Czy można zrobić film o czekoladzie? Oczywiście, że można. No dobrze, a czy do filmu o czekoladzie możemy dolać solidną porcję baśniowej atmosfery, a potem doprawić go szczyptą humoru i dwiema łyżeczkami musicalu? Willy Wonka mówi, że tak i po raz trzeci w historii kina przenosi nas do swojego świata. Świata, w którym królują słodycze.
„Wonka” w reżyserii Paula Kinga (znanego chociażby z dwóch części przygód misia Paddingtona) to zdecydowanie film familijny. I od początku trzeba zaznaczyć, że każdy, kto kojarzy tytułową postać z kreacji, którą stworzył Johnny Depp w filmie „Charlie i fabryka czekolady” z 2005 roku, musi szybko pogodzić się z dużą zmianą. To zupełnie inna produkcja. Klimat nowego filmu jest baśniowy, jest tu jeszcze więcej śpiewu i tańca. No i nie ma fabryki. Wszak jesteśmy zaledwie na początku drogi Willy’ego do wielkości.
Chciałbym uniknąć spoilerów, więc o fabule opowiem najogólniej. Otóż miejscami zamiast słodkiej czekolady, reżyser oferuje nam kęs gorzkiej, kakaowej tabliczki. Film nie waha się podejmować smutniejszych tematów, więc nieraz w oku kręci się łezka, a gardło delikatnie się zaciska. Oczywiście to nie dominujący nastrój, przez większą część seansu człowiek dzieli beztroską radość wraz z Willym i jego dziwaczną ekipą. Skądinąd ekipa jest ciekawa i utalentowana – dla przykładu jeden z przyjaciół Wonki potrafi mówić w taki sposób jakby był pod wodą.
Aktorsko film wypada świetnie. Timothée Chalamet po raz kolejny pokazuje, że jest w absolutnej czołówce aktorów młodego pokolenia. Gra swoją rolę wybitnie, z niezbędną charyzmą śpiewa, tańczy, recytuje, rzuca żartami, obdarza wszystkich swoim przepięknym uśmiechem, oraz słodyczami własnej roboty. A kiedy braknie składników, nie waha się nawet przed wydojeniem żyrafy. Ogromnym plusem filmu są też świetnie napisani antagoniści. Każdy z nich wnosi do filmu coś ekstra, każdy z nich jest złoczyńcą z krwi i kości. Członkowie tak zwanego Czekoladowego Kartelu to bezwzględni ludzie, którzy mają niemal nieograniczone wpływy i fundusze, a w walce o utrzymanie swojej monopolistycznej pozycji na rynku nie zawahają się przed niczym. Wśród postaci drugoplanowych na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim Rowan Atkinson – aktor znany głównie z prezentowania postaci Jasia Fasoli. Do zagrania ma niewiele, ale wprowadza świetne elementy komediowe. Po prostu nie da się nie uśmiechnąć, kiedy Atkinson pojawia się na ekranie. Pola dotrzymuje mu Hugh Grant jako Oompa-Loompa, nazywany niskim pomarańczowym panem. Jego rola także jest epizodyczna, a jednak doskonale zapada w pamięć, zwłaszcza jego piosenka jest doskonałym podsumowaniem tej zabawnej postaci.
Po tych zachwytach trzeba jednak wspomnieć, że film ma swoje minusy. Jednym z nich jest powtarzalność scen musicalowych, jeśli ktoś nie jest ich fanem, może się ciut znudzić. Ale to trochę czepialstwo na siłę. Tak samo jak krytyczne głosy, które podnoszą zbytnią przewidywalność scenariusza. Oczywiście nie ma tu wielu zwrotów akcji, ale nie o to w tym filmie chodzi. To produkcja familijna, skierowana do dzieci, które pewnych tropów fabularnych dopiero się uczą.
Ale zaznaczmy, że „Wonka” nie jest filmem wyłącznie dla najmłodszych widzów. Wydaje mi się, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dobroć i magia aż biją od wielkiego ekranu, a serce rośnie. Cóż, nic dziwnego, że swoją premierę miał w okresie świąt Bożego Narodzenia. To naprawdę idealna produkcja na ten okres. A historia Willy’ego Wonki potrafi przekazać ważny i mądry morał – nie wolno dać umrzeć swoim marzeniom. Bo wszystkie wielkie rzeczy zaczynają się właśnie od małych marzeń. Mam wrażenie, że takich filmów jak Wonka ostatnimi czasy już się nie robi. Familijna rozrywka z pozytywnym przekazem, w której dobro zwycięża nad przesiąkniętymi złem czarnymi charakterami. Polecam.
-
Ocena Kuby - 8/10
8/10
Pełna zgoda, równiez dałem 8 na filmwebie. Film sprawia wrażenie świeżego bo jest skoncentrowany wokolnpostaco chłopca a to we współczesnych bajkach rzadkość.
No i taka dygresja mnie naszła, że to piękny film w 100% w stylu klasycznego Disneya. A zrobiony przez Warner Bros, bo Myszka Miki skupia się na #themessage i #modernaudiences.
Naszła mnie myśl przy okazji oglądania kilka dni temu Akademii Pana Kleksa, że na siłę próbujemy udoskonalać, bawić się jakąś dziwną formą, tymczasem właśnie Wonka pokazał, że można prosto, można bajkowo, można trochę sztampowo, ale od początku do końca z pozytywnym przekazem i bez udziwnień.
Wonka jest po prostu dobry, sprawia, że jest nam dobrze na sercu. Rzeczywiście wjechał tutaj klasyczny Disney, którego w dzisiejszych czasach jednak mocno brakuje.
A ja chciałbym zauważyć (i pochwalić) widoczny progres warsztatu Autora. Przemyślana kompozycja tekstu i wartościowa – bo przyjemna – lektura. Oby tak dalej 🙂
W sprawie filmu również się zgadzam. Przypomnniałem sobie „Charliego…” i tam burtonowskość zdecydowanie wzięła górę, „Wonka” więc mógł być bezpieczną bajką w stylu nomen omen disneya. W tej formule Willy’ego eksploatowano pół wieku temu, w latach osiemdziesiątych kiedy kultową kreację stworzył Gene Wilder. Tego zaproponowanego przez Chalameta niestety nie mogę w pełni ocenić, bo widziałem wersję z dubbingiem. Swoją drogą wykonany co najmniej poprawnie, piosenki również dawały radę co uznaje za sukces translacyjny. Chalamet mi się podobał, był wiarygodnie infantylny i intrygujący zarazem. Z calą pewnością zagrał dobrze, co do tej wybitności miałbym pewnie jakieś zastrzeżenia.
Scenariusz sprawdzony (dla innych – oklepany) a wykonanie naprawdę na wysokim poziomie. Jak to w moim przypadku z klasycznymi bajkami dla dużych i małych bywa, polecam. Zdecydowanie warto pójść na randkę czy np. z dzieckiem. Poczuć w sobie trochę tych pozytywnych emocji.
Dziękuję za miłe słowa.😀
Ogrom pozytywnych emocji przy oglądaniu. Naprawdę fajnie im to wyszło że w okresie Bożonarodzeniowym można było obejrzeć coś tak przyjemnego.
>”Rowan Atkinson – aktor znany głównie z prezentowania postaci Jasia Fasoli”
Fakt, że Atkinson nie ma na koncie wielu kultowych ról, ale akurat Czarna Żmija powinna być wymieniana jednym tchem z Jasiem Fasolą przez ludzi w naszym wieku.
Nie wiem w jakim wieku. Dla mnie najlepszy był w Johnnie Englishu, ale chyba najbardziej znany jest jednak z Jasia Fasoli, tę postać znają niemal wszyscy.
W wieku ludzi czytających papierowe ŚGK 😉
No to ja się zdecydowanie nie łapię :).
Super tekst!
Ja dałbym 6 albo 7. Moim zdaniem za dużo piosenek, a żadna nie wpada w ucho i nie zostaje (jak w produkcjach Disneya) plus trochę niekonsekwencji fabularnych. Najpierw ucieczka z niewoli codziennie wydaje się być wielkim wyzwaniem, a potem sobie po prostu wychodzą. Aczkolwiek ładne to wszystko i z fantazją zrobione. Chociaż moja kompania (9 i 11 lat) raczej niespecjalnie zachwycona (dali odpowiednio 5 i 4 na 10:).