FilmyRecenzje Filmowe

Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga (2020)

Film fabularny Netfliksa. Samo to nie wróży zbyt dobrze. Film fabularny Netfliksa z Willem Farrellem w roli głównej? To jest ten moment, w którym odpina się kołnierzyk koszuli i nerwowo ociera pot z czoła. Film fabularny Netfliksa z Willem Farrellem o islandzkim zespole startującym w finale konkursu Eurowizji? Że co, przepraszam? Nie wiem, czy istnieją w Internecie rankingi najbardziej karkołomnych pomysłów na film, ale ten, zaprawdę, byłby na takiej liście wysoko.

Wbrew własnym wyobrażeniom Fire Saga…

Lars (Will Farrell) i Sigrit (Rachel McAdams) tworzą duet muzyczny, śpiewający na bardzo lokalnej scenie, w barze w miejscowości Husavik na Islandii. Nie słyszeliście o Husavik? Ja też nie. Zapewne podobnie jak jakieś 99,9999% populacji tej planety, do momentu premiery „Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” na Netfliksie. Larsa i Sigrit połączyła przed laty miłość do ABBY i dążenie do tego, żeby wystąpić w finale Eurowizji. Lata płyną, oboje są już w średnim wieku, a ich kariera nadal jest na etapie małej sceny w barze w Husavik, gdzie wyśpiewują swój hit disco-islando „Ja ja ding dong” (ostrzegam – wpada w ucho). Nawet nie chodzi o to, że nie umieją śpiewać. Wręcz przeciwnie. Sigrit ma świetny głos (tak naprawdę należący do szwedzkiej wokalistki Molly Sanden), a Lars ucho i rękę do komponowania piosenek właśnie takich, jakie pasują na Eurowizję (sami sobie dopowiedzcie jakich). Niestety Lars jest przy tym typem dziwaka i życiowego nieudacznika. Jego oschły ojciec, grany przez Pierce’a Brosnana, codziennie mu o tym przypomina. Zresztą Sigrit też nie jest lepsza – gdy w życiu coś jej nie wychodzi, to biegnie zostawić jedzenie dla elfów, żeby poprosić je o pomoc. Sigrit i Lars mają się ku sobie, ale on jest pierdołą, na dodatek zafiksowanym na punkcie muzyki, więc niewiele z tego wynika. Ich życie w maleńkiej rybackiej społeczności toczy się z dnia na dzień, aż nagle w wyniku szczęśliwego splotu wydarzeń dostają możliwość występu w krajowych eliminacjach Eurowizji. Dalej opowieść toczy się zgodnie z komediową logiką, tzn. nasi prowincjusze zaliczają duże, większe i jeszcze większe wpadki, mają swoje chwile słabości, ale nie poddają się. No i tak aż do GRANDE FINALE, po którym otrzecie łzy śmiechu i wzruszenia, wydmuchacie nosy i zapragniecie obejrzeć prawdziwy konkurs Eurowizji, którego jak na złość w tym roku nie będzie. Aha, jeszcze zaczniecie googlać, żeby dowiedzieć się, kim do diaska jest ta cała Molly Sanden, zastanawiając się przy okazji czemu jeszcze o niej nie słyszeliście.

…to naprawdę prowincjonalna ekipa.

Z tą tęsknotą za Eurowizją to oczywiście grubo przesadziłem. Zresztą „Historia zespołu Fire Saga” niczego tutaj nie pudruje. Pokazuje finał tej imprezy jako iście bombastyczne, perfekcyjnie wyreżyserowane, do absurdu przesycone polityczną poprawnością, nieprawdopodobnie kiczowate show. Na ekranie przewijają się najbardziej charakterystyczne postacie tego widowiska z ostatnich lat, z brodatą drag queen z Austrii na czele. Są też inni zwycięzcy, m.in. Alexander Rybak, Salvador Sobral i pewnie jeszcze inni, których nie byłem w stanie rozpoznać. Fikcyjni uczestnicy, jak np. rosyjski gwiazdor Alexander Lemtov, wyglądają, śpiewają i zachowują się tak, że prosto z filmowego planu mogliby jechać na prawdziwy konkurs i pewnie nie byliby bez szans na wysokie miejsca. Paradoksalnie lekko parodystyczny ton filmu tylko dodaje mu wiarygodności w przedstawianiu Eurowizji, bo jej uczestników nie da się sparodiować bardziej niż robią to sami. Są tak przesadzeni i tak wystylizowani, że chyba każdy filmowy absurd mógłby mieć miejsce na prawdziwej eurowizyjnej scenie. Twórcy filmu nakreślając Larsa i Sigrit jako ludzi pozytywnie szurniętych, pokazując też jak wielkim marzeniem jest dla nich Eurowizja, sprawiają, że machamy ręką na muzyczny poziom tego wydarzenia, a przy okazji na muzyczny poziom większości filmu i kibicujemy im z całych sił. No właśnie – nie przypadkiem napisałem „większości filmu”. Sigrit/Rachel/Molly śpiewa jedną piosenkę, która wygrałaby każdy prawdziwy finał Eurowizji. No, może tylko musiałby zaśpiewać ją ktoś mniej, hmm… Mniej „banalny” niż atrakcyjna kobieta.

Czy Fire Saga może wygrać z taką muzyczną bestią jak Alexander Lemtov?

No dobrze, dotarliśmy do tego miejsca w recenzji, w którym wypada napisać, co jednak poszło trochę nie tak, jak powinno. „Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” byłoby naprawdę dobrą komedią, gdyby tylko twórcom udało się trzymać jednej konwencji. Najbliżej temu filmowi jest do ciepłej, inspirującej opowiastki o pogoni sympatycznych nieudaczników za wielkimi marzeniami. O tym, jak ważne w życiu są podstawowe wartości. Może i banał, ale zawsze na czasie. Niestety Will Farrell jako współscenarzysta i odtwórca głównej roli nie byłby sobą, gdyby nie dodał do tego wszystkiego paru żenujących gagów, a całemu filmowi nie nadał nieco głupkowatego charakteru. Szkoda, bo potrafi więcej, co udowodnił przed laty w „Przypadku Harolda Cricka”. Jednak, tak sobie myślę – mamy lato, mamy pandemię, problemy z pracą itd. Wszyscy zasługujemy na to, żeby trochę wyluzować. Wyluzujcie więc, usiądźcie przed TV, włączcie swoje kina domowe, soundbary czy co tam innego macie i dajcie porwać się tej historii. Nie zważajcie na reakcje sąsiadów, którzy zaczną zastanawiać się, od kiedy to słuchacie Eurodisco. Będzie dobrze. Ja ja, ding dong!

Najważniejsze to nie tracić wiary!
  • Ocena Voo - 6/10
    6/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 4

  1. „Nie słyszeliście o Husavik? Ja też nie. Zapewne podobnie jak jakieś 99,9999% populacji tej planety”

    Ha! W końcu przydała się wiedza o wczesnośredniowiecznych dziejach Islandii 😉 Husavik to chyba najstarsza osada na wyspie, założył ją niejaki Gardar Svarvarsson (powinna być litera eth zamiast d, ale nie chce mi się szukać jaki to skrót). W IX wieku płynął sobie z Danii na Hebrydy, ale zniosło go aż na Islandię, którą postanowił opłynąć (jako pierwszy). Zastała go zima, więc przezimował w miejscu zwanym potem Husavik (dom-zatoka).

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
      1. Tak jakoś to zapamiętałem, bo kiedyś robiłem sobie taką rozpiskę tych wczesnych odkrywców z okresu ekspansji na Wyspy Owcze, Islandię, Grenlandię itd. Po prostu myliły mi się te wszystkie postaci i ich dokonania. A ten od Husavik wyróżniał się dlatego, że był w zasadzie jedynym Szwedem w tym gronie – na ogół na zachód wyprawiali się Duńczycy i Norwegowie, Szwedzi działali wtedy raczej na wschodzie (np. na Rusi).

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button