Siedząc ostatnio w biurze i mając wątpliwą przyjemność słuchania kolejny dzień tej samej, ogranej do niemożliwości playlisty w jednej z popularnych stacji radiowych, zacząłem się zastanawiać, czy istnieje coś takiego jak torturowanie za pomocą muzyki. Okazało się, że owszem i wcale nie wymyślili tego polscy radiowcy.
Źródła są bardzo oszczędne na temat czasów sprzed drugiej wojny światowej, zapewne dlatego, że żadne prawo nie zakazywało wtedy postępowania z więźniami wedle uznania i obowiązywała pełna dowolność w sposobach wydobywania zeznań, czy też umilania pobytów w odosobnieniu. Wszystko zmieniła przyjęta krótko po wojnie Powszechna Deklaracja Praw Człowieka i kilka innych dokumentów, które popsuły niektórym zabawę i zakazały tortur. Tu do akcji wkroczyli prawnicy i interpretatorzy przepisów, którzy w wyniku dogłębnych analiz uznali, że “tortury” to termin dość pojemny i jak się dobrze zastanowić, to zawsze można zełgać, że przecież “wysoki sądzie, nikt tu nikogo nie dotykał, ani nie bił”. W ten sposób powstała cała gałąź nauki, badająca wpływ tak zwanej deprywacji sensorycznej na organizm człowieka. Chodziło o to, żeby za pomocą różnych bodźców, bez fizycznego kontaktu, zmusić delikwenta do współpracy. DaeL pisał już kiedyś o białych torturach, a mi wspomniane radio przypomniało artykuły o Amerykanach katujących arabskich więźniów muzyką.
Pierwsze dobrze udokumentowane wzmianki o zastosowaniu muzyki przeciwko więźniom pochodzą z zeznań osadzonych w Grecji i Urugwaju, którzy obok podtapiania, rażenia prądem, czy podduszania, wspominali również o bardzo głośnej muzyce granej non stop w celi, która stopniowo doprowadzała do szaleństwa, nie pozwalała spać i wykańczała psychicznie nawet największych twardzieli. Podobne techniki stosowano w Irlandii Północnej, Izraelu, Chinach, czy Rosji. Znane są przypadki, że osadzeni jako najbardziej uciążliwe wymieniali właśnie dręczenie głośną muzyką, a dopiero potem podłączanie elektrod do genitaliów.
O sile muzyki mogą też świadczyć dwa zdarzenia, kiedy używano jej do wprowadzania zamętu u przeciwnika jeszcze nieschwytanego. W roku 1989 generał Noriega skrył się wraz z przedstawicielami swojego reżimu w ambasadzie Watykanu w Panamie, która udzieliła uciekinierom azylu. Armia amerykańska, niosąca ze sobą demokrację, otoczyła obiekt i rozpoczęła wojnę psychologiczną: sprowadzono sprzęt estradowy i uraczono wroga koncertem, jakiego jeszcze nie słyszał. Po ponad tygodniu i po oficjalnym proteście Stolicy Apostolskiej generał Noriega, znany miłośnik opery, poddał się. Co skłoniło go do tej decyzji? Van Halen (Panama), The Clash (I Fought The Law), U2 (All I Want Is You), Bruce Cockburn (If I Had A Rocket Launcher), a także Black Sabbath, Judas Priest oraz Howard Stern, którego program nadawano z helikoptera krążącego nad ambasadą. Oczywiście rolą muzyki było nie tylko zdenerwowanie przeciwnika, ale również zagłuszanie tajnych rozmów prowadzonych za pośrednictwem służb dyplomatycznych.
Innym przykładem na to, że muzyka przydaje się równie mocno co dobry moździerz, są wydarzenia z roku 1993, kiedy służby federalne oraz armia USA otoczyły siedzibę religijnej sekty Gałąź Dawidowa. W czasie 51-dniowego oblężenia jedną z metod na osłabienie morale kultystów było odtwarzanie o różnych porach dnia i nocy tybetańskich śpiewów, kolęd oraz utworu “These Boots are Made for Walking” w wykonaniu Nancy Sinatry. Gruby kaliber, a efekt średni, bo w czasie szturmu życie straciło 86 osób, w tym kobiety i dzieci…
Jest jednak jedna piosenka, która ma moc bardziej niszczycielską niż nawet najostrzejszy death metal grany 24/7. Utwór, który podobno nawet polityków zmusiłby do mówienia prawdy, a Jacka Sasina do oddania 70 milionów. Stosowali go Amerykanie w więzieniach na Bliskim Wschodzie, Guantanamo, a kto wie, może i w Klewkach, obok Metalliki, Britney Spears, Dona McLeana i różnej maści raperów. Za pozwoleniem najwyższych władz państwowych oraz DaeLa prezentuję wam najbardziej złowieszczy utwór na więziennej liście przebojów. I następnym razem zastanówcie się, kiedy, jak ja, będziecie narzekać na kiepskie radio w pracy.
Van Halen- Panama… W Panamie 😀 😀 😀
Niedawno w Family Guy był odcinek w którym ten utwór grał główną rolę.
A propos tortur muzycznych i Family Guy:
https://youtu.be/zUi5xKQXG6I
The Bird is the Word! Uwielbiam ten kawałek (i Family Guy).
Amerykanie się nie znają – puściliby Urszulę Dudziak czy Mandarynę. Torturowani zaczęliby „śpiewać” po 5 minutach.
Phi, ale mi odkrycie. Za pomocą muzyki torturowano już w starożytnych Chinach (zdaje się, że nawet Sun Tzu coś o tym wspomina). Oczywiście zorganizowanie tego wtedy było bardziej kłopotliwe, bo grać musiała żywa orkiestra, ale czego się nie robi dla wrogów… 🙂
Muzyczne tortury i ani słowa o Billie Eilish??
Tutaj przykład w wykonaniu bałkańskich braci Słowian: https://youtu.be/UQZ3ea9w3pM
Aż dziwne, że nic o Zenku przecież ten człowiek torturuje nasz naród niemal 24/7. Jak nie koncertuje to w reklamach występuje, jak nie robią o nim filmu to jakiś dokument znowu, albo u Wojewódzkiego wystąpi. I ciągle tym skrzeczącym żabim głosem „raczy” nasze uszy.
Może to też jakaś forma wojny psychologicznej?
Przyjedź na Górny Śląsk, posłuchaj miejscowego radia przez 10 minut z miejscową, folwarczną muzyką i dopiero przekonasz się, kto naprawdę tworzy prawdziwe tortury dla uszu.
Myślę, że największą muzyczną torturą jest śpiew w wprost stworzonym do tego języku Goethego 😉
O przepraszam! Kraftwerk tylko po niemiecku! Rammsteinem i Laibachem też nie pogardzę.
Niemieckie zespoły i piosenki w ich rodzimym języku w większości są wcale dobre.
Znam Listę Śląskich Szlagierów. Tego się nie da odsłyszeć.
Chyba każdy utwór zapętlony i słuchany głośno przez wiele godzin odniesie podobny efekt.