Jakiś czas temu chwaliłem znakomity pierwszy sezon Wielkich kłamstewek, który już niedługo doczeka się kontynuacji. Zanim to jednak nastąpi, stacja HBO powierzyła reżyserowi Jean-Marcowi Vallée zadanie wyreżyserowania innej ośmioodcinkowej produkcji, będącej adaptacją bestsellerowej powieści, w której główne role przypadły paniom. Pytanie, czy tym razem również udało się wycisnąć z takiej kombinacji coś ciekawego?
Główną bohaterką historii jest dziennikarka, która przyjeżdża do rodzinnego miasteczka gdzieś na prowincji w stanie Missouri, aby opisać sprawę tajemniczego morderstwa oraz niedawnego zaginięcia nastoletnich dziewczynek. Przyjazd jest okazją do odnowienia kontaktów z matką, ojczymem i przyrodnią młodszą siostrą, z którymi łączą ją dość skomplikowane relacje. Tu poznaje też detektywa Richarda Willisa, prowadzącego śledztwo z ramienia policji Kansas City i z którym również połączy ją skomplikowana relacja. W ogóle słowo “skomplikowane” bardzo dobrze pasuje do życia Camille. Jak się wkrótce dowiadujemy, dręczy ją trauma z dzieciństwa związana ze śmiercią jej młodszej siostry, co z kolei doprowadziło ją na skraj załamania nerwowego i choroby psychicznej. Przyjazd w rodzinne strony ma być dla niej w pewnym sensie formą terapii, co może brzmieć dość dziwnie, jeśli się weźmie pod uwagę w jakim celu tam jedzie. I nie jest to ostatni dziwny element scenariusza.
Serial zaczyna się bardzo dobrze. Piękne zdjęcia, leniwie prowadzona kamera, małomiasteczkowy klimat, tajemnicze zbrodnie, dużo dziwnych typów spod ciemnej gwiazdy, plotki, fałszywe tropy. Wszystko zapowiada seans niemal na miarę pierwszego sezonu Detektywa. Amy Adams, wcielająca się w Camille, jak zwykle stanęła na wysokości zadania i od pierwszych minut hipnotyzuje widza. Od początku wiadomo, że demony w jej głowie mają się dobrze. Nie rozstaje się z butelką, jest rozbita i zaniedbana, a przyjazd do domu nie powoduje spodziewanej poprawy nastroju.
Z czasem dowiemy się, co tak naprawdę trapi główną bohaterkę oraz co wydarzyło się w przeszłości w Wind Gap. Problem tkwi w tym, że oczekiwanie na te informacje, jak również na rozwikłanie zagadki śmierci dziewczynek, jest tak potwornie nudne, że tylko redaktorski obowiązek zmusił mnie do obejrzenia wszystkich ośmiu odcinków. Większość z nich wypełniają niestety strasznie sztuczne dialogi między Camille i różnymi mieszkańcami miasteczka, z których niewiele wynika (oprócz tego, że w Missouri mieszkają dziwni ludzie), a także sceny pijącej na umór bohaterki, która potem wsiada do samochodu i krąży bez celu po okolicy. Są też różne retrospekcje, które dla zmyłki mieszają się z aktualnymi wydarzeniami, ale jak już wreszcie dobrną do końca, okazuje się, że ani nie były takie znowu tajemnicze, ani nie trzeba ich było ciągnąć przez kilka odcinków.
Im dalej w las, tym więcej bzdur i dziur. Pan detektyw prowadzi śledztwo siedząc w knajpie i pocąc się. Lokalny szeryf prowadzi śledztwo nic nie robiąc i ostrzega innych, żeby się nie mieszali. Wszystkie fałszywe tropy rzucane widzowi są szyte tak grubymi nićmi, że nie ma mowy, żeby się na nie nabrać. Tak naprawdę nikt nie kwapi się do poszukiwania mordercy. W dodatku Camille zdaje się posiadać magiczne zdolności przetwarzania alkoholu, które zawstydziłyby samego Jakuba Wędrowycza, bo potrafi wypić flaszkę wódki niemal duszkiem i nawet się nie skrzywić. Nie wiem, jaką mają wódkę w Missouri, ale dla każdego, kto poczuł na sobie moc produktów branży spirytusowej, wygląda to groteskowo i po prostu kretyńsko. Koniec końców zaś okazuje się, że rozwiązanie zagadki jest zwyczajnie idiotyczne i jeszcze gorzej pokazane – dowiadujemy się go… w czasie napisów końcowych ostatniego odcinka, którego absurdalność skłania do wniosku, że w czasie pisania scenariusza używano wspomnianych missouriańskich trunków.
Niestety większość wątków okazuje się być zupełnie bez znaczenia. Intryga w zasadzie nie istnieje, bo wszystkie poszlaki do niczego nie prowadzą. Ponieważ nie ma właściwie rozwiniętych historii pobocznych, a jedynie ich krótkie (chociaż i tak rozwleczone), potraktowane po macoszemu i często niedokończone atrapy, nie wiadomo, po co w ogóle robiono z tego serial. Fabułę spokojnie dałoby się zamknąć w dłuższym filmie i uniknąć smętnego podpatrywania amerykańskiej prowincji, które nie jest ani trochę ciekawe.
Nie można co prawda odmówić Ostrym przedmiotom walorów wizualnych. Zarówno Vallée, jak i HBO przyzwyczaili już widzów do bardzo wysokiego poziomu technicznego swoich produkcji i nie inaczej jest tym razem. Ładne zdjęcia, często z małą głębią ostrości, budują duszny, jakby pijacki nastrój. Znakomitą robotę robi muzyka, której nie słyszymy z offu, ale razem z bohaterami – z radia, słuchawek, czy innych źródeł. Mi szczególnie przypadły do gustu utwory słuchane przez Camille, miłośniczkę klasycznego rocka w rodzaju Led Zeppelin, czy The Doors. Pod tym względem serial jest znakomity i robi świetne pierwsze wrażenie właśnie z powodów audiowizualnych.
Od strony aktorskiej bywa różnie, chociaż mam wrażenie, że problemy wynikają bardziej ze źle napisanych ról, aniżeli pracy aktorów. Wspaniała Amy Adams dwoi się i troi, żeby wycisnąć ze swojej postaci, co się da. Zwłaszcza na tle innych wypadła dobrze, bo nie przesadziła z udziwnianiem swojej postaci. Udało jej się stworzyć po prostu naturalną kobietę z mnóstwem problemów w głowie i w pewnym sensie zrobiła to wbrew pokręconemu scenariuszowi. Patricia Clarkson zdecydowanie przeszarżowała jako oderwana od rzeczywistości matka, podobnie dziwacznie wypadła Eliza Scanlen w roli przyrodniej siostry głównej bohaterki. Raz jest słodką córką, kiedy indziej zbuntowaną nastolatką i chociaż nie mam nic do zarzucenia aktorce, to czasami jej widok na ekranie po prostu mnie drażnił. Mężczyźni są raczej tłem dla kobiet i jako tło są wystarczająco kompetentni, żeby nie musieć o nich pisać nic więcej.
Niestety Ostre przedmioty okazały się być mocno przytępione. Serial, który od pierwszych sekund atakuje widza dusznym, gęstym klimatem, okazuje się nie mieć poza tym nic do pokazania. Sama Amy Adams nie jest w stanie pociągnąć tej produkcji, skrępowana idiotycznym i przeraźliwie nudnym scenariuszem. Poza atrakcyjnymi widokami i ładną muzyką, nie ma tu nic, co wywołałoby zachwyt. Ostrzegam więc lojalnie przed wpadnięciem w pułapkę, bo pierwszy odcinek zapowiada naprawdę mocną i ciekawą przygodę. Niestety okazuje się ona męcząca jak pobyt na bagnach Missouri.
-
Ocena Crowleya: - 3/10
3/10
„Najgorszy policjant świata.”
tru xD
szkoda, że recenzja pojawiła się dopiero teraz, bo już obejrzane w zeszłym roku 🙁
właściwie aż tak tragicznie z tym serialem nie jest (ja bym dał może 6/10) i nie żałuje że obejrzałem, dla samej przyjemności z oglądania amy adams można ten serial przetrawić 😀
Ja ledwo dałem radę, dlatego recka dopiero teraz. Gdzieś w połowie sezonu po prostu rzuciłem dalsze oglądanie w pieron, bo miałem dość.
Czemu Crowley kradnie wtorki? Co tu się wyrabia? 😛
poczekaj, aż Voo zabierze środy 😀
Nie ma takiego zabierania. Dziękuję, dobranoc 😛
Przyłączam się do protestu, bo czekam na jedną żabolską recenzję, która miała być dzisiaj. A ni ma 🙁
Człowiek próbuje ogarnąć temat w czasie, kiedy szanowny redaktor dorabia austriackich właścicieli stoków narciarskich i jeszcze go tu szykanują.
Ciekawa recenzja, widziałem dwa odcinki i nie miałem nastroju na więcej
Polecam zamiast tego trzeci sezon True Detective
Trzeci sezon detektywa jest jednym z najgorszych seriali w ogole…a rozwiązanie całej zagadki poprzez wprowadzenie w ostatnim odcinku postaci ktora wszystko wyjasnia obrażało widzow. Nie polecam jeszcze bardziej niz sharp objects.
Sezon trzeci jest o kilka klas lepszy od drugiego, a gęsty klimat przypomina sezon pierwszy (który jest najlepszy)
Zakończenie może trochę rozczarować, ale dalej to kawał dobrego serialu
bardzo ostra ocena. co prawda do Big Little Lies nie ma nawet startu, ale ogladalo sie niezle.