FilmyRecenzje Filmowe

Pogromcy duchów. Dziedzictwo (2021)

Afterlife jako „dziedzictwo”? Rozumiem, że „legacy” albo „heritage” to życie pozagrobowe? Wiem, czepiam się, ale co złego byłoby w „Pogromcy duchów: życie po życiu”? Albo podtytuł, nie wiem, kolejny etap? Następny cykl? No cokolwiek zamiast „dziedzictwo” i to jeszcze po kropce. Polska szkoła tłumaczeń tradycyjnie nie zawiodła, a jak z twórcami? Dali radę?

Jason Reitman, reżyser najnowszej odsłony jest synem Ivana Reitmana, reżysera dwóch pierwszych części, ojca marki „Pogromcy duchów”. Po dramatycznie złym i nieudanym remake’u/reboocie/kij wie czym z 2016 roku, oczekiwania znacząco się obniżyły, a wspomniany Jason to całkiem sprawny twórca („W chmurach”, „Juno”, „Dziękujemy za palenie”). Powrót do korzeni miał szansę się udać, bo w teorii wszystkie składniki są: trójka żyjących bohaterów z oryginału, nowe twarze i przyzwoity artysta za kamerą, mający niejako genetyczne predyspozycje do tej franczyzy… Z przykrością więc donoszę, że się nie udało, ale o tym za chwilę.

Nowy początek, nowe realia – z wielkiego miasta przenosimy się na prowincję.

Egon Spengler (grany w oryginale przez świętej pamięci Harolda Ramisa) zostawia rodzinie starą, zdezelowaną farmę. Callie (Carrie Coon) – córka, która go nie cierpi, przyjeżdża tu z dziećmi, bo nie radzi sobie w życiu i właśnie została wyeksmitowana. Wiarę w nowy start utrudnia stan, w jakim znajduje się „nowy” dom. Dom pełen tajemnic, dziwnych urządzeń i innych wynalazków dziadka. Co więcej, okolicę od czasu do czasu nawiedzają trzęsienia ziemi mimo, że geologicznie to nie ma sensu. Wnuki Spenglera mają więc okazję dowiedzieć się czegoś więcej o nestorze rodu i przy okazji powalczyć w jego imieniu z pradawnym złem.

Tyle rysu fabularnego. Jestem zły, bo naprawdę uważam, że było tu wszystko co trzeba, żeby napisać i nakręcić przyzwoitą kontynuację czy miękki restart starej serii. Niestety nie z takim podejściem, jakie ma Jeson Reitman do twórczości ojca. A podejście to wybitnie czołobitne. „Dziedzictwo” to wiernopoddańczy hołd złożony na klęczkach. Coś jakby kolejną część „Gwiezdnych Wojen” zrobił fan Lucasa, który śpi z biografią pod poduszką, a nad łóżkiem ma wielki plakat George’a.

Wątek młodych zakochanych jest kompletnie marginalny. Ktoś mógłby pomyśleć, że chodziło tylko o to, żeby na ekranie pojawiła się ładna ciemnoskóra dziewczyna. Ale ten ktoś musiałby być złośliwym starym pierdzielem.

Fabuła jest tu nie dość, że (poza detalami) skopiowana z pierwszej i drugiej odsłony, to jeszcze poprowadzona tak pretekstowo, jak w – nie przymierzając – w „Szybkich i wściekłych”. Mamy całkiem interesujące rodzeństwo: Trevor (znany ze „Stranger things” Finn Wolfhard) jest typowym nastolatkiem wkurzonym na życiowe wybory matki, a młodsza Phoebe (Mckenna Grace) to mała geniuszka zainteresowana – jak dziadek – wszystkim co naukowe. I co z nimi robi reżyser? Ano używa jak narzędzi do skakania od jednego fan serwisu do drugiego. Trevor jest w filmie tylko po to, żeby znaleźć i naprawić ECTO-1, potem robi już tylko za kierowcę… no tak, poznał jeszcze dziewczynę i się do niej przymila, ale ten wątek jest tak nieistotny i trzeciorzędny, że nie ma o czym mówić.

Phoebe ma ogromny potencjał, ale również jest zredukowana do avatara nas, widzów i odkrywa po kolei wszystkie wynalazki dziadka. Pół filmu powinno mieć – wzorem sit comów – dźwięk z tak zwanego „offu”. Tylko nie śmiech publiczności, ale krzyk podnieconego 40-latka, który uważa „Ghostbusters” za kultową rzecz. A krzyczeć powinien „HA! PAMIĘTAM TO!” albo „WOOOW, PAMIĘTACIE TO?”. Pamiętacie ECTO-1, proton packi, pułapki na duchy, klasyczne ubrania robocze Venkmana i spółki? Bohaterowie w filmie są tylko po to, żeby wam je znów przypomnieć. Trzeci akt to już w 100% powtórka z rozrywki, czyli niemal scena po scenie i tekst po tekście z oryginału. Wszystko podlane przeciągniętą do przesady monetyzacją tęsknoty za pierwszą odsłoną i za Haroldem Ramisem.

MUNCH!

Scenariusz nie trzyma się kupy, nie ma tu przemyślanych wątków przyczynowo skutkowych ani rozwoju postaci. Phoebe jest podobno nieprzystosowana społecznie. Słyszymy to z ust jej matki i ok, wierzymy, wygląda na „nerda”. Po czym znajduje przyjaciela w trymiga i z miejsca łapią idealny kontakt. Nikt wokół nie wierzy w duchy, mimo że wydarzenia z jedynki miały miejsce w tym świecie, a na youtube są filmy z reklamami oryginalnych pogromców. Chcecie wiedzieć co się działo z bohaterami oryginału przez lata? Anonimowa dwunastolatka zadzwoni z zaskoczenia do kompletnie obcego jej doktora Raymonda Stantza (Dan Aykroyd, wiadomo), a ten z miejsca przez słuchawkę opowie jej historię od A do Z. Ręce nie mają gdzie opadać. Błyskotliwość scenariuszowa na poziomie fanowskiego opowiadania pisanego przez gimnazjalistę.

Na plus zaliczam mimo wszystko występ Mckenny Grace. Jej postać ma zalążek czegoś interesującego i tylko scenariusz nie pozwala jej na zbyt wiele. Nawet całą wiedzę potrzebną do rozwiązania kryzysu ma już w głowie. Zero miejsca na rozwój czy naukę czegokolwiek (pozdrawiam w tym momencie Mary-Rey Sue-Palpatine-Skywalker bez związku z czymkolwiek). Paul Rudd pojawia się w filmie jako nauczyciel z prześmiesznym nazwiskiem (Pan Grooberson) i czaruje swoją charyzmą, ale też ma niezbyt wiele do zrobienia. Jest facetem w średnim wieku, który podnieca się każdą wzmianką i każdym gadżetem związanym z „Ghostbusters”. Portret docelowego odbiorcy?

Who you gonna call?

Nie mam problemu z dobrze użytym fanserwisem. Nie przeszkadza mi granie na nostalgii jeśli jest przy okazji pomysł na odświeżenie skostniałej formuły. W „Dziedzictwie” nie ma ani jednego, ani drugiego. Jest tylko Jason Reitman czczący na kolanach dzieło ojca i oddający mu hołd. W filmie praktycznie nie ma żadnej treści, a fabuła służy tylko kolejnym wspomnieniom i westchnieniom w kierunku oryginału. W pewnym sensie nawet podziwiam, bo schrzanić dwie kolejne próby resetu serii na dwa kompletnie różne sposoby to jednak sztuka. Nie porównuję jednak „Dziedzictwa” z odsłoną a.d. 2016, bo jednak warsztatowo jest sporo lepsze. Od zdjęć, przez kilka udanych gagów, aż po grę aktorską. Nie zmienia to jednak mojej oceny: dajcie „Pogromcom duchów” odejść w spokoju i przestańcie ożywiać trupa. Dopóki nie zrobi tego ktoś, kto rozumie fenomen oryginału, nie ma co liczyć na jakikolwiek sukces.


Słów kilka od Crowleya: Zasadniczo SithFrog ma rację, to nie jest dobry film. Ale mimo wymienionych wyżej wszystkich wad, oglądało mi się go całkiem dobrze. Nastawiłem się na przygodowe kino z dziećmi w rolach głównych jednocześnie starając się ignorować ordynarny fan service i bawiłem się całkiem nieźle. Od razu założyłem, że nie ma co spodziewać się absurdalnego humoru w wykonaniu mistrza Billa Murraya, no i faktycznie go nie było. Żarty należały raczej do kategorii sucharowej i często kompletnie nie pasowały do atmosfery filmu. Liczyłem bardziej na nastrój i jakąś dawkę interakcji międzyludzkich w stylu młodszego Reitmana i tu jest już dużo lepiej. Nowi Pogromcy Duchów (w zasadzie to w tym filmie prawie nie ma Pogromców Duchów) to ładny film, z którego nie wieje taniością. Wszystko w nim jest ładne, kolorowe, efektowne i po prostu dobrze się ogląda. Podobały mi się zdjęcia, spokojne prowadzenie kamery i bardzo dobra muzyka w tle. Podobało mi się całkiem dobrze rozłożone tempo akcji, przynajmniej do finału. Finał jest po prostu zły i wygląda jakby ktoś go wkleił z innej produkcji. To zresztą ostatnio jakaś plaga. Jakby wytwórnie produkujące sequele/rebooty/remaki dawały reżyserom trochę czasu antenowego na „pracę własną”, tylko po to, żeby końcówkę nakręcić według jakiejś tabelki z Excela, odhaczając po kolei punkty znane z wcześniejszych odcinków. Tak było z Przebudzeniem mocy, czy Matrixem, albo nawet Ready Player One, gdzie jedyna naprawdę nakręcona przez Spielberga scena znalazła się na samym końcu filmu i nawet nie próbuje udawać, że jest podobna do całej reszty.

W tym momencie, w tej właśnie scenie, film zaczyna umierać. Umiera też nadzieja widza na jakąkolwiek oryginalność.

Zgodzę się, że nie wykorzystano postaci i nie dano im miejsca na jakikolwiek rozwój. Ale już same dialogi i wspólne sceny zrobiono naprawdę nieźle. Rozmowy są żywe i ciekawie poprowadzone, aktorom niewiele można zarzucić, Paul Rudd zdecydowanie dobrze bawił się przed kamerą (chociaż nie mam pojęcia co on widział w patologicznej, popadającej w alkoholizm kretynce). Szkoda, że zamiast strzelania do Gozera (Gozery?) i odcinania kuponów nie udało się zrobić filmu o ludziach. Reitman jak mało kto umie w takie tematy, umie prowadzić aktorów, umie dobierać scenariusze i grać na czułej nucie. Gdzieś tam nieśmiało widać, że nawet chciał. Bo te przyjaźnie i uczucia, które się rodzą między bohaterami (dziwnymi bohaterami, na pewno nie bez skazy!) mogły być naprawdę ciekawe. Tylko zamiast robić kalkę jedynki, trzeba było iść do przodu. Może tak jak wymyślili panowie z Red Letter Media, niech córka Spenglera odziedziczy prawa do marki „Ghostbusters” i każe dzieciom łapać duchy, żeby mogła w spokoju zapić się na śmierć. Albo niech Bill Murray przewodzi wielkiej korporacji Pogromców Duchów, która robi ludzi w wała. Niech to będzie oryginalne i odważne! A już największym kuriozum i idiotyczną decyzją było pojawienie się starej ekipy w roli wybawicieli. Nie po to się tworzy nowe postacie, żeby na koniec dnia musieli je ratować starzy pierdziele. To podważa podstawy tego nowego filmu i sprawia, że jego bohaterowie stają się najzupełniej w świecie zbędni. Nie tak to powinno wyglądać.

Mimo to, jak już wspomniałem, nie uważam, żeby to był aż tak bardzo zły film.  Jak na letni (jesienny?) akcyjniak do kotleta jest zrealizowany całkiem sprawnie, jest miły dla oka i ucha, a fabuła chociaż zarżnięta przez niepotrzebne odwołania do pierwowzoru, jest w miarę logiczna i zrozumiała. Krótko mówiąc – widziałem gorsze.

Pogromcy duchów. Dziedzictwo (2021)
  • Ocena SithFroga - 4/10
    4/10
  • Ocena Crowleya - 6/10
    6/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 22

  1. Widzę, że błąd powtórzony dwukrotnie, więc to raczej nie literówka. Pan Harold nazywał się Ramis, nie Remis. 😉

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  2. Z tymi polskimi tytułami to chyba zaczyna też działać w drugą stronę, film „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” po angielsku przetłumaczono na „The Getaway King”.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Heh, chcesz powiedzieć, że najpierw wymyślono “Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”? Mój boże…

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. To chyba najgłupszy tytuł w historii polskiego kina. 🙂 I jeszcze ta ksywa, pasująca do półgłówka od MMA. Pamiętam czasy wyczynów Najmrodzkiego. Ani on sam tak się nie nazywał, ani nikt inny tak na niego nie mówił. :/

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
      2. Mi też trudno to zaakceptować, ale fakty są takie, że tytuły po polsku i angielsku są jakie są. Nie wiem jaka spekulacja jest lepsza, że ktoś wymyślił ten tytuł myśląc, że pasuje dla polskiej rzeczywistości i potem go przetłumaczono na lepszy, czy że istnieje jakieś lobby które ma upatrzony styl tytułów polskich i coś innego może pójść tylko na rynek zagraniczny. Bo takie tytuły z kropką pojawiają się na pewno od 9 Gwiezdnych Wojen, nie wiem czy wcześniej.
        A co do filmu, to szczerze naprawdę mi się podobał i szkoda, że więcej się o nim nie mówi. Bardzo fajna praca kamery, użycia slow-motion, podkład muzyczny, sporo nawiązań, humor, lekki dystans do realiów i prawdy historycznej, fabularnie też czuć, że rzeczy wynikają z poprzednich wydarzeń, nawet jeśli czasem jest na nie trochę trochę za krótko zwrócona uwaga (największy zgrzyt miałem pod sam koniec jak na chwilę pojawiła się postać której w ogóle nie było wcześniej i z kontekstu trzeba była wyczaić kto to, nie żeby to było trudne, ale tak nie było nigdzie indziej). W ogóle jak dla mnie okres od uwięzienia za krótko pokazano, przez co nie było czuć takiej równowagi lata 80 – lata 90.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  3. Sony jakoś nie ma pomysłu na siebie. Udał im się w zasadzie tylko jeden remake ( Jumanji), a tak to cała seria porażek. Man in Black, Resident Evil i na swój sposób Monster Hunter. No, ale tak to jest jak wszystkie siły idą Spiderman i jego uniwersum

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
      1. Szkoda, bo marki mają ciekawe, ale jednak czegoś brakuje. Można było połączyć Jump Street i Man in Black, ale nie chcieli. Nabyli prawa do innego uniwersum komiksowego (Bloodshot) i odpuścili. Że Spidermanem może być różnie, bo mogą nas za chwilę zalać filmami jak Kraven, TAS 3 itd

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  4. Przy całej rozmowie o kryzysie Hollywood, chyba największym problemem nie jest przesadna poprawność polityczna i wciskanie na siłę różnorodnych reprezentacji; tylko właśnie zalew różnorodnych remaków i kontynuacji, czego Pogromcy duchów są świetnym przykładem. Duże studia nie chcą ryzykować i wolą finansować bezpieczne filmy podpinające się pod znane marki, zamiast orginalnych autorskich projektów. A widzowie tylko podtrzymują ten trend, widząc listę filmów w kinie prędzej wybiorą coś znanego. Tak samo prędzej zainteresują się trailer lub recenzją znanej marki. A wytwórnie to widzą i tylko myślą jakie następne uniwersa wskrzesić. Sprawia to że siły przerobowe Hollywood zostają inaczej przekierowane i poprostu zaczyna brakować ludzi z talentem.
    Choć mimo to pewne jednostki się wybijają i może nadziejdzie wkrótce odrodzenie kreatywne branży …

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. To niestety prawda. Poniekąd stąd właśnie bierze się zalew tych głupich tytułów. Musi być w nim nawiązanie do marki i jakiś nowy wyróżnik.
      A kino zawsze odpowiada na przemiany społeczne. Zmieni się amerykańskie społeczeństwo, będzie miało nowe oczekiwania, to zmieni się i Hollywood. Nie wcześniej.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Według mnie problemem jest zalew filmów o młodych, tak jakby młodzież nie była w stanie obejrzeć filmu w którym bohaterami są ludzi mający nie wiem 40 lat ? A jeżeli już się pojawią to trzeba dać im głupie żarty na poziomie gimnazjum. W dawnych pogromcach mimo humoru miało się do czynienia z ludźmi jednak dojrzałymi po pewnych przejściach a teraz wszędzie nastolatki.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. A mnie dziwi co innego. Dlaczego nie tworzy się nowych i ciekawych rzeczy dla młodych tylko próbuje na siłę wcisnąć nowemu pokoleniu w lekko zmienionej formie to, co jarało nas? Nie wszystko jest ponadczasowe. Ludzie w latach 70tych mieli Szczęki, Star Treka, Aliena czy Star Wars. Kolejna dekada? Terminator, Aliens, Rambo, Pogromcy duchów i bazylion innych. Lata 90te? Matrix, Batmany, Speed, Dzień Niepodległości, Mumia, Blade, masa tego była. Nawet z pierwszej dekady XXI wieku coś bym znalazł, a teraz? W kółko mielenie tego samego. Konstruowanie karkołomnych scenariuszy opartych o excela, żeby trafić we wszystkie słupki demograficzne: najmłodszych i ludzi w średnim wieku. Bez sensu. Temat na dłuższy tekst chyba…

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Chętnie przeczytam taki tekst. Tytuł „Przepis na kultowego klasyka w 2022 roku”.
          Moim zdaniem kiedyś taki Dino DeLaurentis arbitralnie decydował na co lekką ręką wyrzuci 100 baniek i to była zupełna loteria. Teraz są budżety, planowanie, grupy focusowe, badania rynkowe, pre-produkcja z pokazami różnych wersji, a i tak nie zawsze wychodzi, więc jeszcze bardziej minimalizuje się ryzyko, stawiając na znane marki. Kiedyś James Cameron brał kamerę, Schwarzennegra i kręcił po nocach w lokacjach bez zezwolenia, a kwestię budżetu efektów specjalnych obchodził kreatywnie. Teraz też można, ale nie sądzę, by nowe „Gwiezdne Wojny” mogły powstać choćby za ułamek tej kwoty, którą wydał Lucas, a nikt w wytwórniach raczej nie klepnie ambitnych projektów z dużym budżetem. Druga część nowej „Diuny” mogłaby nie powstać, gdyby pierwsza zatonęła, a chyba temu filmowi najbliżej do nowych SW?

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Poza tym tworzy się nowe i ciekawe rzeczy dla młodych: wystarczy spojrzeć na dokonania Marvela, który, być może już trochę taśmowo, ale jednak wciąż dostarcza jakościowej rozrywki. Z nową fazą próbują wprowadzić koncept wielu światów do szerszego obiegu, który nigdy raczej popularny nie był. Bardzo podobała mi się realizacja tegoż w serialu „Loki”.
            Są inne, nowe marki. „Piraci z Karaibów”. Przyznaję, że po pierwszej trylogii zupełnie podupadli, ale podobnie było z wieloma sequelami znanych marek. Mamy „Batmany” Nolana, jest (znośny) „Avatar”, są świetne animacje od Pixara, filmy Lego movie, „Igrzyska śmierci”, „Harry Pottery”, „Strażnicy Galaktyki”, „Thor: Ragnarok” (znowu Marvel).

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. No i nie wszystkie próby odgrzebywania starych marek skończyły się totalną katastrofą. Niektóre wręcz przebiły oryginał, choć można je wyliczyć na palcach jednej ręki. Że wspomnę trylogię „Planety Małp” Matta Reevsa (dlatego przebieram nóżkami w oczekiwaniu na jego wersję Batmana), „Mad Maxa: Fury Road” moim zdaniem lepszego od „Road Warrior”, czy „SW: Rogue One”, a nawet, powiem to, „SW: The Last Jedi”.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
          2. Z tą Diuną to ciekawa sprawa. Film w kinach zarobił ledwo niecałe 400 milionów, czyli studio na pewno dołożyło do interesu. Oczywiście biorąc pod uwagę jedynie kina. Albo więc HBO Max przynosi naprawdę duże zyski z takich produkcji, albo Warner liczy, że odkuje się dopiero na dwójce.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
        2. nowe i ciekawe ,dla młodych > takie to chyba miało być ”Batman versus Superman” ale niezbyt wyszło..
          ok
          proste pytanie > widzieliście,bo ja wiem np 'Midsommar’ czy 'Ciche miejsce’ ? może
          a parę ostatnich alienów ,Nolanów ,transformersów, 'Leeson’ów’ 'Szybkich i wściekłych pind nrX’ ”Cruise’ów’ i tym podobnych 'dzieł’ no to pewnie były obejrzane co do jednego w kinie (jeśli się mylę to przepraszam)
          popyt kształtuje podaż
          sorry nic lepszego nie wymyślę

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Kiepskie miejsce na takie pytania 😉 Oczywiście, że widziałem ‘Midsommar’ i ‘Ciche miejsce’ w kinie. Tak samo jak Rocketmana, Knives out i masę innych 🙂

            Zgadzam się, że popyt kształtuje podaż, ale też od 10-15 lat wszystko się zmieniło w branży. Już nie rządzi jakiś jeden „egzekiutiw” i nie wybiera artystycznie produkcji tylko rządzi rada nadzorcza i sprawozdania/prognozy finansowe. Dlatego najwięcej perełek wychodzi teraz z takich firm jak A24.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
  5. Dla Netfliksowych masochistów polecam film Matka/Android. Oglądałem wczoraj i aż się dziwię, że nie wydrapałem sobie oczu, ani mózgu. Ja Robot 2.0, nawet mają młodego W.Smitha tylko, że kobietą w ciąży strzelającą do androidów.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Z Twojego komentarza wynika, że w tym filmie młody W. Smith gra kobietę w ciąży strzelającą do androidów…

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Kurde mnie telefon strollował, choć nie zdziwiłbym bym się gdyby gdzieś pod koniec filmu okazało się, że Smith też jest w ciąży.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button