Gwiezdne wojnySeriale

Andor (sezon 2, odcinki 10-12)

Kiedy Disney parę lat temu zapowiadał ofensywę spamowania serialami ze świata “Gwiezdnych wojen”, chyba nikomu nie śniło się, że najlpeszy z nich wszystkich okaże się poboczny projekt o zupełnie nieznanym i niezbyt charyzmatycznym bohaterze. W dodatku bez mieczy świetlnych, mocy i kosmicznych walk. “Andor” od początku był pod wieloma względami kompletnym zaprzeczeniem “Gwiezdnych wojen” w formie, jaką stworzył George Lucas, a mimo to pierwszy sezon spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem fanów. Sezon drugi, o czym już pisałem, dostał ogromny budżet, a Tony Gilroy wolną rękę w kreowaniu historii. Pierwsze trzy akty tej opowieści już omawialiśmy, czas więc na finał. Zastanówmy się też, czy to faktycznie najlepsze “Gwiezdne wojny”, jak mówią niektórzy?

Sekcja poświęcona ostatnim odcinkom zawiera spoilery, więc jeśli jeszcze nie oglądaliście, to powinniście najpierw nadrobić, albo przeskoczyć niżej, do podsumowania.

Odcinki 10-12

Po spektakularnym trzecim akcie sezonu zastanawiałem się, czy jest szansa, aby finał utrzymał podobny poziom emocji. Ciężko stwierdzić, czy to się udało, bo ostatnie trzy odcinki to zupełnie inny rodzaj historii, trochę mniej sensacyjny, a skupiony na domykaniu wątków, zazwyczaj w bardzo ponurym tonie. O ile wiadomo było, że “Andor” tak czy siak prostą drogą prowadzi do “Łotra 1” i jego słodko-gorzkiego zakończenia, to można było snuć różne przypuszczenia co do losu bohaterów serialu. Trzeba przyznać, że Gilroy nie oszczędził żadnego z nich. Luthen po raz kolejny okazuje się bezwzględny i zimny, nie waha się poświęcić życia (własnego czy innych) w imię swojej walki. Swojej, bo stał się w szeregach rebeliantów ciałem obcym. Przywództwo mu nie ufa, bo nie jest w stanie przyjąć jego zero-jedynkowego spojrzenia na sytuację. Luthen nie umie zaakceptować półśrodków, bo wie, że to oznacza porażkę. Za to znalazł się poza marginesem, a przecież można powiedzieć, że oddał duszę diabłu za to, żeby Imperium kiedyś upadło. Jego koniec jest wyjątkowo niespektakularny, pozbawiony fajerwerków i wzniosłych mów, a jednocześnie po prostu heroiczny.

Nie do końca rozumiem, po co wprowadzono akurat w tym momencie sceny retrospekcji, nadające nieco inny ton relacji między Luthenem i Kleyą. Nie sądzę, żeby trzeba było więcej dowodów na to, że łączy ich jakaś bliższa więź, ale może trzeba było podkręcić nieco emocje przed tym, co Kleya robi na końcu dziesiątego odcinka. Według mnie był to raczej kolejny niezbyt potrzebny wypełniacz. Natomiast sama sekwencja infiltracji szpitala oraz jej zakończenie to kolejny mocny punkt “Andora”.

Podobnie skonstruowany jest odcinek jedenasty. W nim Dedra dostaje to, na co zasłużyła, i przekonuje się, że reżim docenia swoich wyznawców tak długo, jak są mu oni przydatni. Każde potknięcie jest zaś karane z pełną surowością. Zresztą tak naprawdę nie chodzi przecież o skuteczność, raczej o lojalność i ślepe posłuszeństwo. W końcu Dedra rozpracowała Luthena, a wcześniej doprowadziła do pacyfikacji Ghorman, ale wystarczył jeden fałszywy krok, żeby na jej miejsce pojawił się nowy funkcjonariusz. To bardzo nietypowy czarny charakter, bo w pewnym sensie ciężko w ogóle stwierdzić, że jest z gruntu zła. Bardziej funkcjonuje jako trybik w maszynie i kieruje się dobrem ogółu – pojmowanym jako porządek w Imperium po latach galaktycznej wojny domowej. Nie zapominajmy, że wojny klonów były starciem Republiki ze zbuntowanymi światami. Rodząca się rebelia mogła się w oczach stróżów porządku jawić jako kolejny taki element wywrotowy, który należy spacyfikować, żeby znów nastał porządek. No i nie można powiedzieć, że pani oficer kończy jak typowy schwarzcharakter. Nie ginie w walce z głównym bohaterem, nie wrzeszczy bzdurnych haseł o przejęciu władzy nad światem. Po prostu gnije w najgorszym z więzień. O ironio.

Nieco gorzej według mnie wypadł element sensacyjny tego odcinka. Nalot na rebeliancką kryjówkę trzyma co prawda w napięciu, ale brakowało mi w tym fragmencie takiego profesjonalnego sznytu. Szturmowcy poruszają się jak przebrani aktorzy, kamera nagrywa jak w serialu, całości brakuje nieco dynamiki. To już w “Łotrze 1” sceny akcji były nakręcone dużo bardziej energicznie i miały w sobie ten odpowiedni ładunek energetyczny. “Andor” jest serialem i niestety w tych szybszych fragmentach mnie to trochę raziło.

I wreszcie finał. Finał, który jest jednocześnie wstępem do wspomnianego “Łotra” i jako taki sprawdza się znakomicie, nadając wydarzeniom z filmu odpowiednie tło i kontekst. Zdecydowanie lepiej by było, gdybyśmy najpierw dostali serial, a dopiero później film, który wtedy byłby dużo mniej chaotyczny. No i po dwóch dość intensywnych odcinkach, nieuchronnie musieliśmy dostać też jeden spokojniejszy. Nie powiem, że nudny, na pewno ładnie wszystko domykający. W filmie byłby to niespełna dziesięciominutowy epilog, a tu mamy cały odcinek. Nie jest jednak przypadkiem, że “Łotr 1” nagle stał się najpopularniejszym filmem na Disney+. Chciałbym, żeby wszystkie spinoffy tak doskonale współgrały z oryginalnym materiałem.

Zakończenie “Andora” jest satysfakcjonujące, bo nie pozostawia luźnych końców. Historia się domyka, nie będzie sezonu 3. Bohaterowie przebyli długą drogę, a ich przyszłość wszyscy doskonale znamy. Dla większości z nich nie jest ona wesoła i Tony Gilroy nie daje nam żadnych nadziei, że może być inaczej. No, może poza ostatnią sceną, którą pewnie kiedyś ktoś nam obrzydzi, bo okaże się, że Baby Yoda nosi nazwisko Andor.

Podsumowanie

Odpowiadając na pytanie ze wstępu napiszę od razu, że “tak, ale nie”. Tak, “Andor” pod pewnymi względami jest najlepszym tworem ze świata “Gwiezdnych wojen”. Ale nie jest i nie będzie najlepszymi “Gwiezdnymi wojnami”. Choćby dlatego, że nie ma w nim gwiazd, a i wojny niewiele. Jest to wyjątkowo dobrze rozpisana historia o tym, jak naprawdę mogłaby rodzić się Rebelia. Jakich wyrzeczeń i ilu ofiar to wymaga. To “Gwiezdne wojny” odarte z naiwności i magii kina przygodowego – skąpane w odcieniach szarości, pełne niejednoznacznych bohaterów. To zarówno plus, jak i minus. Oczywiście autentyczni bohaterowie z bogatym tłem i logicznymi motywami to miła odmiana po Mary Sue Skywalker i Drewnakinie. Jednocześnie choćby nie wiem co, nie skradną oni serc i umysłów jak Luke, Han i Leia.

Chwilami “Andor” wygląda, jakby faktycznie dział się w odległej galaktyce, tylko niekoniecznie tej samej co u George’a Lucasa. To jest zupełnie inna produkcja, co stanowi duży powiew świeżości i pokazuje, jak wiele można z tego uniwersum wykrzesać. Jednocześnie brakuje tu “Gwiezdnych wojen” i gdyby odrobinę pozmieniać, to akcja mogłaby się dziać w dowolnym innym świecie. No właśnie – akcja. Mam wrażenie, że chociaż tempo jest dużo lepsze niż w pierwszym sezonie, to jednak Gilroy przesadził z zaciąganiem hamulca i rozwlekaniem opowieści. Z każdego “roku” można było wywalić praktycznie cały odcinek i zamknąć wszystko w czterech godzinnych częściach. Pójdę jeszcze dalej: “Andor” spokojnie mógłby być dwoma filmami, z “Łotrem 1” jako zwieńczeniem trylogii. I byłaby to trylogia na miarę oryginałów, w przeciwieństwie do koszmarków od Disneya (a i prequeli też).

Podobnie niejednoznaczne uczucia mam do technicznej strony produkcji. Z jednej strony dekoracje, rekwizyty, stroje i w ogóle wizualia stoją na absolutnie najwyższym poziomie. Wszystkie te retrofuturystyczne guziki, maszyny, lampki idealnie naśladują styl oryginału, a czasami nawet go prześcigają. “Andor” wraca do oryginalnego “brudnego” i pełnego rdzy wyglądu galaktyki. Jednocześnie nie przesadza z ekstrawagancją, jeśli chodzi o stroje, fryzury czy projekty kosmitów. W ogóle andorowa galaktyka zasiedlona jest głównie przez ludzi. Pewnie chodziło o to, żeby nie pompować jeszcze bardziej budżetu kosztownymi charakteryzacjami, ale ile lepiej to wygląda od pstrokacizny innych produkcji. Tym bardziej rzucają się jednak w oczy pewne niedostatki techniczne, o których wspominałem. Niestety są momenty, kiedy serialowość “Andora” wychodzi na pierwszy plan. To przede wszystkim sceny akcji, którym brakuje polotu i rozmachu. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o to, że one są źle nakręcone. Po prostu gdyby oddać kamerę w ręce jakiegoś fachowca od dynamicznego kina, to dostalibyśmy niezapomnianą perełkę. Tym niemniej w ogólnym rozrachunku “Andor” prezentuje się lepiej niż dobrze. Co ważne, absolutnie nie szczuje widza ordynarnymi nawiązaniami do innych filmów. I to nie tak, że nie ma w nim easter eggów. Jest więcej, niż większość przypuszcza, ale żadne z nich nie walą w widza obuchem, krzycząc: “klaszcz, bo widzisz gadżet z Gwiednych wojen!”. Za to należą się Gilroyowi brawa i podziękowania, bo nie potraktował nas jak głupich zjadaczy popcornu, tylko prawdziwych widzów.

Mam więc duży problem z wystawieniem ostatecznej oceny drugiemu sezonowi. Na pewno w ogólności był bardzo dobry, ciekawy i dostarczył dużo dobrej rozrywki. Na pewno wygląda godnie, jak przystało na prawdziwe “Gwiezdne wojny”. Pokazał ten świat od zupełnie innej strony, według mnie w bardzo przyziemny i realistyczny sposób. A mimo to ciężko w ogóle uznać go za “Star Wars”. To nie jest kino przygodowe, jeszcze mniej w nim space opery, a ja jednak oczekuję tych elementów od produkcji z odległej galaktyki. Bo siłą oryginalnej trylogii był idealny miks audiowizualnego geniuszu z porywającą akcją. “Andor” skupia się wyłącznie na ludziach, a ludzi mamy na co dzień wokół siebie. Nie mamy za to Sokołów Millennium ani mieczy świetlnych i dlatego wyżej niż 8 nie daję, ale zdecydowanie polecam drugi sezon.

Andor (sezon 2, odcinki 10-12)
  • Ocena Crowleya - 7/10
    7/10
  • Ocena całego sezonu 2 - 8/10
    8/10
To mi się podoba 7
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Related Articles

Komentarzy: 14

  1. Nie mogło być inaczej i Łotra 1 tez obejrzałem 😀

    Cała Trylogia (Andor 1, Andor 2 i Łotr) śmiało może dostać mocne 8/10. Aczkolwiek Andor 1 według mnie ze wszystkich wygrywa klimatem.
    I kurde, jednocześnie bym obejrzał coś nowego fajnego ze świata SW, ale z drugiej strony boję się co oni wymyślą. Drugi sezon Ashoki choćby na horyzoncie…

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. 1 sezon Ahsoki był dla mnie ogromnym zawodem, bo strasznie polubiłem tę postać w Wojnach klonów, a i Rebelianci mieli swoje znakomite momenty. Tymczasem serial miał fatalnie napisane dialogi, Dawson przez większość czasu stoi w nim z założonymi rękami i duma nad losem świata, a główną bohaterką została zupełnie potrzebnie Sabine. Nawet Thrawn się nie udał, bo zrobili z niego peplającego grubaska.
      Drugi sezon może zabrnąć w niezbadane rejony gdzieś na granicy mocy i magii i nie wiem, czy to się nam spodoba. Krąży sporo teorii o tym, co postać grana przez zmarłego Raya Stevensona będzie chciała zrobić i obawiam się, że będą chcieli na siłę wywrócić wszystko do góry nogami. Już te wszystkie zaświaty z kreskówek były przesadą.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. Co do 2 sezonu to według mnie skupienie się na związkach bohaterów było lekko na minus. Niepotrzebne były związki Andora z Bix, a także wszystkie inne, które pokazywano. Wiem, że opowieść o ludziach, ale w 1 sezonie tego nikomu nie brakowało.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
  3. O tym sezonie pisałem już pod poprzednim artykułem, więc teraz może odniosę się do czegoś innego. Po pierwsze miałem taką refleksję, ileż to musiało się namęczyć Imperium, żeby zbudować jedną gwiazdę śmierci. Zdobycie rzadkich minerałów, utalentowanych konstruktorów, utrzymanie tajemnicy. A w trzeciej części nowej trylogii Imperator wyciąga sobie z przysłowiowej dupy tysiąc (czy tam dziesięć tysięcy) krążowników, każdy z armatą o sile gwiazdy śmierci i hren. Po drugie, w nawiązaniu do konkluzji z artykułu, właśnie dlatego upierałem się zawsze, że prequele to bardzo dobre Gwiezdne Wojny. Zawierają te elementy, których autorowi brakuje w Andorze, przy czym wolne są od tego co denerwuje w nowej trylogii (i niektórych serialach) – wątków od czapy, deus ex machina i rzeczy wyciągniętych z dupy (mocy Rey, floty Imperatora, jego samego, itd. itp.). W bardzo jasny i co najważniejsze w wiarygodny sposób pokazują nam, skąd się wzięło Imperium i w jaki sposób Palpatine przejął władzę. Nowy porządek i Snoke to przy tym jakaś pieprzona japońska kreskówka. :/

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
    1. Front Obrony Prequeli jest z tobą, Robercie 😊

      Wiem, że Prequele miały swoje problemy, ale były logiczną ciągłością.

      Nawet te nieścisłości dało się wyjaśnić „Leia pamięta Padme z powodu Mocy” albo Owen i tak kłamie o Anakinie, więc jednocześnie kłamie więcej jakby go znał.

      Nigdy nie wybaczę Sequelom zniszczenia poświęcenia Anakina!

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Miód na moje serce. 😀 Ja mam do prequeli tylko dwa zastrzeżenia. Midichloriany, które nieco odarły Moc z jej magii, oraz mało wiarygodny powód przejścia Anakina na Ciemną Stronę. Realistyczniej byłoby, gdyby zamiast wierzyć dziadowi w jakieś pierdoły został Sithem z czystego draństwa. Z żądzy władzy i Mocy. Zwłaszcza że aktor znakomicie pasował aparycją do takich motywów. Te nieszczere oczy, te spojrzenia spode łba… 😉

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Wiesz film trochę tego nie tłumaczy, ale:

          Anakin robi awanturę o to, że nie jest Mistrzem, bo tylko Mistrzowie Jedi mają dostęp do specjalnych zbiorów biblioteki z holocronami. Anakin chciał użyć tego, by znaleźć sposób na ocalenie Padme samodzielnie. Zamykając mu tę drogę, Jedi wywołali urazę i sprawili, że musiał polegać na kanclerzu.

          Także powody upadku: uraza – Yoda nie daje mu rady w sprawie Padme, nie dają mu rangi mistrza – czyli dostępu do wiedzy, wysyłają Kenobiego do zabicia Grievesa bez niego, chociaż to on pokonał Dooku

          chęć ocalenia żony i dziecka

          przypadkowa pomoc w zabiciu Windu – wtedy Anakin wiedział, że Jedi mu nie wybaczą tego i nie wyboru – to stary numer Sithów, by postawić adepta w sytacji pozornie niemożliwej. Plagueis zrobił to samo z Palpatinem – Sheev właśnie miał wybuch gniewu i zamordował swoją rodzinę, która była toksyczna. Muun wtedy zaczął mówić jak sprawy są przesądzone, Jedi mu nie pomogą i jego droga to bycie Sithem.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Ograniczmy się do filmów. Jak zapewne 90% widzów nie interesują mnie jakieś wyjaśnienia z książek, gier czy animacji, które nie wiadomo kto robił, po co, ani jak długo po filmach Lucasa. Jestem tylko zwykłym kinomanem. 🙂

            „Anakin chciał użyć tego, by znaleźć sposób na ocalenie Padme samodzielnie.”

            Właśnie. Ocalenie przed czym? Przed kim? Co jej zagrażało, u diabła? Oczywiście poza nim samym i toksycznym związkiem. A nawet gdyby zagrażało, to jako Jedi powinien doskonale wiedzieć, że śmierć jest naturalnym porządkiem rzeczy i na każdego musi przyjść. To właśnie tego motywu nie oddali należycie. Powiedzmy sobie szczerze – w każdym innym filmie uznalibyśmy to za piramidalną bzdurę. A scenarzysta, który przyszedłby z takim scenariuszem, wyleciałby za drzwi każdej wytwórni. Miałoby to może jakieś śladowe ilości sensu jedynie w przypadku, gdyby Anakin był niespełna rozumu. A nie był. Był człowiekiem chorobliwie zazdrosnym, stale pożądającym większej mocy i większego uznania. I na swój prywatny użytek tak właśnie tłumaczę sobie jego przejście na Ciemną Stronę, a te bzdury o Padmee to tylko jego wykręty przed innymi i przed samym sobą.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. Przed wizjami, które już pokazały, że są prawdziwe (jego matka).

              Wiedział, że Padme umiera przy porodzie, więc on potrzebował nadnaturalnej mocy do zatrzymania takiego rodzaju śmierci.

              Jedi nie dali mu tego, więc sprzedał duszę za wiedzę, której Sidious nawet nie miał. Bo zabił swojego mistrza i sekret umarł z nim. Tylko Palpatine mówi, że nie ma tej wiedzy, dopiero kiedy już Anakin pomógł w śmierci Windu i właściwie nie ma już wyjścia poza dołączeniem do Sidiousa.

              Więc no dobrze, jeśli mówimy, że Anakin nie tyle upadł z powodu Padme, ale to był linka, która poprowadziła go do pułapki Palpatine’a, gdzie jedynym wyborem było przejście na Ciemną Stronę. Bo walka z Sidiousem skończyłaby się śmiercią. Gdyby Anakin nie poszedł do tego biura to miałby jeszcze opcje wyboru, ale w jego głowie, kiedy już pomógł w zabiciu Windu to nie mógł wrócić do Jedi, więc zostało mu tylko zostanie Sithem, które tłumaczy sobie dobrem wyższym jakim jest ocalenie żony i dziecka od potencjalnej śmierci w połogu.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Wszystko pięknie, tylko nic z tego nie było w filmach. Prequele opowiadały ciekawą historię, ale scenariusze miały tragicznie źle napisane. Przemiana Anakina dokonuje się dosłownie w kilka chwil, a rada Jedi działa skrajnie głupio.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
                1. Rada działa jak zawsze. Tylko Anakin nagle zaczyna zachowywać się jak szaleniec. Jeden z tych co to z dnia na dzień owijają sobie łeb folią aluminiową i zaczynają powtarzać „oni nadchodzą, oni nadchodzą”. Staje się kimś zupełnie irracjonalnym. Za szybko to wszystko aby rozwinęła mu się tak zaawansowana paranoja.

                  To mi się podoba 0
                  To mi się nie podoba 0
      2. Rozszerzona Zemsta Sithów mogłaby walczyć o miano najlepszego filmu 😉

        Do tego serial Wojny Klonów trzeba tu doliczyć do prequeli.
        Pomysł był znakomity, tylko wykonanie miejscami zakrawało o głupote. Ale to do wybaczenia 🙂

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button