UWAGA: W niniejszej recenzji staram się unikać zdradzania szczegółów fabuły oraz konstrukcji tego interaktywnego filmu. Niemniej jednak nie da się go opisać bez choćby ogólnikowego wspominania o pewnych jego elementach i może to mieć wpływ na wasze decyzje w czasie oglądania. Osobom wyczulonym na spoilerowanie, a które chcą przeżyć seans bez żadnych sugestii, polecam obejrzeć Bandersnatch przed przeczytaniem poniższego tekstu.
Pomysł na interaktywny film nie jest nowy, chociaż do tej pory kojarzył się raczej z branżą gier komputerowych niż z telewizją. Produkcja prawdziwego filmu, w którym widz miałby wpływ na przebieg akcji, była do tej pory trudna przede wszystkim z uwagi na brak możliwości wykonania niezauważalnego przejścia między wybieranymi scenami. To, co nie stanowiło problemu w grach, dla medium filmowego było niedopuszczalne. Na szczęście gigantyczny rozkwit usług strumieniujących dane przez internet dał twórcom całą gamę nowych możliwości w tym względzie.
Plotki o planach Netflixa na jakąś formę interaktywnego filmu krążyły po internecie od kilku miesięcy. Były (nie)kontrolowane wycieki, tajemnicze zapowiedzi i wreszcie, bez żadnych zbędnych zapowiedzi, dzień przed premierą pojawił się zwiastun Bandersnatch, czyli specjalnego odcinka serii Czarne lustro (Black Mirror). Specjalnego właśnie przez to, że za pomocą pilota, myszki lub palca widz w czasie seansu musi wybierać, w jakim kierunku ma się potoczyć akcja. Amerykanie na potrzeby produkcji opracowali specjalny algorytm, który pozwala na załadowanie do bufora dwóch scen jednocześnie, wybierając je z dostępnej puli na podstawie wcześniejszych decyzji widza. Dzięki temu w określonych momentach na dole ekranu pojawiają się do wyboru dwie opcje i w ciągu kilku sekund trzeba zdecydować, co ma się wydarzyć. Jeśli nie zdążymy, zostanie odtworzona “domyślna” scena i fabuła podąży z góry ustaloną ścieżką, w przeciwnym wypadku w kierunku wybranym przez widza. Przejścia między scenami są idealnie płynne i bardzo dobrze wplecione w to, co obserwujemy na ekranie. Na ogół wybieramy w momencie zawahania głównego bohatera, więc w zasadzie możemy się z nim utożsamiać do pewnego stopnia. Tak to przynajmniej wygląda w teorii, bo prawda o interaktywności i wolności wyborów jest nieco bardziej skomplikowana…
Tytułowy Bandersnatch to wymyślona, książkowa gra paragrafowa oraz gra komputerowa, którą na jej podstawie próbuje napisać główny bohater filmu. Akcję umiejscowiono w latach osiemdziesiątych, nie dziwi więc, że 19-letni Stefan tworzy swoją grę w pojedynkę na domowym komputerze ZX Spectrum. Kiedy wiąże się umową z poważnym wydawcą, rozpoczyna wyścig z czasem, aby ukończyć tytuł w terminie. Rosnąca z każdym dniem presja nie pozostaje bez wpływu na psychikę młodego programisty, co nasuwa jednoznaczne skojarzenia z autorem niesławnej paragrafówki, który w czasie jej pisania popadł w obłęd. Odżywają też demony przeszłości, z powodu których bohater uczęszcza na terapie psychoterapeutyczne. Czy Stefanowi uda się stworzyć Bandersnatcha, a jeśli tak, to czy będzie to epokowe dzieło, czy ledwie przeciętniak, zależy od wyborów, które podejmiemy w czasie seansu.
Z kilkuset minut nakręconego materiału, podczas jednego posiedzenia przyjdzie widzowi obejrzeć około 90. W teorii zaś istnieje ponad bilion ścieżek, którymi można podążyć. Oczywiście większość fragmentów pojawia się w nich wielokrotnie, ale i tak możliwych zakończeń jest aż pięć, część z nich w kilku różniących się szczegółami wariantach. Niektóre prowadzą do “przedwczesnego” końca filmu, bez wyraźnych konkluzji, inne do zakończenia, które nas nie zadowoli. Dostajemy wtedy możliwość cofnięcia się do ostatniego ważnego węzła decyzyjnego i pójścia inną ścieżką, żeby zobaczyć alternatywną historię. Dość szybko jednak dostajemy do zrozumienia, że Bandersnatch to nie tylko interaktywny film, ale opowieść o istocie wolnej woli i gra w grze, gdzie czwarta ściana może (ale nie musi) zostać naruszona, a nawet złamana.
Nieprzypadkowo losy Stefana splatają się z mroczną historią autora książkowego Bandersnatcha, który miał jakoby wątpić w realność świata, co miało dla niego i jego bliskich tragiczne konsekwencje. W miarę rozwoju fabuły podobne wątpliwości pojawiają się u głównego bohatera, a potem również u widza. W jednej ze scen widać na ścianie „ożywający” plakat Ubika Philipa K. Dicka, którego powieści i opowiadania nader często odnosiły się do podobnych zagadnień. I w momencie, kiedy zaczęła mi się udzielać ta wszechogarniająca paranoja, dotarło do mnie, że poza byciem komentarzem dla samego siebie i swojej specyficznej formy, Bandersnatch nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Pół biedy, że wybory okazują się w dużej mierze pozorne, a iluzja wolności w kreowaniu opowieści to tylko zaplanowana przez twórców sprytna pułapka, do czego poniekąd bezwstydnie się przyznają, jeśli uda nam się dotrzeć do pewnego fragmentu. Ostatecznie ta historia nie daje po prostu zbyt wielkiej satysfakcji. Po obejrzeniu kilku alternatywnych scen doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie chodzi o stworzenie indywidualnej, niepowtarzalnej linii narracyjnej, ale tylko o granie w film. Wybory służą ostatecznie tylko urozmaiceniu czynności oglądania filmu, którego ostateczny wydźwięk zawsze będzie taki sam. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, chociaż, paradoksalnie, historia naprawdę może podążać w bardzo różnych kierunkach.
Problem wynika w pewnej mierze z tego, że widz nie dostaje żadnych wskazówek co do potencjalnych konsekwencji swoich decyzji. Na początku próbowałem wczuć się w rolę osoby kierującej losami Stefana, ale skąd mam wiedzieć, jakie płatki śniadaniowe wybrać? Nie mam żadnych danych, pozwalających na świadomy wybór. Albo jakiej muzyki ma słuchać bohater? Wiadomo, że wybrałem Tangerine Dream, ale tylko dlatego, że Phaedra to genialna płyta. Nie wiem, jakie to miało konsekwencje dla fabuły, a z artykułów w internecie wiem, że mogło mieć. To szybko spowodowało, że przestałem przejmować się podejmowanymi decyzjami. Chciałem po prostu zobaczyć, co się wydarzy, ale moje zaangażowanie zostało zredukowane do zwyczajnej ciekawości badacza nowo poznanego zjawiska. Szkoda, chciałbym, żeby za interakcją podążało coś więcej, nawet jeśli komentarzem do wszystkich poczynań miałaby pozostać iluzoryczność wyborów i zastanawianie się nad istotą wolnej woli. Można to było zrobić dużo lepiej, zwłaszcza że niektóre z akcji widza mają dość drastyczne konsekwencje.
Czy w takim razie Bandersnatch jest nieudanym eksperymentem? Nie. Wymieniłem przede wszystkim jego wady, bo jestem trochę zły, że zmarnowano pomysł na coś niesamowitego. Są momenty, zwłaszcza te, gdzie czwarta ściana, dzieląca widza od filmowej rzeczywistości, staje się bardzo, bardzo cienka, że podskórnie oczekiwałem jakiejś wyginającej mózg wolty fabularnej. Zdawało się, że taki twist jest na wyciągnięcie ręki, na jedno kliknięcie, a ostatecznie skończyło się na czymś bardziej zwyczajnym. Nie znaczy to, że złym. Oglądanie (a może granie w) Bandersnatch to bardzo fajne doświadczenie. Możliwość wyboru ścieżki fabularnej mimo swoich niedostatków wciąga i jest zrealizowana bardzo sprawnie. Wciągnęło mnie to, zwłaszcza że twórcy postanowili popłynąć z falą mody na retro i umiejscowili akcję w cudownych, plastikowych latach osiemdziesiątych. W czasie cofamy się zarówno dzięki ośmiobitowym komputerom, jak i przede wszystkim dzięki muzyce z epoki, która sączy się z głośników przez większość seansu. O Tangerine Dream już wspomniałem, a oprócz niemieckich miłośników elektronicznego plumkania usłyszeć można między innymi Eurythmics, Frankie Goes to Hollywood, Kajagoogoo, czy Depeche Mode. Jako miłośnik plastiku i początków ery CD niżej podpisany był wielce kontent, mogąc potupać nogą do takich rytmów. Muzyce towarzyszy oczywiście adekwatna stylizacja wizualna, auta i ciuchy z epoki, dekoracje, plakaty na ścianach. Wszystko to na pewno przypadnie do gustu dzisiejszym trzydziestoparolatkom. Może i jest to żerowanie na nostalgii, ale mi się jeszcze nie znudziło.
Złego słowa nie da się też powiedzieć o innych aspektach technicznych produkcji. Z bardzo solidnej obsady z pewnością wyróżnia się Will Poulter w roli ekscentrycznego programisty, którego w pewnym momencie poznaje Stefan. Coraz bardziej lubię tego aktora, o charakterystycznej twarzy wkurzonego dziecka. Po roli Eustachego w trzeciej części Kronik Narnii, coraz częściej gra w ciekawych, ambitnych produkcjach, gdzie jego emploi zdaje się nie do końca pasować, a mimo to efekt końcowy jest więcej niż zadowalający. Z uwagą śledzę jego karierę, bo to bardzo obiecujący aktor. Oczywiście zdjęcia i montaż trzymają bardzo wysoki poziom, do jakiego przyzwyczaiła seria Czarne lustro. W niczym nie ustępują one hollywoodzkim produkcjom.
Oto więc jest: Bandersnatch. Eksperyment, który znakomicie wpisuje się w prowokujący styl Czarnego lustra. Eksperyment nie do końca udany, ale oryginalny i ambitny. Taki, który igra z widzem i prowokuje go do myślenia. I za to dostanie jedno oczko do oceny więcej, niż należy się za samą filmową zawartość. Czy przyszłość kina to filmy interaktywne? Myślę, że nie. Czy takie produkcje mają szansę stać się czymś więcej, niż tylko jednorazową ciekawostką? Jak najbardziej! Przed twórcami, którzy gotowi są podjąć wyzwanie, stoi morze możliwości, a Bandersnatch pokazuje, że technicznie przemysł filmowy jest na to gotowy. Może nie będzie nam dane decydować, kto strzela pierwszy: Han, czy Greedo, ale myślę, że w przyszłości będziemy podejmować nie mniej ciekawe decyzje.
-
Ocena Crowleya - 7/10
7/10
ogladalem wersje ekhm.. w ktorej byla domyslna sciezka (trwala 70 minut) i nie musialem nic wybierac, wiec ogladalo sie zupelnie jak zwykly odcinek black mirror ;P jak dla mnie to solidne 8/10 w porywach do 9/10. szkoda tylko ze takie to wszystko krotkie, historia moglaby byc ciut dluzsza imo. jak dla mnie ten odcinek byl prawie tak dobry jak te najlepsze z BL. klimat mnie pochlonal, ale za szybko sie skonczyl xD
Z ciekawości: jakie jest domyślne zakończenie? 😀 Ciekawe, czy je widziałem.
[spoiler]glowny bohater otwiera szafke z kodem na zabawke/pluszaka, dzieki temu jako dzieciak nie odmawia matce, gdy ta chce isc na pociag ktory sie wykolei i razem jada tym pociagiem, potem jest jeszcze krotka scena gdy glowny bohater (juz nie jako dziecko) siedzi na tej swojej terapii, policjant sprawdza mu puls i stwierdza zgon, a psychiatra mowi ze siedzial sobie i umarl nagle, po prostu ;P[/spoiler]
„Eksperyment? Filmy interaktywne to nieudany pomysł lat 90 i nadal nie wychodzi.
Ocena 3/10
A ja powiem, że nie podobał mi się ten eksperyment Black Mirror, w skrócie – ani to film, ani to gra, takie nijakie coś. Ale media będą się jarać, bo to „nowe” (a wcale nie jest xD).
Will Wright – twórca Simsów, fajnie ostatnio powiedział, że film i gra to dwa różne medium – film to twór stworzony od podstaw pod to, żeby widz był empatycznie powiązany z bohaterami. Gra za to to zestaw narzędzi – która pozwala graczowi na zabawę.
Po „obejrzeniu” odcinka ani nie czuje, że przeżywałem historię głównego bohatera (bo np. mu przeszkadzałem), ani nie czuje, że się bawiłem – 2 opcje na krzyż, większość nie miała jakiegokolwiek wpływu (co najwyżej drobne smaczki). Gatunek interaktywnych filmów był rozgrzebywany już tak wielokrotnie do porzygu i każdy twórca myśli, że nie popełni błędu poprzednika. Zaczęło się to bodaj w momencie jak weszły konsole z napędem CD, gdzie można było umieścić już jakieś nagrane materiały video. Wszyscy widzieli to jako rewolucję łączącą świat filmów ze światem gier. Tego typu rozrywka będzie się chyba tylko udawać jeśli jest tworzona zupełnie cyfrowo (np Telltale games), a nie filmowo, bo ilość nagrań potrzebna do stworzenia jakiegoś gro-filmu, który miałby sensowny feeling, że mamy jakiś wybór byłaby zbyt duża. Myślałem, że może jednak Netflix dowali coś co zaskoczy, no bo duży budżet, ale nope. Dalej powtarzamy koszmarki z lat 90. A jeśli myślicie nadal, że interaktywny film to coś nowego, to sprawdźcie YouTube – po wprowadzeniu Adnotacji to była jedna wielka moda na takie krótkie filmy interaktywne (sprawdźcie teraz bo YT wkrótce wyłącza funkcje adnotacji i nigdy już tych filmów/czegoś nie sprawdzicie)
No i jeśli to jednak bardziej film niż gra to gdzie ten morał, gdzie ten Black Mirrorowy feeling? Bo chyba nie powiecie, że OH PATRZCIE JESTEŚ CZŁOWIEKEM Z PRZYSZŁOŚCI I KONTROLUJESZ NIEWINNEGO KOLESIA. Come on, to jest poziom #im14andthisisdeep a nie serialu, który miał świetne rozkminy. Netflix z serialu, który dawał mi poczucie zastanawiania się nad człowieczeństwem i rozwojem jego stworzył po prostu zwykłego thrillera, nie podobał mi się ostatni sezon, ale jeszcze bardziej nie podoba mi się ten eksperyment. Po prostu nijaki.”
Miałem napisać komentarz, ale ukradłem z innej strony. W mojej ocenie porażka jako eksperyment, a jako film zwyczajna kupa. Po raz kolejny potwierdza się, że recenzje na fsgk da się traktować poważnie tylko u Daela.
Czepię się jeszcze kilku rzeczy z „recki”:
„Z kilkuset minut nakręconego materiału, podczas jednego posiedzenia przyjdzie widzowi obejrzeć około 90.”
300 minut = kilkuset, fajnie
„W teorii zaś istnieje ponad bilion ścieżek, którymi można podążyć.”
Pierdyliard od razu. Niemal wszystkie wyboru są typu „które płatki”, „która muzyka”. Jedynie masz wrażenie, że podejmujesz ważne decyzje. No i klikasz non stop wstecz, co wybija z rytmu i zwyczajnie nudzi.
Jarać się tym eksperymentem to jak jarać się okularami VR czy telewizorami 3D. Niby można, ale ani to fajne ani na nikim już od dawna nie robi wrażenia.
Jeżeli 300 to nie „kilkaset, to chyba nie mamy o czym dyskutować.
Jeśli chodzi o wybory, to przecież wyraźnie napisałem, że to tylko teoretyczna liczba, więc owszem, możesz mieć żal do twórców, ale krytyki tekstu w tym punkcie nie rozumiem. Pisałem zresztą, że część wyborów jest fikcyjna w gruncie rzeczy.
Można narzekać na jakość i liczbę zakończeń, są co najmniej 3 KOMPLETNIE różne główne zakończenia. Jakiś wybór więc jest, nie można uczciwie powiedzieć, że to tylko kosmetyka.
Co do samego odcinka, to powtarzasz większość moich zarzutów, tylko „mocniej”, więc nie wiem, czemu aż tak się wyzłośliwiasz na mnie. Wiadomo, że mogło ci się nie podobać, ja sam odcinek oceniłbym na 6/10, czyli powyżej przeciętnej, ale nic nadzwyczajnego. Święte prawo każdego oceniać po swojemu, tak samo jak wybierać, czyje recenzje się czyta.
To chyba ten Pan od 'zblaznionych’ I 'skompromitowanych’ recennzentow w Glass 😛
Nawet nie potrafi wlasnorecznie komentarza nnapisac. Proponuje ignorowac trolla.
Recenzja jest troche zbyt surowa. Mnie sie bardzo podobalo, mialem swiadomosc iluzorycznosci tych wyborow ale to byla bardzo mila odmiana.
Gwoli ścisłości – gra Bandersnatch istniała naprawdę. To znaczy nigdy nie ujrzała światła dziennego (w oryginalnej formie), ale w 1983 pracowano nad nią w Imagine Software. Piszę o tej historii w następnym numerze CD-Action.
szkoda ze nie tutaj