Na początek kilka słów o reżyserze. Jest nim Jonathan Jakubowicz, czyli dość długo „wschodząca” gwiazda zza kamery, pochodząca z Wenezueli, choć – co widać nawet w nazwisku – facet posiada również polskie korzenie. Na międzynarodowej scenie zadebiutował dekadę temu, kryminałem „Secuestro Express” , który otrzymał nagrodę BIFA (British Independent Film Awards) dla najlepszej zagranicznej produkcji kina niezależnego. Jakubowicz został też wyróżniony przez krytyków New York Times’a w 2005 roku. Następne lata przepracował w Ameryce Południowej, m.in. reżyserując popularny tam serial „Uciekinierzy”. Na jego kolejny pełnometrażowy projekt trzeba było poczekać do 2016 roku. I to właśnie on, zatytułowany „Kamienne pięści” jest przedmiotem niniejszej recenzji.
Nie będę owijał w bawełnę – uwielbiam dramaty sportowe. Biografie bokserów również. Nie widzę sensu specjalnie się nad tym faktem rozwodzić – jest to w pewien sposób naturalna kolej rzeczy dla kinomana, który obejrzał takie produkcje jak „Wściekły byk”, „Człowiek Ringu”, czy śledził z zapartym tchem fenomen nieśmiertelnego „Rocky’ego”. Kino sportowe wysokiej jakości, to w przeważającej większości historie bokserskie – i w tym również nie ma żadnej wartej uwagi aberracji, bowiem jest to jeden z najstarszych sportów świata, do tego już od połowy ubiegłego wieku regularnie transmitowany przez media masowe, co uczyniło go zjawiskiem globalnym. W historii boksu znaleźć możemy wielkie wzloty i upadki, opowieści o determinacji, głupocie i bezwzględności – nie bez przyczyny bokserzy nazywani byli współczesnym odpowiednikiem mitycznych herosów.
„Kamienne pięści” opowiadają właśnie taką historię – bohatera narodowego, który na swoich barkach niósł nadzieję całego kraju, a swoimi dłońmi symbolizował hart ducha i siłę upodlonego społeczeństwa. Przy okazji był również nieznośnym bawidamkiem i chłopcem wyrwanym z ulicy, przed którym świat padł na kolana. Opowiada historię Roberto Durána.
Bokser w trakcie swojej nieprawdopodobnej kariery (trwała od 1968 do 2001 roku!) stoczył 119 pojedynków (wygrał 103, w tym 70 przez nokaut), zdobył tytuły mistrza świata w czterech kategoriach wagowych, m.in. przez bite siedem lat był niekwestionowanym czempionem wagi lekkiej. Jest uważany za jednego z najwybitniejszych bokserów wszech czasów (m.in. magazyn „Ring” umieścił go na 5-tym miejscu swojej listy w 2002 roku). Tytuł filmu stanowi tłumaczenie oryginalnego przydomka, jakim Durán był określany w czasach swojej wielkości „Manos de Pierda”, po ang. „Hands of Stone”. W rolę boksera wcielił się Edgar Ramirez i od razu muszę wyznać, że jest to wybór bardzo trafiony. Znakomita ekspresja aktora, połączona z dobrą charakteryzacją bez problemu budują autentyczność tej roli. Roli, która sama w sobie była wymagająca – Durán ma bowiem krewki charakter i oddanie jego rozterek stanowiło pewne wyzwanie aktorskie, któremu Ramirez podołał.
„Kamienne pięści” są poświęcone karierze Durána, ale film opowiada również o niespokojnych czasach, w jakich przyszło mu ją budować. Roberto urodził się w El Chorrillo – jednej z najbiedniejszych dzielnic Panama City – stolicy jednego z najbiedniejszych państw Ameryki Łacińskiej. W pierwszych scenach filmu obserwujemy młodego, umorusanego chłopca, którego rodziców nie stać nawet na edukację dzieci – czas spędza biegając wraz z przyjaciółmi po ulicach, snując plany rychłego podboju niedostępnego dlań świata bogaczy.
Panama była w tamtym okresie w istocie państwem ściśle kontrolowanym (i wyzyskiwanym) przez rząd Stanów Zjednoczonych, z czego panamscy obywatele doskonale zdawali sobie sprawę. Jednym z istotniejszych wątków drugiego planu „Kamiennych pięści” jest kontrola nad Kanałem Panamskim – największej drugiej co do wielkości (po Kanale Sueskim) i chyba najważniejszej na świecie sztucznej drogi wodnej łączącej oba Oceany, która stanowi kluczowy punkt w transporcie wodnym pomiędzy półkulami. Kanał został wybudowany w latach 1904-1914 za amerykańskie pieniądze, lecz z ogromnym poświęceniem miejscowych obywateli – w trakcie budowy zginęło około 25 tysięcy Panamczyków. W czasach Durána, Kanał wciąż pozostawał pod jurysdykcją USA, co skutecznie uniemożliwiało rozwój gospodarczy lokalnej społeczności i pogłębiało kryzys ekonomiczny całej Panamy.
Ten społeczno-polityczny kontekst jest o tyle ważny, że drugim głównym bohaterem „Kamiennych pięści” jest legendarny amerykański trener żydowskiego pochodzenia, Ray Arcel (Robert De Niro). Emerytowany coach, który wprowadził boks w erę telewizji i mediów masowych, wychował m. in. Jamesa Braddocka (bohatera „Człowieka ringu” z 2005) i dwudziestu innych mistrzów świata. Arcel został zmuszony do „przejścia na emeryturę” przez nowojorską mafię na początku lat 50., która sprzeciwiała się jego pomysłom transmisji meczów bokserskich w ogólnokrajowej telewizji. Uwolnienie rynku bokserskiego spod władzy mafijnych „capos” mogło spowodować spadek ich dochodów. Koniec końców, przełom i tak się dokonał, lecz bez udziału Arcela. Ten, w latach 50. został pobity ołowianą rurą przez „do dzisiaj niewykrytych sprawców”, zagrożono mu również, że jeśli kiedykolwiek zarobi choć centa na trenowaniu bokserów, czeka go wizyta cyngli. Dopiero dwadzieścia lat później powrócił do branży, biorąc pod swoje skrzydła Roberto Durána (oraz Larry’ego Holmesa, kolejnego czempiona).
W filmie relacje na linii Arcel-Durán są początkowo niezwykle napięte. Utalentowany mistrz z Panamy nie chce słyszeć o walkach w USA, ani tym bardziej o treningach pod batutą znienawidzonego Jankesa. Dość szybko okazuje się jednak, że doświadczony trener przede wszystkim ma Duránowi do zaoferowania ogromną wiedzę i szansę na walkę o mistrzowski tytuł, który staje się obsesją bohatera. Pokonanie amerykańskiego czempiona, na jego własnej ziemi – to niemalże ziszczenie się biblijnego pojedynku Dawida z Goliatem. Durán zyskuje ogromną popularność w ojczyźnie, a jego sukcesy stają się społecznym fenomenem i rozpoczynają panamską walkę o faktyczną niepodległość – czyli uwolnienie Kanału spod jarzma Waszyngtonu. W ten sposób wątki polityczny i sportowy przenikają się w „Kamiennych pięściach” tworząc interesujący portret tych trudnych czasów, niejako definiujący również niezłomnego i niepokornego panamskiego ducha, którego symbolem na całym świecie stał się Roberto Durán.
Robert De Niro zagrał tutaj poważną rolę, w której – co piszę z dużym ukontentowaniem – zaprezentował się bardzo dobrze. Jest przekonujący i opanowany, niejednokrotnie ściera się z latynoskim temperamentem podopiecznego, niemal w każdej scenie zarysowany został również bagaż doświadczeń dźwigany na barkach wybitnego trenera. Z kolei, sam Roberto Durán został przedstawiony stereotypowo i wiarygodnie za jednym zamachem. Wyrwawszy się z wszechobecnej biedy i uciekłszy od permanentnego niedożywienia młody bokser nie żałuje sobie radości, na które nie mógł sobie wcześniej pozwolić. Objada się i upija do nieprzytomności, ma problemy z utrzymaniem odpowiedniej wagi i kondycji, ostatecznie daje się również skusić płci przeciwnej, chociaż złożył już śluby innej kobiecie. Jego kariera przypomina sinusoidę, w której za każdym kolejnym razem udaje mu się zebrać odpowiednio dużo sił i determinacji, aby w kluczowym momencie stanąć na nogi i wspiąć się na szczyt.
Do czasu, aż na swojej drodze spotka Raya Leonarda (Usher Raymond).
Popularny „Sugar” jest legendą jeszcze większą, niż sam Durán. Nie jest to czas, ani miejsce na wyliczanie jego dokonań, dość powiedzieć, że wśród bokserów niższych wag właśnie Ray Leonard i „Sugar” Ray Robinson (po którym zresztą Leonard wziął sobie cukrowy pseudonim) są uznawani za najwybitniejszych bokserów, jakich nosiła Ziemia. I niewiele zmieniają tu rekordy ustanawiane ostatnio przez Floyda Mayweathera Jr. Historia pojedynków Durána z Leonardem (a były takie trzy) jest tak pasjonująca, że z trudem powstrzymuje się od jej streszczenia na naszych łamach. Zapewniam jednak, że choćby dla samej pierwszej walki pomiędzy panami warto „Kamienne pieści” zobaczyć. Jest sfilmowana efektownie, a jej rezultat – tak jak w rzeczywistości – dość niespodziewany.
Opisując ten film nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę opisuje historię boksu – lub przynajmniej jej fragment. Pozwala on bowiem prześledzić niezwykłe wydarzenia w dziejach tego sportu, zrealizowane w duchu klasycznych produkcji gatunkowych, z umiejętnym prowadzeniem akcji i autentyczną grą aktorską – innymi słowy: dla odbiorcy zainteresowanego tematem, „Kamienne pieści” oferują możliwość współuczestniczenia w tych epokowych wydarzeniach. I to chyba jest najważniejsza zaleta omawianej produkcji – zabiera ona widza w minione czasy, odrestaurowuje ich atmosferę i pozwala się w niej głęboko zanurzyć. Być może jest to jedynie moja subiektywna opinia, skażona umiłowaniem do tego typu historii, ale jeśli jest na sali ktoś podzielający fascynację gatunkiem, lub samym boksem – wydaje mi się, że „Kamienne pięści” go nie zawiodą.
Sceny walk zrealizowano na ustabilizowanym już w ostatnich latach, bardzo przyjemnym dla oka i efektownym poziomie. Muzyka zapada w pamięci do tego stopnia, że część piosenek z soundtracku spokojnie może znaleźć się na Waszej playliście w siłowni, lub podczas jazdy rowerem. Opowiedziana w filmie historia jest rozległa: obejmuję sportową biografię, wspomniany społeczno-polityczny kontekst oraz wątki romantyczno-obyczajowe, lecz nie przeszkadza to w przyjemnym i satysfakcjonującym odbiorze całości. Jest to kino lekkie i proste, a zarazem podszywające się pod takie. Widz czuje, że ilustrowane na ekranie zwycięstwa Durána na ringowych deskach są w istocie zwycięstwami milionów przepełnionych nadzieją serc, a każda porażka jest czymś znacznie większym, niż sportowym niepowodzeniem jednego człowieka. Elementy obyczajowe w scenariuszu zupełnie nie przeszkadzają, głównie ze względu na przyzwoitą obsadę drugiego planu (piękna Ana de Armas w roli małżonki Felicidad, czy Oscar Jaenada jako przyjaciel-autorytet z dzieciństwa Chaflan).
Wszystko to uzupełniają wątki pasjonującej rywalizacji z Ray’em Leonardem, trudne relacje z trenerem Arcerem i wewnętrzne demony, z którymi Duran musi już radzić sobie bez niczyjej pomocy. Bo taki to był bokserski mistrz, którego największym przeciwnikiem był zawsze ten sam facet w lustrze. O szczegółach tej walki musicie jednak przekonać się na własne oczy. Ja serdecznie polecam – „Kamienne pięści” to jeden z najlepszych filmów bokserskich ostatnich lat, w moim prywatnym rankingu niewiele ustępujący „Creedowi” Ryana Cooglera.
Kamienne pięści
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
Film jest świetny – tak jak i recenzja.
Można o nim wszystko powiedzieć tylko nie „no mas” 😉
Dzięki artykułowi, aż obejrzę drugi raz
Dzięki. Ja obejrzałem dwukrotnie w ciągu ostatniego miesiaca – ostatnio w celu odświeżenia przed napisaniem tekstu. I polecam, bo można natrafić na wiele smaczków i miniwątków wplecionych w główną historię, dla mnie film wręcz zyskał po ponownym obejrzeniu – pierwotnie miałem mu wrzucić 7/10.
Zdecydowanie nie „no mas”.
Świetna recenzja, obejrzałbym w wolnej chwili, tylko … najpierw muszę nadrobić Creeda. W każdym razie dodany do listy
Jedna uwaga, kanał sueski (163 km) jest dłuższy niż panamski (81,6 km)
Dziękuje – zdawałem sobie z tego sprawę, ale w zdaniu miało chodzić o kanał łączący Oceany. Wyszło niezgrabnie, więc wyedytowałem.
Koniecznie nadrabiaj Creeda, o ile dobrze znasz cykl o Rockym. Bez 'backgroundu’ film jest nieco oklepany, ale dla fanów Włoskiego Ogiera – świetna rzecz. To był wg mnie najlepszy film 2015 roku.
Zdziwiłem się obecnością tej recenzji na stronie. Po co marnować czas na gatunkowego przeciętniaka? Nie jest to zły film, ale imho nic go wśród bokserskich biografii nie wyróżnia. De Niro to samo. Źle nie gra, ale to i tak powtórka
5/10.
Niezgoda. Porzadnie zrobione kino bokserskie. Widzialem co prawda jakis czas temu, ale mam przyjemne wspomnienia. Takie slowa mogl napisac tylko ktos, kto nie lubi tego sportu, bo historia Durana w zasadzie sama sie broni.
A ja się zgadzam z Atosem. I zaznaczam, że sam boks bardzo lubię. Jednak tzw. bokserskich filmów już nie. Robienie wielkich bohaterów z napakowanych przygłupów jest tak wiarygodne jak gadający miś w krawacie i kapeluszu. A zwłaszcza, kiedy próbuje się to połączyć z wątkami społecznymi lub politycznymi, jak tutaj. Wszystko powinno mieć swoje miejsce. Mięśniaki niech się okładają po łbach dla naszej uciechy. Natomiast autorytetów szukajmy wśród ludzi, którzy rzeczywiście na to zasługują.
Trzeba bylo powiedziec to Panamczykom w latach 70tych. Na pewno by zrozumieli 🙂
Rozumiem o co Ci chodzi, ale od niektorych rzeczy nie uciekniemy. W Polsce tez bohaterem narodowym zostal elektryk.
Poza tym nie wszyscy bokserzy to polglowki – patrz Mannny Pacquiao, lub Witalji Kliczko.
Symbolem dla mas musi zostać ktoś wywodzący się z mas. Taki jest mechanizm powstawania idoli, bohaterów. Są przedstawicielami najliczniejszej społecznej grupy, a dokonują niemożliwego.
Tak jest i w literaturze (od Romea do Pottera) i tak jest w życiu. Duran jest najpopularniejszym na świecie Panamczykiem, prawdopodobnie pozostanie nim jeszcze bardzo długo. Naprawdę ciężko jest nie docenić jego wkładu w budowaniu tożsamości narodowej całego kraju.
A że nie był zbyt bystry? Nie musiał być. Wydaje mi się, że trochę pomyliłeś pojęcie „idola” z „autorytetem”.
Myślę, że najpopularniejszym na świecie Panamczykiem jest jednak generał Noriega, ale mniejsza. 🙂 Rozumiem o co wam chodzi, ale nie dajmy się zwariować. To tylko bokser. Nie Gandhi, nie Matka Teresa, nawet nie Arafat. Kochano go, bo czasami zdarzało mu się wygrywać z Amerykanami. U nas Gołotę także. 😉 Rzecz w tym, że Duran to nie Muhammad Ali i jego samego polityka guzik interesowała. Chciał po prostu dużo zarobić i dobrze żyć. Nie miał w sobie absolutnie niczego z działacza społecznego ani bojownika o sprawę. Samo w sobie nie byłoby to jeszcze niczym złym, większość ludzi ma podobnie niewygórowane ambicje. Ale to już kolejny raz w ostatnim czasie (Ja, Tonya) kiedy amerykańskie kino próbuje zwykłemu bucowi i prostakowi dorobić fascynującą legendę, na którą niczym nie zasłużyli.
„to tylko bokser” <- równie dobrze można by tak powiedzieć czarnoskórym amerykanom i pacyfistom o Alim. Przecież to był tylko bokser 😉
Ja, tonya nie pokazywało bohaterki w pozytywnym świetle.
Myślę, że mógłbyś dać szansę i obejrzeć „Kamienne pięści”, testowo żeby się przekonać. Bo niepotrzebnie się obawiasz 🙂
Ali to był zupełnie inny kaliber człowieka. To wielki działacz społeczny, który był także wielkim bokserem. Nie odwrotnie. Chociaż nie zgadzam się z jego poglądami niemal w żadnym punkcie, to jednak mam dla Alego wielki szacunek. A Roberto Duran kimś takim nie był. Ani dla świata, ani nawet dla Panamy. To tylko niezbyt lubiany w swoim czasie bokser, którego wzięli dziś na tapetę zdesperowani producenci, którym kończą się już tematy. Wiem, bo z racji wieku pamiętam Durana, gdy był jeszcze czynnym bokserem.
Ale spoko, film obejrzę. Jak tylko trafi się okazja. 🙂
Bardzo fajny tekst, czuc pasje do boksu 🙂
Film mnie nie zawiodl I chetnie obejrze go jeszcze raz, zeby wylapac wszystkie opisane watki. Dobra robota, moim zdaniem lepszy od southpaw, ktory byl nieudanym filmem.
Odpowiem w ten sposób:
Dobrze zrobione kino bokserskie do dla mnie zawsze minimum 6-7/10. A ten jest bardzo dobrze zrobiony, ma świetną obsadę, historia wciąga i broni się sama. Tak samo jak „Do utraty sił” z Gyllenhaalem i McAdams, chociaż tamten film nie był oparty na prawdziwych wydarzeniach.
W historii boksu jest tyle nieopowiedzianych (a zasługujących na opowiedzenie) fenomenalnych karier i pojedynków, że każdą próbę wypełnienia tych braków traktuję nieco pobłażliwie. Chociaż w przypadku „Kamiennych pięści” nie miałem się do czego przyczepić – film nie udaje kina „niegatunkowego” – nie rozumiem zarzutu – on miał być gatunkowy przecież.
To trochę jak z gangsterkim – dobrze zrobiony film gatunkowy to zawsze uczta dla widza. I ja mam to samo z dramatem sportowym. Zdaje sobie sprawę że to moje zdanie, ale tak samo wiem, że nie jestem w tym podejściu odosobniony.
„Ten, w latach 50. został pobity ołowianą rurą przez do “dzisiaj niewykrytych sprawców” „
„Opowiedziana w filmie historia jest rozległa – obejmuję sportową biografię, wspomniany społeczno-polityczny kontekst oraz wątki romantyczn-obyczajowe”
dzięki.
Widzę, że ta recenzja pojawiła się już jakiś czas temu i pewnie autor już tego nie przeczyta ale co mi szkodzi spróbować.
takie produkcje jak “Wściekły pies”, “Człowiek Ringu”
tutaj chodziło chyba o byka,a nie psa
oczywiście, że byk.
Byk mi się przytrafił, nie ma co. Poprawiłem. Dzięki za lekturę po latach 🙂
Nie ma problemu. Rozumiem, że przejęzyczenie było spowodowane przez film Tarantino o podobnym tytule? Kiedyś mój kolega połączył angielski tytuł z polskim i wyszły mu rezerwowe psy.