Twórczość Philipa K. Dicka, jednego z najbardziej niezwykłych pisarzy science-fiction XX wieku, była przenoszona na duży ekran już trzynaście razy. Ale tylko raz filmowiec odważył się przenieść ją w sposób wierny. Tylko raz dane nam było doświadczyć całego halucynogennego absurdu prozy Dicka – z jej niewiarygodnym narratorem, pytaniami egzystencjalnymi i podważaniem istnienia obiektywnej rzeczywistości. Podjął się tej próby reżyser nietuzinkowy – Richard Linklater. A rezultat jest jednocześnie spektakularny i trudny do opisania jak halucynogenny trip.
Dla porządku (choć w samym filmie tego porządku nie znajdziecie) powinienem zacząć od nakreślenia fabuły. Co nie jest proste w historii wielowątkowej, w której halucynacje przeplatają się z realnymi wydarzeniami, czas wydaje się zapętlać, a sam bohater nie wie do końca, kim jest – zresztą tak samo jak widz. Spróbujmy się jednak skupić. Przez ciemne zwierciadło, czyli w oryginale A Scanner Darkly, to historia Roberta (Boba) Arctera, wyrzutka uzależnionego od halucynogennej Substancji D. To także historia paczki jego przyjaciół – równie pokręconych i uzależnionych jak główny bohater. Bob ma dwa problemy. Po pierwsze – czuje, że ktoś go śledzi. Z każdym dniem jego paranoja i przeświadczenie, iż jest obserwowany, narasta. Po drugie – uzależnienie od Substancji D silnie upośledziło lewą półkulę mózgu, zmuszając prawą do kompensacji i przejmowania jej funkcji. W rezultacie w ciele Roberta kształtują się dwie osobowości. Co jest poważnym problemem, zważywszy na to, że Bob to tak naprawdę Fred, tajniak inwigilujący środowisko dilerów Substancji D. W dodatku tajniak zakamuflowany do tego stopnia, że nawet przełożeni nie znają jego tożsamości. A może to wszystko wymysł ćpuna Boba? Kto kogo śledzi? Kto jest prawdziwy? Te pytania stawiamy sobie już po obejrzeniu pierwszych dwudziestu minut filmu. Prawdziwie psychodeliczna jazda zaczyna się dopiero potem.
Równie zaskakujący jak fabuła filmu jest sposób realizacji zdjęć. Linklater sięgnął po nieco już zapomnianą sztukę animacji rotoskopowej. Aktorzy odgrywają swoje sceny, które zostają uwiecznione na taśmie filmowej. A potem – klatka po klatce – przerysowywane. Rezultat jest czymś trudnym do opisania. Z jednej strony animacja jest wyjątkowo płynna i realistyczna. Z drugiej – ma w sobie coś niepokojącego, wytrącającego widza z równowagi. Nasza podświadomość, wytrenowana na dziesiątkach, jeśli nie setkach animacji, po prostu wie, że narysowane postaci nie powinny tak wyglądać i tak się poruszać. Odczuwamy dyskomfort porównywalny z doświadczeniem doliny dyskomfortu (to jest z reakcją na daleko posuniętą – ale nie perfekcyjną antropomorfizację). To środek wyrazu perfekcyjnie dobrany do treści dzieła.
Tym bardziej, że pozwala nam w sposób niezakłócony rozkoszować się świetnymi kreacjami aktorskimi. W filmie jedną z najlepszych ról swego życia odegrał… Keanu Reeves. To o tyle ważne, że w czasie, gdy obraz trafił do obiegu, umiejętności aktorskie Reevesa były dość powszechnie krytykowane. Zresztą nie tylko jego. Dwójka innych towarzyszących mu aktorów – Winona Ryder i Robert Downey Jr. – była w kompletnym dołku. Dopiero następne lata miały uczynić z Downeya mega gwiazdę, a i Winonie Ryder przywrócić (poprzez serial Stranger Things) odrobinę dawnego blasku. W filmie zobaczymy też Woody’ego Harrelsona – jak zwykle prezentującego świetne rzemiosło aktorskie. Ba, Linkleter wykorzystał też pewnego arcyciekawego (i przejętego losami homoseksualnych żab) showmana i tropiciela spisków. Tak jest, w filmie pojawia się (na moment) Alex Jones we własnej osobie. I to w pozytywnej roli. Ech, 2006 rok – to były prostsze czasy.
Innymi słowy mamy wierną adaptację fenomenalnej prozy Philipa K. Dicka. Do tego zrealizowaną w niezwykle oryginalny sposób i przy udziale świetnych aktorów. I ścieżka dźwiękowa też jest na poziomie. To murowana rekomendacja, prawda? Niekoniecznie. Problem polega na tym, że proza Dicka wcale nie jest taka prosta do zekranizowania. I nie jest przypadkiem, że większość filmów brała od autora tylko generalny pomysł i „setting”, zastępując 3/4 dickowskiej fabuły inwencją scenarzystów. Myślę, że niektóre spośród książek Dicka brną w psychodelię i egzystencjalizm tak głęboko, że przenoszenie ich na ekran w ogóle nie ma sensu. Aż drżę na myśl, że ktoś może kiedyś podjąć próbę adaptacji Ubika. A Scanner Darkly jest… na granicy. Zdaje egzamin jako film, ale jest w obrazem trudnym, mylącym widza, zmuszającym do wysiłku. Próżno tu szukać ratunku w znanych strukturach narracyjnych. Wszystko jest zwodnicze, każdy obraz może być halucynacją. Zdaję sobie sprawę z tego, że seans będzie wymagający… i że nie każdy ma na to ochotę. Choć moim zdaniem, warto się z dziełem Dicka i Linklatera zmierzyć. Chociażby dla błyskotliwych dialogów (tylko na pozór będących bredzeniem ćpunów – dajcie im czas, a nabiorą nowego znaczenia). No i dla autentycznie dającego do myślenia finału. Rekomenduję, acz bardzo ostrożnie.
Przez ciemne zwierciadło
-
Ocena prawej półkuli mózgu - 9/10
9/10
-
Ocena lewej półkuli mózgu - 6/10
6/10
Keanu i Keanu… Rozumiem, dobry aktor i wspaniały człowiek, ale powoli już zajedżamy tego mema
Niedługo lodówkę otworzę i tam też będzie Keano
Bardzo dobry film
Czekam na recenzję 'Animatrixa’, a także 'Wzgórza królików’. Dwie wybitne animacje. Dwie wybitne niejapońskie animacje.
Animatrix był bardzo nierówny z tego co pamiętam. A Wzgórza Królików (wolę bardziej poetyckie Wodnikowe Wzgórze i Plague Dogs trochę boję się oglądać, bo czytałem obie książki. Trudno mi przypomnieć sobie coś cięższego i mocniejszego. Może animowany Grobowiec świetlików?
https://www.filmweb.pl/film/Psychonauci%2C+zapomniane+dzieci-2015-768257
Sprawdź to.
Pierwsze słyszę, ale zainteresowałeś mnie bardzo. Da się to gdzieś w miarę legalnie obejrzeć, czy trzeba kombinować?
wlasnie obejrzalem, bardzo fajne 😀
Również czekam na Wodnikowe wzgórze!!
Dziwny film, ale na pewno intrygujący. Nie jest to zresztą najlepsza z powieści Dicka, za to pewnie najbardziej osobista. Technika animacji raczej mnie denerwowała, niż dodawała czegoś pozytywnego, chociaż nie sposób zanegować tego, że świetnie pasowała do paranoicznego, dziwacznego nastroju. Ciekawy eksperyment, z pewnością najwierniejsza adaptacja Dicka, ale przez to twór mocno hermetyczny i trudny w odbiorze.
Najwierniejsza z ekranizacji Dicka ale rzecz na tyle niekonwencjonalna, że jakoś nie zdobyła nawet statusu filmu „kultowego”. Z drugiej strony właśnie ta jej oryginalność i naprawdę dobre przełożenie świetnej i w znacznej części autobiograficznej powieści Dicka – to potężne atuty. Nawiasem mówiąc jedna z postaci w zmieniającym się kombinezonie maskującym Boba to wizerunek samego Philipa Dicka (widać przez ułamek sekundy) – taki kolejny z ukłonów w stronę autora.
Ekranizacja „Ubika” i „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” jest jak najbardziej prawdopodobna, bo prawa do jej ekranizacji wykupiono już dawno i nawet czytałem o jakichś zaawansowanych projektach scenariuszowych – niestety, bez szczegółów.
Mnie ten film zaskoczył i zachwycił swoją odmiennością, dialogami i przesłaniem. Niestety chyba tylko mnie z grona znajomych.