FilmyRecenzje Filmowe

The Ring (2002)

Klękajcie narody! Amerykański remake kultowego horroru, który nie jest żałosną podróbką oryginału, a może nawet – aż strach to powiedzieć na głos – oryginałowi dorównuje? To się w głowie nie mieści, zwłaszcza wszystkim, którzy pamiętają doskonały hiszpański horror [Rec] oraz to, jak Amerykanie zdołali – mimo prób odtworzenia filmu ujęcie po ujęciu – kompletnie skaszanić finalny produkt. Na szczęście The Ring powstał w tym krótkim okienku, w którym Gore Verbinski był naprawdę zdumiewająco dobrym i oryginalnym reżyserem (dość powiedzieć, że rok później stworzył Piratów z Karaibów). I nawet Ehren Kruger, scenarzysta, którego po prostu nie trawię, a który odpowiadał za jedne z najgorszych hollywoodzkich szmir, stanął tym razem na wysokości zadania, sprawnie „tłumacząc” japońską grozę.

Ale dość już tego przydługawego wstępu, porozmawiajmy o fabule. Zaczyna się trochę sztampowo, sugerując typowy amerykański slasher. Przenosimy się bowiem do domu na przedmieściach Seattle, w którym dwie nastolatki – Katie i Becca – rozmawiają o tajemniczej, „przeklętej kasecie wideo”. (Młodszym czytelnikom tłumaczę – kaseta wideo to było coś podobnego do płyty DVD, ale w formie taśmy magnetycznej zamkniętej w plastikowym pudełku. Jeszcze młodszym czytelnikom tłumaczę – płyta DVD to był nośnik, na którym ludzie nagrywali filmy, zanim odkryli internet). Wracając do The Ring – okazuje się, że wedle miejskiej legendy, każdy nieszczęśnik, który obejrzy nagranie, dostanie telefon odliczający dni do jego śmierci. A po siedmiu dniach umrze. Tak się składa, że Katie oglądała film ze znajomymi tydzień wcześniej. I umiera. Jej koleżanka doznaje wstrząsu psychicznego. To wstęp, dalej jest lepiej. Na pogrzebie matka zmarłej dziewczynki prosi swoją siostrę – samotnie wychowującą syna reporterkę Rachel – aby zbadała okoliczności śmierci Katie. Kobieta trafia w końcu do chatki, w której Katie spędziła weekend ze znajomymi. Tam znajduje taśmę, odpala ją i… Najpierw obejrzyjmy to nagranie, bo jest naprawdę całkiem nieźle zrealizowane.

 

Ja wiem, że ten motyw taśmy z dziwnymi obrazami, a w szczególności ta studnia i to, co z niej wyłazi, został w kinie wyeksploatowany do cna, a jeszcze częściej go parodiowano. Ale w 2002 to było coś autentycznie nowego i bardzo przejmującego. A nawet dziś, gdy ogląda się ten obraz samemu, po ciemku… potrafi trochę zaniepokoić. Ale wróćmy do Rachel – po obejrzeniu nagrania słyszy dzwonek telefonu. Odbiera, tylko po to, by usłyszeć szept mówiący: „Siedem dni”. Na tym etapie dziennikarka pozostaje dość sceptyczna, ale kiedy sama zacznie doświadczać paranormalnej dziewczynki z długimi włosami i gdy w końcu przypadkiem film obejrzy synek Rachel, rozpocznie się walka z czasem i walka o życie. Jedyną szansą na przeżycie może być zgłębienie tajemnicy kasety wideo.

I co by o The Ring nie mówić – pomysł na fabułę jest tu doprawdy doskonały. Widz jest jednocześnie przerażony i zaintrygowany, zdaje sobie sprawę z zagrożenia, a zarazem ani przez chwilę nie pojawia się w jego głowie przeświadczenie o sztuczności motywacji postaci. W wielu horrorach chcemy krzyczeć, aby nasi bohaterowie uciekali, zamiast złazić do tych cholernych piwnic czy mrocznych jaskiń. Tymczasem w The Ring stawka jest ustawiona w ten sposób, że aby ocalić siebie i swoje dziecko, Rachel po prostu musi zstąpić do paszczy potwora.

Kobieto, przestań oglądać!

Ale oczywiście to nie tyle zasługa Amerykanów, co Hideo Nakaty i Hiroshiego Takahashi, czyli twórców oryginalnego, japońskiego horroru. Natomiast trzeba też oddać sprawiedliwość Gore’owi Verbinskiemu. Dokonał on doskonałej translacji The Ring dla zachodniego widza, bardziej przystępnej, ale jednocześnie nietracącej głębi ani atmosfery oryginału. Ogromna w tym zasługa Naomi Watts, która jako Rachel naprawdę dźwiga ten film aktorsko, wiarygodnie sprzedając nam jednocześnie przerażoną, ale i zdeterminowaną matkę. Co rzadkie – radę dał też dziecięcy aktor, czyli David Dorfman wcielający się w małego Aidana. A Daveigh Chase jako Samara, upiorna dziewczynka z długimi włosami… ja wiem, że tu niewiele było do zagrania, ale wyszła z tego rola ikoniczna. Równie wiele dobrego można powiedzieć o zdjęciach i pracy kamery. Oj, chyba znów narażę się purystom, ale powiem, że stoją na co najmniej równym poziomie jak w dziele Hideo Nakaty.

A to wszystko prowadzi do prostej konkluzji. The Ring zdecydowanie jest filmem wartym polecenia, i nie trzeba się snobować na oglądanie wyłącznie wersji japońskiej, bo tym razem Amerykanie nie pokpili sprawy. Pokpili ją dopiero przy słabych sequelach (The Ring 2 i Rings). Co jest tym dziwniejsze, że akurat pierwszy z sequeli został wyreżyserowany… przez Hideo Nakatę. No, ale to jest temat na osobny tekst. Może za… SIEDEM DNI.

The Ring (2002)
  • Ocena DaeLa - 8/10
    8/10

 

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 20

  1. ” Oj, chyba znów narażę się purystą”

    Purysta we nie wstał i wyskoczył przez okno ;0 Taki babol na koniec lektury popsuł mi wrażenia z całkiem fajnego tekstu.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Słowo daję – to miał być żart. Po chwili pomyślałem, że jak na żart, to jednak słaby i postanowiłem go poprawić. A po jeszcze kolejnej chwili zupełnie o tym zapomniałem. No, w każdym razie już jest w porządku.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  2. W której części ”Strasznego Filmu” tą kasetę przypadkiem wyemitowaliśmy w kosmos i przylecieli kosmici by nam pomóc, bo oni również zaczęli ginąć?

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  3. Znak czasów. Globalizacja i standaryzacja kultury. Można niemal jeden do jednego przełożyć doskonały japoński film na amerykańskiego widza i nie traci on nic na jakości. A przecież jeszcze nie tak dawno ze świetnych „Siedmiu Samurajów” Kurosawy zrobili tego komercyjnego kaszana „Siedmiu Wspaniałych”.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Zabawne jest, że nawet dla niektórych recenzentów „Siedmiu wspaniałych” 1960 był równie dobry lub nawet lepszy od „Siedmiu samurajów” 1954 A.Kurosawy, który przecież jest o niebo lepszym filmem. Film Kurosawy to arcydzieło, gdy western Siedmiu wspaniałych to film poprawny, ale dużo bardziej bezpieczny. Sądzę, że ledwie ok 10 remaków filmów przebiło oryginał – Ben Hur 1959, The Thing 1982, Mucha 1986, Człowiek z blizną 1983, Prawdziwe kłamstwa 1994, 12 małp 1995, Gorączka 1995, Zapach kobiety 1992 i może coś jeszcze, by się znalazło. W przypadku „Krąg” 2002 co najwyżej wypada porównywalnie z oryginałem z Japonii więc jest udanym filmem, bo przykładowo remaki Widmo i Klątwa wypadły słabiutko na tle wersji z Azji „Ju on” 2002 oraz „Shutter” 2004. W przypadku gier dałbym sobie rękę uciąć, że jedynym remakiem, który przebił oryginał jest Resident evil 2002 Gamecube, który jest lepszy od Resident evil 1996, bo zachował wszystkie zalety pierwowzoru w tym klimat, a na dodatek kilka rzeczy ulepszył, gdy w pozostałych remakach więcej popsują niż udoskonalą i na dodatek cały klimat zniknie. Przykładem idealnym jest Resident evil 2 remake, który mimo, że jest solidnym remakiem to więcej popsuł niż poprawił i to jeszcze w tak ważnych punktach. Stąd dużo bardziej opłaca się po raz 10 zagrać w Re 2 1998 + mod graficzny Seamless HD Project niż wracać choć raz do remaku. tak to już z nowymi produkcjami raz obejrzeć i zapomnieć, gdy do starszych najlepszych produkcji idzie wracać po 10-15 razy i tak samą nas bawią. Przykładem dobrym są Tomb raidery 1-4 z lat 90′, które przyciągają grywalnością, klimatem, projektem lokacji, zagadkami, sekwencjami zręcznościowymi, generalnie wyzwaniem logistycznym, intelektualnym czy manualnym, gdy nowsze Tomb Raidery czy seria Uncharted nie jest w stanie tego samego zaoferować mimo lepszej grafiki, animacji, fizyki czy fabuły. Do tego znakomite tekstury HD stworzone przez modderów do Tomb raider 1-3 przydłużają im żywotność. Jedyne wyzwanie w grach jak Uncharted czy nowe Tomb raidery to przykładowo strzelanie do wrogów po podbiciu trudności na Hard, ale poza tym to 100% casuale, które mają za mało zagadek i za łatwe, zbyt prostą wspinaczkę z oznaczonymi pólkami i automatycznym chwytem oraz wymierzonymi skokami, a także niczego nie trzeba szukać – rozwiązań, drogi, półek, kluczy, przedmiotów. Takie samograje niczym film interaktywny, gdy w starszym produkcjach wszystko zależy od naszych poczynań.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Przykładem idealnym jest Resident evil 2 remake, który mimo, że jest solidnym remakiem to więcej popsuł niż poprawił i to jeszcze w tak ważnych punktach.

        Możesz rozwinąć?

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Resident evil 1996 – 9/10…
          Resident evil 1 remake 2002 – 10/10…
          Resident evil 2 1998 – 10/10…
          Resident evil 2 remake 2019 – 8,5+ lub naciągane 9/10…
          Resident evil 3 1999 – 8,5…
          Resident evil 3 remake 2020 – 7,5…

          Resident evil 2 1998 i Resident evil 1 remake 2002 to dwie zdecydowanie najlepsze części.
          Gry ocierają się o perfekcję. Dalej postawiłbym 1, 4, 7. Dalej Code Veronica i Re 2 remake.
          Jeszcze dalej 3, 0, Revelations 1 i 2. Na samym końcu 5,6, remake 3.

          Porównanie Re 2 1998 z Resident evil 2 remake 2019:
          Zalety Re 2 remake – grafika, animacje, fizyka, większy plecak, gra potrafi mimo wszystko w kilku miejscach zaskoczyć osoby, które znają dobrze pierwowzór, miły smaczek początek gry jako Claire na stacji benzynowej znanej tylko z intro oryginału.
          Wady Re 2 remake: 1) Słabszy klimat. 2) O wiele gorszy soundtrack, który jest mistrzowski w oryginale. Co prawda idzie załączyć w remaku ten z oryginału, ale to się przecież nie liczy 3) Sceny przerywnikowe słabsze 4) Wycięli całą początkową drogę do komisariatu, która przecież jest genialnie zrobiona w oryginale 5) Wycięli wszystkie najmocniejsze momenty grozy np: kruki wpadające przez szybę, łapy w wąskim korywarzu, pierwsze spotkanie z Lickerem, Licker wpadający przez weneckie lustro i przez szklany sufit, Mrx przebijający się przez ściany przy drugim spotkaniu z Leonem itd. 6) Lokacja komisariatu nie robi takiego kolosalnego wrażenia jak w oryginale. Gdyby nie oryginał nie pomyślałbym o niej jako o kultowej lokaji, a za takie są uważane rezydencja z Re 1 i Re 1 remake, komisariat z Re 2 oraz pewnie dom z Re VII. 7) Kamera TPP nie sprzyja straszeniu czego dowodem są Re 4,5,6, Revelations 1 i 2, Re 2 remake, Re 3 remake, The Evil within 1 i 2, gdy gry na statycznych kamerach potrafią lepiej straszyć nawet od horrorów FPP – Re 1, 2, remake 1, 0, Code Veronica, Silent Hill 1-3, Fatal Frame 1-3, Blair witch – Rustin parr, Alone in the dark – The New Nightmare 8) Remake 2 części jak większość nowszych gier jest na 1-2 razy, gdy oryginał mnóstwo ludzi ogrywało po 10-15 razy
          Na dodatek modderzy kapitalnie odświeżyli oryginalne Re 2-4. Do Re 2 i 3 najlepszych wersji pod Gamecube/emulator Gamecube mowa o Seamless HD Project, gdzie nie tylko mamy lepsze rozdzielczości, lepsze tekstury dla postaci/potworów, ale mocno poprawione malowane tła, które są ostre jak żyleta. Do Re 4 HD Pc mowa o HD Project – 30 gb tekstur o 16 razy lepszych niż w oryginale/remasterze, bo zamiast tekstur 256×256 to 4096×4096. Remaster Re 4 HD wygląda gorzej niż Re 5 i 6, a z RE HD z HD Project wygląda lepiej niż Re 5 i 6.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
      2. „Zabawne jest, że nawet dla niektórych recenzentów “Siedmiu wspaniałych” 1960 był równie dobry lub nawet lepszy od “Siedmiu samurajów” 1954 A.Kurosawy, który przecież jest o niebo lepszym filmem.”
        Jak mawiał Borch Trzy Kawki: są i tacy, którzy przedkładają owce nad dziewczęta. 🙂
        „Siedmiu Wspaniałych” nie jest pewnie złym filmem pod względem technicznym i aktorskim. Problem polega na tym, że jego twórcy postanowili przełożyć nim na amerykański grunt to, co nieprzekładalne. Film Kurosawy jest bowiem filmem o zmierzchu epoki feudalnej w Japonii i upadku kasty samurajów. Nastały czasy pokoju i wojownicza szlachta pozostała bez zajęcia. Musi szukać sobie nowego miejsca w świecie, który wkrótce rozpocznie epokę industrializacji. Jak to wszystko przełożyć na Amerykę? Mimo to przeniesiono jeden do jednego cały kontekst społeczny filmu, co zupełnie położyło jego wiarygodność. Dostaliśmy tu jakiś westernowy świat fantasy. I nie chodzi tu tylko o to, że samurajów zastąpili jacyś mityczni rewolwerowcy. Takich niepasujących do miejsca i czasu elementów jest sporo. Np. jeden z bohaterów ma problem ze swoim chłopskim pochodzeniem, co u jego odpowiednika z japońskiego filmu miało oczywisty sens, ale do plebejskiej Ameryki ma się jak pięść do nosa. Mnie zawsze najbardziej bawi żywcem przeniesiona z filmu Kurosawy dyskusja o niedoli chłopów. Japońscy chłopi są zżyci ze złem przez ekscesy samurajów. Natomiast ci amerykańscy są tacy – uwaga – przez rewolwerowców. A to czemu, ciekawość? Konie rewolwerowców tratują im zbiory podczas bitew? LOL 😉

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Z filmów o samurajach na mnie największe wrażenie zrobiły te poniżej.
          A.Kurosawa – Siedmiu samurajów, Rashomon, Ran, Straż przyboczna, Tron we krwi.
          Kobayashi – Harakiri, Bunt
          Mizoguchi -Zarządca Sansho , Opowieści księżycowe, Życie O’Haru
          Iganaki – 47 samurajów
          Warto też obejrzeć serial Shogun 1980 czy Ostatni samuraj z Hollywood

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Poza „Ostatnim Samurajem” widziałem wszystkie. Jakoś nie mogę się zmusić. Nie jestem fanem Cruise’a, a ponadto nie lubię filmów, w których stosuje się ten wybieg – biały wychowany przez japońską rodzinę, ewentualnie podrzutek, porwany za młodu, najemnik, czy jakikolwiek inny myk pozwalający białasowi grać rolę, którą powinien grać aktor wywodzący się z danej kultury. Rozumiem jeszcze dawne czasy, gdy Bonda przebierano za Japończyka, ale teraz chyba nie powinno już to być problemem? Podobno ci jankesi tacy postępowi? 🙂
            Wracając do listy to nie widzę na niej „Sobowtóra” Kurosawy. Czyżbyś nie oglądał? W takim razie polecam nadrobić.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
  4. Oryginał mnie nie porwał, amerykański remake tym bardziej. I ogólnie przyjęty był raczej mało entuzjastycznie, choć po latach widzę, że optyka się zmieniła, dzisiaj jest uznanym prawie-że-klasykiem.

    Z pdoobnych klimatów koniecznie trzeba obejrzeć tajskie „Shutter” czyli „Widmo” z 2004 roku. Jeden z lepszych horrorów tego tysiąclecia. Tylko koniecznie tajski oryginał, bo cztery lata później – identyko jak z Ringiem – amerykanie zrobili swoj remake, który jest cienki jak barszcz z uszkami vege.

    No i jest jeszcze sequel remake’u, czyli The Ring 2. To już raczej kategoria cringe.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. „Widmo” też oglądałem i faktycznie niezły. Myślę jednak, że obiektywnie „Ring” jest lepszy. I to obie wersje. Po prostu bardziej się wszystkim opatrzał.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Shutter 2004 rzeczywiście jest świetne. Bardziej się mi podoba niż Ringu 1998.
      Polecam też „Ju on” 2002 oryginał Klątwy z Japonii, które też jest o wiele lepszy od remaku z USA.
      Apogeum gatunku horror jak wiadomo to lata 70′ i 80′. Na lata 70′ przypadło najwięcej arcydzieł jak Egzorcysta, Omen, Obcy, Szczęki, Świt żywych trupów, Halloween, Teksańska masakra piłą łańcuchową, Głęboka czerwień itd. Znów lata 80′ to wręcz wysyp produkowanych horrorów, gdzie klimat zawsze był mocną stroną, ale także wtedy mieliśmy kilka perełek jak Lśnienie, The Thing, Hellraiser. To z lat 80′ mamy najwięcej slasherów czy pastiszów. Ze slasherów poleciłbym np: Black Christmas 1974, Deep Red 1975, Alice Sweet Alice 1976, My Bloody Valentine 1981, Just Before Dawn 1981, Happy Birthday To Me 1981, Angustia 1987, Deliria 1987. Z pastiszów uwielbiam Powrót żywych trupów 1985, Evil Dead 2 1987, Army of Darkness 1993, Braindead 1992, Re-Animator 1985, Lost boys 1987
      Shaun of the dead 2004.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  5. Jezuuuuuu, pamiętam jak to oglądałam za dzieciaka razem z moim starszym bratem. Przez kilka dni spaliśmy razem w łóżku, byliśmy obsrani po pachy ze strachu 😀

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Obejrzałem, wzruszyłem ramionami, całkiem niezły, ale gdzie ten horror?

      Potem wróciłem do domu przez ciemny park, zero emocji.

      A potem położyłem się do łóżka i czekałem na sen. Zamiast tego okazało się, że obrazy z filmu weszły mocniej niż myślałem. Wstałem, coś tam sobie porobiłem, a jak już zacząłem czuć naprawdę duże zmęczenie – padłem. Oczywiście zanim padłem – dżast in kejs – wyłączyłem z prądu wszystkie telewizory i monitory w mieszkaniu.

      Ring jest super właśnie dlatego, że nie bazuje na standardowych „straszakach”, nie epatuje brutalnością, ale wchodzi pod skórę i wraca do świadomości długo po seansie 🙂

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button