W niedzielę mieliście okazję poznać ulubione „nowe” filmy akcji Crowleya i DaeLa. Dziś prezentujemy wybór SithFroga i Razorblade’a. Co obejrzeć, żeby się nie nudzić? Sprawdźcie!
SITHFROG
John Wick, Chapter 2, Chapter 3: Parabellum
Mam nadzieję, że nasz stały czytelnik i regularny komentator Robert Snow nie ścignie mnie za “kopirajt”, ale posłużę się jego komentarzem (wcześniej pisał, że od dawna nie ogląda filmów akcji):
“Jeżeli już miałbym się wyłamać, to pewnie obejrzałbym tylko “Johna Wicka”. Podoba mi się autoironiczna dla gatunku koncepcja fabuły tego filmu. To chyba pierwszy bohater kina akcji, któremu nie zabili żony, dziecka, brata, czy choćby tylko dawno niewidzianego wujka, a zwyczajnie psa. Po pierwsze doceniam dobry pomysł, po drugie zawiera pozytywne przesłanie. Też lubię zwierzęta. ”
…i to w zasadzie tyle! Mafijny cyngiel na emeryturze, świeżo po osobistej tragedii, zostaje napadnięty, zabijają mu psa. To wystarczający powód, żeby na przestrzeni trzech napakowanych akcją filmów zabić 299 osób (policzone!), rozwalić pół miasta, zwiedzić pół świata, jeździć po Nowym Jorku na koniu, walcząc jednocześnie z uzbrojonymi motocyklistami za pomocą… katany. John Wick idealnie wykorzystuje wątpliwy talent aktorski (i wielką miłość widzów do) Keanu Reveesa i podaje całość w autoironicznym sosie gdzie od początku wiadomo, że niby wszystko jest na serio, ale tak naprawdę oglądamy ni to film superbohaterski, ni to napakowaną przemocą kreskówkę. Co się rzadko zdarza, każda kolejna część wydaje się lepsza, bo wciąż nie brakuje pomysłów na coraz bardziej szalone sceny akcji, a świat przedstawiony wciąż jest intrygująco tajemniczy i stale zaprasza do odkrywania kolejnych tajemnic i dziwacznych, ezoterycznych zasad rządzących światem płatnych morderców.
P.S. Hotel Continental ze swoim regulaminem jest jedną z najfajniejszych i najbardziej oryginalnych lokacji w tego typu filmach od dawien dawna.
Baby Driver
Niedoceniony klejnot od Edgara Wrighta. Historia młodego chłopaka, który przez jeden błąd ma niekończący się dług do spłacenia. Wierzycielem jest bezwzględny gangster, a tytułowy Baby okazuje się być doskonałym kierowcą. Bierze więc udział w kolejnych napadach jako “getaway driver” i poznaje coraz gorszy sort kryminalistów.
Wright takimi detalami jak uszkodzony słuch głównego bohatera, potrafi przemodelować film akcji w niemalże musical. Baby wciąż musi słuchać muzyki, żeby zagłuszyć szum w uszach. Dzięki temu każdy pościg czy napad to jednocześnie wspaniały klip, którego nie powstydziliby się najwięksi z branży muzycznej. Dynamiczna, świetnie nakręcona akcja, obłędna obsada (Spacey, Hamm, Foxx, Elgort i obłędna Lilly James) i genialnie dobrana muzyka to wystarczające powody, żeby dać filmowi szansę. W kinie obejrzałem dwa razy i żałuję, że nie poszedłem po raz trzeci. Nie mogę odżałować, że “Baby Driver” wciąż nie dorobił się sławy na jaką moim zdaniem zasługuje.
Casino Royale
Można kochać klasycznego agenta 007 za zawadiacki uśmiech Seana Connery’ego, za spokój i błysk w oku Rogera Moore’a czy elegancję Pierce’a Brosnana. Kiedy wybrano Daniela Craiga do kolejnej generacji przygód internet eksplodował oburzeniem. Blondyn, uroda w najlepszym wypadku kontrowersyjna, groteskowo odstające uszy, powierzchowność brutala, a nie gentlemana. Skandal!
A potem przyszedł Martin Campbell, powiedział “dzień dobry, robię z Craigiem najlepszego Bonda w historii”. Film wszedł do kin, oburzeni umilkli, a słowo Campbella stało się ciałem. Casino Royale to Bond doskonały. Po staremu uwodzi, czaruje, jest elegancki i trzyma fason niezależnie od sytuacji. Jednocześnie dostał odrobinę realizmu. Pojedynki na pięści to już nie choreograficzny balet, a brutalne starcie na śmierć i życie. Otwierająca produkcję czarno-biała sekwencja z pojedynkiem w toalecie zostawia widza ze szczęką na podłodze. W końcu “00” coś znaczy i zdecydowanie nie jest to zbyt ładne.
W “Casino Royale” zagrało wszystko. Rewelacyjnie nakręcone sceny akcji, świetna obsada (od M i Q, przez Vesper po Le Chiffre), odpowiedni miks realizmu i bondowskiej fantazji, Craig okazał się stworzony do takiej wersji agenta 007, a scena w pociągu (przy stole z Vesper) to jeden z najbardziej błyskotliwych dialogów w historii kina w ogóle. Nawet “product placement” w “Casino Royale” jest zrobiony ze smakiem i nie przeszkadza. Doskonały Bond i jeden z najlepszych filmów akcji XXI wieku. Bezdyskusyjnie.
RAZORBLADE
Włoska Robota
Inspirowana filmem z ’69 roku „Włoska Robota” to być może nietypowy przykład kina akcji, a jednak… uznałem iż należy jej się tu miejsce. Część z Was być może nawet uzna, iż nie powinien znajdować się w tej kategorii. Autorzy odeszli tutaj w znacznej mierze od „klasycznych” efekciarskich strzelanin i wybuchów, a skupili się mocno na fabule i reżyserii. Scenariusz nie jest specjalnie odkrywczy – mamy tu klasyczne motywy zdrady i zemsty. Jednak dobra ręka reżysera, jak i zatrudnione gwiazdy kina sprawiają, iż nawet tak przewidywalny przebieg historii ogląda się z zainteresowaniem. Jak na film akcji przystało, potrzebujemy oczywiście wybuchów, strzelanin i pościgów. Jak najbardziej mają one tutaj miejsce, ale to co mnie urzeka w tej produkcji to fakt, że nie przytłaczają sobą i nie odciągają uwagi od głównej historii. Nie wywołują również uśmiechu politowania, a bohaterowie mimo iż nad wyraz sprytni i zdolni, nie są jednak „niezniszczalni”. Najlepsza scena? Crowley wspominał w „Krucjacie Bourne’a” pościg w Moskwie? Podejmuję rękawice i przedstawiam Wam ucieczkę trzech Mini po Los Angeles – wyciągając asa z rękawa w postaci Charlize Theron prowadzącej to w czerwonym kolorze!
Niezniszczalni 1+2
Absolutnie żadna lista filmów akcji XXI w. nie może się obejść bez „Niezniszczalnych”. Produkcja, która niejako oddaje fantastyczy hołd „starym bohaterom”, a Jason Statham doskonale uzupełnia to grono. Na pewno pod względem warsztatowym ten film (a właściwie seria) nie jest niczym przełomowym – stosunkowo sztampowa fabuła oraz przewidywalne zwroty akcji nie wyciągają go na piedestał. Odpowiada za to coś innego. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że aktorzy świetnie bawili się przy tej produkcji. Często żartują z siebie nawzajem i postaci które grali wcześniej. Idealnym przykładem mogą być epizody w 2 części z Chuckiem Norrisem, czy też rozmowa w strzelaninie na lotnisku między Schwarzeneggerem a Willisem. Żartują również z prozy życia którą jest starzenie się, nie oszczędzające również dawnych ekranowych twardzieli. Co chwile jesteśmy świadkami puszczania oczka do widza, a swoistym creme de la creme jest dla mnie scena w kościele, gdzie pierwszy raz na ekranie spotykają się Stallone, Schwarzenegger i Willis. Moim skromnym zdaniem powinna być ona zapisana w annałach kina akcji. I pomimo, że w filmie Sylwek Stallone, Jet Li czy Dolph Lundgren są pomarszczeni i zgorzkniali, nie można odmówić im tego, że dzięki ich kreacjom „Niezniszczalnych” ogląda się po prostu przyjemnie. Zapomina się o głupotach fabularnych czy słabo wykonanych efektach specjalnych. Zwłaszcza osobom którym przy okazji, tak jak mi, włącza się tryb nostalgii. W swoim zestawieniu skupiam się jednak na dwóch pierwszych częściach. Trzecia moim zdaniem już aż takiej frajdy nie dostarcza, pozostając „tylko” poprawną. A szkoda.
Pitch Black + Kroniki Riddicka
Riddick – jeden z najciekawszy „bohaterów” science-fiction stworzonych na przełomie XX i XXI w. Dodatkowo nie jest wcale bohaterem pozytywnym – to w najlepszym wypadku antybohater, z zadatkami na czarny charakter! Poznajemy go w „Pitch Black” jako zbiega z zakładu o zaostrzonym rygorze. Jest przerażającą wszystkich maszyną zabijającą bez mrugnięcia okiem i niemal całkowicie pozbawioną ludzkich odruchów. Jednocześnie jest maszyną szalenie inteligentną – szczególnie pod kątem rozeznania sytuacji oraz rozumienia swojej przewagi nad innymi.
Sam „Pitch Black” opowiada o grupie osób które przeżyły katastrofę kosmiczną i znalazły się na zapomnianej planecie. Szybko okazuje się jednak, że nie jest ona niezamieszkała i skrywa mroczną, a zarazem zabójczą tajemnicę. Mam wrażenie, iż film aspirował do miana horroru, próbując czerpać z klasyków: „Obcego” oraz „Predatora”. Pomimo, że w wielu przypadkach gra aktorska pozostawia sporo do życzenia, film ogląda się z zainteresowaniem. Na pewno pomaga ciekawie opowiedziana historia oraz postać Riddicka. Pomimo iż „Pitch Black” nie opowiada bezpośrednio o nim, to właśnie Riddick jest głównym motorem napędowym wydarzeń na ekranie. A wszystko to przyprawione jest sporą dozą tajemnic, dylematów i trudnych wyborów podejmowanych przez bohaterów.
Z kolei „Kroniki Riddicka” porzucają otoczkę horroru i idą w stronę napakowanego akcją kina SF, co tylko pozytywnie wpływa na naszego bohatera. Tym razem Riddick zostaje wplątany w walkę z tajemniczą, przemierzającą wszechświat i siejącą zniszczenie armią Nekromanów. I pomimo, iż nadal nie jest bohaterem pozytywnym, a pozbawionym skrupułów mordercą, to konsekwencje wydarzeń z pierwszej części jego przygód świetnie wkomponowują się w klimat tej opowieści. Riddick myśli tutaj o sobie, ale i o tych na których mu zależy, stąd pojawiają się motywy zemsty oraz opieki. Podobnie jak w „Pitch Black” dostajemy naprawdę interesującą fabułę przykuwającą z zainteresowaniem do ekranu. Uważam, że oba filmy powinny być zaliczane do topki filmów akcji oraz SF XXI w.
Casino Royal jest świetne, czego nie można powiedzieć o QoS. Ta seria jest w ogóle tak bardzo nierówna. 1 świetna, 2 słaba, 3 solidna, 4 bardzo słaba.
Z reszty filmów oglądałem tylko Niezniszczalnych i nie jest to dobre kino, raczej groteska, śmiech z aktorów, których przygody i tak nie raz dawały powody do śmiechu. Z całym szacunkiem dla pana Sylwestra, ale Rambo dzisiaj bardziej bawi niż trzyma w napięciu, Arnold, i jego niezapomniana scena walki z całą armią w Comando, Chuck Norris dodany pewnie ze względu na popularność memów i żartów na jego temat. I tak jak jedynka była zrobiona po części na poważnie, tak w dwójce panowie robią już parodię z samych siebie. A najbardziej Arni. Niektórym to się może podobać, tym bardziej przywiązanych do starych filmów do których wciąż wzdychają. Ja tego zupełnie nie kupuję, a trzecia część to nawet nie potworek, to potwór, który nie powinien powstać, z fatalną rolą Rondy Rousey.
„I tak jak jedynka była zrobiona po części na poważnie, tak w dwójce panowie robią już parodię z samych siebie. A najbardziej Arni.”
Zgadzam się w pełni. Dwójka zamiast scenariusza miała zestaw memów i klasycznych tekstów z filmów typu Terminator i Rambo. Zażenowany byłem.
Obejrzyj Baby Drivera i pierwszego Wicka (najwyżej 2 i 3 odpuścisz). Warto.
„Casino Royal jest świetne, czego nie można powiedzieć o QoS. Ta seria jest w ogóle tak bardzo nierówna. 1 świetna, 2 słaba, 3 solidna, 4 bardzo słaba.”
O to to! Mam identycznie. Przy czym warto zauważyć, że od Casino Royale Bondy wyglądają naprawdę świetnie. Te starsze z Brosnanem, czy Moorem zajeżdżały tandetną taniością, a te nowe to naprawdę majstersztyk techniczny.
A co do wyborów kolegów, to również z całego serca polecam Baby Drivera. Może nie jest to najlepsza fabuła na świecie, ale sposób jej pokazania, montaż i muzyka po prostu zrywają czapki z głów. No i tu jest zdecydowanie najlepszy pościg samochodowy ostatnich lat. Scena otwierająca film jest PO-WA-LA-JĄ-CA!
Trzeba dodać dwie rzeczy. Jedna z najsłabszych, nie, najsłabsza rola Waltza. W QoS przynajmniej jest tak bezbarwny czarny charakter, że nie działa tak zanirzająco na film. Casino jest świetne, a Craig jest tak niesamowicie brytyjski w graniu Bonda, z taką flegmą, a już Craig przy pokerze to było cudo.
Co do Baby Drivera nie lubię strasznie samochodów, tak jak obejrzałem może z dwa filmy z Szybkich i Wściekłych tak po prostu pościgi samochodowe nie jarają mnie, a działają na mnie wręcz odwrotnie nudzę się.
” 3 solidna”
To był Skyfall?
Solidna była pierwsza połowa, potem było coraz gorzej, a już „Kevin sam w domu” to było przegięcie 😛
W porównaniu z dwójką i czwórką?? Solidna to chyba dobre określenie.
Nie gadaj. Poza skopaną końcówką, nie było źle.
Dobrze było do złapania złego typa i przewiezienia do Londka. Potem to wszystko jest już złe i niegodne poziomu Casino Royale.
A to: https://www.youtube.com/watch?v=6XMuUVw7TOM ? Toż to balet na czterech kołach. 🙂
„Mam nadzieję, że nasz stały czytelnik i regularny komentator Robert Snow nie ścignie mnie za “kopirajt”, ale posłużę się jego komentarzem”
Bez obaw, można cytować, przytaczać, nawiązywać i wykorzystywać, aby nie przekręcać nazwiska. 😉
Notabene, zachęcony przez SithFroga obejrzałem w końcu tego Johna Wicka i rzeczywiście – nie mam poczucia głupio straconego czasu. Pewnie sięgnę po kolejną część. Zwróciłem też uwagę na pewien fakt fabularny, ale o tym poniżej.
„Hotel Continental ze swoim regulaminem jest jedną z najfajniejszych i najbardziej oryginalnych lokacji w tego typu filmach od dawien dawna.”
No cóż, nie bardzo oryginalnych. Niemal bliźniacza instytucja obecna była w szpiegowskim filmie „Braterstwo Róży” z Peterem Straussem z 1989.
Natomiast o Casino Royale i Danielu Craigu mam zdanie biegunowo odmienne od autora artykułu. To był ostatni film z Bondem jaki obejrzałem. I dopóki nie wywalą Craiga na zbity pysk, żadnego następnego nie obejrzę. I mnie akurat kompletnie nie podoba się kierunek w jakim poszła ta seria. Więcej „Intelligence Service”, mniej „Mission Impossible” proszę. 🙂
Co kto lubi, ale Mission Impossible było od dawna. Sceny z motocyklem i samolotem bodajże z początku Goldeneye to jest MI razy dziesięć.
To prawda, dlatego najbardziej cenię Bondy z Connerym i Moorem.
A Brosnana po prostu lubię, więc jakoś jeszcze tolerowałem jego kreację Bonda. Natomiast Craiga nie znoszę, choć może i obiektywnie jego Bondy nie są gorsze niż te z Brosnanem.
1. Co do Uniwersum Riddicka, to istnieją również gry osadzone w tym uniwersum. Z tego, co pamiętam, zrobione przez studio założone przez samego Vina Diesela właśnie w tymże celu.
Pierwsza z nich opowiada o tejże właśnie ucieczce bohatera z tego więzienia – czyli jest de facto oficjalnym prequelem pierwszego filmu.
Sam nie grałem, ale wszędzie, gdzie tylko natknąłem się na opinie specjalistów na temat tychże gier, są zdecydowanie chwalone.
Rzecz polega przede wszystkim na tym, że (jak każdy twór kultury robiony przez pasjonatów, bez oglądania się na akcjonariuszy i cyferki) przyłożono się w nich przede wszystkim do tego, by jak najlepiej oddać klimat (chyba przede wszystkim pierwszego filmu – tego thrillerowo-horrorowego) tego uniwersum – zresztą Vin sam tego przypilnował.
Między innymi wszędzie podkreślano, że udało się tymże produkcjom w doskonały sposób zaadaptować mechanicznie to całe „wykorzystanie mroku” – wiadomo, kto widzi w ciemności.
Nie wiem, może sami również tutaj u siebie kiedyś się za nie zabraliście – a sprawdzać, szukać mi się nie chce.
Ale jeśli nie – to może byłby to dobry pomysł, by zmierzyć się owymi grami, skoro również was zachwyciło uniwersum i ten bohater.
Powstały dwie, a w zasadzie półtorej gry o Riddicku. Pierwsza była Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay. Bardzo udana, ciekawa i oryginalna strzelanko-skradanka FPP z elementami gry przygodowej. Grałem dawno temu, mam gdzieś na płycie. Przykład, że można zrobić coś kreatywnego na podstawie filmu i wzbogacić tak zwane „uniwersum” za pomocą gry.
Pięć lat później powstała gra Chronicles of Riddick: Assault on Dark Athena, będąca jednocześnie remakiem Ucieczki z Butcher Bay i samodzielną kontynuacją. Nie grałem, podobno też niezła. Jeśli dobrze kojarzę, pełna wersja była kiedyś na płycie w CD-Action.