Miejsce akcji: miasteczko na prowincji, gdzie Polska A, Polsce B, każe się całować w d…
Bohater: Rajmund Marficki, społecznie niedostosowany właściciel lokalnego biura detektywistycznego, agencji ochrony i zakładu pogrzebowego.
Autor: ja… i Ty.
Soból albański to – w zamierzeniu – humorystyczna, odcinkowa i interaktywna opowieść detektywistyczna. Każdy epizod kończyć będzie się dylematem. I od Ciebie, drogi czytelniku, zależeć będzie, jak ten dylemat zostanie rozstrzygnięty. Wystarczy, że wejdziesz do odpowiedniego tematu na naszym FORUM i tam wyrazisz swoją opinię. Czy dzięki Twoim decyzjom detektyw Marficki rozwiąże kolejną sprawę? A może po prostu jego zakład pogrzebowy zdobędzie nowych klientów? Przekonamy się.
Soból albański. Odcinek 1: Damulka w Czerni.
Było południe. Środek upalnego, lipcowego dnia. Siedziałem w zaciemnionym biurze, zerkając przez opuszczone żaluzje na wyludnione ulice. Miasto było bardziej puste niż moje konto, bardziej martwe niż moje życie towarzyskie i bardziej spocone niż… Nie, miasto się wprawdzie nie pociło, ale lepiąc się do fotela nie mogłem wymyślić innej metafory.
Przeklinałem właśnie zepsutą instalację elektryczną, przez którą nie działał wentylator, gdy pod budynek podjechał samochód. Agresywny, sportowy i wściekle czerwony – jak Dariusz Szpakowski na Gali Mistrzów Sportu. Z auta wysiadła kobieta w czerni. Zakonnica – pomyślałem, ale nałożywszy okulary zweryfikowałem ten pogląd. Jednak nie zakonnica. Być może wprost przeciwnie.
Domyśliłem się, że szła do mojego biura. W tej starej, walącej się ruderze pomieszczenia wynajmowałem tylko ja oraz pan Hong Gil-dong – pośrednik pracy reprezentujący rząd Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Nigdy nie byłem pewien czy to ta dobra Korea, czy ta zła – która strzeliła nam dwie bramki na Mundialu.
Nim się spostrzegłem korytarz prowadzący do mojego biura wypełnił miarowy stukot obcasów. Trzeba było dodać sobie trochę aury profesjonalizmu. Na znalezienie spodni i koszuli nie miałem czasu, więc zarzuciłem prochowiec, usunąłem nieprzyjemny zapach z ust łykiem burbona i ponownie rozparłem się wygodnie w fotelu.
– Wejść! – powiedziałem głośno, jeszcze zanim rozległo się brzęczenie interkomu. Chciałem kobiecie oszczędzić kłopotu. Poza tym bez prądu dzwonek i tak nie działał.
Od momentu, kiedy przestąpiła próg, czułem, że ta Damulka oznacza kłopoty. Zrobiła przeciąg przez który sfrunęły wszystkie papiery z mojego biurka. Mimo tego wiedziałem też, że nie będę w stanie jej odmówić. Jej zapach, szelest czarnej sukienki, ledwo widoczny w zaciemnionym pomieszczeniu zarys kształtów – to wszystko urzekało. Mógłbym godzinami patrzeć, jak hipnotyzująco kręci biodrami próbując obejść leżące na podłodze butelki.
– Pan Aron Erber? – spytały gładkim głosem skryte za woalką usta.
Cholerny szyld i odpadające litery. Powinienem był je dawno temu naprawić.
– Tak mówią na mnie na ulicy – odparłem – Naprawdę nazywam się Rajmund Marficki. Agencja CHARON i CERBER. Usługi detektywistyczne, ochroniarskie i pogrzebowe. W czym mogę służyć panno…?
– Pani. Nazywam się Anna Batożek. Potrzebuję pańskiej… pomocy. – jej głos zadrżał lekko, ale po chwili odzyskał swą dźwięczność – Mój mąż nie żyje.
Czyli jednak panna – powiedziałem sam do siebie. Niestety na głos.
– Widzi pan – ciągnęła niezrażona Damulka – policja twierdzi, że to było samobójstwo, ale ja sądzę, że mojego męża… zamordowano.
Zapadła cisza. Kobieta poprawiła wydostający się spod żałobnej woalki niesforny pukiel blond włosów. Oddychała powoli i głęboko, z trudem panując nad emocjami. Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w jej podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową, po czym oznajmiłem swoją decyzję.
– Podejmę się tej sprawy.
– Dziękuję. – wyszeptała pochlipując.
– Wszystko, czego pani potrzebuje. – powiedziałem unosząc porozumiewawczo brwi. – Wszystko – dodałem oblizując porozumiewawczo wargi. Ale kobieta, zatopiona w myślach o zmarłym mężu, chyba już mnie nie słyszała. Nawet moje porozumiewawcze ruchy biodrami musiały ujść jej uwadze, co trochę mnie zirytowało, bo wykonując je o mało nie wywróciłem fotela.
Damulka zostawiła na biurku wizytówkę z adresem, odwróciła się i zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
***
Sprawa dotyczyła trupa, a jednak nie cierpiała zwłoki. To się chyba nazywa – ironia losu.
Do pracy wziąłem się niemal natychmiast. W koszu na makulaturę sąsiadów znalazłem artykuły prasowe, które pomogły rzucić nieco światła na sprawę morderstwa. Rzeczywiście kilka rzeczy wydawało się nie grać. Armand Batożek w chwili śmierci był niespełna czterdziestoletnim, emerytowanym piłkarzem. Karierę zaczynał w Pelikanie Łowicz, z którym awansował do drugiej ligi. Klub, osiągnąwszy maksimum swoich ambicji odsprzedał Batożka za granicę. Przez sześć sezonów piłkarz grał w czołowych drużynach albańskiej pierwszej ligi, a potem, dość niespodziewanie, przerwał pasmo sukcesów by wrócić do Polski. W żadnym klubie nie zagrzał miejsca. Na własną prośbę wypożyczany i odsprzedawany, przez cztery lata błąkał się po całym kraju. W końcu zdecydował się ustatkować. Dostał posadę kierownika ds. kalendarza sportowego w lokalnej Concordii Niezgodzice… Pięć lat później w ten kalendarz kopnął.
Dziwna była zresztą nie tylko kariera Batożka, ale i okoliczności jego śmierci. Według policji było to zwyczajne samobójstwo. Piłkarz wrócił do domu z pracy, wszedł do sypialni i podciął sobie żyły. Ja miałem pewne wątpliwości. Dwa szczegóły irytowały mnie, niczym uporczywe swędzenie, którego nie można zignorować. Po pierwsze – Batożek był mańkutem, a podcięte żyły znajdowały się na lewym nadgarstku. Po drugie – gdy go znaleziono, miał związane ręce.
Słońce już zachodziło, gdy zarzuciwszy prochowiec wsiadłem do samochodu. Zapalając silnik nie wiedziałem jeszcze gdzie najpierw się udam – na miejsce zbrodni, czy do ostatniego pracodawcy Armanda Batożka. Ale wiedziałem jedno – jeszcze tego wieczoru zdobędę odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
Aby zdecydować co powinien zrobić detektyw Marficki odwiedź TEN TEMAT NA FORUM i zagłosuj w sondzie.