Remigiusz Mróz to jeden z najbardziej płodnych polskich pisarzy. Jego nazwisko pojawiło się w księgarniach zaledwie w 2013 roku, a doczekaliśmy się już ponad 20 (!!!) tytułów tego autora. Ba, ostatnimi czasy pisarz odkrył się z pseudonimem Ove Løgmansbø, pod którym wydana została trylogia z Wysp Owczych. Ale Mróz imponuje nie tylko ilością wyprodukowanych książek. Ceniony jest też z racji lekkiego pióra i ciekawych historii. Jeśli do tego wszystkiego dodamy, że urodził się w mieście w którym mieszkam (Opole) i ukończył liceum do którego uczęszczałem, stanie się jasne – musiałem się zmierzyć z jego twórczością. Okazja ku temu nadarzyła się niedawno – do mojej kolekcji w ramach prezentu wpadła książka, która wprowadza nas w świat prawniczych korporacji. „Kasacja”, bo o niej mowa, to bardzo dobrze przyjęty na polskim rynku księgarskim prawniczy thriller/kryminał, rozpoczynający cykl książek z Joanną Chyłką. Powieść ta otrzymała w 2016 roku „Nagrodę Czytelników Wielkiego Kalibru”. Czy rzeczywiście to książka wyjątkowa?
Egzemplarz, na bazie którego powstał niniejszy tekst, pojawił się na rynku dzięki wydawnictwu „Czwarta Strona” i posiada miękką oprawę. Oprawę, którą zdobi bardzo dobra (jak na „klimat prawniczy”) grafika, przedstawiająca mężczyznę 3-częściowym garniturze, pod krawatem i z poszetką. Na drugim planie widzimy kobietę wpatrującą się w miejski krajobraz. I wszystko byłoby fajnie, ale dlaczego wspominam o okładce? Jeśli czytaliście moją recenzję „World War Z”, to od razu domyślicie się w czym problem. Na okładce jest pomarańczowy kleks z informacją o nagrodzie z 2016 roku. Ja rozumiem, nagrodą należy się chwalić, pokazywać, zachęcać czytelnika na półce. Ale dlaczego w tak ordynarny i nieusuwalny sposób?! Kochani wydawcy, zróbcie drugą okładkę, naklejkę, oznaczcie to na folii w którą zawiniecie powieść, umieśćcie taką informację na tyle… ale nie szpećcie okładek które mają potem stać na półkach/leżeć na stołach/komodach/nocnych szafkach. Proszę!
Skoro skończyłem się żalić, mogę z czystym sercem wrócić do powieści. A ta rzuca nas od początku w wir wydawać by się mogło absurdalnych wydarzeń. Poznajemy zaprawioną w bojach prawniczkę, Joannę Chyłkę. Kobietę zdecydowaną i nieprzebierającą w środkach, byle odnieść zwycięstwo na sali sądowej. Kobietę pracującą dla jednej z najprężniejszych kancelarii w Warszawie: „Żelazny & McVay”. A jednak kobietę z gigantycznym problemem – jej najnowszą sprawą jest obrona oskarżonego o zabicie dwóch osób syna biznesmena. Co więcej, klient Joanny miał być zamknięty ze zwłokami przez 10 dni i sprawia wrażenie całkowicie oderwanego od rzeczywistości. Nie ma z nim praktycznie żadnego kontaktu, większość pytań pozostawia bez odpowiedzi i zachowuje się jakby sytuacja absolutnie go nie obchodziła. Daje tylko do zrozumienia, iż jest w pełni władz umysłowych, więc w grę nie wchodzi niepoczytalność.
Na domiar złego nasza gwiazda sal sądowych dostaje właśnie nowego podopiecznego. Zostaje patronką młodego, ciągle pełnego ideałów absolwenta prawa – Kordiana Oryńskiego, którego będzie musiała wprowadzić w bezwzględny świat prawniczy. I gdyby chodzące parami nieszczęścia nam nie wystarczyły, to okazuje się, że młody Zordon (jak nazywa chłopaka już pierwszego dnia pracy) jest jej niemal całkowitym przeciwieństwem. To właśnie ten duet, któremu pomagać będzie kancelaryjny mistrz zdobywania informacji zwany Kormakiem, spróbuje doprowadzić do uniewinnienia swojego klienta na niemal 500 kartach powieści. Tylko czy ten klient nie prowadzi aby własnej gry? Nie chcę zbyt wiele spoilerować, dlatego resztę fabuły przemilczę i skupie się na moich wrażeniach z lektury.
Zacznę może od zalet – Remigiusz Mróz faktycznie ma lekkie pióro. Autor z wykształcenia jest doktorem nauk prawnych, dlatego też opisy zachowań w kancelarii, panujących tam zasad i hierarchii, czy też potyczki na wokandzie sądowej opisane są w mocno przekonujący sposób. Terminologia prawnicza nie przytłacza czytelnika, dlatego nawet osoby z nią niezaznajomione powinny swobodnie płynąć przez karty powieści. Świat korporacyjny opisany w książce to coś, z czym sam stykam się każdego dnia i nawet jeśli opis fragmentami jest przekoloryzowany (lub w drugą stronę – wygładzany), to dość zgrabnie oddaje stan faktyczny. Sama historia również została stworzona w interesujący sposób i prowadzi do satysfakcjonującego zakończenia. Nie zmienia to faktu, że przez całą lekturę będzie nam towarzyszyć wrażenie, że gdzieś już to widzieliśmy albo czytaliśmy. Może naczytałem się za dużo kryminałów gdy byłem młodszy, przez co dziś gatunek ten nie potrafi mnie już zaskoczyć. Piszę o tym celowo, gdyż chciałbym żebyście zrozumieli dokładniej zarzuty, które mogę kierować w stronę powieści. Bo choć podobało mi się zakończenie „Kasacji”, to nie było dla mnie szczególnie zaskakujące czy nieprzewidywalne. I to prowadzi nas do minusów… a tych trochę uzbierałem.
Na pierwszy rzut pójdą bohaterowie. Coś, za co wielu czytelników wychwala tę pozycję. Przyznaję, Chyłka i Oryński zostali nam świetnie przedstawieni. Charaktery może i sprzeczne, ale bardzo dobrze współgrające. W trakcie lektury poznamy ich jeszcze lepiej, a jednak… ze strony na stronę miałem wrażenie, że autor gubi trochę ich spójność. Pojawiają się zachowania, które zaprzeczają wizerunkowi który dostaliśmy wcześniej. Pewnie miało to wskazywać na głębszą więź tworzącą się między bohaterami na kartach książki, ale ja tego w „Kasacji” absolutnie nie kupiłem. To o głównych bohaterach, a przecież są jeszcze inne postacie występujące. No bo skoro mamy kryminał, to musimy też mieć czarne charaktery. Niestety płytkie i sztampowe. Ale też gwoli ścisłości, pojawia się w książce kilka ciekawych postaci drugoplanowych – Kormak, oskarżony czy właścicieli kancelarii wyszli bardzo ciekawie.
Nie mogę też nie wspomnieć o pewnym problemie wykreowanego świata. Akcja powieści jest zlokalizowana w Warszawie. Będziemy więc mogli czytać o miejscach znanych tak warszawiakom, jak i odwiedzającym stolicę. Problem polega na tym, że dostaniemy przy okazji obłędną ilość product placementu. O ile wymienianie marki i modelu samochodu to coś, z czym mamy często do czynienia i na co przestaliśmy zwracać uwagę, o tyle czytanie o „Telepizzy”, „TVN” i „królu TVN”, producentach papierosów, a nawet konkretnych środków na siłownie (podobno dostępnych) już tak gładko nie przechodzi. Swoją drogą umiejscowienie w wydanej w 2016 roku książce kawiarni „Cofeeheaven” (sieci, która od 2014 przechodziła rebranding pod szyld „Costa Coffee”) czy też wspomnienie o „najnowszym Samsungu Galaxy Note” wywoływały u mnie torsje.
No i na koniec – błędy merytoryczne. Nie jestem prawnikiem, dlatego dopiero z posłowia dowiedziałem się, że przepisy na które w niektórych momentach autor się powołuje zostały zmodyfikowane dla potrzeb historii. Absolutnie mi to nie przeszkadzało. Ale kwiatek w postaci określenia zwrotu „no pasaran!” jako hasła rewolucji… francuskiej? Nie, czegoś takiego zaakceptować nie można.
Podsumowując – może to wina mojego obycia z tym gatunkiem, ale znalazłem w książce zdecydowanie więcej elementów drażniących niż zachwycających. Nie twierdzę, że zmarnowałem czas, ale równie dobrze mógłbym sięgnąć po jakąkolwiek inną pozycję kryminalną. Mogę dać tej konkretnej książce Remigiusza Mroza maksymalnie:
Kasacja
-
Werdykt Razora - 5.0/10
5/10
Jednocześnie sam Mróz przekonał mnie, że warto mu dać jeszcze jedną szansę. Czy sięgnę po kolejną pozycję z Chyłką i Oryńskim? A może coś z innego gatunku? Odpowiedzi jeszcze nie znam, ale drugą szansę niemal na pewno autor dostanie.
A propos terminologii prawniczej – potyczki mogą być prowadzone na sali sądowej – ale na wokandzie nie bardzo – bo to tylko wykaz rozpraw danego sędziego 🙂
A widzisz. Dzięki za sprostowanie!
Przeczytałem Kasację rok temu, od tamtej pory wciąż mówię sobie, że przeczytam kolejną część. Do tej pory tego nie zrobiłem 🙂 Mróz ma swoich stałych czytelników, jeśli komuś podobają się przystępne, lekkie książki, to będzie zadowolony, natomiast ludzie lubiący zawiłości i bardziej klasyczny styl mogą nie poczuć się usatysfakcjonowani.
A gdzie tam rebranding! 🙂 Pisałem w 2013 roku, do druku poszła w 2014, ukazała się z początkiem 2015 roku. 😉
PS W kontekście „no pasaran” Chyłka powinna wspomnieć o bitwie pod Verdun, nie o rewolucji francuskiej… 😉
Nie jestem ekspertem w dziedzinie historii ale wydaje mi sie ze no pasarán jest po hiszpansku 🙂
Co Ty gadasz. To ewidentnie greka. Słowa są przypisywane królowi Sparty – Leonidasowi 😉
On miał 'This is Sparta!’ 🙂
Nieee… Bitwa pod Verdun chyba nadal jednak by nie pomogła 😉
Co do roku faktycznie – mój błąd. 2015 to rok wydania. Ale to nic nie zmienia, temat rebrandingu był już znany :P. Mówiąc poważnie – gdyby akcja była osadzona w jakimś konkretnym roku, to takie coś by nie kłuło w oczy tak bardzo. A nie przypominam sobie takowego umiejscowienia… chyba że jakimś cudem przegapiłem ;).
Korekta: kłuło.
Autokorekta… Fix’d
Ej, poważnie? Przeczytałem „Kasację” i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to jedna z gorszych książek jakie miałem w ręku. Remigiusz Mróz pisze wprawdzie dość lekko i czyta się to bez zgrzytania zębami (chociaż ilekroć natrafiałem na określenie „prawniczy duet” to mną telepało), ale fabuła jest tak naciągana, nielogiczna i bzdurna, że aż nie mogłem przerwać lektury zafascynowany dokąd to wszystko zmierza.
Co do „non pasaran” to było to zawołanie republikanów w czasie wojny domowej w Hiszpanii. Też podczas lektury zwróciłem uwagę na ten lapsus o rewolucji francuskiej. Chyba że to specjalny zabieg, w końcu słowa te wypowiada bohaterka która nie musi być wszechwiedząca. Nie wiem tylko czemu miałby służyć.
No ale to właśnie jest interesujące. Nawet jeśli mamy zarzuty względem fabuły, to jednak lekkość z jaką „Kasacja” jest napisana i niemęczący styl sprawia, że nadal czyta się sprawnie. Więc nazwanie tego „jedną z gorszych książek” może być jednak na wyrost… Jest cały tabun pozycji które musiałem porzucić… A na koniec jest jeszcze „Nad Niemnem”… 😀
Nad Niemnem było spoko. Gorzej z Chłopami…
No dobra, „Nad Niemnem” jest bezkonkurencyjne w tym względzie…
No i owszem, Remigiusz Mróz pisze lekko, ale to nie znaczy, że dobrze. Gdyby nie ta horrendalnie bzdurna fabuła, to bym tak napisaną książkę potraktował jako nieangażujące czytadło na plażę albo podróż pociągiem, z rodzaju tych, o których zapomina się zaraz po przeczytaniu. Natomiast długo jeszcze nie zapomnę [spoiler] tego gościa, co nadawał alfabetem morse’a mrugając powiekami, a prawniczy duet dostrzegł to na zapisie z kamery przemysłowej, a po odszyfrowaniu okazało się, że oskarżony przekazał im w ten sposób nazwisko jakiegoś faceta, co już nie żyje, więc Chyłka i Zordon uznali, że najbardziej sensownym działaniem w tej sytuacji będzie rozkopanie grobu. [/spoiler] No na Boga, szanujmy się! Nawet od lekkiego czytadła oczekuję choćby odrobiny sensu.
Rozumiem do czego zmierzasz, jednak scena którą opisujesz wpasowuje się w kanon gatunku kryminałów/thrillerów/filmow prawniczych moim zdaniem. Takie późne lata 80/wczesne 90. A przynajmniej ja tak wspominam ;). Zwłaszcza że „kupiłem” wytłumaczenie takiego a nie innego działania.
To 'no pasaran’ da się usprawiedliwić niewiedzą bohaterki. Przysnęła na wykładzie 🙂
Za kryminałami nie przepadam, ale jest dwóch autorów, których mogę z czystym sumieniem polecić. Nesbo i Miłoszewski. W kwestii prawniczej (prokuratorskiej, dokładnie) pan Miłoszewski wydaje mi się być najbardziej wiarygodny. Mam nadzieję, że prokurator Szacki jeszcze wróci.
A ja miałam nieszczęście rozpocząć swoją znajomość z twórczością pana Remigiusza od ”Czarnej Madonny”. I nie sięgnę więcej po jego książki. Taki efekt pierwszego przejścia.
Mówisz? Właśnie nad tym tytułem zastanawiałem się żeby dać drugą szansę… może będzie trzeba przemyśleć wybór…
Więcej tekstów o książkach 🙂
Oczywiście będą się pojawiały 🙂 . Mamy przy okazji nadzieję że dotychczasowe były interesujące 🙂
Kupiłam. Przeczytałam. Załamałam się -to produkcyjniak. Oddałam do biblioteki (ucieszyła sie). Trochę mi przykro, że źle trafiam jeśli chodzi o polskich autorów-chyba mam pecha. Nie deprecjonuję,ale źle trafiam. Teraz rozkoszuję się ”Hyperionem” Simmona i ostrzę zęby na ”Endymiona” No i będzie ”Jestem legendą”.
Ha! To ktoś był jednak zadowolony 😉 . Widzę że gustujesz w SF bardziej, to może warto zainteresować się Przybyłkiem? Recenzję „Orła Białego” zbajdziesz na portalu, a pod kątem typowego SF jest cały cykl o Gamedecku
No spróbuję. Dam szansę. Ale tym razem wypożyczę z uszczęśliwionej biblioteki.. .
Dobry pomysł. Niech sie do czegos ich szczescie nada 😉