Witam ponownie.
Dzisiaj eksperymentuję z nową-starą formą internetowej wypowiedzi na temat filmu. Zamiast jednej recenzji w formie obszernej analizy filmu, będzie kilka krótszych recenzji-postów, agregujących moje spostrzeżenia z subiektywnymi odczuciami. Z braku laku proponuję nazwę „szorty”, która moim zdaniem dość konkretnie oddaje moje intencje: trudno jest mi znaleźć czas na przygotowanie akceptowalnego tekstu o jednym filmie (choć takowe wciąż mnie prześladują, czytaj: są w planach), postanowiłem więc wrócić do formatu uprawianego niegdyś w forumowym topicu z recenzjami. A i obecnej również na portalu, chociażby w postaci naszych zestawień filmowych (np. tu i tu).
Szorty będą więc nieregularnym zapisem moich filmowych refleksji, ubranych w – przyjmijmy umownie – mini-recenzję. Będzie więc o kilku filmach (dzisiaj o czterech), czasem zupełnie ze sobą niepowiązanych (dzisiaj łączy je ogólna przynależność gatunkowa), ale zawsze – z jakiegoś powodu wartych wspomnienia (dzisiaj polecenia). Dajcie znać, czy taka forma jest w porządku, a jeśli pomysł się przyjmie – spodziewajcie się więcej „Szortów”.
Szorty #1
Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka K. Motywem przewodnim poniższych propozycji jest bowiem gatunek dla kina założycielski, czyli Kryminał. Z grubsza dlatego, że taki właśnie (kryminalny) sezon nastał w moim kinematograficznym cyklu. Przyznaję, że z każdym kolejnym nawrotem tej choroby jest mi coraz trudniej. Nie jest łatwo znaleźć coś dobrego, zwłaszcza że człowiek już niejedno widział. Trudniej unieść powiekę w błysku afektu do oglądanej historii. Ba, z rzadka się już zdarza, żebym rozpoczęty seans kończył widokiem napisów, bo wspomniana powieka zwykła opadać odsyłając mnie do Morfeusza jeszcze w połowie seansu.
Dlatego też chciałbym poręczyć za to, co egzemplifikuje poniżej. Jest to wybór celowo nieoczywisty i (na swój sposób) uporządkowany czasowo. Owoc poszukiwań doświadczonego odbiorcy, nierzadko poparty kinematograficzną genealogią i szeroko pojętym researchem wyżej podpisanego. Każdy z tytułów uważam za wart polecenia, choć każdy z nieco innych powodów. Mimo, że co do zasady szukam w gatunku kryminału tego samego – historii mrocznej i porywającej, wielkości aktorskiej, sprawności w reżyserii i angażującego scenariusza.
Pierwszy film miksuje większość powyższych ingrediencji, choć szczególną uwagę trzeba też zwrócić na jego twórców. Osobiście uważam za go jeden z najbardziej udanych kryminałów w swoim rodzaju. Podobnie jest z drugą propozycją, która żeni klasyczne czarne kino z amerykańską komedią – na pokładzie absolutna gwiazda gatunku. Trzeci film najwięcej ma chyba z mistrza kryminału, czyli Alfreda Hitchcocka. Kilka scen z „Zimnych drani” naprawdę wypada docenić, bo budowanie suspensu jest skrupulatnie przemyślane niczym u Mistrza. Ostatnia propozycja to thriller kryminalny, który zupełnie nie jest taki, na jaki wygląda po 20 minutach seansu.
Czytelników chciałem również zaprosić do dyskusji w komentarzach. Poniżej spisałem moje subiektywne opinie na temat wybranych przeze mnie tytułów, przefiltrowane przez równie subiektywną próbę rozstrzygnięcia, czy poleciłbym je innym. Niektóre niedawno widziałem po raz pierwszy, do niektórych powracałem po latach i lata temu. Nie są to opinie nieprzemyślane, a jedynie upośledzone o cyfrę nadaną na końcu tekstu. Oczywistym jest, że mój gust nie pokrywa się z gustem każdego czytelnika, a w przypadku niektórych mogę się zwyczajnie mylić.
Człowiek, którego nie było (2001)
Film braci Cohenów. I może to być zarówno najważniejsza zaleta dla jednych, jak wada dla drugich. To pierwsze dlatego, że Joel i Ethan są w tym przypadku wierni specyfice swojego stylu i konsekwentni warsztatowo. Film jest spokojny, rozwija się w rytmie spójnej narracji, która umiejętnie buduje napięcie pod dopracowany suspens. Dla niektórych – nudy. Ja może wielkim fanem twórczości braci nie jestem, niemniej bardzo podobało mi się najsłynniejsze ich dzieło, czyli fenomenalna tragifarsa „Fargo” z 1996 roku. „Człowiek, którego nie było” opowiada podobną historię, to właściwie takie powtórzone „Fargo”, tylko niemal pozbawione komediowego sztafażu.
Zamiast niego jest przepiękna stylistyka lat .40 sportretowana przez Rogera Deakinsa i hipnotycznie ambiwalentny protagonista, namalowany twarzą Billa Boba Thortona. W „Fargo” był William H. Macy, który pomagał kontrastować kryminalną historię kreacją rodem z czarnej komedii, tym razem za sprawą Thortona jest znacznie bardziej dramatycznie. Zwłaszcza w finale, gdzie wybrzmiewają mroczne i nieco filozoficzne tony. Poza tym Cohenowie udanie się powtarzają: historia chciwego nieudacznika życiowego i kubrickowskie opadanie bohatera na dno osobistego dramatu.
Wszystko w odliczanym wysmakowanymi suspensami tempie i warsztatowo na najwyższym poziomie. Również pod względem obsady – jest James Gandolfini, jest świetny Tony Shalhoub, jest Scarlett Johansson, a przede wszystkim – jest jak zawsze znakomita Frances McDormand. Jeżeli ktoś polubił „Fargo”, a zmiana stylistyki na taką sprzed epok go nie zniechęci, na pewno doceni misternie tkany scenariusz i suspensy – specjalności Cohenów, którzy w „Człowieku…” prezentują życiową formę.
8/10
Fletch (1985)
Kultowy film w USA. Chevy Chase gra charyzmatycznego i szowinistycznego dziennikarza śledczego, który potrafi za pomocą slapstickowej komedii wykaraskać się z każdych kłopotów. Przy okazji uratuje piękną damę z opresji oraz rozwiąże zagadkę kryminalną z milionami dolarów i kilogramami narkotyków w pakiecie. Tak jak nigdy nie lubiłem nieco zbyt jarmarcznego moim zdaniem stylu klasycznej komedii amerykańskiej, tak tutaj uczciwie przyznaję, że momentami mi się podobało.
Nawet Chevy Chase udowodnił mi, że jest w stanie zaprezentować jednocześnie urok i wiarygodność w sytuacyjnej komedii pełnej scenariuszowych min i pułapek. Warsztatowo naprawdę dał radę „sprzedać” karykaturalną rolę nie wpadając w prostactwo Jasia Fasoli, ani przesadny romantyzm Różowej Pantery. Fletch jest udanym kryminałem komediowym również dlatego, że pełnymi garściami czerpie z klasyki czarnego kina, parodiując większość jego głównych elementów.
Rozumiem i doceniam wpływ tego filmu, który pomógł zbudować karierę Chase’a, a ten zdążył potem (między innymi za pomocą głośnej serii „W krzywym zwierciadle”) zdefiniować kanon komedii w USA na długie lata. Chociaż osobiście ubolewam nad tą spuścizną. Ewolucja w tym przypadku nie wykreowała ani godnych następców, ani nie podniosła ogólnego poziomu gatunku.
7/10
Zimne dranie (2005)
Beznadziejne tłumaczenie tytułu (org. „The Ice Harvest”), lecz zaskakująco dobry i niesłusznie anonimowy przedstawiciel neo-noir z Johnem Cusackiem i Billym Bobem Thortonem w rolach głównych. Film gra nuty znane, ale – poprzez swoją trudność w wykonaniu – stosunkowo rzadko eksploatowane w mainstreamie. Idzie bowiem o kryminał sytuacyjny w stylu Hitchcocka, lub – jak kto woli współczesnych naśladowców – braci Cohenów, czy Quentina Tarantino. Seans winien trzymać widza w napięciu, jednocześnie serwując serię zwrotów akcji i suspensów. Akcja rozgrywa się w Święta Bożego Narodzenia (co czyni tytuł mecyją wśród neo-noir), a sama historia opowiada o (nie)udanym napadzie i jego konsekwencjach.
W „Zimnych draniach” podręcznik grany jest od początku i na stosunkowo przyzwoitym poziomie. Film zabiera widza w interesujący rollercoaster przypadków i zdarzeń. Scenariusz jest pokrętny i zaserwowany z wyczuciem, aczkolwiek nie ma w nim niczego oryginalnego – zawiera klasyczne, bezpieczne chciałoby się napisać elementy porządnego czarnego kryminału. Całość wypada więc przyzwoicie, a wybrane elementy – niezła kreacja Cusacka, świetna rola Thortona, kilka zapadających w pamięć scen ze świetnie zbudowanym napięciem – zasługują na wyróżnienie i przenoszą ocenę o punkcik wyżej.
7/10
Chłód w lipcu (2014)
Bardzo pozytywnie zaskakujący dreszczowiec w stylu współczesnego westernu, a może bardziej współczesnego Dzikiego Zachodu Stanów Zjednoczonych. Stylistycznie podobny do dzieł Taylora Sheridana („Yellowstone”, „Hell or High Water”). Szybko wciąga w historię, która sama w sobie wartko skręca i myli trop, gwarantując zainteresowanie podczas całego seansu. Głównego bohatera gra skrojony pod rolę everymana Michael C. Hall, a poziom aktorstwa podnoszą jeszcze świetny Sam Shephard i wyrazisty Don Johnson.
Całość jest pięknie zmontowana, a przyjemnie pomysłowe kadrowanie oraz klimatyczna ścieżka dźwiękowa wzmacniają satysfakcję z konsumpcji. Niby tylko didaskalia, ale ładnie składają się na koherentną całość tego kameralnego kryminału, który stoi jakością pomysłowego rzemiosła czyniącego seans wartym odnotowania. Prywatnie uważam, że jeden z najciekawszych kryminalnych thrillerów ostatniej dekady.
8/10
Kryminały
-
Człowiek, którego nie było (2001) - 8/10
8/10
-
Fletch (1985) - 7/10
7/10
-
Zimne dranie (2005) - 7/10
7/10
-
Chłód w lipcu (2014) - 8/10
8/10
zobacz inne moje teksty o kinie opublikowane na FSGK.PL, na przykład o filmach cybepunkwoych, filmach Kubricka, Twin Peaks.
Dla mnie może być. Nie o każdym filmie trzeba pisać długie wywody. Choć nie wiem, gdzie w Fargo kolega dopatrzył się elementów komediowych? To, że Steve Buscemi wygląda jak wygląda, nie znaczy, że zawsze robi coś zabawnego.
No dla mnie Fargo to wzór czarnej komedii, do Sevres się nadaje.
Jakiś przykład zabawnej sceny? Bo ja sobie jakoś niczego nie potrafię przypomnieć. No, może ta scena, w której Indianin kopie tyłek Buscemiemu była trochę zabawna. Ale to ku…sko daleko od Sevres, że pojadę klasykiem. 😉
Lubię filmy braci Coen. Zło jest u nich faktycznie głupie i absurdalne. Ale nigdy nie powiedziałbym, że takie filmy jak Fargo czy Ścieżka Strachu są zabawne.
dowcip zawsze musi mieć puentę? nie musi. I tak samo jest z czarną komedią Cohenów – to sekwencje świetnych dowcipów ubranych w powagę i realizm. Zdecydowanie według mnie te filmy są zabawne. Do „Fargo” najczęściej wracam po to, żeby pośmiać się z głównych bohaterów. Pomimo, że oni traktują wszystko śmiertelnie poważnie, a właściwie – to właśnie dlatego są tak cholernie zabawni. I to jest spryt (geniusz?) twórców, żeby opowiedzieć w ten sposób historię.
z pewnością czego innego oczekujemy od filmu. Ale w przypadku „Fargo” objawia się nam ponownie magia kina – fakt, że mimo diametralnie innych oczekiwań, ten sam film obu nam sprawia tyle przyjemności 🙂
To prawda, świetny film. 🙂
Spoko
Ktoś tu wykupił Showtime`a 😉
I całą resztę też 🙂
Wszystkie tytuły są w tej chwili dostępne w streamingu, ale nie wszystkie na wymienionym przez Ciebie.
Co ogólnie nie ma większego znaczenia, bo serwisy się zmieniają i ich oferta również. Wybór jest celowy (i niepełny, mam jeszcze sporo nieopisanych tytułów w kieszeniach) rowienz pod względem dostępności na tu i teraz, żeby Czytelnicy mogli w miarę sprawnie i legalnie dotrzeć do filmów.
poprawka, faktycznie wszystkie są w skyshowtime. nie zdawałem sobie z tego sprawy podczas pracy nad tekstem.
Dzięki za fajne polecenia. Lubię takie perełki, których nikt nie zna. Przykładowo Hell or High Water był niezłym filmem. Z moich ostatnich odkryć mogę polecić serial: station eleven. Nie wiele o nim mówiono a jest naprawdę dobry i godny polecenia lepszy niż większość mainstreamu. Trochę mi przypominał Utopię, też niszowy serial. Polecam też our boys, kolejny serial który mam wrażenie był dużo lepszy niż zyskał rozgłosu.
No to jak Ci się podobało Hell or High Water to Chłód w lipcu też powinien. W ogóle, Taylor Sheridan (ten od High Water) to aktualnie serialowy Midas, zdecydowanie warto się zainteresować jego twórczością.
Wydaje mi się, że chodziło raczej o Taylora Sheridana, tego, który jest twórcą Yelowstone i jego dwoch spin-offów jednego wybitnego, drugiego poki co słabiutkiego oraz ciekawego Króla Tulsy. Napisał scenariusze do obydwóch części Sicario z duetem Brolin-del Toro. Człowiek, który prawdopodobnie wygrał przepychankę z Kevinem Costnerem i delikatnie znanego aktora usadził. Jim Sheridan to sześć nominacji do oscara i filmy przede wszystkim z Day-Lewisem.
Oczywiście że o Taylora. Nie mam pojęcia dlaczego był Jim, albo aktokorekta w telefonie albo podświadomość płata mi figle.
Facet jest na topie i gdy znajdę więcej czasu na pewno przymierze się do tekstow o jego serialach. Stallone’a wskrzesił rewelacyjnie.
A z ciekawości – który że spin-offow Yellowstone to ten słabiutki wg Ciebie? 1923?
1923 było koszmarnie przeciągnięte, było kilka fajnych scen, ale do 1883 nie ma podjazdu. Bardzo mało akcji, bardzo mało treści, ma potencjał, ale pierwszy sezon męczył.
A król Tulsy to rewelacyjna rola Stallone. Świetne aktorstwo.
to szkoda, bo ostrzyłem sobie zeby na duet Harrissona Forda z Helen Mirren. Spin-pffy czekają w kolejce na czas i chęci, bo po Yellowstone jestem wypompowany.
Wypompowany w pozytywnym czy negatywnym sensie? Bo jest u was w redakcji taki jeden wielki „fan” Yellowstone, który z tego co pamiętam co najmniej trzy zdążył ten serial w bardzo „miłych słowach” „pochwalić”.
Jedno i drugie. Trudno jest oceniać ten serial nie biorąc pod uwagę wydźwięku ideologicznego jaki wywołuje. Dla mnie to przede wszystkim popkulturowy fenomen, fascynująca produkcja. A czy mi się prywatnie podobał to zachowam na recenzję lub inną okazję.
No bezdyskusyjnie podobał mi się audiowizual, oraz obsada, ze szczególnym wyróżnieniem dla Pana Costnera i Pani Reilly.
Miejsca na odpowiedzi zabrakło. Jest w tym serialu kilka rzeczy świetnych. Niektóre sceny sielanki na ranczu powodowały takie ciepło na sercu. Mi się podobał aktor grający Lee, chociaż miał niewiele do roboty. Zmarnowali kompletnie, dramatycznie potencjał Hollowaya aka Sawyera z Lostów. Historia Ripa bardzo fajna, historie z kowbojskich baraków też spoko. Serial głównie dla Amerykanów, ale u nas też zrobił chyba sporą furorę. Próżno szukać w szeroko rozumianej TV czegoś podobnego. Producenci idealnie się wstrzelili. Serial bardzo nie idealny, ale jakiś z duzą ilością rzeczy do zapamiętania.
Ooo ktoś tu zna Utopię? Genialna rzecz, szkoda że damn british scancelowali jak się dopiero porządnie rozkręcił.
Milion lat minęło, ale też pamiętam. To samo Boss (USA). Kolejny szybko uwalony świetny serial.
Utopia była bardzo dziwna. Rzekłbym – niekoherentna. Pierwszy sezon to zagadka w typie LOSTu wręcz, drugi to szybkie odkrywanie i szokowanie widza. Widać było że twórcy mają wiecej pomysłów niż budżetu. Ale to świetnie żarło, było oryginalne stylistycznie i bardzo dobrze zagrane. Niestety drugi sezon brytole z Channel 4 wrzucili w wakacje i poza wiernymi fanami nikt tego nie oglądał. Widownia poniżej 1mln oznaczała wycofanie projektu na rzecz innych (w oficjalnym statementcie Channel 4 wspomniano o produkcji jakiegoś waznego „dramatu w 2015” któremu Utopia musiała zrobić miejsce w budżecie. nie mam pojęcia o jaki serial chodzi, może kiedyś pokopię to się dowiem).
No i tak „umarła orginalna” Utopia, trochę jak Twin Peaks. Końcówka 2go sezonu absolutnie nie była żadnym zakończeniem, raczej potężnym cliffhangerem i setupem na przyszłość.
Prawa do serialu w 2018 kupił Amazon i zrobił amerykańską wersję „Utopii” w 2020. Po pierwszym sezonie również zakończono projekt, powód – za mała liczba widzów. John Cusack tam grał, ale nie oglądałem.
Forma świetna, czekam na więcej. I po cichu liczę na powrót kubrickowskiej serii.
Serdecznie pozdrawiam
„I po cichu liczę na powrót kubrickowskiej serii.”
Ja też 😉
1883 podobało mi się, 1923 nie zmęczyłem pierwszego odcinka, niemniej polecam Ci station eleven bo jestem ciekaw Twojej opinii a jest to serial o którym w polsce nie widziałem żadnego artykułu (ale też nie szukałem).
Nigdy mi jakoś nie udało się skrobnąć recki, ale z takich perełek polecam „The Kid Detective”. Klimat, czarny humor, abstrakcyjny humor, słodko-gorzkie motywy z wchodzenia w dorosłość. Mistrzowsko poprowadzona historia z kryminalną zagadką w tle. Spokojnie na ósemkę 😉
oglądałem parę lat temu z racji na fascynację Adrienem Brody’m 🙂 i zdecydowanie również polecam. nowa szkoła noir, tutaj pod znakiem young adult, zrealizowana by the book.
dlaczego nowa szkoła? bo nieśmiało, ale coraz więcej produkcji się pojawia. i to różniastych, nawet jest w czym wybierać. można zacząć od Refna, świetnego „Gościa” z 2014, którego reklamowałem w recenzji lata temu, a ostatnie lata to Kid Detective, No Sudden Move Sodebergha, zeszłoroczne Venegance i See How They Run, jest jeszcze klasyczny Plae Blue Eye od Netflixa…
właściwie to temat aż się prosi o jakieś zestawienie 🙂
Z seriali które miałem polecić zapomniałem o perpetual grace z Benem kingsleyem ale nie wiem czy już go na tej stronie nie polecano
nie tylko Kingsley, jest jeszcze świetny Luis Guzman i JAcki Weaver 😀
znam, nie skończyłem, ale faktycznie – współczesny kryminał noir.
Seria o Kubricku, to mistrzostwo. Po każdej recenzji miałem ochotę na obejrzenie filmu, nawet w nocy, kosztem snu 😀.
w takim razie nie mogę nie zapytać, który podobał się najbardziej, a który… najbardziej rozczarował? jestem ciekaw opinii.
i dziękuję za pamięć, wszak trochę minęło 🙂
Człowiek nie może na urlop wyskoczyć spokojnie a tu powrót takiej legendy 🙂 mam nadzieję, że nie jednorazowo!
Cohenowie sztos, Człowiek to jeden z ich lepszych filmów zaraz po Fargo i Tajne przez poufne.
Widziałem też kiedyś Fletcha, który zdaje się największą karierę zrobił w USA w erze VHS. Nawet fajny był, musiałbym sobie odświeżyć jak to współcześnie będę odbierał.
Pozostałe dwa dodane do listy.
Człowiek nie może na urlop wyskoczyć spokojnie a tu powrót takiej legendy 🙂 mam nadzieję, że nie jednorazowo!
Cohenowie sztos, Człowiek to jeden z ich lepszych filmów zaraz po Fargo i Tajne przez poufne.
Widziałem też kiedyś Fletcha, który zdaje się największą karierę zrobił w USA w erze VHS. Nawet fajny był, musiałbym sobie odświeżyć jak to współcześnie będę odbierał.
Pozostałe dwa dodane do listy.
Dokładnie, Fletch swoją karierę zrobił nie w kinach, ale w wypożyczalniach VHS. Parę lat później powstał sequel, a w zeszłym roku – kolejny film z serii, gdzie w głównego bohatera wciela się juz John Hamm. Sam serial jest oparty na powieściach Gregory’ego Macdonalda, które również popularniejsze są raczej w USA niż na reszcie globu. Książek jest bodaj 9, wiec jeżeli ten nowy „Confess, Fletch” się przyjmie (a opinie ma pozytywne), to jest szansa na kontynuacje serii.