A miało być tak pięknie. Recenzje netfliksowej produkcji The Old Guard można było podzielić na dwie grupy. Część obiecywała prawdziwą ucztę filmową. Te bardziej ostrożne nadal zapewniały, że film da się obejrzeć i chwaliły go za sposób ukazania mniejszości w kinie superbohaterskim. I tu zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Nie dlatego, żem jest bigotem i nie chcę oglądać mniejszości etnicznych czy seksualnych w kinie akcji. Nic z tych rzeczy. Po prostu przypomniała mi się recenzja rebootu Ghostbusters z 2016, jaką przygotował jeden z moich ulubionych krytyków filmowych – Mark Kermode. A tłumaczył on właśnie, że owszem, bardzo by chciał, aby film był lepszy, no ale przecież nie jest wcale zły, a poza tym jest bardzo odważnym dziełem promującym kobiety. Kermode chyba się wówczas sam oszukiwał, nie przyznając, że Ghostbusters to po prostu głupia letnia komedyjka. I echa takiej właśnie postawy pobrzmiewały mi przez część recenzji The Old Guard. Jak gdyby dziennikarze chcieli powiedzieć: „No dobra, może i się nam nie podobało, ale do jasnej cholery, trzeba przygryźć zęby i ten film polubić, bo ma ważne akcenty”.
I wiecie co? Miałem rację. Ale zacznijmy od początku. The Old Guard to opowieść o grupie najemników, którzy – jak się okazuje – są nieśmiertelni. Żyją od setek lat (a w przypadku „szefowej” tej hałastry, czyli Charlize Theron, to nawet tysięcy), nie mogą umrzeć ze starości ani od odniesionych ran. Ot, po prostu wszystko im się goi – czasem wolniej, czasem szybciej, ale goi. A jako że stulecia spędzili na walce i ukrywaniu się, są w jednym i drugim bardzo dobrzy. Oczywiście do momentu, gdy wpadają w pułapkę. Zatrudnieni aby – rzekomo – ocalić zakładników, zostają rozstrzelani. A to, jak podziurawieni kulami, po kilku chwilach wstają, by rozprawić się z niedoszłymi mordercami, zostaje nagrane przez człowieka, który całą pułapkę zorganizował i pragnie ich schwytać. Dlaczego nie kazał skuć nieśmiertelnych kajdanami, gdy jeszcze leżeli niemal bez życia? No, bo to by skróciło film o ponad godzinę.
Nasi bohaterowie uciekają i planują przeczekanie zamieszania w jakiejś kryjówce, gdy nagle wszyscy śnią o tej samej osobie – żołnierce korpusu marines, która przeżyła ranę kłutą od noża. To znaczy, że przebudziła się nowa nieśmiertelna, a zadaniem najemników jest dotarcie do niej, nim zrobi to ktoś inny. Oczywiście muszą uważać, bo na ich tropie jest zleceniodawca „incydentu zakładnikami” – szef firmy farmaceutycznej pracujący nad wydłużeniem ludzkiego życia. Przyznaję, pomysł na czasie, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę ostatnie sukcesy w cofaniu zegara biologicznego myszy. Film przez krótki moment sugeruje zresztą, że może jakaś kapinka moralnej racji będzie stać po stronie złoczyńców. Ale tylko przez momencik, bo potem wszystko wraca na utarte tropy i schematy, a bandzior zachowuje się nie jak zbawca ludzkości, ale jak psychopata. Żebyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, kto jest dobry, a kto zły.
Tyle że tak naprawdę nie tu leży główny problem filmu. Jest nim natomiast jego konstrukcja i kwestia głównej bohaterki. A raczej tego, że film nie może się zdecydować, kto gra pierwsze skrzypce – szefowa ekipy, czyli Andy (Charlize Theron), czy nowa Nile (Kiki Layne). Od pewnego momentu The Old Guard próbuje trzymać się schematu z wprowadzeniem do tajemniczego świata nowej postaci, z którą widz będzie się utożsamiał. Drobną przeszkodą jest tu kompletny brak charyzmy Kiki Layne. To nie jest Will Smith w Facetach w Czerni, ale raczej kompletnie czysta karta, której emocje jakoś trudno nam kupić. Ale powiadam – da się to jeszcze jakoś przeżyć. Gorzej, że spaprana jest owa konstrukcja fabuły, która miała skorzystać z Nile jako postaci z zewnątrz, odkrywającej sekrety nieśmiertelności. Wyobraźcie sobie, że oglądacie Harry’ego Pottera, który po raz pierwszy odwiedza magiczny świat Hogwartu. Powinno Wam się udzielić jego oczarowanie wszystkimi jego niesamowitościami, nieprawdaż? No dobrze, a teraz wyobraźcie sobie, że nim Harry trafił do Hogwartu, film spędził 40 minut, pokazując nam poprzedni semestr w prestiżowej magicznej szkole. A gdy już Harry do niej trafił, to zamiast latać na miotle czy czarować, słucha ciągnących się przez długie kwadranse opowieści o tym, jak cudowny jest Hogwart.
Bo to właśnie cały pomysł na The Old Guard. Przez pierwszą ćwiartkę filmu śledzimy Charlize Theron i jej ludzi, wstających z martwych i robiących różne popisy bronią palną i białą. Potem następuje odkrycie nowej nieśmiertelnej i po przymusowej „rekrutacji” chyba przez godzinę film usiłuje widza zanudzić na śmierć, powtarzając wszystko to, cośmy już zdążyli sami albo zobaczyć, albo wydedukować. Ekspozycja do kwadratu. I w końcu film rusza do przodu w ostatniej ćwiartce, po zwrocie akcji, który można było wypatrzeć z odległości kilku kilometrów. A jakby tego było mało, to The Old Guard aż razi swoją pretensjonalnością. Pamiętacie dlaczego Connor MacLeod w Nieśmiertelnym miał tyle antyków? Bo żyjąc kilkaset lat wykombinował w końcu, że stare rzeczy zyskują na wartości i są najprostszym sposobem na zdobycie majątku bez ujawniania swej tożsamości. Nieśmiertelni najemnicy na coś takiego nie wpadli, ale oczywiście dostrzegają wartość starych rzeczy i są nadzwyczaj kulturalni. Zresztą nowa rekrutka, choć jest ledwie po dwudziestce, też rozpoznaje bez problemu dzieło Rodina. Widać szkolenie w US Marines obejmuje XIX-wieczną rzeźbę. (Tak po namyśle, to już nie jestem pewien, czy rzeczywiście chodziło o Rodina, a nie chce mi się tej sceny w filmie szukać – ale jak sądzę, wyjaśniłem w czym rzecz).
Czy zatem jest w tym filmie coś wartego uwagi? Jasne. Sceny walki mają autentycznie dobrą choreografię. Nie nazwałbym jej realistyczną, to bardziej taka budżetowa wersja Johna Wicka. Ale w tych krótkich chwilach, gdy gadanie zostaje zastąpione przez strzelanie i krojenie na plasterki, film ogląda się naprawdę przyjemnie. Bo cała reszta niestety jest w najlepszym razie przeciętna. Zawiodłem się chociażby na kreacjach aktorskich. O Kiki Layne już wspomniałem, Charlize Theron ekranowej prezencji ma znacznie więcej, ale też nic wielkiego tutaj nie gra, a chyba największym rozczarowaniem był Chiwetel Ejiofor. Facet, który nie tak dawno grał w świetnym 12 Years a Slave, a którego uwielbiałem w roli Agenta z Serenity. Kompletnie niewykorzystany potencjał.
Tak sobie jeszcze teraz pomyślałem, że skupiając się – w reakcji na bardzo pozytywne recenzje – na tym co nie wypaliło, mogłem stworzyć wrażenie, że The Old Guard to kompletna kaszanka. A tak nie jest. To po prostu film boleśnie przeciętny, na który nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie ogólna posucha na rynku filmowym.
The Old Guard
-
Ocena DaeLa - 5/10
5/10
Nigdy więcej nie dotknę niczego od Netflixa, amen. Poprawność polityczna zabija prawdziwe kino i nie będę do tego przykładał ręki. Pamiętacie choćby dawne filmy Spike’a Lee i Nowe Kino Czarnych? Dziś zrobienie takich filmów byłoby niemożliwe, bo trzeba by przyznać, że wielu czarnych jest przestępcami i że to inni czarni przestępcy, a nie rasistowscy policjanci, najczęściej ich mordują. I powstałaby rysa na pomniku BLM. Gdyby wtedy już istniały takie Netflixy to kultura światowa nigdy nie otrzymałaby filmów takich jak Chłopaki z sąsiedztwa czy Ślepy zaułek tylko różne „oldguardy” i czarnych poprzebieranych za angielskich lordów i wiedźminów.
Popieram, kino w służbie ideologii i polityki jest absolutnie niestrawne. Oglądam filmy dla przyjemności, niektóre mnie zaciekawią, a czasem zainspirują. Nie mam za to ochoty na pouczanie, edukowanie, agitowanie i okładanie po głowie pałką jedynej słusznej wizji rzeczywistości.
W tym wypadku to nie polityczna poprawność film zabiła, raczej scenariusz, który się po kilkunastu minutach wykoleił. Nieśmiertelni geje akurat samemu filmowi nie zaszkodzili, pretensje mam raczej o to, że wielu krytyków przyjęło ze względu na ich obecność taryfę ulgową.
Ja dałbym 3/10, ponieważ udało mi się obejrzeć jedynie 30 min tego „filmu”. A może to było tylko 25, sam już nie wiem. Ciesze się, że nie jestem recenzentem i nie muszę oglądać do końca.
Tak sobie ostatnio myślałem o Netfliksie i wyszło mi, że świat filmowo-serialowy nie straciłby wiele gdyby tej platformy nie było. Nie mogę przypomnieć sobie jednego wybitnego filmu któryby powstał dzięki netfliksowi’ ktoś pewnie przypomni historię małżeńską no ale umówmy się ten film jakiś przełomowy nie jest a jeszcze kilka lat temu nikt by się dużo dłużej nad nim nie pochylał. W kwestii serialów też prawie, że susza. Dom z papieru odkupili od Hiszpanów i od kiedy są za ten serial odpowiedzialni sami poziom spada. Lasy kingdom to BBC. Nie wiem jak to było z narcos. House od cards po drugim sezonie mogłoby się skończyć potem były straszne dłużyzny. Wiedźmin to dla mnie jedno z największych telewizyjnych rozczarowań w życiu. Nie wiem co tam jeszcze. Czy ten netfliks zrobił więc taki wspaniały przełom na rynku telewizyjni kinowym. Tak jeśli chodzi o podejście do internetowych telewizji jednak zrobił wiele złego znacząco obniżając ogólny poziom filmów i seriali i zalewając nas ich ilością.
Patrzę na zdjęcie w recenzji, to z ekipą schodzącą po schodach i bardzo się cieszę. że służący doktora Frankensteina znalazł sobie nową pracę 🙂
https://groovyhistory.com/content/124955/06d95688996672eb0957f7150e0ac92d.jpg