Jako, że zażywam właśnie urlopu gdzieś w innej rzeczywistości, dziś dzielę się moim starym tekstem o filmie, który mocno podzielił światową widownię. Jedni uważają go za Odyseję Kosmiczną naszych czasów, inni za pretensjonalny gniot. Po jakiej stronie ja stoję – widać poniżej. Przepraszam za ostry język (a nawet sporadyczne użycie wulgaryzmów), ale niewiele razy byłem tak nabuzowany po wyjściu z kina, jak tego dnia, kiedy obejrzałem „Interstellar”. Co złego to nie ja.
***
Wyobraź sobie, że widzisz w telewizji najlepszą reklamę w życiu. Promuje czekoladę X. Oglądasz filmik sto razy czując wzruszenie, podniecenie i nadzieję. W końcu dostajesz produkt do ręki. Cudowne opakowanie rozrywasz jednym ruchem. Podziwiasz idealnie równą tabliczkę, delikatnie zarysowane kostki czekolady. Wreszcie odłamujesz kawałek, bierzesz do ust. To już, za chwilę… smak rozchodzi się w ustach, ale zamiast kulinarnego orgazmu czujesz… gówno. Nie wierzysz, przypominasz sobie reklamę, oglądasz smakołyk z każdej strony – niemożliwe, przecież to musi być to! Znów gryziesz… no nie! Gówno.
Tak właśnie czułem się oglądając „Interstellar”. Film, na który czekałem cały rok, okazał się być historią cieniutką i po prostu koszmarnie głupią. Do tego stopnia, że idiotyzmy przyćmiły wszystkie zalety filmu. Z jednej strony jestem wkurzony i nie chce mi się pisać, z drugiej muszę to z siebie wyrzucić. Jestem wściekły na Nolana. Zwiastun zapowiadał niesamowitą, kosmiczną epopeję o ratowaniu ludzkości w obliczu zagłady. Dostaliśmy jedno wielkie rozczarowanie.
Jest niezbyt odległa przyszłość. Ludzkość jest zaawansowana technologicznie, ale zbuntowana planeta odbiera nam to, co najcenniejsze – jedzenie. Cooper, genialny pilot i inżynier – i farmer z konieczności – grany przez Matthew McConaughey’a ma dwoje dzieci i teścia na utrzymaniu. Zupełnie przypadkowo* znajduje w lesie jakiś tajny ośrodek NASA, który prowadzi stary znajomy. I co? I dołącza do ekipy mającej za chwilę lecieć w kosmos, lata świetlne stąd. Misja? Znaleźć tych, którzy polecieli wcześniej szukać planety zdatnej do zamieszkania. Ot tak, wychodzi z lasu i bum, zostaje głównym pilotem. A to dopiero początek…
Dalej jest już tylko głupiej i śmieszniej. Cała misja mająca na celu ratowanie świata wygląda jak jedna wielka improwizacja. Na nic nie starcza paliwa, wszystkie decyzje podejmowane są ad hoc, a w sytuacjach podbramkowych najlepsi naukowcy na świecie planują kierować się… uwaga… miłością i przeczuciem. Bo skoro miłość istnieje – to na pewno jest ważna. Odleciałem po tych słowach dalej niż bohaterowie filmu. Takich kwiatków słuchamy przez cały seans. Podoba mi się też plan B. Gdyby nie udało się przenieść na nową planetę ludzi z ziemi, w kosmos poleci ileś tam embrionów. W miejscu docelowym rodzeniem dzieci zajmą się surogatki. Oczywiście film nie pokazał ile tych zastępczych rodzicielek jest w ładowni (no bo gdzie?) skoro w czteroosobowej załodze jest JEDNA kobieta. Rozumiem, że dr Amelia Brand (śliczna jak zawsze Anne Hathaway) miała w biblijnym stylu co rok rodzić jednego potomka ludzkości. Ale to chyba nadal za mało. Ech, szkoda tu miejsca i klawiatury na wymienianie wszystkich fabularnych absurdów. Film za nic ma inteligencję widza. A już w szczególności odradzam „Interstellar” ludziom z wiedzą na temat fizyki albo astronomii. Bo będą wyć do ekranu. „Grawitacja”, ze wszystkimi swoimi głupotkami, to przy filmie Nolana fabularyzowany dokument.
Jakby tego było mało, pomiędzy patetyczne suchary i dziury fabularne powciskano kilka ogranych klisz s-f. Tak bardzo klasycznych, że po jednej scenie wiadomo jak się skończy przygoda jednego z astronautów ocalałych po poprzedniej misji. Nie wspominałem jeszcze o dwóch pozostałych załogantach Coopera. Nie bez przyczyny. Są tak bardzo nieistotni, że równie dobrze mógł lecieć w tę podróż pies Łajka i jakaś małpa. Tak naprawdę poza McConaughey’em, cała reszta bohaterów jest nijaka i do zapomnienia. No, może jeszcze córka, w wersji młodej i dorosłej (Mackenzie Foy/Jessica Chastain) jakoś nam w pamięci może zapaść, bo odgrywa większą rolę niż widz zakłada na samym początku.
Najbardziej wkurza mnie to, że potencjał „Interstellar” był ogromny. Pod względem czysto wizualnym film momentami wspina się na wyżyny kinematografii. Sceny w kosmosie, wygląd tunelu czasoprzestrzennego czy czarnej dziury po prostu powalają. Autentycznie zatykało mnie z wrażenia. Z fantazją pokazano też światy, które zwiedzamy w poszukiwaniu nowej Ziemi. Różnorodne i na swój sposób oryginalne. Mocno kontrastuje z tym wzornictwo i dekoracje. Z jednej strony statki kosmiczne w środku nawiązują do klasyków gatunku i wyglądają jak wnętrza z czasów „Apollo 13” czy „Odysei Kosmicznej 2001”, z drugiej roboty pomagające załodze to wielkie prostopadłościany. Momentami niektóre efekty specjalne trochę rażą niedopracowaniem, ale kto wie, może to miało być kolejne, niezbyt udane nawiązanie do starej fantastyki.
Nie chce mi się dalej znęcać nad tym filmidłem. Reżyser, obsada i budżet wskazywały na gotowy hit! A tymczasem powstał najsłabszy film Nolana, gorszy niż „Dark Knigth Rises”, na którym też srogo się zawiodłem. Wolałbym, aby „Interstellar” pozostał tylko genialnym zwiastunem, który tak sprytnie mnie oszukał.
* – NIEZNACZNY SPOJLER potem się okazuje, że jednak nieprzypadkowo, ale wytłumaczenie jest tak kretyńskie, że nawet nie chcę o tym pisać…
***
Tak, wiem, trochę za ostro. To była recenzja pisana na gorąco. Dziś pewnie dałbym filmowi ocenę o oczko wyższą. Nie dlatego, że „Interstellar” stał się dziełem ciekawszym, ale chyba po prostu za włożony w produkcję wysiłek. Zostawiam jednak oryginalną ocenę, obrazującą moją reakcję sprzed czterech lat. Jeśli kogoś to mocno razi – cóż, przykro mi, ale nie mogę swoich opinii zakłamywać i kiepskiemu filmowi słodzić. A tym, którzy mieli podobne odczucia polecam Honest Trailer „Interstellar”. Jak zwykle, Spencer J. Gilbert, Dan Murell & ska., ujęli temat krótko i zwięźle. „It’s not that we don’t understand it, it’s just really stupid”.
Interstellar (2014)
-
Ocena SithFroga - 3/10
3/10
No to zaraz się zacznie 🙂
Nie zaczęło się 🙁
Jak śmiesz
Normalnie 😛
Pamiętaj, że zawsze mogło być gorzej. Na koniec filmu mogli salutować z amerykańską flagą w tle i myśliwcami F-16 przelatującymi nad głowami (nie pytaj skąd by je wzięli).
Czy ja wiem? Wtedy przynajmniej byłoby wiadomo co to za film, a tak to jest jak jest. Właśnie to mnie wkurza najbardziej, że „Interstellar” całkiem nieźle udaje film 100x mądrzejszy i bardziej głęboki niż rzeczywiście jest. Dużo ludzi dało się na to nabrać.
Zgadzam się z opinią o filmie – rozczarowanie to za słabo powiedziane
WOOW WOW TEN FILM TO DLA MNIE > BEST 1. 2014 < A TU 3/10
Jednak szanuję i nie będę Hejtował.
Ale dlaczego best? Ja chętnie poznam argumenty „za”, bo sam po prostu ich nie widzę (poza oszałamiającą oprawą wizualną).
Dla mnie ten film jest po prostu… nijaki. Ani ziębi, ani chłodzi. Poziom absurdów jest tak wielki, że nawet mi nie przeszkadzały, miał też kilka w miarę pomysłów, które po dopracowaniu sprawiłyby, że ten film stałby się perełką. Cóż, tak niestety nie jest. Jak zwykle w filmach o tym nie dopracowano koncepcji czasu i czasami aż chce się krzyknąć: No nie, znowu! A przecież można było pójść koncepcją (wcale przecież nie jakąś rewolucyjną) odysei kosmicznej, która przy swoich problemach (aj, nie bijcie!), zaprezentowała ponadczasową koncepcję, wcale jej nie wyczerpując. Ale tak to już chyba jest z nowymi filmami- z ostatnich kilku lat nie rozczarował mnie tylko najnowszy Blade Runner i … paradoksalnie Avengersi Infinity War, choć oni tylko dlatego, że wybijali się ponad to, do czego byłem przy tego rodzaju produkcjach przyzwyczajony (czyli żaden wybitny film, ale przynajmniej nie rozczarowujący). Już chyba pod tym względem lepiej jest z serialami.
A Mad Max: Fury Road widziałeś? Bo dla mnie to poza BR2049 właśnie taka perełka, która wraca do korzeni, ale nie jest bezmyślnym „rimejkiem” bez krzty pomysłów.
’Bodaj najbardziej wiarygodny film o galaktycznych podróżach, głębia czasu i wymiarów. Zachwycająca forma, gorsze dialogi. Rewelacyjny ostatni akt.’- mój komentarz z fw sprzed 3 lat. Ocena 8/10.
Nie powinno się oceniać filmów podług własnych oczekiwań, a tym bardziej podług zwiastunów, bo to od dawna tylko producenckie oszustwo jest. A najgorszym filmem Nolana została 'Dunkierka’.
Ale oczekiwania wiele tu nie zmieniają. Bo film sam się nakręca, pisałem wyżej w innym komentarzu. Nolan całkiem nieźle udaje, że robi film o WIELKICH TEMATACH i zadaje WAŻNE PYTANIA, że to EPOKOWE DZIEŁO, a im dłużej oglądasz tym większe „WTF” w głowie. Sporo ludzi to kupiło i swego czasu straszliwie mnie jechało (z obrażaniem ad hominem włącznie) za to, że śmiałem zaatakować „arcydzieło wszech czasów”. A to taka sztuczka reżysera. Ładnymi obrazkami i zgodnością z teorią Kippa Thorne’a próbuje przykryć dziury fabularne, cieniutka historię, sceny-wypełniacze i kompletny brak konsekwencji.
Filmu nie pamiętam zbyt dobrze, gdyż widziałem go tylko raz w kinie ale pamiętam że aż tak mnie nie zawiódł. Głównie dlatego że po „Incepcji” nie spodziewałem się niczego więcej niż filmu klasy B za to z rozdmuchaną pompatycznością i świetnie wyglądającego. Zresztą wszystkie dzieła Nolana, które udało mi się obejrzeć wystawiają widza na ciężką próbę – czy irytować się glupotami czy po prostu oglądać nie wnikając w logikę filmu. To co najbardziej zapamiętałem z seansu, to że bawiłem się dobrze (choć to zapewne zasługa towarzystwa w kinie :D) i nie przejmowałem za bardzo wywodami Alfreda skupiając się na świetnie brzmiącym akcencie Caine’a. Bardzo się cieszę z pojawienia tej recenzji, bo chętnie teraz jeszcze raz zobaczę film i porównamy odczucia 🙂
Prestiż jest spoko i poza jednym zwrotem akcji nie czułem tam ani pompatyczności ani filmu klasy B 😉 To samo dwa pierwsze Batmany czy Bezsenność.
Z seansu pamiętam tylko, że oglądało się spoko, chociaż brakowało fajerwerków, ot taki film na raz – ale ja w sumie oczekiwałam filmidła o lataniu w kosmosie, nie oczekiwałam logiki czy sensu (zeby spodziewać się tego po takich filmach naprawdę trzeba mieć dużo wiary i nadziei w sobie..). Pamiętam też, że usłyszałam to sławne „ALE TY NI ROZUMISZ TEGO DZIEŁA” jak komuś tam powiedziałam, że to takie obojętne nic, można obejrzeć do popcornu 😀 miło było wyprowadzić z błędu i obserwować dalszy brak argumentów.
Jednak żeby się tak nad filmem znęcać – sam się wprowadziłes w błędne koło oczekiwań 😉
Niemniej tu się przynajmniej cokolwiek działo, stawianie wyżej Grawitacji 😐 to dopiero było dno dla mnie.
Ale Grawitacja to było trochę staroszkolne s-f moim zdaniem. Pięknie nakręcona, ale bardzo kameralna opowieść o walce o przetrwanie. Poza jedną daremną sceną to jest naprawdę fajny film, w dodatku zdjęcia do dziś zrywają beret.
A mnie się podobało. Widziałem film dwa razy, chętnie obejrzę trzeci.
Co do kwestii naukowych – raz, to widziałem parę wypowiedzi fizyków którzy względnie pozytywnie się wypowiadali, a dwa to uważam że wiemy trochę za mało o kosmosie, by twierdzić, że w filmie są głupoty.
Ja końcowe sceny filmu „w bibliotece” odebrałem po prostu jako jedną z hipotez/pomysłów twórców na dany temat i tyle.
Oczywiście widzę i przewracam oczami, gdy główny bohater zostaje ostatnią nadzieją ludzkości z łapanki. Gadki o miłości też można było sobie darować, tak samo jak amerykańskie flagi, gdy z opisu świata wynika, że ludzkość ma gdzieś polityczne podziały skoro jest na krawędzi zagłady (takie mam wrażenie).
Ale na to wszystko jestem w stanie przymknąć oko: realizacja obrazu i dźwięku (a często jego braku), muzyka, Matthew i Anne, relacje ojciec – córka i to jak Cooperowi uciekło (bo dzieci) i nie uciekło (bo młody) życie – to wystarcza, żeby mi się to lepiej oglądało.
Z drugiej strony jestem fanem Nolana i łatwiej łykam jego produkcje, choć Prestiż, Memento czy Batmany cenię wyżej od Interstellar.
„Co do kwestii naukowych – raz, to widziałem parę wypowiedzi fizyków którzy względnie pozytywnie się wypowiadali, a dwa to uważam że wiemy trochę za mało o kosmosie, by twierdzić, że w filmie są głupoty.”
Bo teoria tuneli i czarnych dziur Kippa Thorne’a jest w filmie świetnie przedstawiona. Tak samo jak temat dylatacji, ale już nikt nie zwraca uwagi na planetę numer jeden. Ja orłem z fizyki nie jestem, ale kilkukilometrowe fale w wodzie do kolan chyba nie są specjalnie możliwe 😉
„Prestiż, Memento czy Batmany cenię wyżej od Interstellar”
Bezwzględnie!
A ja się zgadzam z SithFrogiem. Nawet nie byłem w stanie obejrzeć tego filmu „na raz”, tak mnie bolały zęby i głowa od nadmiaru głupot wciśniętych w ten film. Bywają filmy S-F oparte na głupich założeniach i głupio prowadzonych a jednak ratujących to czymś ciekawym, tutaj poza ewentualnie efektami i planetami nie ma nic ciekawego – bohaterowie, nawet nie do zapamiętania, fabuła dziurawa jakby czarne dziury powsysały ciągi przyczynowo-skutkowe poza horyzont zdarzeń. Przykro to mówić ale nie wiem kto miał być odbiorcą tego dzieła – ukłon w stronę osób mających problemy ze współczesną fizyką i astronomią: nie szkodzi, że nic nie rozumiecie, chodzi o to, że „love is all you need”. Można tak było od razu jechać a nie udawać, że jest tu jakaś nauka itd. Ech… dla mnie bolesna porażka kina S-F (bo udaje, że ma „S” a nie ma).
Najgorsze, że film pod płaszczykiem hard s-f wciska właśnie tonę głupot i niekonsekwencji, a ludzie dali się nabrać.
Mistrzostwem jest postać Coopera. Pierwsze 30 minut pokazuje jaki to twardogłowy inżynier, wybija córce z głowy bajki o duchach, potem mówi jej, że nauka to podstawa, potem w szkole się kłóci z nauczycielami a propos lądowania na księżycu zdaje się.
I ten hardkorowy, stąpający twardo po ziemi inżynier widzi po burzy trochę piachu na podłodze i uznaje to za koordynaty miejsca, do którego koniecznie musi się udać.
Acha…
Ja tam w ogóle nie zachwycałem się tym filmem. Był za długi (trwał prawie 3 godziny) z czego 1 godzina toczyła się na ziemi na polu kukurydzy. Scenarzyści nie musieli się wysilać bo jedna planeta okazała się wodną planetą na której spędzili parę minut. A na drugiej co prawda był śnieg i lód i spędzili trochę więcej czasu, ale też nic nie było godne zapamiętania. Więc jak na film o poszukiwaniu nowego domu to prawie w ogóle nie poświęcili czasu na eksplorację planet.
Bo tu – jak się okazało – nie chodziło o eksplorację tylko o WIELKIE pytania i WAŻNE przemyślenia. O miłości pokonującej czas, przestrzeń itp. Niestety.
Interstellar to jeden z wielu filmów, które obejrzałem bardzo długo po premierze. Generalnie takie mam MO od dłuższego czasu. Olewam medialną papkę, próbuje się porwać jak najmniejszej ilości trendów jak się da. Jak ktoś mi mówi „to super serial/film, MUSISZ OBEJRZEĆ” czy coś w tym stylu, to skinę głową, ale nie posłucham. Zauważyłem już dawno temu, że perspektywa czasu działa cuda.
Dla przykładu, jeden z moich najulubieńszych albumów muzycznych został przeze mnie doszczętnie zjechany, tuż po jego publikacji. To co wtedy wydawało mi się okropne i dziwne, dzisiaj uważam za doskonałe.
Inny przykład to serial „Czarnobyl”. Mimo posiadania HBO GO, nie skusiłem się na natychmiastowe obejrzenie, będąc bombardowany informacjami i recenzjami na ten temat. Jestem pewien, że mój odbiór tego serialu stał się lepszy. Przyjemność oglądania również. Nie miałem z tyłu głowy żadnych skrajnych opinii.
Jest też sporo filmów czy albumów muzycznych, które obejrzałem/wysłuchałem długo po premierze, ale nie z własnego wybory, tylko z racji metryki. Dlatego też nie uważam prequeli Star Wars za złe filmy, a płyty S&M lub Load nie są dla mnie abominacją, tylko świetnym kawałem muzyki.
Przykłady się mnożą i oczywiście nie działa to tylko w jedną stronę. Sporo publikacji nie wytrzymało perspektywy czasy i znośne „Wilk z Wall Street” dziś oceniam jako jedną z największych żenad tego wieku jeśli chodzi o kino. „Przebudzenie Mocy” było początkowo bardzo dobrze przeze mnie ocenione, ale po kilku latach i obejrzeniu „Ostatni Jedi”, ocena mocno mi się zmieniła.
To tak tytułem długie i nudnego wstępu.
Sam Interstellar był filmem według mnie dobrym, bez szału, ale wystarczająco na 7/10. Jest to film S-F, a na nauce znam się tyle co nic, więc niektóre głupoty mogłem po prostu olać.
Samo zakończenie, doszczętne zjechane w tej recenzji, również mnie wprawiło w zakłopotanie. Na szczęście poczytałem sobie trochę recenzji czy teorii i jeden pomysł się powtarza, który sprawia, że ten film oraz jego zakończenie miał sens. Jeżeli źle zrobiłem „spoiler” to proszę poprawić.
[spoiler] Cooper umarł po wpadnięciu w czarną dziurę lub po zamknięciu „tesseraktu”. Cała reszta to jego przedśmiertna „wizualizacja”, kolorowa i bajkowa. Dr Mann mówił mu o instynkcie przetrwania i improwizacji. Także o tym, że przed śmiercią widzimy twarze swoich dzieci. Są jeszcze teorie, że Cooper umarł na samym początku lub się udusił na lodowej planecie. Te teorie akurat sensu według mnie nie mają. Jak dla mnie, Cooper czarnej dziury po prostu nie przeżył i to pozwala według mnie logicznie spiąć cały film. Obrazki ze stacji obok Saturna był zbyt dziwne by mogły być prawdziwe. Murph nie mogła wiedzieć o Dr. Brand i jej wyprawie. [/spoiler]
Sam film jest ładny i warty obejrzenia. Opowiastek o miłości nie traktuję tutaj jako minus. Myślę, że to akurat indywidualna kwestia widza, jak to odbiera. Niektórzy się zgodzą, niektórzy prychną. Myślę że autor doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
A propos wstępu:
– prequele SW są złymi filmami, to nie kwestia czasu jaki minął, po prostu są zrobione źle, nieprzemyślane i brakuje tam olbrzymiej ilości elementów, które czynią kino dobrym albo chociaż znośnym, polecam trzyodcinkową, bardzo długą, ale rewelacyjną analizę na yt od Red Letter Media
– S&M, Load, ReLoad to są świetne płyty 😉
– Z „Wilkiem z WS” to pojechałeś… Ja też nie jestem fanem i mnie raczej rozczarował, ale nazywać żenadą 21 wieku to jest przesada, można, ale musisz mieć naprawdę potężne argumenty, żeby postawić film Scorsese niżej niż, nie wiem, Predator 2018 albo Pacific Rim 2 😀
– Nowe Star warsy to w ogóle inna kategoria, TFA to Nowa nadzieja 2.0 tylko gorsza, a TLJ jest żenująco nieporadny
A propos Interstellar:
Zakończenie w części spoilerowej brzmi ciekawie i miałoby sens… gdyby Nolan to gdzieś potwierdził albo gdyby była jakakolwiek przesłanka płynąca z ekranu, że tak jest. A nie ma, niedawno oglądałem ponownie i po prostu nie ma. Nie wydaje mi się, że taki był zamysł Nolana. Cooper wcale nie umarł.
Nie przeszkadzają mi 'opowiastki o miłości’ tak generalnie, przeszkadzają mi kiedy są źle podane widzowi. Albo nieporadnie, albo w taki niekonsekwentny sposób jak w Interstellar. Najlepiej widać to na przykładzie rodzeństwa. Dla córki Cooper leci w nieznane ratować ludzkość, a syna ma tak bardzo gdzieś, że nie wiadomo po co w ogóle pojawia się w tej historii.
W sumie to źle się wyraziłem. Prequele jak i całe SW obejrzałem długo po premierze Zemsty Sithów. Oglądałem filmy w kolejności epizodów, od Mrocznego Widma do Powrotu Jedi. Dlatego pozwoliło mi to na lepszy odbiór filmów i całości.
Analizy filmów mają to do siebie, że każdy można zjechać za błędy 🙂 Władcę Pierścieni lub Gomorrę można w ten sposób skrytykować 😛
„Wilk…” to dla mnie najmniej potrzebny i najbardziej szkodliwy film jaki oglądałem. Na FW dałem mu mocno wygórowane 1/10. Tych pozostałych filmów nie oglądałem. Kinomanem nie jestem, więc większość żenad mnie omija 🙂 „Wilk…” ze względu na swoją popularność uważam za najgorszy film 21 wieku.
Co do Nolana, to ja raczej wątpie by reżyser potwierdził cokolwiek. Chyba o to chodzi by to widzowie się zastanawiali po filmie 🙂 Nie wszystko może być podane na tacy. Tak samo chyba było z końcówką Incepcji.
Według mnie przesłanek jest dużo co do tej teorii i mam wrażenie, że w scenie rozmowy Mann-Cooper dostajemy ich od groma 🙂
Ale co konkretnie masz do „Wilka…”? Jakie wady? Mi się (bardzo) nie podobało skonstruowanie opowieści w taki sposób, że Scorsese zrobił z Belforta niemal protagonistę, ale poza tym to kawał dobrze nakręconego filmu.
„Analizy filmów mają to do siebie, że każdy można zjechać za błędy”
Nie chodzi o nielogiczności i błędy fabularne. Chodzi o podstawowe zasady sztuki filmowej. Wiesz, zasady typu konstrukcja 3-aktowa, „pokaż, a nie mów”, oś fabularna z głównym wątkiem i pobocznymi, kreowanie postaci. Ja mówię o takich rzeczach, a nie, że „to niemożliwe, że Anakin by tak zrobił, bo cośtam”.
No to jest właśnie mój podstawowy zarzut. Inny to że jest po prostu nieśmieszny. Żadne nucenie, żadne chamskie żarty, zdradzanie dziewczyn/żon, żadne rozwalanie auta po dragach. A jak połączymy te sceny z niemal przyklaskiwaniem takiemu zachowaniu… to już osiąga to dla mnie apogeum żenady i szkodliwości. Cała ta działalność tych maklerów w ogóle była pokazana jak jakaś super sprawa i zachęcanie do krojenia leszczy. Jakimś dziwnym trafem po tym filmie zaczął się bum na upośledzony coaching, piramidki i mln. O legendarnych kolegach z liceum mówiących „to nie jest rozmowa na telefon” nie wspomnę 🙂
Sama gra aktorska i konstrukcja filmu mi nie wystarcza. Jak pisałem, nie jestem kinomanem, więc po prostu mnie takie rzeczy mało interesują, o ile nie są spartolone do reszty (jak aktorzy i logika w Grze o tron na przykład :D).
To że ktoś dobrze stworzył ramy historii i ją zagrał, przy okazji pokazując fajną pracę kamery/widoki/efekty itd nie wystarcza by dobrze ocenić film.
Także mocne 1/10 pozostaje.
Wracając do Interstellar. Chciałem Ci jeszcze przypomnieć, że córka Coopera nie mogła mieć takiej wiedzy jak np. dr Brand na obcej planecie, samotna. Skąd mogła to wiedzieć? To wszystko była przedśmiertna projekcja Coopera. Im więcej o tym myślę i piszę, tym bardziej jestem tego przekonany.
„Wracając do Interstellar. Chciałem Ci jeszcze przypomnieć, że córka Coopera nie mogła mieć takiej wiedzy jak np. dr Brand na obcej planecie, samotna. Skąd mogła to wiedzieć? To wszystko była przedśmiertna projekcja Coopera. Im więcej o tym myślę i piszę, tym bardziej jestem tego przekonany.”
To jest naprawdę sensowna idea, ale jak znam życie i twórczość Nolana to raczej po prostu niedopatrzenie i kolejna nielogiczność scenariusza 😉
Zapomniałem wspomnieć, że z błędów i niespójności serialu „Friends” można by stworzyć długi film 😛 I tak serial jest uznawany za klasykę.
Tak jak pisałem w innym komentarzu, nie chodzi o niespójności. Poza tym czym innym jest śmiechowy sit-com o ziomkach mieszkających na Brooklynie, a czym innym WIELKA OPOWIEŚĆ w kosmosie, która reklamuje się tym, ze Kipp Thorne był konsultantem i ze zbitki science-fiction stawiają głównie na science.
Epidemia sprawiła, że człowiek obejrzał już wszystkie ciekawsze filmy z Netflixa i zostały tylko pozostałe …
No więc zgadzam się z powyższą recenzją całkowicie; bardzo ładny i bardzo głupi film. Prócz wysyłania prawie przypadkowych ludzi w kosmos i rozterakach o miłości dodam jeszcze jedno. Co to za dziwny świat?
Nie ma wojen, ludzkość głoduje, naukowcy mają informacje o 12 potencjalnie zdatnych do zamieszkania planetach i co? I cały świat jest w stanie wysłać tylko jedną rakietę! Nie żaby rozpocząć kompleksowy program z kolonizacją obcych światów. Lepiej mówić że lądowanie na księżycu to kłamsko, inżynierów zagonić do pracy na roli i spokojnie czekać na zagładę.
Mimo wszystko uważam Dunkierke za gorszy film, a Tenet nie zapowiada się lepiej.
Ja jednak wolę Dunkierkę, bo jest chłodna i pozbawiona emocji, ale nie jest durna. A Interstellar przy całej swojej niekwestionowanej urodzie jest po prostu głupi i naiwny. Połączenie super dokładnej fizyki, konsultowanych z Kipem Thornem detali z tak durnowatą historią do dziś budzi mój gniew 😉
Interstellar po czasie zyskuje, gdy się weźmie pod uwagę teorię, jak ta którą opisałem kilka komentarzy wyżej. Dlatego daje filmowi 7/10.
Dunkierka nie zyskuje po czasie niczego, tylko coraz to nowe pary uszu do słuchania jak bardzo nie mogłem wytrzymać oglądając ten film.
Ponownie nie zgodzę się co do Interstellar. Niedawno zmusiłem się do oglądania, żeby pokazać komuś i ta teoria, o ile ciekawa, o tyle nie ma żadnego pokrycia na ekranie. W sensie: można sobie dywagować, ale na tej zasadzie cały film to może być sen Coopera, od pierwszej sceny 🙂
No ale to chodzi właśnie o konkretny moment/momenty 🙂 Najpierw ten gość co go Damon grał wygłosił cały długi wywód o tym, a potem stało się co się stało 🙂 Dziwne, nielogiczne, jakieś takie zbyt ładne, jak w śnie normalnie.
Scena z Damonem (i cały ten wątek) to raczej słabe scenopisarstwo 😛 Poza tym ona jest w trakcie duszenia, a nie po więc musiałby umrzeć wcześniej co sensu nie ma żadnego. Obawiam się, że to jest nie do obrony. Kompletnie nic – poza odczuciami bardzo subiektywnymi – nie wskazuje na to, że Cooper umarł na którymkolwiek etapie filmu.
Przypomnę to co napisałem wyżej:
Chciałem Ci jeszcze przypomnieć, że córka Coopera nie mogła mieć takiej wiedzy jak np. dr Brand na obcej planecie, samotna. Skąd mogła to wiedzieć? To wszystko była przedśmiertna projekcja Coopera.
„Chciałem Ci jeszcze przypomnieć, że córka Coopera nie mogła mieć takiej wiedzy jak np. dr Brand na obcej planecie, samotna. Skąd mogła to wiedzieć?”
Bo to było x lat później, świat poszedł do przodu, wiedziała jakie są różnice czasowe między linią Brand, a tą po ich stronie wormhole’a?
„To wszystko była przedśmiertna projekcja Coopera.”
Szanuję opinię, ale – właśnie – to tylko opinia. Ma tyle samo sensu co moja: że to nie pośmiertna wizja Coopera tylko wszystko się wydarzyło.