FilmyRecenzje Filmowe

Jack Ryan: Teoria chaosu (2014)

Tom Clancy to obok Alistaira MacLeana i Michaela Chrichtona największy książkowy bohater mojego dzieciństwa. Zaczytywałem się w przygodach Jacka Ryana, międzynarodowych spiskach, zimnowojennych przepychankach i szpiegowskich intrygach do nieprzytomności. Pan Clancy miał niebywały talent do pisania w “filmowy sposób”. Czytając jego powieści, miałem w wyobraźni znakomity sensacyjny film w doborowej obsadzie. Hollywood szybko zresztą odkrył ten fakt, dzięki czemu dostaliśmy kultowe Polowanie na Czerwony Październik oraz znakomite Czas patriotów i Stan zagrożenia. Potem jeszcze była jeszcze Suma wszystkich strachów, za którą ktoś powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Haskim, ale o niej cicho sza, nie denerwujmy się. I wreszcie, po kilkunastu latach przerwy, ktoś ponownie przypomniał sobie o Jacku Ryanie i obsadził w tej roli Chrisa Pine’a.

Jest akcja, jest afera, tylko sensu brak.

Miał to być chyba w zamierzeniach restart całego tak zwanego uniwersum (brrr… nie znoszę tego słowa), nowe otwarcie i być może kolejna duża hollywoodzka franczyza. I mam nadzieję, że seria skończy się na jednej części. Pierwszym Jackiem Ryanem w kinie był Alec Baldwin, który uratował świat przed wojną nuklearną. Nie była to jakaś szczególnie godna zapamiętania rola, ale źle nie było. Tam gwiazdą był Sean Connery. Potem dwa razy Ryana zagrał Harrison Ford w Czasie patriotów i Stanie zagrożenia. To były kapitalne role, mocno osadzone w rzeczywistości stworzonej przez mistrza Toma Clancy’ego i do tego bardzo solidne filmy. Niestety seria zdechła i dopiero parę lat później wznowiono ją w postaci koszmarnej Sumy wszystkich strachów, gdzie najlepszego szpiega wśród przyszłych prezydentów zagrał Ben „Drewno” Affleck. Zagrał na tyle źle, że myślałem, że Jacka Ryana już nigdy nie zobaczymy na ekranach.

Keira to co prawda nie Ann Archer, ale dała radę.

Niestety ktoś stwierdził, że można będzie na tej postaci jeszcze zarobić, tylko trzeba ją dostosować do realiów XXI wieku. Tym razem błyskotliwym analitykiem i szpiegiem został Chris Pine, czyli nowy Kapitan Kirk, człowiek o mimice drewnianego pieńka, ekspresji Stephena Hawkinga i umiejętnościach aktorskich braci Mroczek. Oczywiście celowo trochę przesadzam, bo później pokazał klasę w świetnym Aż do piekła, ale książkowy (i fordowy!) Jack Ryan to był „badass madafaka”, człowiek orkiestra, który jedną ręką ratuje angielską królową, a drugą rozbraja bombę atomową. Nie godzi się, żeby tę rolę sprowadzić do ładnej buźki – tu potrzeba CHARYZMY, a tej Pine’owi wyraźnie zabrakło.

Zły Rosjanin ze sztucznym rosyjskim akcentem – bardziej sztampowo się nie da.

A o czym w ogóle jest ten film? Jak każdy szanujący się film “szpiegowski”: o Rosjanach, którzy chcą rzucić świat na kolana. Od razu czuć, że scenariusz został gruntownie przemyślany, a jego złożoność porazi widza na śmierć. Plan jest taki, żeby zorganizować w Stanach Zjednoczonych zamach bombowy i zaraz potem spowodować gigantyczny krach na rynkach finansowych za pomocą miliardów dolarów kontrolowanych przed pewnego bardzo bogatego Rosjanina. Zupełnie przypadkiem tenże złoczyńca, robi interesy z firmą, w której pracuje Ryan (będący agentem CIA pod przykrywką szukającym zagrożeń terrorystycznych na Wall Street), gdy więc ten nie może się dowiedzieć szczegółów na temat podejrzanych transakcji, jedzie do Moskwy, żeby zbadać sprawę. No i wtedy dopiero się zaczyna! Ruscy chcą go zastrzelić po przylocie, a kiedy Ryan zabija niedoszłego zamachowca, zupełnie nie są tym zdziwieni i dają mu teczuszkę z dokumentami, która zamyka mu usta. Potem jest wiecznie żywy w Hollywood motyw wkradania się do biura i zgrywania danych z super tajnego serwera, która to scena jest tak idiotyczna, że brakuje w niej tylko Stevena Seagala. Jest też oczywiście pościg, podczas którego ci źli jadą sobie spokojnie miastem, a ci dobrzy zasuwają z prędkością nadświetlną i nie mogą pokonać dzielących ich 200 metrów. Udaje się im za to na piechotę. Mało tego – Ryan za pomocą laptopa i Fejsbuka oraz Naszej Klasy odnajduje zamachowca w 5 minut i już jest na jego tropie. Niestety tamten jest idiotą, bo zamiast kupić sobie jakiegoś gruchota, którego zamieni w bombę, kradnie go z firmy, w której pracuje, maluje tak nieudolnie, że zostawia kleksy (co Ryan w swojej przenikliwości przewiduje już wcześniej), a na koniec jedzie tak, że wpada zupełnie przypadkiem na głównego bohatera. Tak w ogóle to plan jest taki, żeby bombę z obowiązkowym zegarkiem elektronicznym, odliczającym czas do eksplozji, zdetonować pod Manhattanem, żeby kawał ziemi się zapadł i nastąpił totalny kataklizm. Tak, kogoś zdecydowanie poniosło w czasie wymyślania tej całej intrygi.

Harrison Ford nie zniżyłby się do rozwiązywania problemów za pomocą komórki i laptopa. On by po prostu kogoś pobił.

Nie jestem w stanie opisać wszystkich idiotyzmów tego filmu. Nie byłem negatywnie nastawiony, liczyłem na umiarkowanie sensowny film sensacyjny, a dostałem coś na poziomie najgorszych, tanich akcyjniaków z epoki VHS. Nie mam żadnego problemu z nieprawdopodobnymi historiami i akrobacjami, jeśli wszystko jako tako trzyma się przysłowiowej kupy, a do tego wygląda efektownie. Ostatnie części Mission Impossible oglądałem z niekłamanym zadowoleniem. Teoria chaosu (skąd ten tytuł? Doprawdy nie mam pojęcia, bo po angielsku był to „Shadow Recruit”) nie dorasta tamtym produkcjom do pięt, za to pod względem absurdalności pomysłów bije je na głowę. Sytuacji nie ratuje nawet całkiem niezły, a na pewno naszpikowany gwiazdami drugi plan. Kevin Costner, Keira Knightley i Kenneth Branagh robią co do nich należy, nawet jeśli nie ma to żadnego znaczenia dla ogólnego odbioru. Nie polecam, jest dużo lepszych filmów sensacyjnych, a proza Toma Clancy’ego zasługuje na dużo dużo więcej. Dobrze chociaż, że scenariusz nie bazuje na żadnej z książek, bo wtedy miałbym dodatkowy żal za zmasakrowanie czegoś, co lubię. Chociaż wtedy przynajmniej historia miałaby jakiś sens.

  • Ocena Crowleya - 3/10
    3/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 15

  1. Z recenzji jawi się jak śmieć klasy B „direct-to-video”. Ale budżet 60 mln$ i nawet się spłacił z nawiązką. Ale co się dziwić, u nas Vega niezły pieniądz zgarnia ze swoich akcyjniaków.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Bo to właśnie takie nie wiadomo co. Niby budżet spory, a nigdzie go nie widać. Bez polotu, bez jaj, bez sensu.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. „Zły Rosjanin ze sztucznym rosyjskim akcentem – bardziej sztampowo się nie da.”

    Panie, obejrzyj Tenet, nawet aktor się zgadza w tej roli 😀

    A co do filmu: nie był taki zły moim zdaniem. Za mało Netflixowych crapów oglądasz i brakuje Ci punktu odniesienia. Musisz nadrobić, mam listę tytułów do polecenia 😀

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Branagh ewidentnie zarabia pieniądze na hollywoodzkim średniactwie, żeby móc na luzie gdzieś tam wystawić, albo zekranizować kolejnego Szekspira. Tylko mógłby się bardziej starać, bo przecież to wybitny aktor, a wychodzą mu najwyżej karykatury.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. Alistair MacLean… ahhh czasy dzieciństwa się przypominają. Noc bez brzasku i Stacja arktyczna Zebra – do dziś wspominam bardzo ciepło jako ulubione.
    Choć nigdy żadnych ekranizacji nie widziałem jego książek, a te od Clancy’ego aż tak mnie nigdy nie powaliły jak MacLeana.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. O tak, Stacja arktyczna Zebra jest znakomita. Bardzo podobał mi się też HMS Ulysses. Obie tak zimne, że trzeba je czytać pod kocem. 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Żadnych ekranizacji książek MacLeana? Naprawdę? To dzisiejsza młodzież nie sięga już po klasyki amerykańskiego kina sensacyjno-wojennego? Działa/Komandosi z Nawarony, Tylko dla orłów… Toż to wszystko przynajmniej raz w miesiącu leci na różnych Paramountach, TNT czy innych Classicach. Odłóżcie komórki z Netflixem na chwilę i włączcie stary dobry telewizor z kablówką ;). Natychmiast do nadrobienia!

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Nie oglądam Netflixa, a niedawno pierwszy raz obejrzałem cały film od kilku miesięcy 🙂 Kiedyś nadrobię pewnie, ale czy zekranizowano moje ulubione tytuły? Pamiętam że bardzo mi się podobała też książka pt. Jedynym wyjściem jest śmierć.
        Inna sprawa to taka, że ja nie mam nigdy ciśnienia by obejrzeć coś na podstawie wszystkich moich ulubionych książek.
        To nie wielotomowa fantasy 🙂

        P.S. Nawarony i Orłów niestety nie miałem okazji czytać jeszcze.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. „Noc bez brzasku” z tego co wiem nie była sfilmowana.
          Ale „Zebra” owszem 😉 Na tyle dobrze że nawet miała 2 nominacje do Oskara – wprawdzie „tylko” za zdjęcia i efekty, i ostatecznie nie wygrała, ale zawsze coś (w kategorii „efekty” przegrała z jakimś filmem sf z numerem w tytule, reżyserowanym przez niejakiego Kubricka xD ). No i grał tam Patrick McGoohan czyli „number six” z serialu The Prisoner ( i kawałka Iron Maiden pod tym samym tytułem).
          Tylko uprzedzam – to jest kino z końca lat 60-tych… dokładnie ten sam rok i styl filmowania co „Orły”, więc pewne rzeczy są pokazane absolutnie w niedzisiejszy sposób…

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button