Dobry zwiastun potrafi sprzedać nawet najgorszy film. Zawsze zachodzi jednak obawa, że wszystko warte obejrzenia, zostało pokazane już w trailerze. Przypadłość ta trapi szczególnie kiepskie komedie, w których wszystkie żarty da się pokazać w 60 sekund. Zwiastun Czarnego Dynamitu rozłożył mnie swojego czasu na łopatki i oglądałem go pewnie kilkanaście razy. Kiedy więc udało mi się wreszcie dopaść ten film, ciekawiła mnie nie tyle fabuła, ile odpowiedź na pytanie: czy jest jakakolwiek szansa, że taki poziom absurdu da się utrzymać przez półtorej godziny?
Black Dynamite to film popełniony z miłości do kina blaxploitation, a w szczególności do recenzowanego niedawno kultowego Dolemite. Powstał tuż po tym, jak fantastycznie prześmieszny zwiastun, złożony z fragmentów innych filmów, spodobał się kilku osobom w Hollywood… W przeciwieństwie jednak do cudaków w rodzaju Iron Sky czy Commando Ninja, twórcy Czarnego Dynamitu (Dynamita?) znali się na robocie i wiedzieli, jak zrobić film z prawdziwego zdarzenia.
Tytułowy bohater to były żołnierz i pracownik CIA, który wypowiada wojnę szumowinom handlującym narkotykami po tym, jak jego młodszy brat przedawkował tajemniczą nową substancję. W trakcie okazuje się, że za narkotykiem stoją tajemnicze i bardzo potężne siły, a spisek sięga szczytów władzy. Sama konspiracja ma zaś na celu… nie powiem co. To po prostu trzeba zobaczyć i samemu spaść z fotela. Black Dynamite to bowiem jedna z najlepszych i najbardziej zabawnych parodii, jakie nakręcono. To współczesny odpowiednik filmów spod znaku ZAZ i Mela Brooksa, który nabija się i jednocześnie oddaje hołd produkcjom z lat 70.
Zacznijmy więc od Black Dynamite. To nie pseudonim, nasz bohater nie ma innego imienia czy nazwiska. W tej roli wystąpił scenarzysta filmu, Michael Jai White, znany z roli Spawna, a którego ostatnio mogliśmy oglądać w świetnym Dragged Across Concrete. Dynamit jest byłym superagentem i mistrzem sztuk walki. Co najlepsze, White faktycznie potrafi przyłożyć “z karata”, więc wszystkie sceny walk na pięści i nogi są zagrane na bardzo wysokim poziomie. A jak przystało na blaxploitation, większość konfliktów rozwiązuje się tu za pomocą prania się po pyskach. Oczywiście nie obyło się bez udawanych ciosów i udawanych padów, zgodnie z duchem parodiowanego gatunku. W ogóle na porządku dziennym są wpadki montażowe, dźwięk niezsynchronizowany z obrazem i nieostre zdjęcia, mikrofony w kadrze… wszystko zrobione celowo, żeby dodać filmowi taniości. Efekt jest taki, że to najlepszy najgorszy film, jaki można sobie wyobrazić.
Fabuła pełna jest kompletnych absurdów, ale jest, i prowadzi bohaterów z punktu A do B, żeby wreszcie zakończyć się wielką rozwałką w pewnym znanym miejscu z udziałem pewnej znanej osoby. Znowu nie napiszę, o kogo i o co chodzi, żeby nie psuć zabawy, ale z pewnością warto doczekać do finału. Zanim jednak do niego dojdzie, Dynamit spotka na swojej drodze obowiązkowych alfonsów i handlarzy narkotykami, żelazny punkt każdego szanującego się filmu blaxploitation. Oczywiście uwiedzie też niejedną kobietę, gdyż przedstawicielki płci pięknej nie potrafią się oprzeć szarmanckim wąsom, afro, umięśnionej klacie i śmiertelnie poważnej minie. Będą szalone pościgi, absolutnie beznadziejne efekty specjalne w postaci obrazów nakładanych jeden na drugi i doprawdy całe mnóstwo kapitalnych bijatyk. White kopie z półobrotu lepiej od Chucka Norrisa, wali z wyskoku, powala jednym ciosem kilku wrogów i zamyka oczy machając nunczakami.
Całość nagrano niby w poważnym tonie, biorąc na warsztat wszelkie możliwe gatunkowe kalki i bezwstydnie się z nich nabijając. W jednym z wywiadów White opowiadał, ile pracy trzeba było włożyć w umyślne partaczenie niektórych ujęć. Efekt jest komiczny, ale to nie wszystko, co film ma do zaoferowania. Prawdziwym skarbem są absolutnie znakomite, pełne absurdu dialogi, żarty słowne i po prostu niezwykle udane gagi. Począwszy od pseudonimów czarnoskórych przedstawicieli przestępczego świata (Cream Corn, Tasty Freeze, Chicago Wind, czy Chocolate Giddy-Up), przez śmiertelnie poważne i groźne miny rzucane przez Dynamita, kompletnie bezsensowne akrobacje, chowanie się za wielkim donutem i oczywiście darcie łacha z afroamerykańskiej ziomalskości sprzed kilkudziesięciu lat. Powiadam wam, że jakością dowcipu Black Dynamite dorównuje takim tuzom jak Naga broń czy Hot Shots.
Oprócz wspomnianego White’a czarującego nienagannym afro, świdrującym spojrzeniem i żelazną pięścią, przed kamerą wystąpiło zacne grono aktorów ze sporym doświadczeniem w drugo- i trzecioplanowych rolach. Najbardziej znani to Arsenio Hall, czyli pomagier Eddiego Murphy’ego z Księcia w Nowym Jorku oraz Michael T. Williamson, czyli słynny Bubba z Forresta Gumpa. Od strony aktorskiej obraz prezentuje się więc bardzo dobrze, na pewno lepiej od filmów, które parodiuje. Na pewno także cała ekipa miała niesamowity ubaw w czasie zdjęć. Nie zabrakło również nawiązującej do epoki, utrzymanej w rytmie soul i funku ścieżki dźwiękowej autorstwa Adriana Younge’a. Czarny Dynamit to po prostu bardzo sprawnie zrobiony film, który stworzono z dużą dbałością o autentyczność. Jeśli trafilibyście na niego przypadkiem w telewizji, raczej nie przyszłoby wam do głowy, że powstał w XXI wieku.
Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie polecić wam obejrzenie Black Dynamite. Filmy blaxploitation były zabawne niezamierzenie. Tu mamy do czynienia z pełnokrwistą parodią, pełną absurdalnych gagów, głupkowatą fabułą i rewelacyjnym głównym bohaterem. Wielka szkoda, że przemknął niezauważony i nie doczekał się kontynuacji. Powstała co prawda animacja z Dynamitem w roli głównej, ale pełnoprawnego sequela, który podobno był już w preprodukcji parę lat temu, do tej pory nie nakręcono. Może kiedyś? Tymczasem zróbcie sobie przyjemność i spędźcie półtorej godziny z najbardziej luzackim superbohaterem, jakiego wydała amerykańska ziemia.
-
Ocena Crowleya - 8/10
8/10
A jest wersja z lektorem?
Oczywiście, pytam o Tomasza Knapika 🙂