Premiera ostatecznego epizodu z ostatecznych epizodów zbliża się wielkimi krokami. 18 grudnia 2019 zobaczymy zakończenie wielkiej sagi Skywalkerów – mimo że prawdziwych Skywalkerów już nie ma (Leia jest Organa, a Ben Solo). Nie czekam z wypiekami na twarzy, chociaż ostatnio mój entuzjazm wzrósł za sprawą przecieków i plotek, tak na temat fabuły, jak i na temat problemów z ostateczną wersją, montażem i dokrętkami. Problemy przy produkcji to nic nowego, ale gdy chaos i panika mają miejsce nawet miesiąc czy dwa przed premierą, to może być wesoło. A perwersyjna ekscytacja związana z nadciągającą katastrofą to nadal ekscytacja. Cieszy mnie to, bo o ile od starych filmów robi mi się ciepło na sercu, prequele budzą nienawiść i wściekłość, o tyle dwie najnowsze części są mi doskonale obojętne. Więc jakiekolwiek uczucia to już krok naprzód! Chociaż, żeby było jasne: mam nadzieję, że się mylę, a epizod IX zerwie mi czapkę z głowy. Choć sam w to nie wierzę. Ostatnio zastanawiałem się, skąd ten mój sceptycyzm, i wyszło mi, że to wina (między innymi)… bohaterów. Tych nowych, mających niejako przejąć pokoleniową pałeczkę od Hana, Lei i Luke’a. Patrzyłem na ten finalny (naprawdę świetnie zmontowany) zwiastun i nie czułem nic. Ani mnie nie obchodzi, co się stanie z Rey, ani z Poe czy Finnem, a już na pewno nie z Rose. Abrams może iść „full Johnson” i zabić ich wszystkich w pierwszych 15 minutach filmu. Powieka mi nie drgnie.
Czemu tak jest? Czasy się zmieniły? Trochę. Kino się zmieniło? Na pewno. Ja zdziadziałem? Może, ale żeby się przekonać, obejrzałem ponownie „Przebudzenie mocy” i „Ostatniego Jedi„. Po seansie stawiam tezę, że to jednak nie moje zdziadzienie, a na pewno nie tylko. Nowe postaci są miałkie, nijakie, ciężkie do polubienia, nie mają za wiele właściwości i charakteru, nie wchodzą w interakcje (główni bohaterowie przynajmniej) i generalnie sprawiają wrażenie postaci wygenerowanych przez dział marketingu na podstawie ankiet z Excela.
Weźmy takiego Finna. Szturmowiec-dezerter? Ucieka po masakrze wioski? Świetny pomysł! Szkoda, że okazuje się, że to była jego pierwsza akcja, a wcześniej był woźnym na Starkillerze. Z miejsca odejmuje to postaci ciężaru gatunkowego. Potem jest już tylko gorzej, bo jego krótkie i wygrane pojedynki słowne/siłowe z Phasmą wypadają groteskowo. Ucieka z Najwyższego Porządku, bo przemoc. Potem chce uciec gdziekolwiek i to ma sens, ale wraca, bo Rey. Niech będzie. A potem w „Ostatnim Jedi” budzi się i chce… uciec. Przynajmniej jest konsekwentny. Kiedy ma szansę w końcu czegoś nie zepsuć, nie uciec i niejako odkupić swoją postać, poświęcając życie (robiąc pierwszą sensowną rzecz od początku „Przebudzenia Mocy„), w paradę wchodzi mu Rose…
Werdykt SithFroga (Finn): nie wiem, po co jest w filmach.
Ach Rose. Słodka i naiwna Różyczka. Poznajemy ją, kiedy cierpi po stracie siostry, żeby 5 minut później skakać wokół Finna jak jakaś groupie. Kolejne parę minut i sama jedna rozkminia cały mechanizm pościgu i śledzenia floty w nadprzestrzeni. Gwałtownie zmienia nastroje, o siostrze już nie wspomni. Ma pół mózgu. Finn też. Problem jest, że kiedy współpracują, razem nadal mają tylko pół. Cała porażka ich misji zaczyna się od… debilnego zaparkowania na plaży zamiast w porcie. Serio serio. Prześledźcie cały wątek. To był kamyczek, który uruchomił lawinę nieszczęśliwych wypadków, które z kolei doprowadziły do katastrofy Ruchu Oporu. No bo kto mógłby się spodziewać, że zdradzi ich nowo poznany typ. Poznany w więzieniu. W dodatku wygląda podejrzanie i zachowuje się jak kreskówkowy złoczyńca, a kiedy mówi, brzmi jak wąż… co mogło pójść nie tak, droga Różyczko? Jakby tego było mało, Rose nie jest postacią z krwi i kości (to by wyjaśniało zapomnienie o śmierci siostry po kwadransie), tylko tubą reżysera do wygłaszania czerstwych kawałków o biedzie, wyzysku, kapitalistach i w ogóle! Członek (członkini?) kosmicznej partii Razem? Scena, w której puszcza wolno koto-konia i mówi, że to jest prawdziwe zwycięstwo (Paolo Coelho byłby dumny), byłaby najgłupszą w nowej trylogii, gdyby konkurencja nie była tak duża. Zresztą sama Rose dorzuca kolejną, w której taranuje pojazd Finna i prawie zabija obydwoje, żeby spuentować: „nie zabijajmy tych, co nienawidzimy, tylko ocalmy tych, co kochamy”. A w tle wielkie działo rozwala drzwi do schronu, gdzie zaraz zginie reszta rebeliantów…
Werdykt SithFroga (Rose): to nie jest prawdziwa postać, to avatar Riana Johnsona do robienia głupich rzeczy i rzucania czerstwymi tekstami.
Poe Dameron dobrze zaczyna. Jego akcja z początku filmu zapowiadała dużo więcej i dużo lepiej, a potem znika na cały film, żeby pojawić się dwa razy w kokpicie i pokrzyczeć „juhu!” albo „łuuuuhuuuuu”. Zachowuje się kompletnie nielogicznie. Zwiał z miejsca wypadku, zanim obudził się Finn, a potem zapomniał szukać już nawet nie tyle dezertera z Najwyższego Porządku, co BB-8. Przecież droid miał mapę z najbardziej strzeżonym sekretem w tym czasie. Poza tym to maniak. Myśli, że gra w grę pilotując X-Winga i kompletnie nie szanuje ludzkiego życia. Szczególnie swoich kolegów i koleżanek z floty. Zwolennik techniki kamikadze, o ile to nie on musi siedzieć w kokpicie. Niesubordynowany wariat. I teraz zaskoczenie: sama postać Poe, szczególnie w „Ostatnim Jedi”, nie jest taka zła. Zamysł na drogę, jaką ma przejść ten bohater, jest dobry, wykonanie już niekoniecznie. Jego przemiana polega na tym, że ma się nauczyć zamykać dziób i ślepo podążać za zwierzchnikiem/zwierzchniczką, nawet jeśli plan jest tajny, kretyński i samobójczy… Generalnie plan Lei i Pani Fioletowe Włosy, żeby dać Poe nauczkę kosztem życia tysięcy ludzi Ruchu Oporu, zakrawa mi na sąd wojenny i czapę…
Werdykt SithFroga (Poe): potencjał duży, mocno zmarnowany.
Na chwilę przenieśmy się na Ciemną Stronę Mocy. Generała Huxa nie będę szeroko komentował, bo i po co? Abrams chciał z niego zrobić coś na kształt nowego, młodego i ambitnego Tarkina. Nie wyszło. Powstała parodystyczna wersja w stylu chaplinowskiego „Dyktatora”. Tylko mało zabawna. Johnson poszedł nawet dalej i zrobił z rudego dowódcy „comic relief” pełną gębą. Nadal mało kto się śmiał, ale za to dostaliśmy Jar Jara 2.
Werdykt SithFroga(Hux): szkoda gadać.
Kajlo Ren. Gówniarz w masce udający Vadera. Ja to kupiłem. Nie dlatego, że on wygląda jak gówniarz w masce, ale dlatego, że nim jest. Wszyscy wypominają Abramsowi, że groteskowo wypadła scena pierwszego ściągnięcia maski. Ludzie w kinie parsknęli, zamiast się wystraszyć. Moim zdaniem taki był cel. Kylo to szczyl, marzący o potędze gnojek zapatrzony w dziadka-zbrodniarza. Chowający za maską brak pewności siebie i fakt, że… kusi go jasna strona mocy. Wciąż musi walczyć z dobrem gdzieś w środku. To najlepsza postać nowej trylogii, a pomysł, że nie tylko Ciemna Strona Mocy może kusić i ciągnąć do siebie, jest zdecydowanie najlepszym, na jaki mogli wpaść twórcy scenariusza. Portretuje go Adam Driver, czyli bezdyskusyjnie najlepszy (no, może razem z Isaac’iem) aktor w obsadzie. Szkoda, że po zabiciu Snoke’a nie stało się z nim nic ciekawego. Liczyłem, że zaproponuje Rey coś więcej niż „chodź ze mną i zabijmy resztkę twoich ziomków z rebelii”.
Werdykt SithFroga (Kylo Ren/Ben Solo): najfajniejszy bohater i jedyny, którego dalszy los naprawdę mnie interesuje; boję się tylko sztampy w stylu: ostatecznie będzie jak dziadek, bo zabije Palpatine’a… znowu.
Na koniec zostawiam sobie creme de la creme tak „Przebudzenia mocy„, jak i „Ostatniego Jedi„. Rey. Jedyna i niepowtarzalna. Zaczyna jako sierota, samotna dziewucha na niegościnnym, pustynnym Jakku. Żyje za to, co zarobi na rozbieraniu wielgachnych wraków. Pierwsze sceny są naprawdę dobre. Bardzo szybko widać, że jest: samotna, czeka na kogoś, żyje w nędzy, nie poddaje się łatwo i potrafi sobie radzić z długim kijem. Klasyczny początek podróży bohatera. Potem jednak Abrams rusza z akcją do przodu i załącza tryb „Mary Sue”*. Rey tak naprawdę nie potrzebuje niczego i nikogo, żeby poradzić sobie w każdej sytuacji. Wiem, wiem. Jestem szowinistą, potworem, nie znam się, a w ogóle to patriarchat i mizoginia! Fakty są jednak łatwe do zweryfikowania. Kiedy Finn i BB-8 pojawiają się w pobliżu dziewuchy, startujemy z fabułą na poważnie. Od tego momentu Rey:
- tłucze bandę zbirów
- wskakuje pierwszy raz w życiu do kokpitu Sokoła Milenium i nie tylko go uruchamia, ale jeszcze ucieka w takim stylu, że Han Solo może co najwyżej pozazdrościć; cała sekwencja to piruety, beczki, gwałtowne zwroty, cuda i wianki, bez kozery powiem: najlepszy pilot w galaktyce od pierwszej sekundy, schowajcie się Biggs i Wedge
- ogarnia schemat całego statku i potrafi naprawić wszystko; nie jestem pewien czy można się tego nauczyć, rozbierając zupełnie inne okręty, ale jeśli to tak działa, to pracownicy rozbierający sprzęt na układy scalone muszą być genialnymi elektronikami, chrzanić szkołę!
- ratuje Finna przed potworem na statku Hana
- nawet drzwi się same przed nią otwierają do tajnego skarbca Maz Kanaty!
- rozwala szturmowców z pistoletu tuzinami (to akurat w świecie SW żaden problem, tam nawet dzieci w przedszkolu mają pewnie na koncie kilku stormtrooperów)
- sława ją wyprzedza, bo Kylo mówi przy pierwszym spotkaniu „the girl I’ve heard so much about”, a do tego momentu nie słyszał nic poza tym, że jakaś dziewczyna zwiała z BB-8 (co zresztą – na oko – miało miejsce jakieś 24h przed spotkaniem z Renem)
- pojmana, sama wpada na użycie Mocy, sama skanuje Kylo i stawia mu opór, sama wymyśla Jedi mind trick i ucieka
- wygrywa z Kylo walkę na miecze, wygrywa pojedynek na moc (kiedy obydwoje chcą przyciągnąć miecz), przy okazji: force pull też sama wymyśliła
- wygrała nawet czułość Lei Organy! Leia wiedząc/czując, że Han nie żyje, zamiast Chewiego przytula jakąś dziewczynę, którą widziała pierwszy raz w życiu…
- obcej dziewczynie znikąd rebelia powierza najbardziej poszukiwaną mapę i wysyła na najważniejszą misję w tym momencie, bo… tak?
- potrafi pływać i nurkować po całym życiu spędzonym na pustynnej planecie Jakku
- wywija nagle mieczem jak szalona, nawet Luke jest w szoku
- w sali tronowej Snoke’a, kiedy dochodzi do bitwy, robi takie młynki i zwody i parady, że klękajcie galaktyki
- znika i pojawia się dokładnie wtedy, kiedy Rebelia ma przegwizdane (jak Han w „Nowej nadziei”, więc do przeżycia)
- najpierw ratuje sytuację, strzelając z Sokoła i odciągając TIE Fightery
- na koniec podnosi skały (tonowe głazy!) i ratuje resztki rebeliantów
To idzie kompletnie w poprzek mitologicznej podróży bohatera, która stoi za większością bohaterskich opowieści. Rey nie jest mieszanką talentów, które trzeba rozwinąć, i słabości, które należy pokonać – ani przez moment nie mamy wątpliwości, że wyjdzie cało z każdej opresji. Jedyny moment, w którym była zdana na czyjąś łaskę, nadszedł, kiedy Snoke kazał Renowi ją zabić, a ten zamiast niej zabił szefa. Poza tą jedną sceną Rey jest stuprocentową Mary Sue, idealną, niezniszczalną, ubóstwianą przez wszystkich dookoła. Nie ma takiego bagna, z którego by się sama nie wyciągnęła za włosy. I to wszystko w ile? Tydzień? W poniedziałek myślała, że moc i Jedi to mity, w niedzielę jest niemal pełnoprawnym Jedi i ratuje pozostałości Ruchu Oporu. Może przesadzam z tym tygodniem, ale niewiele. Według mojej rachuby na planecie Luke’a była maksymalnie dwie doby. A może więcej? Może tygodnie? Miesiące? Ale wtedy mamy przypadek beznadziejnego scenariusza, który pokazuje równolegle wydarzenia na wyspie i pogoń w kosmosie, a ta druga trwała jakieś 36 godzin. „Przebudzenie mocy” to (na oko) 6-7 dni. Niezły progres, co? Rey odkryła moc, pokonała Rena (dwa razy) i generalnie zawojowała galaktykę w niecałe dwa tygodnie.
Co Ty gadasz koleś, nie znasz się, a w ogóle Luke wieśniak z Tatooine to był jeszcze bardziej Mary Skywalker Sue!!! Tak, jasne. Z tym że jednak nie. Prześledźmy pobieżnie, bo już nie chcę przynudzać, co się przydarzyło młodemu farmerowi z Tatooine na przestrzeni dwóch filmów (których notabene akcja obejmuje grubo ponad trzy lata):
- gdyby nie Obi-Wan, zginąłby z rąk ludzi pustyni
- gdyby nie Obi-Wan, zatłukliby go w kantynie
- gdyby nie Leia, nie uciekłby z bloku więziennego
- gdyby nie R2-D2, nie uciekłby ze zgniatarki śmieci
- gdyby nie Obi-Wan, nie uciekłby z Gwiazdy Śmierci
- gdyby nie Han, zginąłby w tunelu od strzału z Tie Advanced x1 Vadera
- gdyby nie Obi-Wan, strzelałby używając celownika drugi raz i pewnie by nie trafił (czyli nawet w największym sukcesie pomógł mu ktoś inny)
- gdyby nie Han, zamarzłby na Hoth
- gdyby nie Yoda, nie mógłby odlecieć z Dagobah
- gdyby nie Leia, umarłby na Bespin
Po dwóch filmach kończy jako ledwo żywy pacjent po reanimacji, bez jednej ręki. Jest pobity fizycznie i psychicznie. Nadzieję dają mu tylko przyjaciele wokół, którzy się nie poddali i jemu też nie pozwolą się poddać. Luke nie jest Mary Sue, bo zaczyna jako farmer z ambicjami, typowy dzieciak napalony na przygody i śniący o potędze. Galaktyka boleśnie weryfikuje jego plany i nadzieje, i Jedi Luke Skywalker zostaje ukuty przez porażki, które ponosi. Przez tarapaty, w które wpada, i z których wyciągają go co rusz inni ludzie. Dlatego do dziś jest interesujący i dlatego obchodził nas jego los podczas kolejnych seansów. Z Rey już pod koniec „Przebudzenia mocy” miałem wrażenie, że nie ma co się przejmować. Na pewno sobie poradzi. Luke też jako protagonista miał zbroję z fabuły, ale w innym sensie. Nikt nie zakładał, że padnie po drodze, ale ważne było, jak sobie poradzi z przeszkodami, które mu los rzuca pod nogi.
Werdykt SithFroga: podręcznikowy przykład Mary Sue – niepokonana, nieśmiertelna, wszystkomająca i wszystkoumiejąca, gdyby urodziła się 30 lat wcześniej, pokonałaby Imperium w 6 dni, a siódmego by odpoczywała.
A wiecie, czego mi jeszcze brakuje? Interakcji między bohaterami. To najlepsza część opowieści, a dostajemy jej tyle, co kot napłakał. Czemu więc przez prawie 5 godzin zdecydowano się rzucać postaciami po całej galaktyce? Mam nadzieję, że przynajmniej ten niedostatek zostanie uzupełniony w nadchodzącym epizodzie IX. Zwiastuny zdają się właśnie to sugerować, ale już kilka razy dałem się nabrać na materiały promocyjne, więc pozostanę ostrożny aż do premiery. Tym niemniej: jeśli w ogóle czekam na finał sagi Skywalkerów, to na pewno nie z powodu zżycia się z nowymi bohaterami czy ciekawości ich dalszych losów. Poza Kylo Renem i (może) Poe, wszyscy są po prostu nudni i nijacy. Nie udało się stworzyć ani kolejnego Hana, ani Lei, ani Luke’a. Nie w sensie dosłownym, ale w sensie mocy oddziaływania postaci na widza. Nie musicie się ze mną zgadzać rzecz jasna, jeśli kogoś z nowych bohaterów lubicie, to dajcie znać kogo i za co, bardzo jestem ciekaw. Tymczasem jak w serialu „Mandalorian” mawia Kuiil: rzekłem (I have spoken)!
* – Mary Sue/Gary Stu – przepakowana, wyidealizowana postać literacka (a dziś z dowolnego medium), więcej na wikipedii.
jak jakis czas temu zastanawialem sie czy isc na epizod IX to doszedlem do podobnych wnioskow – w sumie to nie obchodza mnie dalsze losy zadnego z nowych bohaterow. ciekawy jestem co najwyzej powrotu imperatora.
A mnie ten powrót Impka przeraża. Po ch Luke szedł na swoją krucjatę, po ch prawie dał się zabić, po ch Vader odkupił na koniec swoje winy i zginął zabijając Palpę? Wszystko na nic, bo Imperator po prostu sobie wraca.
Mnie też przeraża. Wskrzeszenie Imperatora to sięgnięcie po chyba najgorszą kliszę kina akcji. Antagonista jakimś cudem przeżywa i po X latach siedzenia w szafie wraca, starszy i bardziej pokancerowany, ale cały i zdrów. Nie po to SW było przez tyle lat wolne od tego, by kończyli sagę czymś takim… Dla mnie to przyznanie się do porażki. A, że krucjata Luka i odkupienie Vadera poszły na marne? To już w TFA dano nam do zrozumienia…
„Nie po to SW było przez tyle lat wolne od tego, by kończyli sagę czymś takim… Dla mnie to przyznanie się do porażki.”
Mnie już pierwszy zwiastun rozwalił. Lando, Palpa, R2-D2, C-3PO. Trzecis odsłona nowej trylogii, a tu nadal głównie nostalgia za epizodami IV-VI. Czyli nie udało się dwoma filmami zbudować niczego, co mogłoby być marketingowym koniem pociągowym wielkiego finału.
„A, że krucjata Luka i odkupienie Vadera poszły na marne? To już w TFA dano nam do zrozumienia…”
Trochę tak, ale chociaż nie dosłownie. Czasem na ruinach poprzedniego porządku powstaje niby nowy, ale bardzo podobny do poprzedniego, nie poradzisz, szczególnie, że koncept z Lukiem rozczarowanym mocą był ok (koncept, realizacja już niespecjalnie). A tu masz dosłowne zaprzeczenie odkupienia, bo Palperson żyje i trzyma w odwodzie armię ISDków pod lodem 😛
„Mnie już pierwszy zwiastun rozwalił.”
Mnie na zwiastunach rozwalił 3PO mówiący, że chce ostatni raz spojrzeć na przyjaciół. Um… których? Bo chyba nie Finna, Rey i Poe? Przecież z nimi ani słowa nie wymienił… Niemniej masz rację. Lando, Palp, 3PO… to jest skok na nostalgię.
„Trochę tak, ale chociaż nie dosłownie. Czasem na ruinach poprzedniego porządku powstaje niby nowy, ale bardzo podobny do poprzedniego, (…)”
Oczywiście, ale przez caluśkie TFA miałem wrażenie, że ominął mnie cały jeden epizod, ciekawszy od tego, na którym siedzę 🙁
No, miałem identyczne odczucia z C-3PO. Last look on my friends. Rozumiem R2 i Czułego, ale resztę to on zna od wczoraj 😛
„Oczywiście, ale przez caluśkie TFA miałem wrażenie, że ominął mnie cały jeden epizod, ciekawszy od tego, na którym siedzę 🙁”
Dokładnie. najbardziej to widać w scenie użycia Starkillera. Najpierw przemówienie a’la Hilter, a potem strzał w jakieś planety gdzie są jacyś ludzie, ale nie rebelia, ani nie ruch oporu. Że jak? Że co? Że kto? W Nowej nadziei wiadomo, Leia patrzy na swój dom, a Tarkin piu piu i domu nie ma. Wiadomo kto cierpi i skąd ból. A tutaj? Whatever.
Ta… jakbyś wtedy mrugnął to byś przegapił wszystkie wystąpienia Nowej Republiki w całej Trylogii 😛 Bo Abrams postanowił zredukować to o co walczyliśmy przez całą Oryginalną Trylogię do „jebudu i tyle ich widział”…
No własnie, co to w ogóle miało być? 😀 Już lepiej niczego nie dać z NR i pokazać, że ten strzał rozwala nie wiem, główną bazę RO i ginie ktoś naprawdę ważny (Leia?). Chociaż Leia nie może zginąć, bo jakby wysadzili jej planetę to by wyciągnęła rękę, otworzyła oczy i poleciała gdzie indziej…
I po ch to całe mówienie o wybrancu, który przywróci równowagę w mocy?
Bo zawsze musi być jakiś wybraniec, najpierw niby Vader, potem Luke, a teraz pewnie Rey. Ble.
Wiem, ale tym wybrancem był Anakin (przynajmniej przez pierwsze sześć części) Teraz jeśli okaże się, że Palpatine przeżył to „legendarnym” wybrancem jest Rey?
Oczywiście. W drugiej dekadzie XXI wieku wybrańcem biały facet? No heloł! 😀
Zapomnij najlepiej o prekłelach: midifloriany, wybraniec, etc, etc.
Im bardziej narasta furia krytyków koncepcji Mary Sue tym większą popularnością się ona zacznie cieszyć. Bo nie odnoszą się oni do argumentów. Teraz nawet próbują Bombelka nazywać Mary Sue. Pustka intelektualna jest.
2. Koncepcja Poego była słuszna a koncepcja Holdo niesłuszna. Koncepcja Holdo zakłada, że planeta to jest coś jak jaskinia u nas: Uciekasz autem, pościg na chwilę Cię traci z oczu i ekipa wysiada i chowa się w jaskini. OK. Ale planeta to nie jest jaskinia, nieprawdopodobne jest żeby została przeoczona.
3. Rose od początku robi głupie rzeczy. Poznajemy ją jak pilnuje szalup zamiast wsadzić kogo się da do tych szalup i spierniczyć. A potem jest coraz gorzej.
4. Teoria spiskowa przewrotna jest: Wymowa filmu jest zakamuflowana i tak naprawdę pokazuje on, że kobiety się nie nadają bo babskie rządy doprowadziły do wytępienia rebelii. 20 rebeliantów przeżyło. Ackbar zginął bo mężczyzna nie może być tak głupi tylko kobieta może być tak głupia jak Holdo. etc.
Bombelka? W sensie Baby Yode?
W rzeczy samej.
Ren nie zabije Palpatine’a, bo Palpatine nie wraca po to, żeby go ubił jakiś białas z penisem. Zabije go Rey i to jest oczywiste (zresztą jeśli Rose to avatar Johnsona to Rey jest avatarem Kennedy, i jedna i druga postać ma przepychać jedyne słuszne ideologie).
True dat.
A co jeśli Rey okaże się klonem imperatora? Nie podoba mi się taki zwrot akcji, ale to będzie dobre wytłumaczenie dla jej zdolnosci
Nie może być klonem, bo jest kobietą. Chyba, że pójdą w pełne LGBTQ+ i okaże się, że Palpi też jest kobietą.
Stawiam raczej na wnuczkę czy prawnuczkę Palpersona.
A co jeśli w świecie gwiezdnych wojen istnieje możliwość zmiany płci przy klonowaniu? Np miały na to wpływ „sławne” midichloriany?
W sumie, zrobienie żeńskiej wersji klona może być chyba możliwe… na pewno łatwiej niż w drugą stronę, bo wystarczy chromosom Y wyciąć, czy jakoś zdezaktywować i powinna wyjść z tego dziewczynka
Czyli jednak…
Tak jak Lady Aguś napisał(a), płeć jest determinowana przez jeden chromosom, więc przy poziomie inżynierii genetycznej jaką osiągnęła Odległa Galaktyka, powinno być możliwym zrobienie Palpatiny. Tylko pytanie czy można by ją nazwać klonem? I po co Impek miałby zamówić „siebie, ale jako babę”?
Jeżeli teoria, że Rey to klon okaże się prawdziwa to odpowiedź na pytanie „po co impek miałby zamówić siebie jako babę” jest dość prosta: Gdyby zamiast Rey był męski protagonista, który byłby klonem to musiałby być podobny do Imperatora
Żeński klon też powinien? Bo Rey w ogóle nie przypomina Palpa i chyba jedyna ich wspólna cecha to akcent. To musi być sprawa genetyczna, bo nikt na całym Jakku nie mówił z brytyjska 😉
Może. Chodziło mi bardziej o to, że łatwiej będzie scenarzystom wmówić nam, Rey nie jest podobna do „oryginału”, bo jest kobieca wersją. Chyba, że to mieszanka z puli genetycznej
Skąd pomysł, że Rose to avatar Johnsona?
Pisałem w tekście.
„Jakby tego było mało, Rose nie jest postacią z krwi i kości (to by wyjaśniało zapomnienie o śmierci siostry po kwadransie), tylko tubą reżysera do wygłaszania czerstwych kawałków o biedzie, wyzysku, kapitalistach i w ogóle! Członek (członkini?) kosmicznej partii Razem? Scena, w której puszcza wolno koto-konia i mówi, że to jest prawdziwe zwycięstwo (Paolo Coelho byłby dumny), byłaby najgłupszą w nowej trylogii, gdyby konkurencja nie była tak duża. Zresztą sama Rose dorzuca kolejną, w której taranuje pojazd Finna i prawie zabija obydwoje, żeby spuentować: “nie zabijajmy tych, co nienawidzimy, tylko ocalmy tych, co kochamy”. A w tle wielkie działo rozwala drzwi do schronu, gdzie zaraz zginie reszta rebeliantów…”
i
„Werdykt SithFroga (Rose): to nie jest prawdziwa postać, to avatar Riana Johnsona do robienia głupich rzeczy i rzucania czerstwymi tekstami.”
Ja za to dokładnie wiem, co Finn i Rose robią w Nowej Trylogii. I nie odkryje Ameryki.
POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA!
Wśród nowych głównych bohaterów nie mogło zabraknąć czarnego bohatera oraz Azjatki. A do niczego tak bardzo nie pasuje czarny aktor jak do białego szturmowca. Tak samo, Azjatka musiała przeistoczyć się z zakompleksionej mechanik w nowego geniusza Rebelii.
Dla mnie bohaterka może być czarną Azjatką po konwersji płci. Byleby tylko była ciekawa, złożona, wiarygodna i żeby budziła moją empatię. Moją ciekawość.
Murzyn to oczywiście poprawność polityczna, ale Azjatka to zwykła kalkulacja biznesowa. Daleki wschód mimo że według skrajnie lewicowych standardów jest dużo bardziej „rasistowski” niż my to sam tak tego nie widzi i idee poprawności politycznej uważa za takie samo dziwne zboczenie obcej kultury jak my ich animowane porno z mackami 😉
Wschód jest ekstra w tym temacie. Mistrzostwem świata było jak lewicowi działacze oburzali się na white-washing w „Ghost in the shell”. Że niby gra Scarlett, a nie Azjatka. Była jakaś ankieta z tym związana na ulicach Tokio i jak na złość ci okropni Japończycy i Japonki zgodnie twierdzili: „super wybór, ładna, znana, będzie ekstra!”
Zgadzam się z autorem niemal w całości. Jedynie w przypadku Kylo Rena myślę, że przecenia tę postać. Owszem, wszystko co napisał autor o współczesnym Kylo jest prawdą, problemem dla mnie jest tylko, skąd się w ogóle wziął zły Kylo Ren? Dlaczego stał się taki, jakim go widzimy? Sorry, ale wyjaśnienie filmowe można o kant dupy potłuc. To najgłupszy pomysł w SW od czasu, kiedy Anakin Skywalker stał się Darthem Vaderem, bo mu się przyśniło, że Padmé umrze, co było głupsze niż wszystkie midichloriany świata. W przypadku obu tych panów wydaje mi się, że autorzy potrzebowali w scenariuszu postaci typu „czarny charakter z dwuznaczną przeszłością”, ale na szczegóły po prostu lali, albo nie myśleli, że będą je musieli kiedykolwiek pokazywać. Względnie okazali się zwyczajnie za głupi, żeby je wiarygodnie wymyślić. Nie jest łatwo umotywować przemianę w Sitha człowieka od dziecka szkolonego w kulcie Jedi, żeby nie wyszło kreskówkowo i idiotycznie. Dlatego, mimo iż uważam, że Hayden Christensen grał Anakina świetnie, to ogólnie jest to postać stracona przez głupi scenariusz. W przypadku Kylo Rena mamy dokładnie ten sam mechanizm.
Masz 100% racji, że mechanizm jest z d… wzięty, ale i tak na tle pozostałych, płaskich i nieciekawych postaci ten przynajmniej ma jakiś konflikt wew. czy coś więcej do zagrania.
A wystarczyło, żeby Rey przyłączyła się do Kylo i razem zaczęli „naprawiać” galaktykę. Ile to daje możliwości na rozwój wypadków! I zaoszczędziłoby całej tej idiotycznej końcówki na Hoth 2, znaczy białej planecie, co wygląda jak Hoth, ale jest z soli, bo robimy wszystko tak samo jak wczesniej, tylko na opak.
Na pewno byłoby lepsze niż to, co dostaliśmy. Końcówka filmu to totalny regres postaci Kylo.
Dokładnie. To był ten moment kiedy mogło to wszystko pójść w naprawdę ciekawą stronę. Ale nie, musi być tak samo tylko inaczej, ale jednak tak samo.
Według mnie „Hoth 2” było właśnie pchnięciem Sagi w ciekawym kierunku. Uciekliśmy schematowi. Kylo przestał odtwarzać rolę dziadka, nie był już sługusem Masterminda, ale Mastermindem. To teraz jego Imperium i Galaktyka. Otwiera to nowe drzwi… no, ale przyszedł Abrams i jak to ma we zwyczaju, zaorał wszystko.
Moim zdaniem ucieczka była tylko pozorna. Na koniec TLJ Luke robi z Kylo błazna, a to jego pokrzykiwanie i rządzenie jest raczej groteskowe. Jakby powiedział do Rey: wstrzymujemy ogień, nie niszczymy RO, spróbujmy odrzucić przeszłość i zbudować coś razem – wow, stąd to już milion opcji.
A tak wyszło: odrzućmy przeszłość, niech umrze, czas na nowy porządek, oczywiście jak tylko zabiję wszystkich twoich znajomych.
Tak, motywacja Kylo do przejścia na CSM to był śmiech na sali, ale na tle kolegów z nowego pokolenia jest wręcz wybitny…
Otóż to. Nie mówię, że to jest najlepsza postać w historii SW, ale z tych najnowszych na pewno najciekawsza.
ble ble ble kiedyś to było
No nie, bo Rogue One jest świeże i bardzo mi się podobało. Mandalorianin póki co też nieźle rokuje. To naprawdę nie jest problem kiedyś/teraz.
My to jesteśmy jakieś totalne przeciwieństwa, bo mnie Łotr 1 wynudził.
Mnie nie. Wiedziałem jaki cel mają bohaterowie, skąd przybywają, jacy są i nie byli przepakowanymi herosami zmiatającymi wszystko na swojej drodze. Wręcz przeciwnie. Poza tym to jedyne z tych nowych Star Warsów gdzie czułem magię i klimat starych Star Warsów. I to nawet gdyby wyciąć sceny z Vaderem.
Przecież bohaterowie Rogue One są papierowi na maksa, nawet nie pamiętam ich imion, poza Jyn Erso (a i to tylko dlatego, że jest poniekąd „ukradzioną” Jan Ors). Zresztą jej motywacja też jest niezrozumiała, bo niby dlaczego pomaga Rebeliantom, gdy dowiaduje się, że ci chcieli zabić jej ojca.
Cały film to fanserwis, który ma załatać nieistniejący plothole. „Ostatni Jedi”, który trochę nieśmiało, ale próbował zerwać z manichejskim podziałem na jasną i ciemną stronę, który zerwał z motywem Wybrańca, który jest poprzez swoje pochodzenie przeznaczony do wielkich rzeczy. Również motyw Luke’a jako złamanego przez życie i rozczarowanego Mocą człowieka jest ciekawy.
Niestety wygląda na to, że Abrams to wszystko zretconuje, szkoda, że nie Johnson pisał trzecią część
„Przecież bohaterowie Rogue One są papierowi na maksa, nawet nie pamiętam ich imion, poza Jyn Erso (a i to tylko dlatego, że jest poniekąd “ukradzioną” Jan Ors).”
Na mój gust aż tak papierowi nie są, to raz. Dwa: biorąc pod uwagę zakończenie, nie potrzebowałem głębszego nakreślenia. To raczej opowieść o trybikach w wielkiej machinie wojny, a nie wielka saga na 3-6-9 filmów.
„Zresztą jej motywacja też jest niezrozumiała, bo niby dlaczego pomaga Rebeliantom, gdy dowiaduje się, że ci chcieli zabić jej ojca.”
Ojciec i tak zginął, więc zemsta na imperium>niechęć do Rebelii.
„próbował zerwać z manichejskim podziałem na jasną i ciemną stronę, który zerwał z motywem Wybrańca, który jest poprzez swoje pochodzenie przeznaczony do wielkich rzeczy.”
Próbował, ale poległ na tym polu spektakularnie. Dekonstrukcję SW to można robić jako spin-off albo jakieś „what if” na boku, a nie jako 8 część 9 odcinkowej sagi. Przez to właśnie wychodzi pokracznie, groteskowo i zabawnie, ale nie tam gdzie Johnson chciał być zabawny.
Dla tego tekstu specjalnie obejrzałem jedno po drugim (TFA i TLJ) i gdyby nie aktorzy/imiona bohaterów to w życiu bym nie powiedział, że to są dwie części tej samej trylogii. Kompletnie różne filmy pod niemal każdym względem.
Ja zaczalem swoja przygode z GW od poprawionej wersji orginalnej trylogii na ktora do kina zabral mnie szwagier. Majac 10 pokochalem gwiezdne wojny. W wieku lat 18 nie rozumialem hejtu w strone Phantom Menance a 3 epizod ogladalem juz jako student na pokazie przedpremierowym. Jak dotad nie odpuscilem zadnej czesci lacznie z historiami (Solo mi sie podobal)
Na 9 epizod sie nie wybieram poniewaz nie chce pamiatac o tym ze powstalo cos takiego jak 8 czesc.
To jest trochę paradoks, bo moim zdaniem The Last Jedi jest pod każdym względem LEPSZYM filmem od każdego z prequeli, ale jednocześnie to NAJGORSZE Gwiezdne Wojny od czasów „Christmas Special”.
A ja zaczynałem jako dorosły człowiek od 1 epizodu. Wszystko mi się bardzo podobało, a stara trylogia była zwieńczeniem. Do tego serial Wojny Klonów 🙂
Ostatni film wprowadził mnie w zakłopotanie po tych wszystkich dziwnych akcjach na statkach Ruchu Oporu :/
Finn ucieka przed przemocą, co w ogóle nie przeszkadza mu w zabijaniu innych szturmowcow. Większość z nich zostało porwanych, lub wcielonych siła do First Order tak jak on. Dla. Mnie czysta hipokryzja
No właśnie, ciekawe ilu byłych kolegów zabił dla dziewczyny, którą dopiero co poznał 😀
Tu widać zmarnowanie okazji przy pojedynku z Kapitan Phasma. Finn powinien przekonywać kolegow po fachu, żeby odeszli od First Order. Dziwne, że Resistance nie wykorzystuje tego w żaden propagandowe sposób
Phasma ma dwie funkcje: pokazać, że dodali dużo kobiet, sprzedać dużo zabawek. W zwiastunach do TFA było jej mniej więcej tyle samo co w całym filmie.
Podobną rozkminę miał Randal w Clerks 😀
[qoute]Randal: So they build another Death Star, right?
Dante: Yeah.
Randal: Now the first one they built was completed and fully operational before the Rebels destroyed it.
Dante: Luke blew it up. Give credit where it’s due.
Randal:And the second one was still being built when they blew it up.
Dante: Compliments of Lando Calrissian.
Randal: Something just never sat right with me the second time they destroyed it. I could never put my finger on it-something just wasn’t right.
Dante: And you figured it out?
Randal: Well, the thing is, the first Death Star was manned by the Imperial army-storm troopers, dignitaries- the only people onboard were Imperials.
Dante: Basically.
Randal: So when they blew it up, no prob. Evil is punished.
Dante: And the second time around…?
Randal: The second time around, it wasn’t even finished yet. They were still under construction.
Dante: So?
Randal: A construction job of that magnitude would require a helluva lot more manpower than the Imperial army had to offer. I’ll bet there were independent contractors working on that thing: plumbers, aluminum siders, roofers.
Dante: Not just Imperials, is what you’re getting at.
Randal: Exactly. In order to get it built quickly and quietly they’d hire anybody who could do the job. Do you think the average storm trooper knows how to install a toilet main? All they know is killing and white uniforms.
Dante: All right, so even if independent contractors are working on the Death Star, why are you uneasy with its destruction?
Randal: All those innocent contractors hired to do a job were killed- casualties of a war they had nothing to do with. (notices Dante’s confusion) All right, look-you’re a roofer, and some juicy government contract comes your way; you got the wife and kids and the two-story in suburbia-this is a government contract, which means all sorts of benefits. All of a sudden these left-wing militants blast you with lasers and wipe out everyone within a three-mile radius. You didn’t ask for that. You have no personal politics. You’re just trying to scrape out a living.[/quote]
No, cudowne to było, chociaż ja wolę z SW i Smitha:
https://www.youtube.com/watch?v=I0VZj-85E5o
Też dobre, ale oglądając film wiedziałem, że to żart. Randyl był na serio i to czyni jego rozkminy majstersztykiem 😀
Cytat mi nie wyszedł 🙁 Tak czy inaczej, określenie Rebelii lewicowymi terrorystami jest nie do podrobienia 😀
Wiecie jaki jest największy problem z tymi wszystkimi postaciami według mnie? Że one nie są razem. Spotykają się co jakiś czas, ale żeby pokazać te wszystkie atrakcje, które potem będą w klockach Lego i parkach rozrywki, trzeba ich od razu rozdzielić i rozesłać po całej galaktyce. Ich po prostu kompletnie nic ze sobą nie łączy, więc te łzawe powroty po tym, jak ginie kolejna stara postać są po prostu bez żadnego tła i kontekstu. Sztuczne do bólu. To wszystko wygląda jak jakieś epizody z serialu na motywach, a nie spójna historia filmowa.
To też, ale generalnie. Nie czuć, że to ludzie z krwi i kości. To takie postacie-produkty. Raf słusznie zauważył 2 komentarze wyżej. Finn ucieka, bo brzydzi się przemocą, a za chwilę morduje byłych kumpli z zapałem godnym lepszej sprawy. Bo ma być fajnie, efektownie i dobro niech zwycięża zło. Ale bez kontrowersji. W dzisiejszych SW Luke nie cmoknie siostry, a Han nie strzeli pierwszy. Bo nie wypada.
Lista „sukcesów” Luke’a z dwóch pierwszych filmów:
– dał się oszukać droidowi
– dostał łomot od ludzi pustyni
– stracił najbliższych
– dostał łomot od frajerów z kantyny
– prawie dał się zabić dianodze (potwór ze zgniatarki śmieci)
– prawie dał się zgnieść
– stracił Obi-Wana
– stracił przyjaciela (Biggsa)
– dostał łomot od wampy
– prawie zamarzł na śmierć
– dał się zestrzelić
– oblał test na cierpliwość
– oblał test w jaskini
– nie potrafił wyciągnąć X-winga z bagna
– złamał obietnicę o dokończeniu treningu
– nie uratował przyjaciół
– przegrał pojedynek z Vaderem i stracił dłoń
Chodzący człowiek sukcesu 😀
A do tego jak to powiedział pewnie obecny poseł w swojej recenzji Gwiezdnych wojen „Łukasz Skywalker wyszedł po papierosy do kiosku i nie wrócił”
http://content.hardcorowo.pl/L8ttjlxYoxHb/1.jpg
Dobre, ale ja wolę: https://i.kym-cdn.com/photos/images/original/001/239/484/84b.jpg
Zabrakło mi jeszcze czegoś o tej kapitan z fioletowymi włosami. Babka ma plan,który trzyma w tajemnicy,nawet nie wspomina, że ma jakiś plan. Zamiast tego wymaga od ludzi fanatyzmu i przeciwstawia się propozycji wyjścia z tej sytuacji(nie mówię, że propozycja była dobra ale była jakakolwiek). To jest dopiero protagonista!
Pani Fioletowa (piwo dla tego, kto pamięta, jak ona miała na imię!) I Kapitanowa Phasma to postacie tak bezsensowne, że nie starczyło na nie miejsca w artykule o bezsensownych postaciach. Ciężko mi przypomnieć sobie kogoś bardziej idiotycznego, a pamiętam Jar-Jara.
Prawdę mówiąc plan miała tak beznadziejny, że ciężko mi uwierzyć jak mogła dojść tak daleko. Od początku jak się ją widzi to nie czuje się przed nią jakiegokolwiek respektu. Muff Tarkin w porównaniu z nią wizerunkowo ją nokautuje.
Admirał Holdo. Beznadziejna postać.
Ta postać jest bez sensu i co więcej: bez znaczenia. Poza tym już nie żyje. Więc szkoda strzępić klawiaturę 🙂
Crowley, Pq i reszta do piór! DaeL swoje zrobił, Żabol swoje zrobił. Teraz czas na wasze marudne felietony o nowych Star Warsach.
https://giphy.com/gifs/star-wars-181OUQHOCfde0
Ja wyrabiam 200% normy 😀
To teraz czekam na cykl felietonów na temat upadku Smerfów. Klasyczny serial vs nowe komputerowe wersje. I będzie kolejna trauma dorastania z głowy.
Nie widzę związku między kultową trylogią, która zmieniła oblicze kina, uratowała pewną wytwórnię, weszła do popkultury na taką skalę, że nie ma zmiłuj z jakimiś Smurfami.
Skojarzyłem jedną bajkę z drugą. Jedna i druga stała się dla wielu pokoleniowym symbolem, jedna i druga wpłynęła na młodość i doświadczenia wielu ludzi.
A skoro już chcesz bawić się w wartościowanie to pogadamy poważnie jak zaczniecie poważnie traktować inną kultową ’- logię’, która zmieniła oblicze telewizji i weszła do popkultury na wielką skalę. Czyli Star Treka.
„Skojarzyłem jedną bajkę z drugą. Jedna i druga stała się dla wielu pokoleniowym symbolem, jedna i druga wpłynęła na młodość i doświadczenia wielu ludzi.”
Fajnie, ale porównywać jedno z drugim to jak porównać Władcę Pierścieni czy Hobbita z nie wiem, Kronikami Jakuba Wędrowycza. To książki i to książki…
Plus skąd pomysł, że Treka nie traktujemy poważnie?
Zły przykład z Wędrowyczem. To jak porównywać Hobbita z Muminkami albo Anią z Zielonego Wzgórza. Chodzi o rolę, jaką dany tytuł ma dla dużej liczby ludzi.
ST… No weź przestań. Milion tekstów o tym, jakie były, są i będą SW (Twój byłby milion pierwszy 🙂 ), a o ST zero. A rola obu serii jest na każdej płaszczyźnie porównywalna! Jak próbowałem o to pytać to dostałem jakieś kpiny i mehy. Nawet komiksowy podział na teamMarvel i teamDC nie jest aż tak jaskrawy.
Nie bardzo wiem co Ci odpisać Michał. Kilkukrotnie wspominałem czym są dla mnie SW, kiedy na nie trafiłem po raz pierwszy i jak na mnie wpłynęły. Dlatego temat mnie interesuje, śledzę na bieżąco, oceniam filmy i komentuję sprawy związane z SW.
ST znam, bo w dzieciństwie jak nie było wyboru ponad 2 kanały, widziałem parę odcinków TNG w dni powszednie o 16:00. W necie potem może 3-4 TOS. A swego czasu na TVN czy TVN7 kilka odcinków DS9. Filmy pełnometrażowe ze dwa stare i trzy te nowe. I tyle. To cały mój kontakt z ST.
Wiem jak jest popularny (chociaż imho raczej za oceanem niż u nas) i jaki miał wpływ na popkulturę, ale nic nie poradzę, że poza tą świadomością jest mi raczej obojętny. Nie zamierzam oglądać teraz wszystkich sezonów, żeby móc się wypowiedzieć, bo Tobie brakuje balansu na fsgk między SW i ST. Jak ktoś się zna na ST, chce dla nas pisać (może Ty?:) to myślę, że Dale powita z otwartymi ramionami, a ja – jako trekowy dyletant – chętnie poczytam. Na ten moment jednak nie kojarzę w naszych szeregach żadnego fana/entuzjasty ST i dlatego o SW teksty są, a o ST poza recenzjami jak jest film w kinie – nie ma nic. Nie wynika to z jakiegoś nie wiem, braku szacunku do ST czy deprecjonowania wpływu na kulturę masową.
Chociaż – abstrahując od wszystkiego: jak się spojrzy na box office TFA czy TLJ czy nawet spin offów i porówna z dowolnym kinowym Star Trekiem to jednak różnica w popularności jest. I nie mówię tu broń boże o jakości samych produkcji tylko o sile marki. Sam wolę każdy z nowych (i starych, które widziałem) STków od prequeli, a i prawdopodobnie takie Beyond oceniłem wyżej niż TFA, TLJ czy Solo. Bo bardziej mi się podobał.
Nadreprezentacja tekstów o Gwiezdnych wojnach w stosunku do Star Treka bierze się po prostu stąd, że chyba nikt z nas nie obejrzał nawet połowy z tego, co powstało. Ja widziałem chyba 5 pierwszych filmów plus okazjonalnie The Next Generation. Żabski powyżej też się przyznał, że nie jest Trekkerem. Nie wiem jak DaeL, a Pq jest teraz zbyt poważnym człowiekiem z tytułem naukowym, żeby zajmować się takimi banialukami. 😉
Star Trek to zresztą inny ciężar gatunkowy niż Star Wars. Jako dzieła typowo filmowe na pewno słabsze, ale za to na ogół osadzone dużo mocniej w kontekście historycznym i często dotykające i komentujące istotne sprawy społeczne. Może to właśnie temat dla Pquelima mimo wszystko? 😉
Finn: Pozwolę sobie na parafrazę podśmiechujek z GTA. Pierwszy Afrokosmita w roli pierwszoplanowej (Lando i Mace to mimo wszystko supporting cast) – najpierw dezerteruje, potem kradnie myśliwiec, a na koniec znowu próbuje uciec. Postać wprowadzona z gracją młota pneumatycznego. Konceptualnie nie jest zły, ale należałoby go napisać od nowa, szczególnie motywację i konwersję.
Rose: Bohaterka tak potrzebna Gwiezdnym Wojnom, jak Pogromcom Duchów genderswap. Nie wnosi nic do fabuły, a jej obecność jest umotywowana zaspokojeniem wymagań SJW. Origin ten postaci wyobrażam sobie tak – przychodzi lewicowy element zarządu do Riana i mówi, że jak nie wprowadzi transseksualnej wege-lesbijki to je faszysta i homofob, ale po zażartej dyskusji stanęli na kompromisie, żółtoskórej ekopacyfistce z niezdiagnozowanym autyzmem. Jak dla mnie „beyond salvation”.
PS. Skąd wzięliście ten avatar Riana Johnsona?
Poe: Aktor lepszy od roli. Według pierwotnego zamysłu miał zginąć, dlatego znika na niemal cały film i żyje tylko dlatego, że JJ w porę zauważył, że Isaac w przeciwieństwie do Ridley i Boyegi umie grać 😉 W The Last Jedi miał nawet ciekawy wątek dekomponujący trop jakoby bohaterska szarża jest odpowiedzią na każde pytanie (pomijam, że nie byłoby sprawy jakby Admirał Kolba z łaski swojej podzieliła się planem z załogą), ale on nie powinien trafić do kin, tylko do wydania reżyserskiego. Podobnie jak uwolnienie jaszczuro-koni.
Hux: Za każdym razem kiedy oglądam scenę przemowy w TFA, mam wrażenie, że za chwilę zamieni się w animka niczym Sędzia Doom. Armitage zawiera w jednej postaci wszystko co spieprzono w Najwyższym Porządku. Powinni zshippować go z Phasmą, ich dzieci przebiłyby Jar-Jara 😉 Jedyna uwaga to w scenie otwierającej The Last Jedi nie chodziło o nawiązanie do żartów z Twojej starej, o czym już wspominałem.
Kylo: Bena zwykłem przyrównywać do Zuko z Ostatniego Władcy Wiatru. W głębi serca dobry młodzieniec, który ukrywa pod maską pozorów poranioną duszę, a to co robi podyktowane jest potrzebą bycia zaakceptowanym. Zaangażowanie „twarzowego aktora” do tej roli było strzałem w dziesiątkę. Aparycja i gra aktorska Drivera podkreśla brak pewności siebie u Kylo. Najlepsza rzecz jaką Sequele mają do zaoferowania…
Rey: Ech, po prostu ech… Jakieś 5-10 lat temu, w Hollywood zrodziła się tendencja do spłycania kobiecych postaci do feministycznych laurek i Rey jej apogeum. Zgoda, drzewiej w kinie akcji nie było wiele bohaterek pierwszoplanowych, ale jak już się jakaś pojawiła to mieliśmy gwarancję jakości. Spójrzcie tylko na Sarę Connor i Ellen Ripley. Silne i złożone kobiety, które o wszystko musiały walczyć. A Rey? Kartonowa makieta, a nie postać. Wszystko jej się udaje za pierwszym razem, od latania statkiem kosmicznym po walkę mieczem świetlnym, a władania Mocą uczy się sama. Ba… sama z siebie wymyśliła Jedi Mind Trick na poczekaniu.
PS. Bitwa o Hoth ma miejsce 3 lata po zniszczeniu DS1.
„PS. Skąd wzięliście ten avatar Riana Johnsona?”
Sam wymyśliłem. Scenariusz napisał zdaje się sam od A do Z. Rose co chwile sypie bon motami o złym kapitalizmie, bogaceniu się na wojnie, paskudnej burżuazji, zniewalaniu zwierząt itp. itd. Wydaje mi się, że to są poglądy reżysera, a Rose ma je nam po prostu wyłożyć. Scena jak mówi, że prawdziwe zwycięstwo to nie ucieczka i znalezienie hakera tylko puszczenie wolno konio-osłów za każdym razem zabija widzowi kilka tys. szarych komórek.
„Jedyna uwaga to w scenie otwierającej The Last Jedi nie chodziło o nawiązanie do żartów z Twojej starej, o czym już wspominałem.”
Ominęło mnie, rozwiniesz?
„Kylo: Bena zwykłem przyrównywać do Zuko z Ostatniego Władcy Wiatru.”
Holy shit! Że na to nie wpadłem, idealne porównanie.
„PS. Bitwa o Hoth ma miejsce 3 lata po zniszczeniu DS1.”
Racja, poprawiam. Pomerdało mi się z tym ile Luke spędził na Dagobah.
„Wydaje mi się, że to są poglądy reżysera, a Rose ma je nam po prostu wyłożyć.”
Niekoniecznie, literaturoznawstwo wykoncypowało coś takiego jak podmiot liryczny, by zaznaczyć, że nie zawsze osobę mówiącą można utożsamić z autorem i w prozie jest tak samo. Niewątpliwie Johnson chciał pokazać wojnę z nowej (dla Gwiezdnych Wojen) perspektywy, ale to nie przesądza, że sam ma takie poglądy jak Rose. Musiałbym przesłuchać wywiady z nim. Niemniej niezależnie od tego co nim motywowało, to Głos Sumienia wyszedł mu wyjątkowo irytująco.
„Ominęło mnie, rozwiniesz?”
Po pierwsze było to nawiązanie do kanonu książkowego, gdzie Hux rzeczywiście miał „mommy issues” (tak to się nazywa?). Jest bękartem imperialnego oficera i kucharki. My jako czytelnicy nawet nie wiemy jak ma na imię. On jako syn nie wie czy żyje, bo jak Admirał Sloane ewakuowała Arkanis to nie zadała sobie trudu odszukania matki i macochy Huksa. To plus RJ chciał zażartować z fanowskiego wymogu by wszyscy byli jedną, wielką rodziną.
„Holy shit! Że na to nie wpadłem, idealne porównanie.”
Tylko szkopuł w tym, że Zuko miał swojego Aanga, który rozwijałby się razem z nim… Kylo jest sam.
„Racja, poprawiam. Pomerdało mi się z tym ile Luke spędził na Dagobah.”
Tak, ale argument jest nadal aktualny. Luke odbył faktyczne szkolenie, nawet jeśli przyśpieszone. No i miał kilkuletnie dziury między epizodami, podczas których miał czas i sposobność się rozwinąć (według komiksów, poza walczeniem z Imperium, szukał holokronów, artefaktów i drzewek), a tutaj Rian podjął historię w dokładnie tym samym miejscu, w którym Abrams ją uciął. Do tego zrównoleglenie jej pobytu na A-choo (czy jak się ta planeta zwała) z wydarzeniami w reszcie Galaktyki sprawiło, że pobierała nauki od Luke’a maksymalnie kilka dni. No chyba, że przyjmiemy jakieś szpagaty narracyjne. I takie pytanie, czego ją Luke nauczył? W sumie to nic, praktykę już miała, dał jej tylko trochę teorii.
’nie zawsze osobę mówiącą można utożsamić z autorem i w prozie jest tak samo”
Fakt, ale skoro on jest jedynym autorem scenariusza, a Rose składa się z samych takich nawet nie dialogów, a przemów to założyłem, że Johnson by się pod tym nie podpisał gdyby chociaż częściowo nie chciał, żeby to wybrzmiało jako jego przekaz. Aczkolwiek nadal to oczywiście tylko moja interpretacja, mogę się całkowicie mylić 🙂
„Po pierwsze było to nawiązanie do kanonu książkowego […] plus RJ chciał zażartować z fanowskiego wymogu by wszyscy byli jedną, wielką rodziną.”
A to już wina Dżonsona jeśli pisząc scenariusz zakłada, że ludzie znają jakieś książki z kanonu. Dla mnie każda dyskusja o nieścisłościach scenariusza schodząca na „w ksązkach to jest wyjaśnione” oznacza, że krytyk ma rację 😛
Damn, zjadłem podsumowanie… a miałem wyrazić zdziwienie, że zgadzam się ze SithFrogiem praktycznie, że od A do Z. No nic, korzystając z okazji machnę suplement dla dwóch postaci 😉
Phasma: Ta postać jest w Gwiezdnych Wojnach tylko dlatego, że Abramsowi zachciało się pierwszego kobiecego szwarccharakteru. Fajnie, tylko postacie nie służą odblokowywaniu achievementów, a opowiadaniu historii. Bo potem wychodzą takie Phasmy, które nawet na comic relief się nie nadają. Zasada jest prosta, jak nie masz pomysłu na postać to nie wprowadzaj jej. To ma nawet nazwę, brzytwa Ockhama.
Snoke: Podobny problem jak wyżej. Sequele potrzebowały Mastermindu, ale Abrams nie miał nawet na imię pomysłu (sorry, ale „Snoke” brzmi bardziej jak gnom od doktora Seussa niż następca Sidiousa), więc rzucił jakieś niedorenderowane CGI udając, że to wielka tajemnica do rozwikłania. Dopiero w TLJ nabrał kształów (poprawiony model i gra aktorska Serkisa, mniam), ale RJ podjął kontrowersyjną decyzję, że go ubija. Z jednej strony słusznie, bo wyczerpał swoją użyteczność. Z drugiej, nie wiem czy Trylogia była na to gotowa…
Phasma – jak pisałem wyżej – ma dwie funkcje: pokazać, że dodali dużo kobiet, sprzedać dużo zabawek. W zwiastunach do TFA było jej mniej więcej tyle samo co w całym filmie. Dlatego nawet nie ma sensu o niej wspominać, bo z dwóch filmów zebrałyby się może 2-3 minuty jej bytności na ekranie.
Snoke – Abrams zrobił z niego żart niechcący, tworząc groteskowy hologram wielkości kamienicy, Johnson zrobił z niego żart umyślnie: dał mu czerstwe gadki (you were bested by the girl, echo komentarzy z netu po TFA), zerową – jak się okazało -rolę w historii, szlafrok Hugh Hefnera (rip) i zmysł stratega na poziomie Korwina-Mikkego (taki wielki i potężny, a wystrychną go na dudka gnojek, który tak umie w moc, że dostaje bęcki od laski co o mocy dowiedziała się 10 minut temu). Też nie ma sensu o nim gadać za dużo.
Snołk na pewno się okaże jakimś kolejnym sługusem Palpiego. Coś jak Dooku, który miał zrobić rozróbę i zginąć. Tylko jakoś mnie to mało interesuje w gruncie rzeczy.
Ja się zdziwię jeśli temat Snołka w ogóle powróci w E9.
Obawiam się, że wytłumaczą i wrócą do wszystkich możliwych wątków. I to będzie takie: HA! Od początku to planowaliśmy. A każde kolejne wytłumaczenie będzie coraz bardziej na siłę.
A teraz z innej beczki sithfrogu. A mianowicie co sądzisz o filmie Alita: Battle Angel? Bo twojej recenzji nie widziałem.
Widziałem, mam tekst w proszku gdzieś odłożony na nie wiadomo kiedy. Ogólnie mam bardzo mieszane uczucia. Koncept fajny, wizualnie momentami dziwnie, momentami powalająco ładnie. Miałem tylko nadzieję, że bardziej pójdą w stronę pytań o człowieczeństwo, rozkminy filozoficznej i tym podobnych, a w pewnym momencie zrobiło się z tego niemal w 100% młodzieżowe love story. Nadal oglądało się dobrze, ale chyba liczyłem na coś ambitniejszego. Może w sequelu (o ile powstanie)?
Aha, no i kończy się bardzo dziwnie i niespodziewanie. Miałem wrażenie, że napisy dali w połowie seansu.
A mnie zawsze zastanawiało dlaczego którąkolwiek z części Star Wars miałby się mocno ekscytować ktokolwiek, kto ma więcej niż 14 lat. Będąc troszkę młodszym człowiekiem obejrzałem pierwsze części (czyli teraz IV, V, VI) i były dla mnie na tyle słabe, że nigdy nie pragnąłem oglądać prequeli i sequeli.
A co oglądasz? Na co chodzisz do kina? Co śledzisz do kina?
Z takiego samego powodu jak ekscytuje mnie cokolwiek innego czy jeśli chodzi o filmy, granie na konsoli czy nawet książki. Lubię dobrą rozrywkę, a SW dodatkowo ma dla mnie gigantyczne znaczenie sentymentalne, bo obejrzałem mając bodajże 5 lat, a wcześniej znając s-f głównie z Pana Kleksa w kosmosie.
A nie uważacie że Ben jest zbyt słaby. On ma 29 lat tak ? Więc szkolił się długo, a Rey obroniła się przed jego atakiem umysłowym i sama go ,,spenetrowała”. Dla mnie to przesada. Facet zachowuje się jakby miał 19 lat.
No właśnie. A poznaliśmy go jako złowrogiego gościa, który zatrzymał laser w locie! Gdzie tu konsekwencja?
Scena z Leia wypadającą w przestrzeń, a potem wracającą kurde. Rozwaliła mnie .W trakcie walki ludzie na okrętach powinni zakładać skafandry no tak na wszelki wypadek trafienia, dehermetyzacji itp.
Chciałbym być przy tym jak ktoś rzucił taki pomysł, a reszta z uznaniem pokiwała głową i stwierdziła, że jest dobry… Musieli być na konkretnej bani.