„Dzień sądu” jest sequelem doskonałym i na tym mógłbym zakończyć. Opowiada nam niemal tę samą historię co poprzednik, a jednak wystarczyła drobna zmiana – tym razem Sarę i Johna chroni cyborg – i mamy praktycznie inny film. Niewielka modyfikacja schematu zupełnie zmieniła reguły gry. Arnold jako T-800 ma chronić młodego Connora, ale jednocześnie to nagle substytut ojca, którego nie było. Sam John też stanowi ciekawą odmianę i jego sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż poprzednio Sary. Niby wie, co się stanie, ale cały świat wmówił mu, że matka jest chora psychicznie i to, co mówi, nie ma sensu. Czy takie trio ma coś do powiedzenia w starciu z zabójczym T-1000?
James Cameron przy sequelu poszedł w stronę kina akcji trochę kosztem mrocznego klimatu. Nie winię go, dzięki temu mamy dwa doskonałe, ale wystarczająco różniące się od siebie filmy. W „Dniu sądu” pojawia się zdecydowanie więcej humoru i widowiskowych scen akcji. Efekty specjalne (poza jedną sceną – bohaterowie jadą stojącym autem, a puszczone na jakimś ekranie tło ma udawać ruch – nie wiem, jak takie coś trafiło do ostatecznej wersji) do dziś wyglądają rewelacyjnie. Jest też sporo subtelnych (halo, twórcy kolejnych części, subtelny to słowo klucz) nawiązań do pierwszej produkcji. Pojawia się Michael Biehn, Sarę leczy ten sam psychiatra, który sugerował chorobę psychiczną Reesowi. Nadal jest brutalnie. Scena wybuchu nuklearnego ze snu/wizji Sary czy T-1000 zabijający przybranego ojca Johna? Gdzie takie rzeczy są dzisiaj w filmach oznaczonych PG-13? Nie ma. A to uderza w realizm scen, w poczucie empatii dla bohaterów. Widzisz coś takiego i wiesz, że czeka nas straszliwa zagłada. Albo, że koleś z płynnego metalu jest tu po to, żeby brutalnie zabijać, a nie żartować i efektownie skakać.
Mnóstwo scen robi – nawet dziś – piorunujące wrażenie. Pierwsze spotkanie Sary i T-800, próba zabicia Dysona, wizje Sary, Dyson z detonatorem, rozmowy Johna z Arnoldem i, rzecz jasna, finałowa scena w hucie. Dlaczego była wzruszająca? Bo zależało mi na postaciach, kibicowałem im – tego w nowszych filmach nie ma. Widzę nową Sarę, nowego Kyle’a i nie obchodzi mnie zupełnie, co się z nimi stanie. Mam wrażenie, że są w filmie tylko po to, by dostarczyć mi kolejnych czerstwych one-linerów.
Dwójka ma najlepszą muzykę w historii terminatorów, twórczo rozwija trochę przestarzałe plumkanie z poprzedniczki i chyba nie ma fana s-f, który nie kojarzyłby głównego motywu właśnie z drugiej części.
„Terminator 2: Dzień sądu” to sequel kompletny. Prawie pozbawiony wad. Scenariusz opowiada historię, nie dzieli się sztywno na sceny akcji, sceny z żarcikiem i kolejne sceny akcji. Jeśli dziś miałbym się czepiać, to tylko jednego momentu z kiepskim nałożeniem tła na jazdę autem i może tego, że Robert Patrick, kiedy się odzywa, ma jednak w sobie za dużo z człowieka. Wiem, że T-1000 miał się (nomen omen) wtapiać w tłum i być nie do odróżnienia od statystycznego homo sapiens, ale jednak poszedł za daleko. Czasem mógłby być bardziej, hm… bezdusznie poważny?
Dlaczego „tylko” 9? Jedynkę widziałem najpierw, zrobiła na mnie większe wrażenie i najważniejsze: mimo całej genialności dwójki, to zawsze, kiedy ją oglądam, brakuje mi tego, co miała pierwsza odsłona. Poczucia beznadziei, walki z dużo silniejszym przeciwnikiem, świadomości braku wyjścia z sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że „Terminator 2” to jeden z najważniejszych filmów s-f w historii kina.
Terminator 2: Dzień sądu (1991)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Według mnie seqel idealny i lepszy od jedynki
Może klimat lżejszy, ale to zrozumiałe patrząc na młodego Johna, końcowy happy end i największą zaletę filmu (według mnie), czyli ewolucję postaci Arnolda i jego relacji z Conorami
Nie zgadzam się że głos Patricka psuje postać, dla mnie ta jego pozorna ludzkość dodaje mu tylko grozy (wraz z tym przeświadczeniem że T 1000 nie da się zabić)
Dla mnie 10/10
Szanuję zdanie, ale mam odmienne. T2 jest super, ale już jest teledyskowo efekciarski kosztem mrocznego klimatu, a dla mnie to właśnie czyni jedynkę najlepszą 🙂
Jestem tego samego zdania.
Great minds think alike 😉
W przypadku zarówno Terminatora jak i Obcego znacznie wyżej cenię jednak część drugą. Chyba dlatego że pierwsze części jako filmy grozy spisywały się średnio (tak to odebrałem, może po części dlatego że oglądałem je lata po premierze), w drugich zaś ciężar przeniesiono w stronę akcji z doskonałym skutkiem. Niemniej jednak Terminator 2>Obcy 2.
Często wracam do mojej ulubionej sceny czyli pierwszego spotkania Johna z Terminatorem kiedy Arnold wyjmuje broń z pudła z kwiatami.
BTW pamiętam że po raz pierwszy film oglądałem na VHSie gdzie podtytuł przetłumaczone na „Decydujące starcie”.
Hahaha, naprawdę? „Terminator: decydujące starcie”? Ciekawe ile takich perełek zniknęło w mrokach dziejów 😀
A co do spotkania: to nie było zwykłe pudełko z kwiatami, ale z różami! A w środku (shot)gun. Czyli Gun(s)’n’roses. Taki easter egg od Camerona 😉
O tym eastereggu to nawet ja wiem, a nie oglądałem żadnej części :-p
Jak to „nie oglądałem żadnej części”??? Nie rozumiem tego zdania 😛
ja w sumie tez nie widzialem jedynki i dwójki aż do teraz, tzn dopiero jakis tydzien temu nadrobilem 😀 a wiec da sie ;d
Z kim ja się zadaję… 😛
Zgadzam się dzisiaj jest za dużo żarcików, chorych dzieci, i filozofii dla filozofii. Co do silnych postaci kobiecych, to w Terminatorze czy Obcym aktorki nie przychodziły z zamiarem zagrania bohaterki w celu ukazania tego, że kobieta też może być silna i zwiększeniu liczby silnych postaci kobiecych w kinematografii jak dziś tylko po prostu grały. Poza tym dziś silna postać kobieca musi się wiązać z poniżaniem postaci męskich (vide Loras i Margery Jon i Dany w GOT).
O to to to! Teraz w kontrze musi być frajer albo nieudacznik (Ghostbusters – tfu – 2016), bo inaczej kobieta może nie wyjść na dostatecznie silną. A takie Ellen Ripley czy Sarah Connor zjadały twardzieli napakowanych testosteronem na śniadanie. Nie dlatego, że scenariusz miał taki cel, tylko dlatego, że były mądrzejsze, sprytniejsze i bardziej zdeterminowane.
Ale Ripley i Sarah to były wyjątki. Nie jestem fanem dzisiejszych czasów, ale kult macho w starych akcyjniakach też nie był fair. W większości filmów kobieta to była roznegliżowana ofiara i nikt więcej.
Takie było zapotrzebowanie najwyraźniej. Ja uwielbiam dobrze napisane bohaterki. Poza wymienionymi lubię Salt Angeliny Jolie, ubóstwiam Furiosę, która ukradła Mad Maxowi show, The Bride z Kill Billa, Leeloo z piątego elementu, z Aliens jeszcze Vasquez 😀 Jessica Jones przecież była świetna. Wszystkie babeczki z Annihilation.
Czasy nie są złe, po prostu niektórzy twórcy czy niektóre studia zaczynają pisanie scenariusza od „mamy silną, niezależną kobietę i co dalej?”. Nie tędy droga.
– Hej Vasquez, pomylili cię kiedyś z facetem?
– Nie, a ciebie?
– Hej Vasquez, pomylili cię kiedyś z facetem?
– Nie, a ciebie?
Riposta 11/10 😉
Właśnie wykopałem że aktorka grająca Vasquez grała też w Terminatorze 2 – zastępczą matkę Johna.
Wow, tego nie wiedziałem…
Ciekawi mnie, jak widzowie płci męskiej postrzegają Sarę Connor i Ripley: rzeczywiście jako kobiety? Czy jednego cyborga więcej?
What? Oczywiście, że jako kobiety. Dlaczego by nie?
Mężczyźni zasadniczo preferują słabsze i głupsze. Wydaje mi się, że to jest powód, dla którego w obecnych produkcjach „silne kobiety” są jakieś rozhisteryzowane i roszczeniowe. Nikt się nie nabierze, że tak wygląda prawdziwa siła. Myślę, że w rzeczywistości do Sary Connor, zwłaszcza tej z T2, faceci baliby się zagadać…
Też bałbym się zagadać jakby miała gnata w ręku 😉
Ale poza tym to nie, no i uważam pogląd „Mężczyźni zasadniczo preferują słabsze i głupsze.” za brzydką generalizację. Trochę jak „baby nie potrafią jeździć dobrze samochodem” 😛
Ok, nie chciałam brzydko uogólniać☺ W każdym razie zaspokoiłeś moją ciekawość, bo zawsze mi się wydawało, że one (zwłaszcza Ripley) nie mogą się podobać…
Mogą mogą. Tym bardziej, że obie poza byciem sprytnymi, inteligentnymi, odważnymi i zaradnymi bad-ass-action-hero są przy okazji kobiece, troskliwe i generalnie sexy. Taki trochę ideały rzekłbym 😀
Robi się dziwnie, gdy człowiek uświadomi sobie, że szczytowe osiągnięcia kina akcji/sf mają po 30-40 lat. Pamiętam czasy gdy 40 lat wcześniej to była II Wojna Światowa 😉
Co do T2 to całkiem niedawno pokazałem go mojemu synowi wychowanemu na ekranizacjach komiksów i był pod olbrzymim wrażeniem. Tak więc o jedno możemy być spokojni – w przypadku kina akcji/sf z lat 80/90 nie chodzi o żaden sentyment i zwyczajowe gadanie, że „kiedyś to było lepiej”. Te filmy zwyczajnie wciąż kopią zadek.
Na potrzeby tych recenzji oglądałem wszystkie po kolei i wyobraź sobie to okropne uczucie kiedy im bardziej współczesna pozycja tym gorzej, a czasem nawet pod kątem (!!!) efektów specjalnych. Te z dwójki nadal stoją na takim poziomie, że ciężko uwierzyć w ich metrykę.
Chociaż teraz też czasem trafi się perełka, jak Mad Max: Fury Road. Chociaż to nadal jest kurde arcydzieło spod ręki gościa, który robił to kino w latach 70-80tych i ma teraz ponad 70 na karku 😀
Ja za to pamiętam, że po wyjściu z rodziną z „Prometeusza” zaciągnąłem ich do domu i włączyłem na Blue-Ray’u „Obcy 2”, żeby pokazać im co to znaczy dobre kino s-f.
Normalnie napisałbym „i dobrze!”, ale mam sentyment do „Prometeusza”. Raz, że to mój pierwszy raz z IMAXem i wrażenie było powalające. Dwa: mimo pierwotnego rozczarowania, po „Alien: Covenant” uważam, że „Prometeusz” nie był taki najgorszy 😀
Jeju, film starszy ode mnie a pamiętam jak miałem go na DVD i mama zakazywała mi go oglądać a ja i tak na partyzanta włączałem go jak wiedziałem że nie widzi xD
Hehehe, to jesteś młody człowiek, zazdroszczę. Ja tak z partyzanta i w kawałkach oglądałem „Alien” na VHS 😉
Pamiętam jak oglądałem za dzieciaka i nie łapałem wszystkich wątków (np. Dysona i jego roli w całej historii), a i tak mi się podobało. Później było tylko lepiej, ale o tym, że psychiatra powtarza się w dwóch kolejnych filmach to nie wiedziałem do dziś.
Poza tymi wszystkimi kultowymi scenami, pamiętam jedną gdy T-1000 przykleja się do ściany, a później bez zmiany pozycji, zmienia swoje ciało o 180 stopni i normalnie od niej odchodzi. Pamiętam, że oglądając na odtwarzaczu video powtarzałem sobie tę scenę klatka po klatce trzymając delikatnie pokrętło by zrozumieć fenonem tego efektu 😀
Film też kojarzę ze sceny gdy Arnold zeskakuje na motorze w zwolnionym tempie (scena z cieżarówką z początku filmu jak ratuje Connora). Podczas n-tego seansu zorientowałem się, że to nie Arnold tylko kaskader i wtedy do mnie dotarło, że aktor nie gra wszystkich niebezpiecznych scen bo by stała mu się krzywda 😉
Swoją drogą dwójkę miałem na tej samej kasecie VHS co Blade Runnera – z jednej strony obejrzałem go dzięki temu wielokrotnie (bo czasem przewijało się kasetę na podglądzie), a z drugiej przez to że zawsze miałem ochotę na Terminatora, to bardzo długo żyłem bez świadomości, że takie cudo jak Blade Runner istnieje.
Ogółem jak idzie o dwójkę to dla mnie najlepszy z Terminatorów, chyba głównie dlatego że to od niego rozpoczęła się moja przygoda z cyborgami, no i T-1000 jest klawy.
Swoją drogą Patrick zawsze wydawał mi się mega niespełnionym aktorem, który zagrał w takim hicie, tak dobrą rolę, a później zupełnie rozmył się i nie kojarzę go z żadnej innej roli (inna rzecz, że filmweb pokazuje masę filmów, więc pewnie chłop w biedzie nie żyje i jakoś tam sobie dorabia 😉 )
Fajna historia. U mnie było w ogóle z czapki, bo z dwójką pierwszą styczność miałem w formie… papierowej. Na jakiejś kolonii kumpel miał komiks Terminator 2. Takie cudo:
https://a.allegroimg.com/original/0c7e95/dba1d97645ecaecfa751b3f614a6
Przeczytałem go 10 razy przez te 2 tygodnie nad morzem i dopiero potem widziałem film. W komiksie były kadry z przechodzeniem przez kraty, wyobrażałem sobie, że nie ma bata, że w filmie to fajnie wyjdzie, a potem szukałem szczęki po podłodze w trakcie seansu.
„Ogółem jak idzie o dwójkę to dla mnie najlepszy z Terminatorów, chyba głównie dlatego że to od niego rozpoczęła się moja przygoda z cyborgami, no i T-1000 jest klawy.”
W pełni rozumiem, jesteś w zdecydowanej większości 😉
„Swoją drogą Patrick zawsze wydawał mi się mega niespełnionym aktorem, który zagrał w takim hicie, tak dobrą rolę, a później zupełnie rozmył się i nie kojarzę go z żadnej innej roli (inna rzecz, że filmweb pokazuje masę filmów, więc pewnie chłop w biedzie nie żyje i jakoś tam sobie dorabia 😉 )”
Widziałem go w różnych filmach. On do T-1000 pasował idealnie, ale ogólnie nie ma zbyt wielkich możliwości aktorskich i raczej pasuje do specyficznego typu ról. Trochę jak Keanu Reeves, tylko jemu się udało, bo wszyscy go (słusznie) kochają 😉
Miał Jeszcze swoje 5min w Z archiwum, tylko pojawił się w najgorszym okresie serialu i do tego w zastępstwie za agenta Muldera