Wiecie, dlaczego nie lubię „Przebudzenia mocy” i generalnie całej trylogii sequeli? Pomijając wszystkie problemy ze scenariuszem, brakiem planu na całość, brakiem ciągów przyczynowo skutkowych. Najbardziej nie lubię za to, że próbując opowiedzieć tę samą historię co oryginalna trylogia, depcze całą spuściznę i spuszcza ją w toalecie bez mrugnięcia okiem. Cała saga ujęta w filmach 1-6 nie ma znaczenia, nic się nie zmieniło. Minęło 30 lat i jest nowe Imperium, nowa Rebelia, nowa Łucja Skywalker i kij wam w oko, jeśli myśleliście, że Luke, Han i Leia cokolwiek zmienili swoim poświęceniem, nie mówiąc o ofiarach.
„Człowieku, co nas obchodzą Gwiezdne wojny? Miał być Gladiator II kurde bele!” Spokojnie, będzie.
Zacznę może od prywaty. Byłem na jedynce w kinie i nie podobało mi się. Miałem hopla na punkcie historii starożytnej, film reklamowano jako wielkie widowisko historyczne, a z historią wspólne ma głównie nazwy geograficzne i imiona. Drugie podejście odbyło się bez oczekiwań i „Gladiator” z miejsca trafił do absolutnego topu wszech czasów. Do dziś oglądam co najmniej raz w roku. Ostatnio tydzień temu w ramach przygotowań do premiery sequela. Oczywiście nic się nie zestarzał i dalej tak samo wzrusza, bawi („ARE YOU NOT ENTERTAINED???”) i emocjonuje. Natomiast dwójka…
Pierwsze sceny opowiadają nam w telegraficznym skrócie historię z jedynki. Taki zabieg zawsze budzi we mnie lekki niepokój, bo to trochę jakby twórcy na dzień dobry chcieli powiedzieć: „Ej, pamiętacie, jakie to było fajne? Na pewno pamiętacie? Spójrzcie jeszcze raz!”. Później pojawia się plansza (tu wracamy do „Gwiezdnych wojen”), że minęło 16 lat, a Rzym jest w jeszcze gorszym stanie niż za Kommodusa, jeszcze bardziej nie ma nadziei na zmiany, ale przecież pojawia się niewolnik, który stanie się gladiatorem i gladiator, który wyzwie… dość!
Nie dam rady, nie mogę, nie mam cierpliwości. Fabuła jest bezczelną kalką i nawet nie próbuje udawać choćby minimalnej inwencji. Wszystko jest takie samo, tylko gorsze. Paul Mescal gra Lucjusza, syna Lucilli z pierwszej odsłony, dla niepoznaki zwie się Hanno. Traci bliską osobę, trafia do niewoli, z niewoli na arenę, a tam musi stawić czoło władzy Rzymu.
Władzę reprezentują dwaj cesarze, bracia bliźniacy: Geta (Joseph Quinn) i Karakalla (Fred Hechinger). Groteskowe i dramatycznie przerysowane wersje Kommodusa albo innego Jokera. Mieli być przerażający, potworni i bezlitośni, a wyglądają (i zachowują się) jak dwóch przypadkowych klaunów. Kommodus bywał bezbronny i groteskowy w swoim gniewie, ale to wszystko było pod pełną kontrolą Phoenixa. Nawet niezamierzona śmieszność postaci była zamierzonym zabiegiem aktora. Tutaj mamy brak kontroli i jazdę bez trzymanki, nie ma chyba jednej sceny, w której cesarski duet można brać serio.
Wspomniany Mescal też zaczyna kiepsko pod kątem gry aktorskiej, w miarę trwania filmu trochę się rozkręca, ale nawet w najlepszych momentach ma ledwie procent tej charyzmy, którą miał Crowe. Zresztą nie wiadomo właściwie ani skąd u Hanno umiejętności walki, ani zdolności wojskowe. Ma, bo ma, bo w jedynce tytułowy gladiator też miał.
Hanno, czyli tak naprawdę Lucjusz, który musiał uciec sam (!) na pustynię (!!), bo Rzym po śmierci Kommodusa okazał się być bardziej niebezpieczny (!!!) niż przed i to dosłownie minuty (!!!!) po śmierci Maximusa. Tego ostatniego wkręcono zresztą w ojcostwo i dopełnia się obraz defekacji twórców na pierwszą część. Nasz generał, niewolnik i gladiator, prawdziwy, honorowy bohater z jedynki zdradził swoją żonę z Lucillą. Wiem wiem, pamiętam, że oni mieli jakąś przeszłość, ale dość wyraźnie było powiedziane, że to dawne czasy. Poza tym jego syn był w podobnym wieku co Lucjusz. Czemu więc nagle ten jest jego synem? Ano po to, żeby sztucznie skleić obie produkcje.
Na drugim planie wraca na ekran Connie Nielsen, ale poza tym, że jest, niewiele można powiedzieć. Rzuca dokładnie te same hasła, zawiązuje podobny spisek i znów (nie martwcie się, to żaden spoiler) nie wychodzi. Lucilla to prawdopodobnie najgorszy kombinator w historii świata. Od jej planów gorsze miał tylko Mózg wraz z Pinkim.
Nielsen partneruje widywany ostatnio dosłownie wszędzie Pedro Pascal. Gra on generała Marka Akacjusza, który jest lżejszą wersją Maximusa i ma podobne rozterki, więc musi przejść podobną drogę, ale… niestety jest na drugim planie, więc jak zbierzemy do kupy sceny z jego udziałem – wątek trwa 15 minut i nie ma sensu. Po prostu ktoś musiał symulować ten element z jedynki, skoro już główny bohater nie mógł.
Obok wspomnianych postaci swoje intrygi snuje Makrynus, odpowiednik Proximo z oryginału. Właściciel gladiatorów z własnym pomysłem na przyszłość Rzymu. Grający go Denzel Washington ewidentnie najlepiej wypadł z całej obsady. Widać, ile frajdy sprawiła mu rola. Problem w tym, że facet gra trochę nową inkarnację swojej postaci z „Dnia próby”, a trochę nowojorskiego gangusa, który pnie się po szczeblach mafijnej hierarchii. Na pewno bawi swoim występem, ale do realiów przestawionych w filmie pasuje… no tak, jak mógłby pasować gangster do starożytnego Rzymu.
Może chociaż warstwa audiowizualna jest warta wizyty w kinie? Chciałbym tak napisać, ale nie mogę. Muzyka składa się głównie z wariacji oryginalnych motywów, które delikatnie przerobił Harry Gregson-Williams, plus kilka innych utworów zupełnie niezapadających w pamięć.
Natomiast strona wizualna… o jejku, o jejku jej. „Gladiator II” jest dużo brzydszy od poprzednika praktycznie pod każdym względem. Kostiumy wyglądają bogato, ale już wiele dekoracji i elementów scenografii to tandeta wykonana z dykty i styropianu. Efekty specjalne są koszmarne.
Walka na arenie z małpami wygenerowanymi w całości w CGI to sceny żywcem wyjęte z niesławnej areny w „Ataku klonów” (znów te stare warsy!). Nie lepiej jest, kiedy w Koloseum pojawiają się cyfrowe rekiny, a gladiatorzy odgrywają bitwę morską. O komputerowo generowanym nosorożcu już żal wspominać. W oryginale walki na arenie i zachowania Maximusa były sposobem na opowiadanie historii. Tutaj sceny walk są, bo musiały być i tyle. Trwają krótko, nie są ani ciekawie, ani specjalnie widowiskowe. Wspomniany nosorożec jest doskonałym przykładem. Miał siać terror, po minucie wpadł w ścianę, po czym wstał i stał sobie smutny i jęczący obok, bo nie był już reżyserowi potrzebny…
Dobrze, było dużo marudzenia, czas na pochwały. Niewiele, ale zawsze coś, bo trzeba być uczciwym. Bardzo podobał mi się pojedynek Akacjusza z Hanno. Był zdecydowanie za krótki, ale – mimo braku sensownej podbudowy emocjonalnej – choreografia i sposób filmowania starcia przypominają oryginał i tylko żal, że nie ma tego więcej. Nie można też Scottowi odmówić rozmachu. Pierwsza bitwa wygląda nieźle. Nie tak dobrze i krwawo jak oryginalna, otwierająca jedynkę, ale nadal jest bardzo widowiskowo, a zderzenie dwóch armii może robić wrażenie. Pochwaliłbym jeszcze występ Denzela, ale – jak mówiłem – to jest fajnie zagrana rola z zupełnie innego filmu.
„Gladiator II” nie jest samodzielną produkcją i ani przez chwilę nie próbuje nawet udawać, że stoi na własnych nogach. Wrzuca bezczelnie sceny z jedynki zamiast retrospekcji, imię Maximusa odmienia przez wszystkie przypadki (serio, przez cały seans pada 20+ razy), cytuje bohaterów z poprzedniej części i próbuje na siłę sklejać motywację nowych postaci z tym, co znamy z oryginału. Sztucznie, bez pomysłu i bez sensu. Główny bohater odrzuca swoją przeszłość i pochodzenie, żeby nagle, bez powodu zmienić zdanie i wylać z siebie słowotok nadętych banałów.
Nie ma w filmie stawki, nie ma emocji, ciężko komukolwiek kibicować, bo nie ma bohaterów, nie ma ludzi z krwi i kości. Są papierowe awatary deklamujące co trochę jakieś patetyczne banialuki z obowiązkowym imieniem „Maximus”, albo coś związanego ze „snem/marzeniem o Rzymie” Marka Aureliusza. Byle przylepić cokolwiek z oryginału. Nawet tytuł dali przekomiczny, bo w czołówce nie pojawia się Gladiator II, ale ze środkowego I robią się dwa. GladIIator. Z drugiej strony, na co można było liczyć przy scenariuszu pisanym przez Davida Scarpę? Autora takich hitów jak „Napoleon” czy „Dzień, w którym zatrzymała się ziemia”…
Nie lubię (choć jest piękny) „Prometeusza”, ale tam Ridley Scott chociaż próbował czegoś nowego i oryginalnego. Nie robił na siłę remake’u „Obcego„. Tutaj poszedł jak smutni panowie w garniturach od tabelek w Excelu. Jeszcze raz to samo, tylko pozmieniajcie parę bajerów i może się sprzeda.
„Nazywam się Maximus Decimus Meridius, dowódca wojsk północnych, generał legionów Feliks, lojalny sługa prawdziwego cesarza, Marka Aureliusza. Ojciec zamordowanego syna, mąż zamordowanej żony, których pomszczę w tym życiu lub następnym”.
Pamiętacie tę scenę? No jasne, że tak! Sam znam ten monolog na pamięć. Przypomnijcie sobie emocje odczuwane, kiedy przeżywaliście ten moment po raz pierwszy. W całym sequelu nie ma nawet krzty tej emocjonalnej podbudowy, której kulminacją było ujawnienie prawdziwej tożsamości Kommodusowi. „Gladiator II” czy tam „GladIIator” nie jest godzien całować rzemyków w sandałach pierwszemu „Gladiatorowi”. Sequel jest po prostu – używając języka potocznego – prawdziwą dwójką.
Gladiator II
-
Ocena SithFroga - 3/10
3/10
Czyli takie 9/10
Zastanawiam się co zachodzi w głowie twórcy przez lata, że w jakimś momencie swojego życia potrafi nakręcić np. Gladiatora a ileś lat doświadczeń i przeżyć później już tylko Gladiatora II. Przy czym w obu przypadkach uważając, że to co robi jest dobrym kinem. Czy traci w jakiś sposób kontakt z rzeczywistością, czy ma to tak naprawdę w dupie, czy źle odczytuje oczekiwania widzów i sądzi, że jak będzie „więcej wszystkiego” to będzie bardziej na czasie? Dla mnie to jest zagadka.
Hajz
Generalnie szedłem z dużymi oczekiwaniami i finalnie mogę podpisać się pod recenzja w całości. Dodałbym jeszcze ze Hanno w 3 walki(bez sensowne na marginesie) nagle staje się legenda, w drugiej walce już cala szkoła gladiatorów traktuje go jako lidera, pomimo ze jak rozumiem scenę z ziarnem to do tej pory był rolnikiem. A już końcówka gdzie legion nagle staje po stronie niewolnika którego pierwszy raz widzi, powodowały ze zastanawiałem się czemu ktoś nie przeczytał tego scenariusza przed nakręceniem tego gniota. Mnie osobiście nie przypadła do gustu rola Denzela, która była jakoś zbyt przejaskrawiona, przypominał złe napisanego antagonistę z marvela.
O tym kto zdradzi w spisku lucilli można bylo się dowiedzieć po facjacie członka senatu, ze on na pewno ich zdradzi ponownie.
Z plusów przychodzi mi do głowy jedynie rola małpki.
Na dodatek ów niewolnik, który zaraz ma stanąć na czele maszerującego legionu jest przez pretorian przepuszczany, przejeżdża sobie obok nich jak gdyby nigdy nic. A sam Denzel mający za sobą armię, liczniejszą niż przybyły legion stawia cały swój misternie tkany plan na szali w walce przeciwko dużo młodszemu, sprawniejszemu i doskonale walczącemu mistrzowi areny gladiatorów, której nie mógł wygrać. Co nim kierowało w tym momencie? Ano nie wiadomo, po prostu trzeba było zmierzać do końca filmu i pieniądze były już pewnie na wyczerpaniu.