Wyjąwszy seks i „Gwiezdne wojny”, mam bardzo duży dystans do rzeczy, które podobają się wszystkim. Nic tak nie wzbudza moich podejrzeń co do książki, filmu, gry i każdego innego wytworu ludzkiego intelektu, jak powszechny zachwyt. Nie mogę powstrzymać podejrzeń, że udział w tym zachwycie ma nie tyle rzeczywista wartość dzieła, co moda, ślepe podążanie za opiniami innych, nachalna reklama lub, pisząc wprost – niezbyt wysublimowane gusta masowego odbiorcy. Z „Shantaram” Gregory’ego Davida Robertsa zanosiło się na coś podobnego. Grubaśne (800 stron) tomiszcze i przebijający się zewsząd przekaz: „MUSISZ to przeczytać. To ARCYDZIEŁO!”. Nie, nie muszę. Pewnie bym nie przeczytał, gdybym przypadkiem nie natknął się na bardzo negatywne recenzje, w których książkę Robertsa określono wprost jako czyste grafomaństwo. Bo sprzeczne, najlepiej skrajnie sprzeczne opinie zawsze mnie intrygują. Oczywiście na czytanie książki o wyglądzie cegły nie miałem czasu, więc wybór padł na wersję audio.
W tym miejscu należałoby wyjaśnić, o co ten cały szum z książką australijskiego pisarza. Roberts na początku lat 80-tych uciekł z australijskiego więzienia, w którym odsiadywał 20-letni wyrok za napady z bronią w ręku. Dokonywał ich, żeby zdobyć pieniądze na narkotyki. Po spektakularnej ucieczce trafił do Bombaju, „miasta-wyspy”, miasta setek języków, narodów, religii i kultur. Miasta pełnego podziałów przebiegających w pionie i poziomie przez indyjskie społeczeństwo. Handlował narkotykami, mieszkał w małej indyjskiej wiosce, i poznawał miejscowe języki. Potem wylądował w bombajskich slumsach, gdzie prowadził punkt medyczny, gnił w koszmarnym indyjskim więzieniu, został członkiem organizacji przestępczej, przemytnikiem broni w Afganistanie, pracował w indyjskim przemyśle filmowym, zakochał się na zabój i robił jeszcze 150 innych, dobrych i złych rzeczy, a przynajmniej tak to opisał w swojej książce. No właśnie – na ile prawdziwej? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Znalazłem informację, że nie jest to powieść autobiograficzna a jedynie inspirowana jego własnymi przygodami i taka wiedza mi wystarczy. Nie chcę dociekać dalej (choć wiem, że książka jest tematem takich dociekań) i dowiedzieć się, że facet wymyślił to wszystko zza biurka w klimatyzowanym mieszkaniu. Na zdjęciach z różnego okresu jego życia widać człowieka na pewno zdolnego do takich czynów – rosłego zawadiakę z długimi włosami, kojarzącego mi się trochę z innym pisarzem-awanturnikiem – Cizią Zyke. Kończąc wątek pisarza – po dekadzie od ucieczki został zatrzymany w Niemczech, deportowany do Australii, gdzie odsiedział swoje, w więzieniu pracując nad debiutancką powieścią, czyli właśnie „Shantaram”.
Trudno przypisać powieść Robertsa do określonego gatunku. Dla mnie to przede wszystkim monumentalny portret równie fascynującego, co odpychającego kraju jakim były i zapewne wciąż są Indie. Popularne określenie „kraj kontrastów” w żaden sposób nie oddaje skali zjawiska i dlatego, każdy kto zwyczajnie jest ciekaw świata i innych kultur na pewno będzie „Shantaram” oczarowany. Na dodatek autorem relacji nie jest podróżnik-celebryta tylko, jeśli zaufać książce, człowiek, który w Indiach sięgnął dna. Spotykał się z trędowatymi, zetknął się z epidemią cholery, znosił tortury w więzieniu, zszywał rozerwane tętnice na wojnie ale i szastał pieniędzmi w najdroższych lokalach, u boku miejscowych mafiosów. „Shantaram” podoba się kobietom, dla których to opowieść o miłości i do których trafia mocno egzaltowany styl pisania Robertsa, do czego jeszcze wrócę. Są tu wątki sensacyjne, są ludzkie dramaty, jest też momentami bardzo dużo humoru, zwłaszcza w tej części książki, która opisuje zderzenie Australijczyka z codziennością indyjskiej prowincji. „Shantaram” to prawdziwy rollercoaster nastrojów. Roberts jest bardzo sprawnym pisarzem, nawet jeśli fabuła często meandruje, pogrąża w dygresjach i niekoniecznie istotnych rozważaniach. Wiele dobrego dla tej książki zrobiło tłumaczenie Maciejki Mazan. Postać przyjaciela i przewodnika głównego bohatera – niejakiego Prabakera, zabawnie przekręcającego angielskie słowa i wyrażenia to po prostu małe mistrzostwo świata w wymyślaniu polskich odpowiedników i prawdziwy popis wyobraźni pani Mazan.
Tyle zachwytów a co z zarzutami o grafomaństwo? Cóż, Roberts to nie tylko pisarz ale i domorosły (więzieniorosły?) filozof, ze skłonnością do poetyzowania. Swoje przemyślenia wkłada w usta przeróżnych bohaterów, przede wszystkim w usta mentora głównego bohatera – afgańskiego przywódcy bombajskiej mafii. Zdarzają się tu stwierdzenia niezwykle celne, które aż chciałby się zapisać w sztambuchu, ale generalnie to po prostu okropne lanie wody. W wersji audio to szczególnie doskwiera, bo przecież audiobooka słuchamy często właśnie dla zabicia czasu, w samochodzie czy przy wykonywaniu jakieś fizycznej pracy, a wszystkie te „mądrości” sączące się z głośników tylko potęgują znużenie. Warto jednak przetrzymać te fragmenty, bo po nich zawsze przychodzi coś, co rozbawi słuchacza lub sprawi, że poczuje jak cierpnie na nim skóra. Z jednej strony może książce zabrakło porządnej redakcji i wydawcy, który wyciąłby ze 200 niepotrzebnych stron. Patrząc z innego punktu widzenia, to właśnie ten pseudofilozoficzny charakter powieści czyni ją w jakiś sposób wyjątkową i przyciąga czytelników spragnionych większej dawki duchowości, nawet w takim tanim wydaniu. Jak dla mnie to zbędny balast, bo przyziemne perypetie Shantarama (tytuł powieści to imię nadane w Indiach głównemu bohaterowi) są wystarczająco niesamowite z punktu widzenia żyjącego we względnym dobrobycie Europejczyka.
Książkę czyta Filip Kosior, młody aktor, rocznik 1992. Fani Elżbiety Cherezińskiej mogą go kojarzyć jako lektora kilku jej powieści. „Shantaram” to był mój pierwszy kontakt z jego przyjemnym, męskim głosem i znakomitą dykcją. Powieść Robertsa przeczytał z wyczuciem i wczuciem w poszczególne postacie, zmieniając tembr głosu, momentami balansując na granicy kiczu dla gimnazjalistek i kucharek, co jednak świetnie koresponduje z „duchowymi” i romansowymi wątkami powieści. Gdy tylko trzeba, to Shantaram w jego wydaniu znowu jest szorstkim, męskim twardzielem o gołębim sercu. Zdecydowanie mam ochotę słuchać kolejnych audioboków w wykonaniu Filipa Kosiora i mam nadzieję, że wydawcy będą go zatrudniać w roli lektora jak najczęściej.
Autor i tytuł: Gregory David Roberts – Shantaram
Lektor: Filip Kosior
Czas nagrania: 39 godzin 31 minut (!)
Warto? Niekoniecznie w środku nocy za kółkiem ale jednak warto.
Shantaram
-
Ocena Voo - 8/10
8/10
Taka drobna uwaga – Voo ocenił książkę na 8 punktów. Zaniżenie do 6 punktów to moja wina. Gmerałem przy tekście i niechcący zmieniłem ocenę. Ale już wróciło na 8 punktów.
Dwa tygodnie temu trafiłem na tą książkę w markecie. Przypomniała mi się ta recenzja i postanowiłem ją kupić, i muszę przyznać że to był strzał w dziesiątkę. Teraz nie mogę się doczekać aż dojdzie druga część 🙂