Dzisiejszemu pokoleniu ciężko będzie zrozumieć, jakim fenomenem były w naszym kraju rozgrywki ligi NBA w latach dziewięćdziesiątych. W telewizji mieliśmy wtedy jakieś 5 programów, chyba że ktoś zainwestował w antenę satelitarną, żeby oglądać Gwiezdne wojny z niemieckim dubbingiem, z internetem trzeba się było łączyć za pomocą modemu, przerywać za każdym razem, kiedy inny domownik chciał zadzwonić, a Youtube i serwisy streamingowe istniały tylko w wizjach fantastów. W tych ciekawych czasach Telewizja Polska (a później także TVN) pokazała nam kawałeczek innego świata. Nocne transmisje, sobotnie studio i Włodzimierz Szaranowicz witający widzów słynnym “hej hej, tu NBA” to było coś, czego nie da się zapomnieć. Wtedy też w koszykarskim świecie panował Jego Powietrzność (Wysokość?) Michael Jordan, zdobywając wraz z Chicago Bulls sześć tytułów mistrzowskich i wynosząc koszykówkę na absolutne wyżyny popularności. Kto wtedy nie miał czapeczki z logo jednej z drużyn, koniecznie z daszkiem wyginanym za pomocą szklanki pełnej wody (proste daszki były maksymalnym obciachem), ten nie liczył się na podwórku. Piękne to były czasy i piękny sport. Dziś mamy okazję posmakować nieco tej przeszłości za sprawą koprodukcji ESPN i Netflixa, pt. “Ostatni taniec”.
Dziesięcioodcinkowy dokument teoretycznie skupia się na ostatnim sezonie cudownego składu Byków, w którym wywalczyli swój szósty tytuł. W praktyce jednak narracja prowadzona jest wielotorowo i oprócz śledzenia rozgrywek 1997/1998, poznajemy historię kolejnych członków zespołu, trenera Phila Jacksona i drogę do pierwszego three-peat (trzy mistrzostwa z rzędu). O ile część “historyczna” składa się w dużej mierze ze znanych już nagrań archiwalnych, to spinająca całość opowieść o ostatnim sezonie Jordana w Bykach powstała na podstawie nigdy niepublikowanych wcześniej nagrań. Ekipa filmowa towarzyszyła drużynie przez całe rozgrywki, mając niemal nieograniczony dostęp do szatni, treningów, a nawet czasu prywatnego sportowców. Michael Jordan latami blokował możliwość publikacji tych materiałów i dopiero na potrzeby tego dokumentu zgodził się na to. I chwała mu za to!
Nie ukrywam, że jestem grupą docelową dla Ostatniego tańca. Miałem co prawda czapkę i dresy Charlotte Hornets, ale Jordan, Pippen i Rodman byli dla mnie mistrzami, a finały z Utah Jazz, gdzie walczyli z duetem Stockton-Malone śledziłem z wypiekami na twarzy. To był wtedy inny świat, inny sport, inna liga. Można było się pobić na parkiecie, sportowiec w garniturze był widokiem niecodziennym, a zachowania, które wtedy szokowały opinię publiczną, dziś uznano by za niewinne wybryki. Ciężko też wyobrazić sobie bardziej dramatyczny przebieg rozgrywek. Decydujące rzuty w ostatnich sekundach, kontuzje, zakulisowe gierki, personalne animozje, a w tle takie gwiazdy jak Charles Barkley, Magic Johnson, Patrick Ewing, czy młodziutki Kobe Bryant, który zdążył nagrać kilka słów na potrzeby filmu. Pięknie się to ogląda, a dramatyzmu nie powstydziłby się najlepszy film fabularny.
Poszczególne odcinki zbudowano wokół konkretnej postaci albo historii. W pierwszym jest to Michael Jordan, potem Scottie Pippen, Dennis Rodman, Phil Jackson, Olimpiada 1992 roku i przyjście Toniego Kukoca, pierwsza emerytura Jordana i wreszcie walka o drugą potrójną koronę. Wszystko poskładane zgrabnie w zajmującą opowieść o budowaniu legendarnej drużyny. Materiały archiwalne przeplatane są współczesnymi komentarzami samych bohaterów. Warto przy tym zaznaczyć, że nie jest to bezkrytyczna laurka i część ujawnionych faktów to smakowite kąski dla łowców sensacji. Nie brakuje zarówno pikantnych szczegółów z szatni, jak i opisów ekscesów spoza niej. Poznajemy personalne konflikty między zawodnikami oraz zakulisowe gierki właścicieli klubów, a wszystko to brzmi naprawdę autentycznie. Całość składa się w obraz ludzi z krwi i kości. Z jednej strony wybitni sportowcy, z drugiej postacie z normalnymi problemami.
Można się spierać, czy cała historia została opowiedziana (a w zasadzie zostanie, ale o tym za moment) w sposób obiektywny. Jerry Krause w dużej mierze przyczynił się do stworzenia potęgi zespołu, ale był wręcz znienawidzony przez gwiazdy, które stworzył. O nieżyjącym już menagerze wypowiadają się dość powściągliwie, ale nie da się ukryć niechęci, jaką do niego żywili. Zresztą sam Krause w dużej mierze zapracował sobie za życia na takie traktowanie, będąc postacią domagającą się atencji ponad miarę. Swoją dezaprobatę wobec sposobu jego przedstawienia w serialu wyraził publicznie m.in. Toni Kukoc, jeden ze “złotych strzałów” transferowych Jerry’ego. Pretensje do kolegów z drużyny mają też starsi zawodnicy, niezadowoleni z ujawnienia kilku zawstydzających faktów zza zamkniętych drzwi szatni. Według mnie takie smaczki tylko dodają autentyzmu Ostatniemu tańcowi. Dostaje się różnym osobom, ale to mimo wszystko opowieść o sukcesie. Okupionym hektolitrami potu, odniesionym dzięki uporowi, determinacji, trudnym decyzjom i gigantycznej pracy całego zespołu. Jeśli jest coś, czego można się nauczyć po seansie, to że sukces w grach zespołowych nigdy nie jest dziełem jednostki, choćby nie wiem jak wybitnej. Zawsze musi na niego pracować sztab ludzi, a kiedy w grę wchodzą przy tym ogromne pieniądze, nie ma siły, żeby uniknąć przy tym konfliktów.
Ostatni taniec, nietypowo dla Netflixa, nie został udostępniony w całości jednego dnia. Co tydzień prezentowane są dwa odcinki, u nas dzień po premierze na kanale ESPN, a na finał musimy poczekać do 17 maja. Dla mnie osobiście taka cotygodniowa podróż w przeszłość to prawdziwa nostalgiczna uczta. Serial jest dynamiczny i ciekawy, a wywiady poprowadzone tak, żeby poznać sprawy z różnych stron. Jest tu pot i łzy, krew, złość i radość z sukcesów. I jest też koszykówka, która już nigdy nie będzie taka jak wtedy. Dla miłośników sportu, a pomarańczowej piłki w szczególności pozycja obowiązkowa, ale nawet jeśli te tematy kompletnie was nie interesują, to jest to dokument na tyle kompetentny, że nie będziecie żałować kilku spędzonych godzin. Dodaję jedno dodatkowe nostalgiczne oczko za powrót do dzieciństwa i zachęcam do obejrzenia.
-
Ocena Crowleya - 9*/10
10/10
*Ocenę wystawiam po obejrzeniu 8 z 10 odcinków. Nie sądzę, żeby w ostatnich dwóch nagle coś miało się zmienić, a uważam, że warto zwrócić na ten serial waszą uwagę jeszcze przed finałem.
Przez Jordana moja miłość do koszykówki trwa po dziś dzień i to wliczając także samodzielną grę.
„Kto wtedy nie miał czapeczki z logo jednej z drużyn, koniecznie z daszkiem wyginanym za pomocą szklanki pełnej wody (proste daszki były maksymalnym obciachem), ten nie liczył się na podwórku.” Fakt faktem byłem wtedy małym lojtkiem ale miało się czapkę Chicago Bulls 🙂
Materiał fajny, ale dla mnie sam sposób realizacji go jest pod większą dyskusję. Jestem przeciwnikiem wyciągania brudów z szatni, wbijania szpilek ludziom po latach itd. itp. Może bez tego serial by nie był tak ciekawy i autentyczny, ale mimo wszystko nie pochwalam faktu, że teraz po tylu latach wychodzą na światło dzienne tematy, które były prywatną sprawą wielu osób (szczególnie, że część już nie żyje). Poza tym drużyna sportowa to jest trochę osobny byt. To co widzimy w telewizji to jedno, a to co się dzieje za zamkniętymi drzwiami to drugie: niezależnie czy mówimy o Chicago Bulls czy Zniczu Pruszków.
Ja bym mimo wszystko to rozdzielał – szatnia zostaje w szatni.
Ale to właśnie jest sens takich dokumentów. Pokazać co się działo za drzwiami i ile z tego tak naprawdę było prawdą, a ile spekulacją. I to czasem wcale nie jest pranie brudów. W moich oczach np. Rodman zyskał, bo wtedy mnie wkurzał swoim pajacowaniem i ekstrawagancją (zająłby się koszykówką, a nie robi z siebie transwestytę), a tu wychodzi, że miał głębokie emocjonalne problemy i to był sposób na odreagowanie, a jak już trenował to zasuwał najbardziej ze wszystkich.
A ja od początku jakoś kibicowałem Orlando no i trochę Philadelphii.
W pełni się zgadzam. Mam tylko dwa zarzuty póki co:
– jednak trochę to wszystko ugładzone, miałem nadzieję, że MJ w końcu powie wprost: Thomas nie pojechał na olimpiadę, bo postawiłem taki warunek, a tu znowu było, że niby tak, ale nie do końca, a w ogóle to nazwisko nie padło…
– czasem przesadzają z ilością powtórek, ten jeden odcinek pokazujący sezony przed pierwszym mistrzostwem chyba w 2/3 składał się z powtórek z meczów z Pistonsami, które fani znają na pamięć, trochę przesadzili z ilością materiału
No i ogólna uwaga (ja widziałem póki co 6 odcinków): jest dużo biografii, powrotów do przeszłości i retrospekcji, ale o tytułowym Last dance na razie może uskładałbym jeden odcinek od biedy. Trochę mało. Rozumiem, że ważna jest podbudowa i wyjaśnienie kto, kogo i za co, ale jednak liczyłem na więcej samego „ostatniego tańca”. Mam nadzieję, że odcinki 7-10 nadrobią.
Nie załapałem sie na erę Jordana, ale dla mnie ta historia jest tak nierealna, że mogła wydarzyć się tylko w tym sporcie. Chicago Bulls ma sześć tytułów, a wszystko za sprawą jednego gościa MJ. Oczywiście byli inni świetni zawodnicy, ale to był kiler, zawodnik od ostatnich sekund od brania ciężaru gry na siebie. Odchodzi – robi sobie 1,5 roku przerwy, w tym czasie Chicago nie osiąga nic, wraca i znów są jego trzy mistrzostwa.
Oórócz MJa jest jeszcze niesamowity Phil ze swoimi 11 tytułami, prawie dokonał czterech trylogii. Samego serialu nie oglądałem, ale za to oglądam większość meczów NBA i wiem, że KD mógłby być drugim Jordanem, gdyby nie kontuzja, albo gdyby został w GSW. W OKC jeszcze nie miał takiej głowy, a do tego miał jeźdźca, który tej głowy nie odnalazł do dzisiaj Russel Westbrook kilka razy udowodnił, że rozumem na parkiecie nie grzeszy.
Tak jeszcze tylko w tematyce koszykówki. Jest to chyba najlepiej obok boksu pokazywana w filmach dyscyplina. Coach Carter czy Glory Road to są filmy wyśmienite. A jeszcze ten z Rayem Allenem i Denzelem Washingtonem. Czy „Biali nie potrafią skakać”.
”w tym czasie Chicago nie osiąga nic,”
zależy jak patrzeć > odszedł najlepszy koszykarz w historii dyscypliny a Chicago bez Niego i tak wykręciło bilans bodajże 53:29 w sezonie zasadniczym a playoffach odpadli dość pechowo > to nie był słaby team prędzej dobra drużyna ale wybitna tylko z Air’em
Nie ma w historii NBA drużyny tak bardzo uzależnionej wynikowo od jednego gracza. Były drużyny, które na różnych etapach historii mieli świetnych zawodników i wygrywali, Chicago nawet jak miało wybitnych zawodników bez MJa nie doszli do finału. To był kiler końcówek, on nienawidził przegrywać i zarażał tym innych graczy, pamiętny rzut na zwycięstwo z Utah gdyby spudłował mistrzostwo mieli by Jazz.
again :
zależy. jeśli przez 'uzależnienie wynikowe’ rozumiesz tylko i wyłącznie ilość tytułów/finałów to masz rację
tylko wtedy imho
widziałem jak grali Bulls gdy Air pierwszy raz skończył karierę i np Magic po odejściu Shaqa – i ci pierwsi byli bez dwóch zdań silniejsi
Jordan miał genialny prime. Bez tej migreny Pippena w game 7 fin. konf. 1990 przeciw Pistons mógł już mieć mistrzostwo rok wcześniej. Do tego, gdy był w prime zrobił sobie 2 lata przerwy, gdzie w playoff 1994 wcale go nie było, a na playoff 1995 wrócił bez formy. W obu sezonach bez tej przerwy Bulls byliby 100% faworytem do mistrzostw. Gość był fenomenem. Mógł mieć nawet 9 mistrzostw z rzędu.
Najbardziej szkoda tej dwuletniej przerwy, gdy był w mega formie i na samym szczycie. Wielka strata dla koszykówki to była.
„chyba że ktoś zainwestował w antenę satelitarną, żeby oglądać Gwiezdne wojny z niemieckim dubbingiem”
Na kanale o nazwie Filmnet leciały w nocy takie filmy… Hmm… fajne. Zwłaszcza dla młodego człowieka. Zwłaszcza w czasach bez Internetu.
Filmnet był chyba płatny jak Canal+? Nie widziałem. Ale widziałem fajne filmy po niemiecku. 😀
Też oglądam z wypiekami na twarzy. Bardziej emocjonalnie czuje się związany z drużyną, która zdobyła pierwsze trzy mistrzostwa, bo wtedy byłem w LO i mieliśmy fioła na punkcie kosza. Każdą wolną chwilę wybiegaliśmy na boisko i graliśmy – to było nawet ważniejsze niż przygotowania do matury. A potem w nocy oglądało się mecze. Kolejne trzy mistrzostwa przyszły na czas studiów, w akademiku nie było ekipy tak pozytywnie zakręconej na kosza i nie specjalnie było na czym to oglądać więc pasja trochę osłabła, co nie znaczy, że nie śledziło się wyników i nie czytało dodatków sportowych w gazetach.
Serial naprawdę dużo mi wyjaśnił. Wtedy nie było możliwości wejścia do internetu i poczytania na wiele tematów, które nas interesowały. W przypadku pierwszych trzech mistrzostw dostęp do czegokolwiek był dramatycznie słaby, przecież pierwsze połączenie internetowe w Polsce pojawiło się w 1992 roku, kiedy Bullsi zdobywali drugi tytuł.
Nie wiedziałem, że MJ miał tak mocnego ducha rywalizacji w sobie i że tak mocno on go nakręcał i to w każdej dziedzinie (np. zakłady o wszystko co możliwe, hazard). Zupełnie inaczej patrzę na Rodmana, który przecież na początku kariery był skromnym i nieśmiałym chłopakiem, a przemiana nastąpiła po odejściu żony i niedoszłej próbie (palnie?) samobójczej. Miałem go za półgłówka, a tutaj wychodzi, że miał ścisły i analityczny umysł, który zaangażował do prawie naukowego podejścia dotyczącego odbijania się piłki od tablicy, obręczy, rąk przeciwników itp. Szacun!
To znaczy w latach 1992-1998 wiele wiedziało się na temat Bulls i Jordana z probasket i innych magazynów NBA. Czasem też obszerne artykuły pojawiały się w sportowych faktach i innych gazetach. Kafejki internetowe w Polsce popularne dopiero były w 1997-1998.
Internet w domu podpięty pod złącze telefoniczne w latach 1999-2000 miałem, ale wychodziło bardzo drogo i chodziło ślimaczo wolno. Stałe łącze z kablówki dopiero w 2001 roku.
Jeszcze był ówczesny internet czyli telegazeta 😀
Ktoś oprócz mnie czytał Łączkę Telezajączka? 😀
Na telegazecie prawie nic nie było prócz wyników. Mało jakichkolwiek ciekawostek. Nie miało to nic wspólnego z internetem, gazetami czy czasopismami.
Trzeba będzie obejrzeć ten dokument. Bulls 1989-1998 z Jordanem i Pippenem to najlepsza drużyna, która zaszczepiła we mnie miłość do NBA. Magia. Jordan najlepszy koszykarz w historii NBA.