FilmySeriale

Absurdalnie subiektywny ranking odcinek 11 (fatalne lub niepotrzebne kontynuacje)

Spin-off, prequel, sequel, remake – te wszystkie słowa łączy jedno: to takie czy inne kontynuacje filmów lub seriali, które wcześniej pokochali widzowie. Czasem opowiadają zupełnie poboczną historię, czasem opisują coś, co działo się wcześniej lub później, kiedy indziej są zwykłym odświeżeniem tego samego trzonu historii ale zawsze pierwowzorem było dzieło, które odniosło większy bądź mniejszy sukces. W tym odcinku przedstawiam absurdalnie subiektywny ranking top 17 najbardziej fatalnych, niepotrzebnych kontynuacji filmów i seriali. Jednak zanim sam ranking, garść wyróżnień:

Wyróżnienia

1 wyróżnienie „Joey” (spin-off „Przyjaciół”) – Dlaczego tylko wyróżnienie? Ano dlatego, że pewnie niewielu ten serial w ogóle widziało, a już raczej na pewno nie w całości. Ja widziałem tylko urywki, głównie mało śmieszne gagi. Joey bez Chandlera i reszty ekipy „Przyjaciół” nie przedstawia większej wartości. Naprawdę niewiele mogę o tym projekcie powiedzieć poza tym, że jest kompletnie nikomu niepotrzebny.

2 wyróżnienie – „Kevin” sam w domu 4,5,6 – Kontynuacje „Kevin sam w domu”. Kevin jest w cudzysłowie, bo tak naprawdę ta seria nazywa się „Sam w domu” (Home alone) i tylko w trzech nich występuje Kevin (1,2 i 4). I tak jak trzy pierwsze części to klasyki (tak, również ta część z Alexem i super tajnym wojskowym czipem ukrytym w zabawkowej wyścigówce), tak pozostałych trzech nie da się oglądać. Tylko wyróżnienie, bo ponownie podejrzewam, że większość zwykłych zjadaczy chleba nie wie o kontynuacjach, a poza tym cała seria jest bardziej klejona na ślinę, aniżeli rzeczywiście logicznie kontynuowana.

3 wyróżnienie – „Rodowód krwi” (spin-off serialu „Wiedźmin”) – Wyróżnienie dlatego, że to fatalna, beznadziejna kontynuacja, ale nie mogła się znaleźć we właściwym rankingu, bo jest to kontynuacja produktu uwłaczającego ludzkiej inteligencji. Wiedźmin od drugiego sezonu jest jedną z najgorszych rzeczy, które powstały, niekończącym się koszmarem, powodującym u mnie ból serca na każde wspomnienie o nim.

4 wyróżnienie – „Dziedzic maski” – Jeden z najgorszych filmów w ogóle. Trafiłem na niego kiedyś w telewizji zupełnie przypadkiem, dość szybko przełączyłem i na szczęście na długie lata o nim zapomniałem. A teraz wspomnienia wróciły. Film katastrofalny, kontynuacja dzieła kultowego. Na szczęście dla ludzkości jest to produkt praktycznie zapomniany.

5 wyróżnienie – „Jak ugryźć 10 milionów 2” – Uwielbiam pierwszą część. Duet Willis – Perry idealnie się tutaj uzupełnia. W ogóle Bruce świetnie sprawdzał się w komediach. Jednak druga część jest zrobiona tak bardzo bez polotu, tak bardzo na siłę, że ogląda się to z ciężkim sercem. Niezrozumiały zjazd czy raczej próba zmonetyzowania pamięci o części pierwszej. Coś absolutnie bezjajecznego. Nie pamiętam, czy na drugiej części zaśmiałem się chociaż raz, a przecież to komedia.

6 wyróżnienie – „W Imię króla 2 i 3” – Wyróżnienie za to, że pierwszy film z Jasonem Stathamem naprawdę da się obejrzeć (pewnie niewiele osób podzieli moje zdanie), choćby tylko z uwagi na naprawdę mocną obsadę (Burt Raynolds, Ray Liotta, Ron Perlman, John Rhys-Davis, Leelee Sobieski, Claire Folrani). Nie wiem, jak to się stało, że z takiego poziomu spadliśmy do poziomu Dolpha Lundgrena, który jako teraźniejszy komandos przenosi się do magicznego świata. Albo filmu koprodukcji kanadyjsko-bułgarskiej, w którym Dominik Purcell („Prison Break”) również w cudownych okolicznościach wpada do fantastycznego sztafażu. Trochę podobną drogę przeszła seria „Ostatni Smok” z tą różnicą, że pierwsza część jest o wiele, wiele lepsza niż „W imię króla”, a każda kolejna część wygląda jak fanowska produkcja robiona na platformę youtube.

Miejsca 17-11

Miejsce 17 – „Ballada ptaków i węży” (spin-off „Igrzysk Śmierci”) – Swego czasu oceniłem na 4. Dziś zdecydowanie podtrzymałbym tę ocenę, która nie wynika z tego, że to bardzo słaby film (choć mamankamentów mu oczywiście nie brakuje), a raczej z tego, jak ogromna jest dysproporcja między tetralogią „Igrzysk Śmierci”, a tym spin-offem. Wyraziłem niedawno opinię, że to bieda wersja robiona w jednym z nie najbogatszych krajów europejskich. To nie jest film godny tego, co zaprezentowano w filmach z Jennifer Lawrence. Nie ten rozmach, nie ten poziom. Kontynuacja zupełnie niepotrzebna. A już niedługo dostaniemy kolejną, cierpiącą prawdopodobnie na te same problemy.

Miejsce 16 – „Pada Shrek”/”Shrek ma wielkie oczy” – dwie mini historie ze świata Shreka. Nie mam pojęcia, po co to rozmienianie się na drobne. Nie wnoszą nic nowego, nie są specjalnie angażujące. Chyba nawet wielcy fani serii nie byli zadowoleni z tego mini-projektu. Mnie nie pasuje takie wykorzystywanie lubianych postaci w pseudo odgałęzieniach. To po prostu nie jest mój Shrek. Nie podoba mi się.

Miejsce 15 – „The paper” (spin-off „The Office”) – świeżynka, która od niedawna pojawia się co tydzień na SkyShowTime. Nie ma w tym serialu zbyt wiele dobrych rzeczy, a na dodatek jest on bardzo ugrzeczniony i nie podnosi prawie żadnych kontrowersyjnych tematów. Ot takie słodkie popierdywanie udające satyrę na dogorywające gazety lokalne i pracę dziennikarzy. Podoba mi się tak naprawdę tylko zmyślna czołówka. Co i rusz, ktoś chce jeszcze coś ugrać na „The Office„. Najpierw byli Australijczycy z panią dyrektor zarządzającą, a teraz ten „Papier”, który ciężko zdzierżyć. A przecież „Parks and Recreation” jest żywym przykładem na to, że w tej formule da się zrobić coś więcej i na poziomie.

Miejsce 14 – „Continental: w świecie Johna Wicka – kolejna dość świeża rzecz. Karykaturalny Mel Gibson, zero ciekawej historii, zero charyzmy u bohaterów. Poza czołówką, która jest bardziej bondowska niż w wielu Bondach, wszystko jest tutaj nijakie. Odsyłam do recenzji. Swoją drogą, z tego co pisze Crowley na temat „Balleriny” (a nie mam powodów by nie wierzyć w jego osąd) spin-off z Aną de Armas jest równie niepotrzebny temu uniwersum, co serial koślawie zatytułowany „Continental: w świecie Johnego Wicka”.

Miejsce 13 – „1923” (spin-off Yellowstone) – Ten serial ma dwa problemy związane bezpośrednio z realizacją. Po pierwsze jest drastycznie rozciągnięty, nadal nie rozumiem, jak zrobili z tego dwa sezony. Po drugie, przy całym swoim rozciągnięciu finał nagle pędzi na łeb na szyję i dostajemy fatalne, absolutnie niesatysfakcjonujące, zwyczajnie beznadziejne zakończenie. Ma jeszcze dwa inne problemy, które wynikają z czynników zewnętrznych. Poprzedni spin-off, a więc 1883 rozwalił system i jest jednym z czołowych seriali jedno-sezonowych w ogóle. Poprzeczka była więc zawieszona bardzo wysoko i zwyczajnie nie udało się do niej doskoczyć. Na dodatek premiera drugiego sezonu przypadła na zdecydowany spadek formy samego Taylora Sheridana. Król kowbojów zaczął gubić się we własnej wspaniałości, czego przykładem jest metaforyczny-onanizm, który osobiście uprawia na ekranie w ostatnim sezonie Yellowstone. Spin-off pod tytułem „1923” nie powinien był powstać w takiej formie, w jakiej powstał, być może nie powinien powstać w ogóle. Bo choć kilka elementów zachwyca (odcinek, w którym główna bohaterka przypływa do Ameryki i jeszcze próbuje przez nią przejechać), to jednak zdecydowana większość rozczarowuje i pozostawia niesmak.

Miejsce 12 – „Robin Hood: Początek” – Otto Bathurst (reżyser tego filmu) bardzo chciał być Guyem Ritchie. Innej opcji nie widzę. Przecież ten film jest tak bardzo podobny do „Legendy Miecza”, że w niektórych miejscach można się pomylić. A jednak do „Króla Artura” brakuje mu jakieś kilka lat świetlnych. Tragiczna wariacja na temat łucznika z lasu Sherwood. Pomijam już maszynowe kusze Arabów, szkolenie prowadzone przez jednoręcznego Małego Johna i cały industrialny anturaż. Nic tu się nie klei. Fatalny, nieprzekonujący antagonista i tak dalej, i tak dalej. Nigdy w życiu nie chciałbym ponownie oglądać tego filmu.

Miejsce 11 – „Obcy kontra predator” – Jednym strzałem załatwiamy dwa uniwersa. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by połączyć te dwa tak różne światy. Predatora, który był zupełnie innym rodzajem s-f (przyziemnym, teraźniejszym, bardzo mało kosmicznym – przynajmniej w pierwszej odsłonie) i Aliena, który jest typowym s-f dziejącym się daleko w kosmosie po tym, jak ludzkość go skolonizowała. Na dodatek te stwory zupełnie do siebie nie pasują. Tutaj zaczął się powolny rozkład wielkości predatora (cały czas mówię tylko o pierwszym filmie), wymyślanie dla niego jakichś nowych ról w kinie. To, co obecnie widzimy (najnowsza część), jest moim jedynym dobrym pomysłem – zupełne odcięcie się od kłopotliwej legendy, całkowite odwrócenie się od tradycji i pójście w kosmiczne przygody galaktycznego łowcy nagród. Taki „Mandalorianin” tylko z parszywa gębą, którą ostatnimi czasy nader często pokazuje. Ale miało być o spin-offie, jakim jest „Obcy kontra Predator”, wielki crossover, który nie zostaje w pamięci pięć minut po seansie. Te filmy to absolutne scenariuszowe zero i to jeszcze kiepsko zrealizowane. Zupełnie nie mam pomysłu, po co powstał ten „potworek”, a potem jeszcze jego okropna kontynuacja.

Top 10

Wschodzimy na grząski grunt, do tej pory chyba nie było większych kontrowersji, ale te mogą się zaraz zacząć.

Miejsce 10 – Trylogia „Hobbita” – Dziesiątkę otwieramy bardzo mocnym uderzeniem. W sumie gdyby nie pierwsza, udana część tej trylogii, „Hobbit” mógłby bić się o podium, a tak cały projekt broni się wyborami castingowymi i klimatem pokazanym w pierwszej odsłonie. Potem jednak jest już tylko gorzej. Bilbo kiedyś wspomniał Gandalfowi, że czuje się rozciągnięty, jak masło rozciągnięte na zbyt wiele kromek chleba, on już wtedy wiedział, co z jego historią zrobi Peter Jackson. Na dobitkę dochodzi zachłyśnięcie się nowoczesną technologią i efektami specjalnymi. Tak jakby twórca zapomniał, co było jedną z największych sił trzech części „Władcy Pierścieni”. Orkowie z jakimiś koszmarnymi przeszczepami (do dziś pamiętam tego koszmarnego trolla chodzącego na dwóch buławach – koszmar), jeżdżenie na jakichś dziwnych wozach ciągniętych przez kozy, balisty wystrzeliwujące wirujące bełty. Coś okropnego. W tych trzech filmach dokonano dekonstrukcji tolkienowskiego świata. Na domiar złego druga część jest tak bezpłciowa, że praktycznie nie da jej się z niczego zapamiętać. Trylogia ze wszech miar obrazoburcza.

Miejsce 9 – „Vinci 2 – Znów coś świeżego. Film może i nie najgorszy, ale przez to, że został zrealizowany umniejsza oryginałowi. Nie było w ogóle pomysłu na ten projekt. Zero ciekawych żartów i napięcia, wymuszone wulgaryzmy. To jedna z tych kontynuacji absolutnie nikomu do niczego niepotrzebnych, które jednak zwyczajnie można wybaczyć i przejść do porządku dziennego nad tym, że ktoś w nieudolny sposób wykonał skok na kasę podpierając się głośnym (mimo wszystko) tytułem. Wyżej od „Hobbita”, bo dużo łatwiej było zrealizować godną kontynuacje spokojnego polskiego filmu, aniżeli wielkiego widowiska fantasy, a położono ten film niemal na całej linii

Miejsce 8 – „Venom 2 i 3” – Pomijam zupełnie fakt, że cały eksperyment Sony z anty-bohaterami przemianowanymi na protagonistów to był pomysł co najmniej marny. Mimo to pierwszy „Venom” miał w sobie coś, co sprawia, że do tej pory ten film ogląda się z przyjemnością. Tom Hardy praktycznie nigdy nie zawodzi i tam również pokazał klasę. To było solidne połączenie humoru i akcji. Coś, co mogło zwiastować, że w tym szaleństwie jednak jest metoda. A potem przyszła koszmarna druga część. Uwielbiam Andy’ego Serkisa, ale jego kariera reżyserska być może skończyła się właśnie na drugim „Venomie”. Choć prawdę mówiąc chyba większa wina leży po stronie Kelly Marcel (pani odpowiedzialna za pierwszą odsłonę „Pięćdziesięciu twarzy Greya”), której pomysłów starczyło tylko na scenariusz pierwszego filmu. Dwójka jest za krótka i absurdalna. A na trójkę to już w ogóle szkoda czasu. Tam Kelly Marcel postanowiła poza napisaniem scenariusza także sama stanąć za kamerą. Efekt był tak zły, że wręcz powalający. Szkoda, że „Venom 2” i „Venom 3” zamiast pociągnąć to mini universum w górę, okazały się filmami na poziomie „Morbiusa” i „Kravena Łowcy”.

Miejsce 7 – seria „Transformers”, wszystko po oryginalnej trylogii – Mówcie i piszcie co chcecie, ale pierwsze trzy filmy w reżyserii Michaela Baya trzymały się kupy i miały spójny efektowny świat. To była czysta rozrywka bez większych scenariuszowych ambicji. Kinowa rozpierducha na całego, z amerykańskim wojskiem i wielkimi naparzającymi się robotami. Trylogia została zamknięta, lepiej lub gorzej, ale zakończona. A potem zjawili się ludzie, którzy stwierdzili, że to zbyt duża sprawa, żeby ją ot tak lekką ręką zakopywać. I w ten sposób powstały dwa filmy z Markiem Wahlbergiem, który delikatnie mówiąc nie jest moim ulubieńcem. „Wiek zagłady”, a zwłaszcza „Ostatni rycerz” to szczyt tego, jak bardzo głupie filmy da się zrobić. Beznadzieja na beznadziei beznadzieją pogania. Umieszczenie legend arturiańskich w „Ostatnim Rycerzu” to była kropla, która przegięła pałę goryczy. Potem powstał jeszcze „Bumbelbee„, który finalnie przeszedł bez większego echa i zupełnie porzucono ten projekt jako nowe otwarcie w serii. A na dokładkę postanowiono sprofanować jeszcze jedną z najlepszych serialowych animacji, uwielbiane przeze mnie ponad wszelką miarę Beast Wars. Przebudzenie bestii zadało mi fizyczny ból. Coś absolutnie beznadziejnego, tragicznego. Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić postępowanie twórców tego „filmu”.

Miejsce 6 – „300: Początek Imperium” – Dość wysokie miejsce, a wynika to z faktu, że od serii „300” nie wymaga się wiele, trochę efektownego slow-motion, trochę komiksowego brudnego stylu i efektownej brutalności. Snyderowanie w czystej postaci. Kontynuacja nie miała prawa się nie udać, a jednak dokonała tego czynu. Druga część „300” to film dziś słusznie zapomniany, bo tak naprawdę zapamiętać go można li tylko z jednej sceny (hłehłehłe). Nie wiem, jak udało się spaprać takiego samograja, ale cóż, są na świecie spece od tego typu rzeczy i teraz wypowiem ich imiona i nazwiska: reżyser Noam Murro (poza tym filmem ma jeszcze jeden na koncie: „Recepta na sczęście” oraz jeden serial – nową wersję „Wodnikowego wzgórza”), scenarzysta Kurt Johnstad, niemal stały współpracownik Zacka Snydera oraz sam Zack Snyder jako współtwórca scenariusza. Trio odpowiedzialne za zatopienie projektu pod tytułem „300”, a może nawet szerzej: komiksowego mrocznego świata osadzonego w realiach starożytnej Grecji.

Miejsce 5 – seria „Jurassic World – O tej serii zostało powiedziane wiele, tak samo jak o jej poprzedniczce – oryginalnej trylogii. Do dziś zapewne dla wielu jestem skreślony jako recenzent za swoje słowa o „Parku Jurajskim 3” jako filmie o wiele klas lepszym od dwójki. Tym niemniej podtrzymuję tę opinię z pełną mocą. Seria z Chrisem Prattem jest tym wszystkim, czego wielcy fani dinozaurów mogli się obawiać. Absolutna żenująca komercha, której nawet nie postarano się w jakikolwiek sposób zakamuflować. Każdy kolejny film to coraz większe aberracje. A kolejne nowe otwarcie, czyli Odrodzenie, choć nie jest filmem złym, to jednak jest to kpina z wielkości oryginalnej trylogii.

Miejsce 4 – „Szklana Pułapka 3-5″ – Czy zaskoczeniem jest, że wrzucam tu także część trzecią? Chociaż to bardzo dobry film, to jednak odziera „Szklaną Pułapkę” z tego czym jest – klasycznym filmem okresu świąteczno-noworocznego. Trzecia część to film zupełnie inny, opowiadający losy jakby innego człowieka niż John McClane. Nie ma wielu punktów stycznych z poprzednikami. Jednak gdyby nie nazwisko policjanta i znajomy tytuł film, pewnie by nie zarobił tyle, ile zarobił. Tak samo jest z częścią czwartą. Jechanie na sentymencie do samego końca, wyciskanie cytryny. Czwórka jest nietrzymającym poziomu żartem z widza, tu również nie zmieniam swojej opinii. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, więc jak co roku odpalę sobie dwie pierwsze części „Szklanej Pułapki” i na tym poprzestanę, bo ta seria powinna skończyć się w tym miejscu. Z oglądania trzeciej części mogę czerpać ogromną przyjemność tylko wtedy, kiedy wmówię sobie, że to jakiś inny John McClane.

Podium

Miejsce 3 – „Berlin” (spin-off „Domu z papieru”) – Produkcja pewnie dość niszowa dla wielu widzów, lecz fanom „Domu z papieru” na pewno bardzo dobrze znana i zakładam, że zdecydowanie rozczarowująca. Twórcy „La casa del papel” bardzo szybko pożałowali, że pozbyli się „Berlina” ze swojego serialu, najpierw próbowano w jakiś dziwny sposób przypominać o nim w nic nie wnoszących retrospekcjach, a potem ten charyzmatyczny socjopata otrzymał własny serial. Serial kompletnie o niczym. To coś nawet nie stało obok oryginału. Poziom jest beznadziejnie niski i nawet sam tytułowy bohater nie potrafi tego uciągnąć. Oczekiwania miałem ogromne, a skończyło się spektakularną klapą. Tak – wiem, że ostatnie sezony „Domu z papieru” nie trzymały już tego poziomu co na początku, ale wciąż potrafiły w pojedynczych epizodach nawiązać do złotych lat serialu. „Berlin” nie robi tego ani przez minutę. Ani jedna postać z ekipy „Berlina” nie zapada w pamięć i nie budzi sympatii. „Berlin” to całkowite uśmiercenie uniwersum, które przez chwilę było na światowym szczycie.

Miejsce 2 – seria „Fantastyczne zwierzęta” (spin-off serii „Harry Potter”) – Oczywista oczywistość, która musiała znaleźć się na podium. Nie rozumiem ani tytułu tej serii (czemu to w ogóle nazywa się fantastyczne zwierzęta i co one tak naprawdę mają z tym wspólnego?), ani tego, że ktoś czytając scenariusz pomyślał, że to w sumie jest genialny pomysł na opowieść ze świata Harrego Pottera. Nie wiem też, czy twórcy cieszą się z osiągnięć finansowych, które zapewne były jedynym przyczynkiem do tego, by tę serię w ogóle zaczynać. Godnie zarobił tylko pierwszy film, a przecież mówimy o jednym z najpotężniejszych (jeśli nie najpotężniejszym) uniwersów w ogóle. Gdyby został zachowany jakikolwiek poziom, każdy z trzech filmów powinien fruwać w okolicach miliarda zarobionych dolarów. Ale poziomu nie trzyma żaden z nich. Gdzieś po drodze w ogóle zapomniano, że tytułowe fantastyczne zwierzęta powinny być chyba głównymi bohaterami filmów. Mając tyle historii do opowiedzenia i tak rozbudowany świat, zdecydowano się zrobić te trzy koszmarki, które są niegodne tego, by wspominać o nich w obecności kogoś, kto jest choćby w minimalnym stopniu fanem Harrego Pottera.

Miejsce 1 – „39 i pół tygodnia” – Ponieważ jest to ranking absurdalnie subiektywny, więc i werdykt co do zwycięscy też musi taki być. „39 i pół” to jeden z najlepszych polskich seriali rozrywkowych w historii. Idealne połączenie doskonałej muzyki, historii, wątków poważniejszych i tych mniej poważnych. Ze świetną rola Tomasza Karolaka, który jak chce, to potrafi wznieść się na absolutne aktorskie wyżyny. Serial skończony w satysfakcjonujący sposób. A potem ktoś (w tym sam Karolak) poczuł potrzebę wyrzucenia tego wszystkiego do kosza. Już pierwszy odcinek pokazuje, że sytuacja w sztuczny, niezrozumiały sposób odmieniła się o 180 stopni. To jest tak fatalny zabieg, takie naplucie w twarz fanom, takie nieliczenie się z widzami. Żadna nieudana, niepotrzebna kontynuacja nie wkurzyła mnie tak jak ta. Bo ona wpływa także na odbiór wszystkiego, co było przedtem, całej tej cholernie ciężkiej drogi, którą przeszli bohaterowie. „39 i pół tygodnia” to zbrodnia.

Nagrody publiczności

1 Nagroda publiczności – „Matrix 2-4” – Moi redakcyjni koledzy wyrzucili by mnie z roboty, gdybym nie wspomniał o tych wątpliwych dziełach. Ja nigdy nie byłem wielkim fanem „Matrixa” i prawdę mówiąc nie widzę tego wielkiego spadku jakości, ale jako całkowity laik w kwestii tego uniwersum zdam się na ich osądy i napiszę, że większość ludzi na świecie uważa części drugą i trzecią, a być może i czwartą za „błąd w Matrixie”.

2 Nagroda publiczności – „Indiana Jones 4-5” – Kolejna seria, która nie ma jakiegoś szczególnego miejsca w moim sercu, choć uwielbiam scenę z pojedynkiem Indy’ego zakończonym szybkim strzałem. Oryginalna trylogia powstała w latach 81-89 i dla mnie była solidna, dla wielu kultowa. Doceniam te filmy i nie rozumiem, jak można było sądzić, że po 19 latach uda się choćby otrzeć się o tę legendę. Powstały dwa filmy, jeden gorszy od drugiego. Zresztą między nimi też jest aż 15 lat różnicy. Czyli w sumie prawdopodobnie gdzieś koło roku 2041 powinniśmy dostać część szóstą. Oby tylko Harrison Ford wytrzymał do tego czasu. W takim zestawieniu Indiana Jones musiał się znaleźć. Ja nie znalazłem dla niego miejsca na mojej liście i właśnie od tego są nagrody publiczności.

3 Nagroda publiczności – „Avatar 2-?” – Nie wiemy, jak długo James Cameron będzie to ciągnął. Jedno jest pewne: nikomu te filmy nie są potrzebne, a i tak na pewno sporo zarobią. Nie ma chyba większej kinowej wydmuszki niż to sztucznie utworzone uniwersum „Avatara”. Pierwszy film miał naprawdę niezłą fabułę i był technologiczną perełką, ale nie powinien być kontynuowany.

Pobite gary, czyli wykluczeni z konkursu:

1 – „Pierścienie władzy – Żeby było uczciwie, nie umieściłem tego twoju serialopodobnego, bo zwyczajnie zmiótłby konkurencje, chociaż z drugiej strony może także dlatego, że to żadna kontynuacja i żaden Tolkien. Ot taki sobie serial z przeogromnym budżetem, opowiadający nijak nieklejącą się historię fantasy, napisaną przez ucznia klasy siódmej (no dobra, może ósmej) szkoły podstawowej. Nie ma tego serialu w konkursie i tyle, musicie się z tym pogodzić, nigdzie w tym tekście nie przeczytacie, jak złe są „Pierścienie Władzy”, jak bardzo fatalne, nieudane i przepłacone, jak bardzo beznadziejny był casting do tego serialu, jak bardzo szwankuje scenografia o kostiumy. A już na pewno nie przeczytacie ani słowa o fatalnej Mofrydd Clark. Możecie czuć rozczarowanie, ale nie o tym jest ten tekst. Przykro mi.

2 – Seria „Nieśmiertelny” – No co ja wam będę mówić… Nieprawdopodobnie kultowy jest pierwszy film, ale to, jaki bajzel panuje w tym uniwersum, jest nie do opisania. Jakieś alternatywne zakończenia i alternatywne wersje historii, jakaś plątanina wątków i czasów, łamanie swoich własnych zasad tylko po to, by przywrócić uwielbianego aktora, nieprawdopodobny zjazd formy w każdym aspekcie, od muzyki, przez efekty specjalne. Podejrzewam, że wielu ludzi nawet nie wie, ile ta seria liczy tytułów (poprawne odpowiedzi proszę zamieszczać w komentarzach). A przecież jest też serial, który doczekał się sześciu sezonów. W każdym razie jest to projekt horrendalny praktycznie od samego startu, a jednak sam tytuł cieszy się taką estymą, że co i rusz pojawiają się przecieki, że nowy Nieśmiertelny jest na horyzoncie, rozpoczyna się giełda nazwisk, a ludzie klikają w newsy o tym jak szaleni. Wykluczyłem te serię, bo nawet nie umiem ubrać jej w żadne logiczne ramy, ona im się po prostu wymyka.

3 – Uniwersum „Gwiezdnych wojen” – A tu znów problemem jest obszerność świata i kwestia, czy jakaś kontynuacja była rzeczywiście zbędna, czy może każde pokolenie potrzebuje swojej nowej trylogii i każde będzie narzekać na każdą kolejną poza tą, na której się wychowało. To samo z serialami: czy któryś był zbędny? Może „Akolita„, może kolejne sezony „Manadlorianina” z tą dziwaczną „Księgą Boby Fetta” pośrodku. Jednak to tylko może, a ponieważ nie umiem z całą stanowczością stwierdzić, czy cokolwiek z tego kryterium spełnia wymogi fatalnej kontynuacji, dla świętego spokoju stwierdzam, że nic z „Gwiezdnych Wojen” nie jest brane pod rozwagę wysokiego sądu.

Ukłon w stronę Sithfroga – „Pacific Rim: Rebelion – Odsyłam do recenzji. Dla mnie druga część nie była bluźnierstwem, niemniej… odsyłam do recenzji Sithfroga. Wielkie roboty biją się z kosmitami raz, a potem drugi, tylko że za pierwszym razem robią to z klasą, a za drugim… po raz trzeci odsyłam do recenzji, w której Sitfrog masakruje „Rebelion” i daje mu ocenę niedostateczną.

Jeszcze jeden ukłon – „Gladiator 2 – Czy ta kontynuacja spełnia wymóg niepotrzebnej? Raczej nie. Czy spełnia wymóg fatalnej? W porównaniu do genialnej jedynki na pewno tak. Czy w jakimkolwiek aspekcie się broni?Napiszę tak: znam osobiście kilka osób, którym „Gladiator II” bardzo się podobał. Znam nawet takich, którym podobał się bardziej niż część pierwsza. Ponownie odsyłam do recenzji Sithfroga, kto jeszcze nie przeczytał. Ja byłem dla tego filmu minimalnie bardziej łaskawy, ale w sumie do dziś nie wiem, co mną powodowało.

Nagroda absolutnie specjalna – złoty medal z czekolady

„Waleczne serce. Król Szkotów” – W Polsce dołożyli jeszcze swój tytuł, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości, że jest to kontynuacja „Bravehearta”, choć w oryginale ten film jest zatytułowany „Robert the Bruce”. Ten sam aktor, który zdradził Williama Wallace’a pod Falkirk, a więc Angus Macfadyen zdecydował, że historia pokazana przez Mela Gibsona nie jest wystarczająca i nie pokazuje pełnego obrazu walki o niepodległość Szkocji. Napisał więc wraz z nikomu nieznanym Erikiem Belgauem scenariusz, reżyserię powierzył minimalnie bardziej znanemu Richardowi Grayowi i panowie ruszyli z entuzjazmem na plan. Budżet projektu wyniósł zawrotne pięćset tysięcy dolarów amerykański (całe szczęście, że chociaż amerykańskich a nie dajmy na to zimbabwańskich) i to doskonale widać na ekranie. Ten projekt nie przyciąga zupełnie niczym, wręcz przeciwnie, jego oglądanie sprawia potężny fizyczny ból. To jest wcale nie piękna, szkocka katastrofa w Górach Kaledońskich. Jakim cudem udało się namówić do tego projektu Jareda Harrisa, Zacha McGowana czy nawet Daniela Portmana (czyli Podricka z Gry o Tron)? Nie mam bladego pojęcia. Wiem natomiast, że ta kontynuacja nie mieści się w żadnych ramach i kryteriach, jakie mógłbym sobie wyobrazić. To tak, jakby William Sandler zebrał jakieś drobne i z ekipą zrobili beznadziejny niepasujący do niczego spin-off „Skazanych na Shawshank” o postaci, którą gra w tym filmie.

To mi się podoba 6
To mi się nie podoba 0

Polecamy także

Komentarzy: 5

  1. Dopisałbym:
    Speed 2 – jedynka jest wspaniała, o czym kiedyś pisałem. Dwójkę Sandra Bullock do dziś wspomina jako jeden z największych błędów w karierze. Koszmarnie absurdalny film.
    Batman i Robin – Forever nie był może wybitny, ale w swojej plastikowości miał pewien urok. Niestety w kontynuacji Schumacher poszedł o trzynaście kroków dalej i stworzył paździerz nad paździerzami.
    Predator (2018) – podobno Black zrobił ten film celowo najgorzej, jak tylko umiał, bo pokłócił się z wytwórnią o jego kształt. Muszę przyznać, że udało mu się i odmroził sobie uszy na złość mamie.
    Terminator 3 – powrót Arnolda, ogromny budżet, gigantyczne oczekiwania – pamiętam tę gorączkę przed premierą. I on wtedy nawet nie wydawał mi się aż tak strasznie zły. Kiedy jednak obejrzałem go drugi raz, parę lat później, dotarło do mnie, że to parodia i to z gatunku tych beznadziejnych. Obok T1 i T2 nawet nie to nie leżało.
    Książę w Nowym Jorku 2 – po naprawdę fajnym Nazywam się Dolemite, Eddie Murphy postanowił wskrzesić kultowego Księciunia. Niestety tym razem wyszło bez sensu, na siłę i przede wszystkim bardzo, bardzo nieśmiesznie. Nikt nie oczekiwał tej kontynuacji i nic dobrego nie mogło z niej wyniknąć.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. A, jeszcze jedno. Matrixy to całkiem ciekawe wyróżnienia jak na filmy, które nie istnieją. 😛

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. Z umieszczeniem tu „Pada Shreka” i „Shrek ma wielkie oczy” mam trochę problem, no bo to są specjale świąteczne, których DreamWorks do każdego popularnego swojego uniwersum trochę zrobił. Więc stwierdzenie, że są zbędne i nierozbudowujące swiata będzie prawdziwe… No, ale takie mają byc, bo to żadna kontynuacja przygód, a jedynie świąteczne/straszne historyjki w anturażu Shreka.

    To mi się podoba 5
    To mi się nie podoba 0
  3. „znam osobiście kilka osób, którym „Gladiator II” bardzo się podobał. Znam nawet takich, którym podobał się bardziej niż część pierwsza”

    Hmmm… Czekaj, jesteś może wychowawcą w jakieś szkole specjalnej i byłeś ze swoją klasą w kinie?

    „Poprzedni spin-off, a więc 1883 rozwalił system i jest jednym z czołowych seriali jedno-sezonowych w ogóle”

    Najwoooolniejszy weeeeesteeern w historiiii teeeeeleeewizji….zzz….

    Serio, dwa długie spojrzenia, jedno ujęcie na wozy, jedna rozmemłana rozmowa na odcinek. Najpierw myślałem, że nigdzie nie wyruszą. Potem jak przekraczają rzekę to taka drama się zrobiła jakby na Marsa lecieli a nie mieli przed sobą dziesiątki takich rzeczek. Potem się trochę postrzelali i prawie wszyscy umarli. Ten serial miał w sobie historię na dobry 2-godzinny film, nic więcej. No i ci fatalni emigranci, w tym Niemcy (końcówka XIX wieku!), którzy wyglądali jak z Rumunii z Siedmiogrodu, jeden nawet nie umiał pływać bo w jego kraju to było „zabronione” (what?)

    Co do całości tekstu to generalnie się ze wszystkim zgadzam, zresztą można by powiedzieć, że 90% kontynuacji jest gorszych i tak naprawdę nikomu niepotrzebnych. Kontynuacje, które trzymają poziom oryginału są nieliczne a już takie, które go przewyższają to może na palcach jednej ręki stolarza da się policzyć.

    „Nieśmiertelny” wraca znowu, na dodatek z muzyką Queen, choć nie wiem w jakim wymiarze i czy będą to oryginalne utwory czy jakieś wariacje. Oczywiście nie spodziewam się niczego dobrego ale tak naprawdę pierwszy Highlander też nie był dobrym filmem a jednak był dobry i to jak 😀

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. Przyznam się, że nie do końca rozumiem powszechną niechęć do Hobbita. I, tak, czytałem książki – od Władcy po kompletne HoME.
    Jasne, film miał kilka (a nawet sporo) głupot w rodzaju całego wątku z Tauriel, dałoby się go skrócić do 2 części bez prawdopodobnie żadnej straty, ale jakoś mimo wszystko patrzę na niego pozytywnie. Może miałem po prostu zaniżone oczekiwania, ale nie uważam pójścia do kina na wszystkie trzy części za czas stracony. 🙂
    To już bardziej nie mogę przetrawić sposobu pokazania Faramira w Dwóch Wieżach.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button