CZY PLIO TO „FANTASY W STYLU TOLKIENOWSKIM”?
Temat z dawna oczekiwany – tak można by powiedzieć o dzisiejszym artykule, gdyż został on zapowiedziany niemal dwa miesiące temu, gdy w „Przedmowie” do całego cyklu o wpływie dzieł J.R.R. Tolkiena na twórczość George’a R.R. Martina pojawiła się ankieta, w której poprosiłem o wskazanie spośród kilku zaproponowanych artykułów tych, które Waszym zdaniem powinny ukazać się w pierwszej kolejności. Zwycięzcą okazał się wówczas „Shire i Rohan oraz Siedem Królestw, czyli inspiracje Anglosaską Heptarchią”. I rzeczywiście tekst ten został opublikowany tydzień później, 16 listopada 2019 roku. Drugie miejsce przypadło tematowi „Czy PLIO to fantasy w stylu tolkienowskim?”, zaś osiem głosów mniej otrzymały „Kalendarze Śródziemia”.
Jednak to właśnie ten ostatni artykuł ukazał się wcześniej, bo 21 grudnia, czyli w dniu od którego w chwili publikacji niniejszego tekstu upływają już dwa tygodnie. Oczywiście, jak wówczas wyjaśniłem, wybrałem taką datę, gdyż była ona związana z samym tematem. Nie jest to jednak najlepsze wytłumaczenie – przecież tekst o „stylu tolkienowskim” mógł się ukazać w którąś z wcześniejszych sobót, a tych pomiędzy 16 listopada i 21 grudnia było pięć.
Gdy spoglądam wstecz, muszę przyznać, że główny powód takiego rzeczy jest chyba następujący: otóż, zamieszczając temat o „stylu” jako jedną z opcji w ankiecie, sądziłem najwyraźniej, że znam odpowiedź na postawione w tym tytule pytanie, a przynajmniej że mam na tę sprawę dobrze umotywowaną opinię. Później jednak, gdy nad tym myślałem, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie wiem. Z pomocą przyszła mi książka Toma Shippeya „Droga do Śródziemia”, poprzedniczka dzieła „J.R.R. Tolkien. Pisarz stulecia”, którego nowe wydanie ukazało się w minionym roku (którym jest 2019, a nie 2018 – co chyba warto podkreślić na samym początku 2020 roku). Mój artykuł na temat tej ostatniej możecie znaleźć tutaj: J.R.R. Tolkien. Pisarz stulecia (T.A. Shippey).
To dzięki „Drodze do Śródziemia” przyszedł mi do głowy nowy sposób zmierzenia się z tym tematem, inny od tego, który chciałem pierwotnie zastosować (nie pamiętam już zresztą dokładnie jak chciałem to wszystko przeprowadzić). Pozostaje mi mieć nadzieję, że taka forma okaże się lepsza. W każdym razie sprawia ona, że podzielenie tekstu na odcinki „rozsądnej długości” staje się łatwiejsze, a to właśnie zbytnia obszerność moich artykułów była wadą często wymienianą w przeszłości przez Czytelników, którzy prosili o bardziej zwięzłe lub podzielone na części odcinki.
W ten oto sposób jeden artykuł – „Czy PLIO to fantasy w stylu tolkienowskim?” stał się całą serią. I oby wyszło mu to na dobre.
***
„Styl tolkienowski”?
Żeby wypowiedzieć się w jakikolwiek sposób na temat tego, czy „Pieśń Lodu i Ognia” jest w stylu tolkienowskim, musimy oczywiście zastanowić się, czym tak właściwie on jest. Mam nadzieję, że zgodzicie się ze mną co do tego, że wyznacznikiem „tolkienowskości” jakiegoś utworu nie jest sama obecność elfów, krasnoludów, orków i „niziołków (lub jakiegoś neologizmu, którym próbuje się zamaskować oczywiste „zapożyczenie” hobbitów), czy też oparcie fabuły na schemacie „wyprawy w celu zniszczenia przedmiotu X”, gdzie pod zmienną X możemy wstawić dowolny rodzaj magicznej broni albo artefaktu, na ogół zawierającego „cząstkę duszy” Wielkiego Złego, przez co nie jest możliwe jego unicestwienie przy pomocy zwyczajnych środków. Takich schematów używa wiele powieści fantasy, które reklamuje się jako „nowego Władcę Pierścieni”, jednak wielu z nich bardzo daleko do „pierwowzoru” pod względem głębi, bogactwa stworzonego świata albo przesłania.
Lepszym tropem mogło by być odczucie jakiegoś „tolkienowskiego ducha”, ale jest to wyrażenie tak abstrakcyjne, a określane przez nie doznania tak subiektywne, że trudno na tym fundamencie cokolwiek zbudować.
We wspomnianym wcześniej okresie, gdy nie wiedziałem jak się za ten temat zabrać, czułem coraz bardziej, że Tolkien był pisarzem tak wyjątkowym (w pewnym sensie każdy twórca taki jest, jednak ten autor posiadał pewne cechy – a raczej połączenie pewnych cech w jednej osobie – które wydają się niemal zupełnie unikatowe). Czy zatem można o czymkolwiek powiedzieć, że jest w „stylu tolkienowskim” bez przekłamania? Czy sama próba porównywania dzieł Tolkiena (czy jakiegokolwiek innego pisarza) z twórczością kogoś innego nie jest absurdalna?
Cóż, doszedłem do wniosku, że jest w tym trochę prawdy. Nie potrafię powiedzieć, czy „Pieśń Lodu i Ognia” rozpatrywana jako całość jest „tolkienowska”, czy też nie. Jednak dzięki lekturze książki Shippeya spostrzegłem, że do tematu można podejść z drugiej strony. Nie skupimy się tu zatem na jakiejś „szerszej perspektywie”, „spojrzeniu z góry” albo na, jak by to ujął wielki admirał Thrawn, „the bigger picture”. Co zatem zrobimy?
W „Drodze do Śródziemia” Tom Shippey poświęca osobne rozdziały kilku zagadnieniom, które stanowią pewne istotne aspekty procesu twórczego – na przykład jego zamiłowaniu do nazw miejscowych, jego rozważaniom na temat pojęcia zła, czy wreszcie sposobowi, w jaki rozplanował fabułę swojej najsłynniejszej chyba powieści, czyli „Władcy Pierścieni”. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że to te cechy można uznać za pewnego rodzaju „wyróżnik tolkienowskości”.
Wymienię tutaj te, którymi zajmiemy się w tym i kolejnych tekstach (wszystkie te pojęcia, oraz to co dokładnie mam przez nie na myśli, zostanie oczywiście wyjaśnione w toku dalszego wywodu). Są to cechy, które moim zdaniem – z którym oczywiście można się nie zgodzić – stanowią o „tolkienowskości”, która dotyczy nie tyle całego utworu, bo trudno o tym wyrokować (szczególnie w przypadku cyklu, który nie został jeszcze ukończony, tak jak PLIO, nie znamy więc ostatecznego „przesłania” czy też „wydźwięku” sagi), lecz jego poszczególnych elementów. Możemy zatem stwierdzić czy, na przykład, sposób podejścia do stylów literackich w PLIO Martina jest podobny do tego, który zastosował Tolkien. Albo: czy obaj pisarze doszli do podobnych wniosków w swoich rozważaniach na temat istoty zła.
Zwrócimy zatem uwagę na następujące cechy: entrelacement, czyli przeplatankę (pojęcie to dotyczy rozplanowania fabuły w sensie geograficznym i chronologicznym); tworzenie wrażenia głębi świata przedstawionego; posługiwanie się różnymi stylami (a raczej trybami literackimi) i mieszanie ich ze sobą; „liryczne jądra – czyli pojedyncze obrazy, „wizje”, które utkwiły w umyśle autora i stały się potem ziarnem, z którego (a czasem wokół którego) wyrosła cała opowieść; podejście do filologii; wykorzystanie motywów pochodzących z mitologii i starszej literatury; sposób patrzenia na alegorię i symbolikę; opowieść jako „mediatora” pomiędzy dwoma różnymi sposobami myślenia; wreszcie rozważania na temat zła i tego, w jaki sposób „zwykły człowiek” może mu stawiać opór; a być może także kilka tematów, które nie zostały tu wymienione.
***
„Liryczne jądra”, czyli „earendel” i „letnie śniegi”
Odcinek zbliża się właśnie do 1000 słów, a gdyby mój pierwszy tekst tuż po ogłoszeniu, że „teraz będę pisał zwięźlej, albo sensownie dzielił teksty na części” okazał się gigantem (a raczej eotenem, od staroangielskiego określenia olbrzyma, od którego pochodzą Tolkienowscy „entowie”), nie wyglądałoby to najlepiej.
Z tego właśnie powodu opowiem tu tylko o jednej z tych „cech”, tej o której siłą rzeczy w przypadku PLIO nie możemy powiedzieć zbyt wiele.
Tom Shippey „lirycznymi jądrami” (ang. lyrical cores) nazywa takie myśli czy „wizje”, które pojawiły się nagle w głowie autora, albo obrazy, które zakorzeniły się głęboko w jego pamięci i potem znalazły ujście w twórczości. W przypadku Tolkiena najlepszym przykładem takiej pojedynczej wizji, z którego rozwinęła się cała opowieść jest historia Berena i Lúthien, u której podstawy leży obraz żony pisarza, Edith, tańczącej wśród szaleju (angielska nazwa hemlock brzmi tutaj znacznie lepiej, choć jej staroangielski przodek oznacza po prostu „(roślina) podobna do chmielu”, co też nie jest szczególnie romantyczne) na leśnej polance w Roos w hrabstwie Yorkshire. Takie jest pochodzenie kluczowej sceny, w której zagubiony w puszczy Doriathu Beren nagle widzi po raz pierwszy Lúthien.
Tom Shippey zwraca uwagę na to, że jakimkolwiek zmianom dzieje Berena i Lúthien by nie podlegały w licznych wersjach tej opowieści (czy to prozą, czy to wierszem), ta scena zawsze tam jest, w zasadzie niezmienna. Z podobnych pojedynczych wizji, obrazów, wyrosła na przykład opowieść o Eärendilu – której „lirycznym jądrem” jest głębokie poruszenie, które poczuł Tolkien, gdy czytając staroangielski poemat „Christ I” (The Advent Lyrics) natknął się na pojedyncze słowo „earendel” (piszę o tym w ostatnim rozdziale „Kalendarzy Śródziemia”, zatytułowanym Eala earendel).
Sednem opowieści nie są tu jakieś długie, żmudne rozważania filozoficzno-moralne, filologiczne badania nad dawnymi tekstami w języku staroangielskim albo staronordyjskim, albo nowatorskie wykorzystanie jakiegoś mitologicznego czy historycznego pierwowzoru. Tu najważniejszy jest jeden obraz i związane z nim emocje. Shippey wymienia tu właśnie tańczącą Lúthien; Túrina, który pełen rozpaczy w ostatnich momentach życia pyta się, czy jego czarny miecz odbierze mu życie – zaś klinga odpowiada zimnym głosem; staroangielskiego „earendela”, tajemnicze słowo, które tak poruszyły młodego Tolkiena; wreszcie nieśmiertelną krainę Valinor, która wyłania się z „bezsłonecznych mórz”. Sama opowieść dokoła tych obrazów może się zmieniać, w zależności od wymagań fabuły i późniejszych pomysłów – jednak obraz i uczucia z nim związane pozostają niewzruszone.
Czy coś podobnego widzimy w „Pieśni Lodu i Ognia”? Jak wspomniałem, udzielenie odpowiedzi jest trudne, z tego prostego powodu, że w przeciwieństwie do dzieł Tolkiena, dysponujemy tylko ostatecznie opublikowaną wersją Martinowskiego tekstu. W większości przypadków nie wiemy co było wcześniej, jakie zmiany wprowadził autor w stosunku do wcześniejszych wersji, wreszcie jaki był sam pierwotny zamysł. Podejrzewam jednak, że także w umyśle George’a R.R. Martina tkwią głęboko pewne obrazy, z których wyrastają opowieści.
Wiemy z całą pewnością przynajmniej o jednej scenie, która przynajmniej jak dla mnie doskonale pasuje do pojęcia „lirycznego jądra”, o jakim pisze Shippey.
W zwiastunie iBooks Enhanced Editon anglojęzycznej “Gry o tron” Martin wspomina, że pierwszą sceną jaką napisał było odnalezienie szczeniąt wilkora w „letnich śniegach”. Jak mówi pisarz: „I wiedziałem, że to są letnie śniegi. To wyrażenie było tam od samego początku. Matka wilkorzyca urodziła (swoje młode), choć sama umierała, z odłamanym rogiem jelenia w gardle”.
„Letnie śniegi” były tam nim pojawiło się cokolwiek innego. Pojedynczy obraz, dokładnie tak jak u Tolkiena. Sądzę, że dopiero później pisarz zaczął się zastanawiać, jak stworzyć świat, w którym takie sformułowanie ma sens. Oczywiście, były też dziesiątki, jeśli nie setki, innych źródeł inspiracji dla Westeros i Essos. Jednak „letnie śniegi” i umierająca wilkorzyca są lirycznymi jądrami „Gry o tron”.
Przychodzi mi teraz na myśl przynajmniej jeszcze jedna wypowiedź George’a R.R. Martina, ta w której wspominał, że Mur był wcześniej niż wszystko inne (w jego powieściowym świecie), a jego źródeł można szukać w roku 1981, kiedy pisarz odwiedzał w Anglii swojego przyjaciela i razem udali się na granicę ze Szkocją, by zobaczyć Wał Hadriana. Stojąc tam, nasz autor próbował sobie wyobrazić co czuł stacjonujący tam rzymski legionista, gdy spoglądał na drugą stronę, na odległe wzgórza.”Dla Rzymian był to wówczas kres cywilizacji, koniec świata”. GRRM mówi dalej, że w pewnym sensie Wał Hadriana był dla tych ludzi zaporą przeciw mrocznym siłom. I to spostrzeżenie, jak sam przyznaje, zaszczepiło w jego umyśle pewien obraz. Z tego ziarna wiele lat później wyrósł Mur, i podejrzewam że także Nocna Straż, Dzicy i Inni. Oczywiście, wszystkie te grupy miały też inne inspiracje. Ale gdyby nie wizja rzymskiego żołnierza spoglądającego z niepokojem za „koniec świata”, być może pisarz nigdy by po nie nie sięgnął. Później powstała cała opowieść, w której „Mur” odgrywa tak ogromną rolę.
Podejrzewam, że były też inne podobne wizje – czy są nimi „muzyka smoków”, i Daenerys powstająca z przygasłego stosu pogrzebowego? Być może, jednak przynajmniej na razie nie możemy tego stwierdzić.
Są również takie obrazy, które odnajdujemy w całej twórczości Martina, na przestrzeni lat i całych dekad. Wiele z nich odnalazła The Fattest Leech, zwracając w swoich esejach uwagę na to, że wiele postaci z PLIO to w pewnym sensie rozwinięcie bohaterów z jego wcześniejszych opowiadań. Być może te obrazy, które tkwią w umyśle pisarza od tak dawna, również stanowią „liryczne jądra”.
W każdym razie, słowa George’a R.R. Martina o „letnich śniegach” bardzo przypominają mi to, co o „earendelu” i tańczącej Lúthien pisze Shippey, a także to, co sam Tolkien powiedział o zdaniu, które nie wiedzieć czemu przyszło mu do głowy pewnego dnia, gdy sprawdzał prace egzaminacyjne: „W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit”. Autor nie wiedział wówczas czym są hobbici… a jednak, z tego pojedynczego zdania wyrósł „Hobbit”, który z kolei stał się poprzednikiem dla „Władcy Pierścieni”.
Mamy zatem przesłanki, by stwierdzić, że przynajmniej pod względem obecności „lirycznych jąder” PLIO jest „tolkienowska”. A jak ma się sprawa z pozostałymi wymienionymi powyżej cechami? O tym opowiemy w kolejnych odcinkach.
***
Moje teksty na ogół ukazują się w soboty, więc być może niektórych z Was zdziwiło, że tym razem artykuł pojawił się już w piątek. Nie jest to kolejny przejaw „nowego lepszego Bluetigera” z 2020 roku (który, miejmy nadzieję, będzie pisał mniej rozwlekłe, a jednak równie wyczerpujące temat teksty). Powód tej jednorazowej zmiany jest następujący: otóż dziś, 3 stycznia, przypada rocznica urodzin J.R.R Tolkiena, który przyszedł na świat właśnie 3 stycznia 1892 roku w Bloemfontein (obecnie RPA) – w tym roku od tamtej chwili upływa więc 128 lat. Chcę zatem – jak przypuszczam, również w imieniu wielu z Was – podziękować temu wielkiemu pisarzowi i człowiekowi za wspaniały, przebogaty świat, który stworzył (a raczej „wtór-stworzył”, ang. sub-created). Dziękujemy Profesorze!
Ok ale uważam, że każdy pisarz nawet najsłabszy ma jakiś moment ,,oświecenia” gdzie w jego głowie pojawia się drobna wizja świata który chce stworzyć. To nie znaczy, że każda fantasy jest Tolkienowska.
Shippey rozumie jednak przez „liryczne jądro” coś nieco odmiennego od „natchnienia” (bo chyba temu pojęciu najbliżej do tego, o czym piszesz). Natchnienie – jak dla mnie – jest bardziej ukierunkowane – np. gdyby GRRM poczuł pewnego dnia, że napisze powieść o świecie, gdzie pory roku są wytrącone z równowagi, to mogłoby to być natchnienie. Potem przy pomocy „inwencji” (kolejny termin Shippeya) rozwinąłby całe te uniwersum budując na bazie inspiracji, nawiązań do historii i literatury oraz innych źródeł.
A „liryczne jądra” to te pojedyczne obrazy i związane z nimi odczucia, które pozostają w dużej mierze niezależne od opowieści – scena z zakrwawioną wilkorzycą leżącą w letnich śniegach mogłaby równie dobrze nie należeć do PLIO, tylko do jakiegoś opowiadania science-fiction GRRM-a, gdzie np. podróżnik eksploruje jakąś nieznaną planetę. Tak samo z obrazem człowieka stojącego na „Murze”, który czuje, że spogląda poza koniec świata – mógłby równie dobrze znaleźć się nie w PLIO, ale w jakimś innym utworze. W samej scenie nie ma nic, co sprawia, że sama z siebie musiała trafić do tej a nie innej opowieści.
Tematy od dawna wyczekiwane to szalone teorie DaeLa takie jak tekst o myszy, Littlefingerze itd, a nie twoje wypociny
Mów za siebie 😉
Masz na myśli te, które już zostały dawno opisane lub te których nie będzie przez kilka lat, dopóki pewien Grzegorz się nie weźmie za pisanie? 🙂
Jeżeli trolling…to i tak żałosny. Trollować to trzeba umieć.
Wiem, że zabrzmię teraz jak okropny językowy purysta, ale nic na to nie poradzę – 😉 nie powstrzymam się od zauważenia, że angielski „George” to polski „Jerzy”, a odpowiednikiem naszego „Grzegorza” jest „Gregory”.
Gdyby imię GRRM-a przetłumaczyć tak jak imiona w niektórych wydaniach polskiego „Władcy”, otrzymalibyśmy Jerzego Rajmunda Ryszarda Marciniaka.
A J.R.R. Tolkien stałby się Janem Rajnoldem Reuelem…
Faktycznie! 😀
To miało być żartobliwe nawiązanie do tytułu pierwszego rozdziału księgi I „Władcy Pierścieni”: Zabawa z dawna oczekiwana. Nie jestem oczywiście tak oderwany od rzeczywistości, żeby wyobrażać sobie, że wielkie tłumy czekają na ten artykuł, choć kilka osób dopytowało się o niego, za co jestem im wzdzięczny. 😉
Szanuję za wyjaśnienie, jak tak to spoko
Takich zim jak na obrazach już nie ma…
Są w Rosji 🙂
Dzięki za kolejny tekst ale mam jedna uwagę – zdecydowanie za krótki tekst bo zacząłem czytac ledwo co i koniec. Rozumiem że paru jatrzac użytkowników marudziło ze dotychczas sa za dlugie qiwc to zmieniłeś, ale od tej pory ja marudzę że są za krótkie i różnica jest taka że wtedy jak nie miałem czasu moglem czytac w 2 podejściach, oni też, teraz nie możemy. Rozumiem argument że coś jest za długie gdy jednocześnie jest nudne lub nie merytoryczne ale to nie dotyczyło twoich tekstów. Zawsze byly za krótkie bo ciekawe. Za dlugie mogą być wstępy bo tu połowę artykułu zajmuje opis czemu to i czemu tak napisałeś. Narzekanie na za długi ciekawy tekst o tak jakbym mial pretensje do Tolkiena że napisal władcę w 3 tomach a mógł w 1 bo kiedy ja przeczytam 3?! Chcecie krotkich tekstow to idźcie na Twitter…
Polakowi nie dogodzisz 😀
Dogodzisz dluzszym i jednoczesnie krotszymi tekstami. Po prostu musi pisać więcej i częściej;p a nie zajmowac sie bzdetami jak praca czy zyciem;p
Ps. Ja od poczatku pisalem zew dluzsze teksty sa lepsze.
Nie wiem jakie było ostatnie życzenie, ale nie pozabijał ich chyba tylko dlatego, że nie spełnił pierwszego 🤣🤣🤣