Gwiezdne wojnySeriale

Andor (sezon 2, odcinki 7-9)

Drugi sezon serialu “Andor” zdaje się przeczyć założeniom, że dobrą historię powinno się zacząć z wysokiego C. Na półmetku pisałem, że tu wszystko rozkręca się bardzo powoli, ale z odcinka na odcinek emocje rosną. Zapowiadało się, że druga połowa sezonu może być intensywna i ciekawa, ale z pokorą przyznaję, że dałem się złapać na wykroku i nie byłem przygotowany na dawkę mocnych wrażeń, jaką zaserwował mi Tony Gilroy do spółki ze swoim bratem, Danem.

Trzeci rok przygód Cassiana i rodzącego się Sojuszu Rebeliantów zaczyna się bardzo spokojnie, od scenek rodzajowych w świeżo założonej bazie na księżycu Yavin 4. Andor i Bix wiodą tam umiarkowanie spokojne (jak na warunki) życie, ale sielankę burzy pojawienie się Wilmona, który przynosi informację o tym, że Dedra pojawiła się na Ghorman, co daje możliwość uśmiercenia jej. Przy okazji zaglądamy też za kulisy imperialnej prowokacji, w której wydatnie pomagają propagandowe media – temat mocno na czasie niestety. Ogólnie jednak większość tego odcinka jest dość nudna i niepotrzebna. To zresztą kolejna taka sytuacja, że trzyodcinkową historię spokojnie dałoby się skrócić do dwóch części. Owszem, pokazanie spokojniejszego życia Cassiana i Bix tak naprawdę służy podbudowie do wydarzenia kończącego odcinek 9, ale póki co historia znowu zbyt mocno zwalnia i się rozwleka. Na szczęście obyło się przynajmniej bez zapychaczy w stylu tych nieszczęsnych rebeliantów w dżungli z początku sezonu.

Tak naprawdę jednak dopiero w ósmym odcinku dostajemy prawdziwe mięcho. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że na Ghorman dochodzi do tragedii. Wszyscy ochoczo wchodzą w starannie zaplanowaną pułapkę przygotowaną przez Imperium. Tym razem nie ma miejsca na ckliwe i sztuczne wątki romantyczne ani niezgrabne zapowiedzi i pistolety, które same wypalają. Napięcie rośnie od samego początku, w akcję trochę przypadkiem wplątuje się Andor i tym razem nie ma mowy o półśrodkach. Kiedy padają pierwsze strzały, widz siedzi już na krawędzi fotela, a potem rozpętuje się piekło. Odcinek jest brutalny, nawet bardzo. Trup ściele się gęsto i nikt nie bierze jeńców. Takich “Gwiezdnych wojen” nie było ani w “Łotrze 1”, ani nigdzie indziej. I kiedy wydaje się, że moment kulminacyjny minął, następuje finałowa walka na pięści. Jak dla mnie mocno zaskakująca, bo wcześniejsze wydarzenia zdawały się wskazywać na to, że Syril wybierze zupełnie inną drogę, zwłaszcza po tym, jak chwilę wcześniej “przywitał się” z żoną. Bez cienia przesady powiem, że to starcie było jedną z lepiej zrealizowanych bijatyk, jakie widziałem w ostatnich latach. A jej zakończenie pozostawiło mnie z otwartą gębą. Tak się pisze scenariusze! Zaskakujące, autentyczne i pełne emocji. Odcinek numer 8 to według mnie na ten moment najlepszy fragment “Gwiezdnych Wojen” od czasu kosmicznej bitwy nad Endorem.

Po takim emocjonalnym uderzeniu miałem obawy, że odcinek 9 nie podoła. Jak kontynuować po czymś tak dobrym? Ano właśnie tak jak Dan Gilroy (w razie gdyby ktoś nie kojarzył, facet napisał i wyreżyserował wyborny film “Wolny strzelec”). Po wydarzeniach na Ghorman Mon Mothma chce wygłosić w senacie przemówienie, które przekreśli jej dalszą karierę i będzie jawnym wystąpieniem przeciwko Imperatorowi. W tym odcinku wreszcie w pełni wybrzmiewa wszystko to, co “Andor” mówi o wojnie domowej i Rebelii. Mamy zderzenie idealistów w garniturach i marzycieli z ruchu oporu z Luthenem, który reprezentuje tę mroczną, “brudną” część spisku. Mon Mothma wreszcie odczuwa na własnej skórze, co znaczy uczestniczyć w konspiracji po tym, jak nadepnęło się na odcisk tyranii. To nie są wzniosłe hasła i dowodzenie w białych rękawiczkach. Bohaterowie też mają krew na rękach. Ileż tu było dobrych dialogów! I odprawienie przez Mon swojego sekretarza, i jej rozmowa z Luthenem, i samo przemówienie, i wszystko to, co robi Andor podczas ewakuacji… Nie dość, że jeszcze bardziej podkręcono napięcie i sensacyjny charakter opowieści, to bohaterowie zyskali kolejne wymiary, a na dodatek naprawdę mieli co zagrać. Cała sekwencja z udziałem Mon Mothmy i Andora to prawdziwy popis aktorski. Zwróćcie uwagę, jak rewelacyjnie Genevieve O’Reilly oddała przerażenie i zagubienie swojej postaci, której nagle osunął się grunt spod stóp i do której dociera powaga sytuacji. Tak samo Diego Luna nareszcie przestał być bohaterem na pół gwizdka, a stał się dla mnie postacią na miarę innych legend “Gwiezdnych wojen”. Wreszcie to on rozdaje karty, chociaż na koniec jak zwykle życie daje mu z pysk. Ale, jak wspominałem, ten plaskacz był zaplanowany już dużo wcześniej, w odcinku 7. Dlatego żadne zaskoczenie ani zwrot fabularny nie są sztuczne i na siłę. Tu wszystko wynika z wcześniejszych akcji, a motywacje bohaterów są logiczne i dobrze pokazane.

Do tych peanów muszę jednak dorzucić odrobinę narzekania, żeby nie było, że “Andor” nie ma wad. Otóż ma, choć niewielkie, poza wspomnianymi już problemami z utrzymaniem tempa. Niestety do pełni szczęścia w ósmym odcinku zabrakło mi pewnego kinowego sznytu, bez którego po prostu widać, że oglądamy serial. Najbardziej widoczne to było w momencie strzelaniny, gdzie bardzo zabrakło dynamiki w montażu i trochę zbyt mocno rozciągnięto całość, przez co kolejne zgony nie robią już takiego wrażenia, jak powinny, Podobnie szturmowcy, którzy stoją na otwartym terenie, wystawieni  jak kaczki na ostrzał. Przywodzi to na myśl głupkowate walki z “Wojen klonów”. “Andorowi” bardzo przydałaby się terapia odchudzająca w montażowni, dzięki czemu serial mógłby zyskać na dynamice. Sporo jest w nim materiału, który nic nie wnosi, a jedynie wydłuża czas trwania.

Pomimo tych wad, z czystym sumieniem mogę już teraz powiedzieć, że “Andor” będzie serialem kultowym. Niezależnie od tego, jak historia się zakończy, będziemy o nim wspominać jako o czymś świeżym, dopracowanym i po prostu dobrze zrobionym. Nie wiem, czy w finale przebijemy odcinki 8 i 9 (możliwe, że już wiecie, kiedy to czytacie), ale zostały do dokończenia zarówno historia Dedry, która przeszła traumę i tak naprawdę kompletnie nie wiadomo, w którą stronę pójdzie, jak i Luthena, który musi zginąć. Czy dowiemy się, kim tak naprawdę jest? Być może. Ponoć sezon ma się skończyć chwilę przed rozpoczęciem “Łotra 1” i z chęcią obejrzę sobie znów ten film, tym razem z zupełnie innej perspektywy. Cassian Andor nie będzie już w nim jakimś anonimowym typem spod ciemnej gwiazdy, ale pełnokrwistą, ciekawą postacią z bogatym tłem. Może nawet trochę żałuję, że film powstał przed serialem. Tymczasem czekam na finał, a o wrażeniach pogadamy następnym razem.

Andor (sezon 2, odcinki 7-9)
  • Ocena Crowleya: - 8.5/10
    8.5/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Jeden komentarz

  1. Czytasz mi w myślach. Też planuje odświeżyć Łotra po tym 🙂

    Dla mnie to były kapitalne odcinki i nie bez powodu pomogła nieobecność Bix. Ta postać była niepotrzebna od dawna.

    Odcinek 10 w dalszym ciągu podtrzymuje poziom poprzednich. Zobaczymy jak reszta 🙂

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button