
Taylor Sheridan powraca ze swoją wizją Ameryki. Po fatalnym zakończeniu „Yellowstone”, ale przede wszystkim po bardzo nudnym pierwszym sezonie „1923”, nie miałem specjalnych oczekiwań co do drugiej odsłony tego konkretnego pokolenia Duttonów. Tymczasem Taylor po raz kolejny mnie zaskoczył, najpierw pozytywnie, a później absolutnie negatywnie. Sinusoida w 1923 jest niepokojąca, bo wskazuje, że Sheridan nie potrafi wycisnąć maksimum ze wszystkich wątków, które porusza, a w niektórych miejscach zwyczajnie odpływa od głównego nurtu zupełnie bez sensu i bez wyjaśnienia po co.
Podróż ponad celem
W serialu co najmniej dwa razy pada słowo „Odyseja”. I rzeczywiście „1923” jest opowieścią drogi. Momentami naprawdę wspaniałą i zapierającą dech w piersiach. Dwójka naszych głównych bohaterów Spencer (Brandon Sklenar) oraz Alex (Julia Schlaepfer) zostaje rozdzielona gdzieś na Morzu Śródziemnym (chyba w okolicach Marsylii). Obiecują sobie, że jeszcze się spotkają. Spencer wyrusza w podróż do domu ogarniętego wojną, natomiast jego żona zostaje „uwięziona” w rodzinnej rezydencji. Tak zaczyna się drugi sezon dla tego skomplikowanego małżeństwa.
A co dzieje się na ranczo? To co zwykle. Stagnacja. Zagrożenie niby jest, ale tak jakby go nie było. Wszystko stoi w miejscu tak jak przez większość pierwszego sezonu. Sheridan nie bardzo ma pomysł, jak w dłuższej perspektywie rozegrać sprawę ziemi. Oczywiście wpada na jeden świetny pomysł, ale o tym później.
Cały sezon jest bowiem w 90% skupiony na podróży Alex i Sapncera. Kobieta ucieka z domu, by dołączyć do ukochanego w Montanie. Ich droga do celu będzie jednak zgoła inna. Sheridan uwielbia pokazywać kobiety w opałach, które doświadczają męskiej przemocy. Nie inaczej jest w „1923”. Odcinek poświęcony temu, jak Alex dopływa do Ameryki jest wart zapamiętania. Niezwykle zniuansowany i delikatny porusza wiele wątków, poczynając od niechęci do imigrantów, którzy rzekomo będą tylko żerować na zdrowej tkance Stanów Zjednoczonych, poprzez dokładne oględziny lekarskie wiążące się z ogromnym upokorzeniem, aż do testu na przydatność, który najczęściej ogranicza się do zapłaty za pobyt w naturze.
To, jak Sheridan upokarza Alex, jest bardzo symptomatyczne. Fani „Yellowstone” pamiętają na pewno, jaki los Taylor zgotował Beth (Kelly Reilly). On zwyczajnie lubi pokazywać różnice między światem męskim i żeńskim, ale lubi także pokazywać, jak silne są wykreowane przez niego postaci kobiece. Jak nigdy się nie poddają i jakimi są wojowniczkami.
Tymczasem dla Spencera Sheridan przygotował istną sielankę. Jego podróż jest skomplikowana i nazbyt często odbija w bok, ale nie spotykają go takie nieprzyjemności jak jego żonę. Spencer to kowboj z krwi i kości, twardy i nieustępliwy, niemal nierealny. Nic nie jest w stanie nim wstrząsnąć, każdy czuje przed nim ogromny respekt. Spencer jest bohaterem i nic nie ma prawa tego zmienić.
Ogromnym minusem serialu jest z kolei naiwność postaci drugoplanowych. Widać to pod koniec sezonu. Dwie przypadkowe osoby poświęcają własne wygodne życie tylko po to, by jedno z małżonków dotarło do Montany. Sceny z udziałem tej trójki są kompletnie oderwane od rzeczywistości, podobnie jak scena wcześniaka, który nie mając odpowiednio wykształconych płuc minutę po urodzeniu ciągnie pokarm prosto z piersi. Czasami Sheridan przeszarżowuje w swoich pomysłach. Na szczęście dzieje się to rzadko, ale kiedy już, to bardzo mocno razi to w oczy.
Winter is coming
Pisałem, że Sheridan nie bardzo ma pomysł, jak ukazać, co właściwie dzieje się na ranczo w oczekiwaniu na Spencera. W większości jest to prawda. Jednak twórca serialu wpadł na niezły pomysł. Skoro i tak nic się dzieje, to niech nie dzieje się zimą. W ten sposób będzie można przynajmniej pokazać surowy klimat górzystej Montany, a może także walkę człowieka z przyrodą. Na ranczo serial zagląda relatywnie rzadko, ale są to wizyty intensywne.
Walka ze wściekłym wilkiem, prowizoryczna operacja oraz rozmowy o tym, co będzie się działo, kiedy śnieg wreszcie stopnieje. Dzięki temu zabiegowi można w łatwy sposób wyjaśnić, dlaczego wojna o ziemię stała się zimną wojną bez choćby najmniejszych incydentów.
W takim klimacie wreszcie można podziwiać grę aktorską Harrisona Forda i Helen Mirren. Wydawało się pewne, że ta dwójka doskonałych aktorów prędzej czy później wejdzie na wysoki poziom. Pierwszy sezon praktycznie im na to nie pozwolił, w drugim jest z tym o wiele lepiej. Podobnie jest z Timothym Daltonem, który naprawdę porywa w każdej scenie, w której bierze udział.
Sheridan pokazał przy okazji, jak jeszcze sto lat temu wyglądał świat, zwłaszcza trudności z przekazywaniem informacji i podróżowaniem, a nawet z wyżywieniem. To wydaje się być abstrakcyjne, a przecież wciąż żyją ludzie, którzy w takich warunkach się wychowywali. Obok siebie funkcjonuje pokolenie smartfonów oraz to, które w młodości nie wiedziało, co to elektryczność. Z jednej strony Sheridan pokazuje, jak bardzo świat zmienił się przez 40 lat od czasu poprzedniego spin-offu („1883„), z drugiej uświadamia widza, jak daleko jeszcze do udogodnień czasów współczesnych.
Sheridan znów doskonale sprawdza się jako bajarz, ale w przeciwieństwie do początkowych sezonów „Yellowstone”, a zwłaszcza do „1883”, nie potrafi czasami zachować umiaru, co pokazuje totalnie poboczny wątek Indianki dręczonej w katolickiej szkole. Już w pierwszym sezonie poświęcono temu tematowi zbyt wiele czasu. W drugim rozwleczono go do granic możliwości, by na końcu mrugnąć do widza okiem, że jednak ma to powiązanie z całym Yelowversum.
Dom dusz
Drugi sezon 1923 ogląda się naprawdę bardzo dobrze. Widać dużą zwyżkę formy. Kto zakochał się w początkach oryginalnego „Yellowstone”, ten nie będzie narzekał na te sześć odcinków. A dlaczego sześć, skoro sezon liczy siedem odcinków? Bo zwieńczenie tego serialu to coś, czemu można by poświęcić osobny artykuł. Finał „1923” trwa dwie godziny i jest wypełniony po brzegi akcją, ale też kompletnymi głupotami. Oczywiście kto przedłoży naprawdę widowiskową strzelaninę ponad logikę, ten będzie w pełni ukontentowany. Jednak jeśli ostatni sezon „Yellowstone” uważacie za totalną porażkę, to ostatnie pół godziny tego finału będzie dla was jak odświeżenie sobie tamtego koszmarku.
Taylor Sheridan kompletnie nie dowiózł samego zakończenia. Po to budował całą historię tej gałęzi rodu Duttonów, żeby zamknąć ją zakulisowym głosem narratorki, streszczającej dalsze losy Spencera? Wygląda to tak, jak gdyby sam twórca był zmęczony tematem „1923” i chciał uciąć ten temat. Jak gdyby najpierw się rozgadał, a potem nie miał pomysłu na puentę, więc zostawił tylko, że jakoś tam potem to wszystko poszło.
Mało w tym zakończeniu duszy „Yellowstone”, miało wyjść podobnie do „1883”, ale tam zakończenie totalnie zmiażdżyło, było absolutnym wyciskaczem łez. Tymczasem tutaj przeszło jakby kompletnie bez echa. Nie wiem, czego zabrakło, bo na pewno nie czasu. W tych odcinkach zmieściło się naprawdę sporo niepotrzebnego materiału, a nie zmieściło się godne zakończenie wątków zarówno postaci granych przez Forda i Mirren, jak i wątku samego Spencera. Ten odcinek historii Duttonów został pozbawiony duszy. Liczyła się sama droga do celu, a nie to, co znalazło się na jej końcu. To serial ze świata „Yellowstone”, ale tak jakby trochę bez samego „Yellowstone”. Magia gdzieś uleciała i choć wszystko dobrze się zapowiadało, to finalnie pozostał pewien niesmak. Tyle czekania i zamiast wybuchu widz otrzymał niewypał. Szkoda, że tak to się zakończyło.
1923 (sezon 2)
-
Ocena kuby - 6/10
6/10
Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:
Regulamin zamieszczania komentarzy
Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:
[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]