie znam się na tym uniwersum, ale chyba chodziło tu o turniej prawda?
Turniej czy jego brak były najmniejszym problemem. Nieciekawe nowe wersje postaci (oprócz przegiętego w drugą stronę Kano), fatalna fabuła, 2/3 filmu to marny wstęp, w zasadzie tylko jedna dobra walka (bo pozostałe zostały położone kiepskimi ujęciami i zbyt częstymi cięciami, żenująco słabo wpleciony fanservice. Tam w zasadzie nic nie zadziałało.
Mi się podobała pierwsza walka i w sumie ostatnia. Oraz kilka akcji z poniektórych, np ta z tym czterorękim. Mi się Kani podobał choć rzeczywiście mocno przerysowany. Dla mnie trochę irytujący był radiem, i prawdę mówiąc był nieco bezużyteczny w porównaniu z tym czarnoksiężnikiem, który bezpośrednio wpływał na walkę. Ogólnie takie obejrzałem kilka razy się uśmiechnąłem kilka razy się zaciekawiłem. Mało fabuły, ale autorzy postanowili postawić głównie na krew.
Słownik mi przerobił raiden na radiem.
Niestety ale muszę się zgodzić. Wydawałoby się, że formuła tajemniczego turnieju to jest fabularny samograj. Ale i to skopano, nie pokazując nam turnieju, tylko naparzanki w przyczepach i na podwórkach.
Nie oglądałem i nie zamierzam. Zwiastuny skutecznie mnie zniechęciły. To tak daleko odeszło od konwencji, że momentami ciężko w tym wszystkim dostrzec Mortal Kombat 😛