„Mumia” z 1999 roku w reżyserii Stephena Sommersa nie jest może jakimś ponadczasowym, epokowym dziełem w historii kina przygodowego. Jednak uderzając w odpowiednio długo nieeksploatowaną niszę (po trylogii Indy’ego Jonesa został tylko popiół i kurz) gatunku action-adventure zdobyła uznanie widzów i wpłynęła pozytywnie na rentowność producentów. To drugie doprowadziło do powstania kolejnych, proporcjonalnie słabszych części oraz okropnego spin-offa, którego tytułu nie będę nawet wymieniał. Wydawało się, że formuła została wyczerpana i wydrenowana do granic mozliwości.
Ale od czego mamy marketingowców, prawda?
Niemal dwadzieścia lat później ci sami producenci biorą się za odgrzanie kotleta, do głównej roli zapraszając Toma Cruise’a. Pierwsze pytanie, które przychodzi do głowy niedzielnemu widzowi – po co ten remake?
Oczywiście, że po wpływy do budżetu. Chociaż trzeba przyznać, że tym razem wydawcy dali też całkiem sporo od siebie – sama produkcja kosztowała grubo ponad 100 mln zielonych, a lista płac z nazwiskami Cruise’a i Russela Crowe’a z pewnością nie należała do rubryki „oszczędności”. Film w żaden sposób nie nawiązuje fabularnie do poprzedników, co trzeba chyba potraktować jako próbę zresetowania całej franczyzy. Do reżyserii zaproszono niemal żółtodzioba, ale z potencjałem – czyli zgodnie z powszechnymi trendami. Alex Kurtzman może być znany polskim widzom z serialu „Agentka o stu twarzach” (Alias), który swego czasu namiętnie emitowała telewizja publiczna. Poza tym ma na koncie jeden niezły film obyczajowy i najnowszą Mumię.
Fabuła filmu zrzyna nawiązuje do pierwowzoru – oto przypadkowi poszukiwacze skarbów (właściwie wojskowi, czarnorynkowi handlarze), przypadkowo odkrywają przerażające moce ukryte pod pustynią dawnej Mezopotamii. W tym samym czasie, w podziemiach Londynu nieco bardziej kompetentni archeologowie (właściwie członkowie tajnego bractwa) odkopują ogromny grobowiec Templariuszy, który nierozerwalnie wiążę się ze zmumifikowaną księżniczką odnalezioną w dzisiejszym Iraku.
Oczywiście, prędko okazuje się, że mumia żyje, ma mnóstwo potężnych mocy oraz nie jest orędowniczką idei pokoju i miłości na świecie. W całą tą kabałę wplątany jest Tom Cruise, który całkiem sprawnie próbuje nawiązać do komediowo-satyrycznej roli Brendana Frasera sprzed dwóch dekad. Aktorsko wypada całkiem znośnie, ale niestety scenariusz przewidział dla bohatera nieznośnie dużą liczbę sucharów i zupełnie idiotycznych „one-linerów”, które nie pozwalają spojrzeć na tą kreację bez skrzywienia.
W ogóle scenariusz to ciekawa sprawa – niby remake „Mumii”, niby wielkie nazwisko (David Koepp, autor pierwszego Mission Impossible, czy Parku Jurajskiego), a wszystko i tak ostatecznie jest podporządkowane powszechnie panującym trendom, na które ostatnio na naszych łamach tak zżymał się SithFrog.
Po pierwsze, nihil novi – czyli mamy starą historię lekko przypudrowaną nowoczesnymi efektami (robią wrażenie!), z zachowaniem charakterystycznego dla cyklu komediowego sznytu. W tej materii jedynym novum jest zaskakująco duża (no dobra, przesadzam – max trzy, lub cztery) liczba zagrywek typowo „horrorowych” – siedząc na fotelu w kinie można się całkiem porządnie przestraszyć. To akurat in plus.
Po drugie – zróbmy sobie Marvela! Czy jakkolwiek to nazwać. Nie chcąc zdradzać fabuły Czytelnikom, powiem tylko, że nie bez powodu postać Russela Crowe’a nazywa się Dr Henry Jekyll. I nie bez powodu w projekt włączył się Tom „I’m gonna need more money from this” Cruise, który od kilku lat raczy nas kolejnymi odcinkami serii, w których skutecznie pokonuje kryzys wieku średniego skacząc po helikopterach, biegając po budynkach (M:I), czy rozbijając międzynarodowe spiski (Jack Reacher).
Budowanie „mumijnego” uniwersum jest głównym celem tego reboota. Pytanie, czy on sam, a także jego ewentualne kontynuacje, były potrzebne komukolwiek poza wytwórnią. Z punktu widzenia rozrywki dostarczanej podczas seansu, wrażenie można porównać do zeszłorocznych „Fantastycznych bestii…” spod ręki J.K. Rowling. Coś tam się dzieje, ale nie za dużo, bo przecież trzeba zrobić pierdyliard kolejnych części.
Oceniając ten film pod względem aktorskim, należy przyklasnąć przede wszystkim obsadzie drugoplanowej – Russel Crowe jest charyzmatyczny jak zawsze, dobrze prezentuje się również Annabelle Wallis – widać, że ta atrakcyjna skądinąd aktorka ma do zaoferowania znacznie więcej niż ładną buźkę. Sofia Boutella w roli przerażającej mumii głównie posiłkuje się efektami specjalnymi, ale i tak jest nieźle. Co do Cruise’a – to pozostawiam indywidualnej ocenie widza. Na pewno znajdą się fani, których każda kolejna produkcja z jego udziałem po prostu zachwyca. Mnie osobiście bardziej zastanawia to, że niby jest to aktor z tak ogromnym potencjałem dramatycznym, a jednak wciąż odgrywa role dwudziestoletnich bohaterów. Wizualnie się już zestarzał i nie wszystko w „Mumii” udało się zakryć makijażem.
Reasumując, o najnowszym wcieleniu serii trudno cokolwiek powiedzieć poza tym, że całkiem skutecznie dezaktywuje mózg na te 110 minut seansu. Potrafił mnie przestraszyć, a kogoś może nawet rozbawią serwowane co i rusz dowcipy utrzymane w standardach wczesnego paleolitu. Jak na rozrywkowy, wakacyjny blockbuster zbyt mało w nim polotu i finezji, za dużo odgrzewania schabu i rozgotowywania tagliatelle. Film idealnie przeciętny. Z punktu widzenia budowanej na nowo serii – może się jednak sprawdzić, jako całkiem udany reboot.
O ile widzowie kupią bilety. Ja nie odradzam. Ale zachęcać też Was nie będę.
Mumia (2017)
-
Ocena Pquelima - 5/10
5/10
Po ocenach było widać, że film okaże się gniotem.
Imdb 5,9 i ciągle spada. Metascore 34. Rotten krytycy 17% i publiczność 45%.
Liczby bardzo nędzne.
Chyba jestem na nie.
1. To nie jest mumijne uniwersum, to jest dark universe. Mumia ma być jednym z jego elementów składowych, a nie podstawą. 'Mroczne uniwersum’, jeśli już.
2. Cruise to nie ładna buźka. Jeśli widziałeś scenę na skrzydle w ostatnim MI to powinieneś rozumieć czemu ten facet dalej pasuje na herosa kina akcji.
3. Wspomnienie o opinii kolegi jeszcze rozumiem (ale i tak chodzi mi po głowie słowo 'kolesiostwo’), ale okazjonalne jechanie po filmach, których nie lubisz (Indiana, Fantastic beasts) jest bez sensu. Nie na temat, jak mawiał mój dawny wykładowca.
To nie jest źle napisane, jest zgrabne nawet. Jakby to była fanowska strona dla mniejszości statystycznej to bym się nie czepiał. Ale to, co ostatnio dzieje się z fsgk nakazuje mi traktować całość profesjonalnie i tak oceniać.
Życzę więcej… wyważenia w piórze. Pozdrawiam 🙂
1. Nie wiem, co to jest za uniwersum. Wnioski wysnuwam na podstawie jednego filmu, który rebootuje stary cykl i jedyne co na podstawie rebootu można powiedzieć o uniwersum, to fakt, że wyraźnie jest w planach. Jakie ono będzie – to kwestia własnego dopowiedzenia, ja swoim zdaniem podzieliłem się powyżej.
2. Oczywiście, ze Cruise to nie ładna buźka. Kiedyś mógłbyś napisać „Cruise to nie tylko ładna buźka” i też miałbyś rację. Jego potencjał warsztatowy jest ogromny, natomiast dziwi mnie ciągła eksploatacja coraz bardziej wątpliwej aparycji aktora. Come on, ma już 55 lat i ciągle skacze po dachach, pustyniach, wywraca samochody. W tekście zaznaczyłem – niektórym to będzie pasować zawsze. Ale nie wszystkim, więc podniesienie tego wątku uważam za całkowicie uzasadnione. Tym bardziej, kiedy przypominam sobie np jego rewelacyjną kreację w Thropic Thunder (niemal dekada minęła!), gdzie dostał rolę podstarzałego producenta z łysiną. I tam też błyszczał.
3. Wspominanie o treści publikowanych na łamach (czy prasy, czy telewizji, czy naszego portalobloga) jest jak najbardziej racjonalnym posunięciem budującym nie tylko konsekwencje w przekazie, ale również angażującym czytelników do zapoznania się z innymi artykułami. To żadne kolesiostwo, bo wszyscy jesteśmy tu w interesie społecznym, a nie komercyjnym i naprawdę nie warto szukać w tym jakichś tajemniczych powiązań rodem z KGHM-u, czy innych tajemniczych konotacji. Znajmy proporcję 😉
Nie wiem też skąd wniosek, że mi się „Fantastyczne zwięrzęta…” nie podobały -> wręcz przeciwnie, tutaj mogę udowodnic, bo o filmie pisałem na naszym forum zaraz po premierze. Link:
http://fsgk.pl/recenzje/reviews/details/3460
Podobnie Indiana, którego jestem wielkim fanem (włączając w to część czwartą, chociaż tam bardziej działały resentymenty) – W recenzji powołałem się natomiast na fakt że po jego sukcesach nie było w Hollywood znaczących prób wejścia w rynek action-adventure – dopiero właśnie sukces pierwszego „The Mummy” odblokował producentów, którzy zdecydowali się sfinansować późniejsze produkcje takie jak Skarb Narodów, Bibliotekarz, czy Noc w Muzeum.
Przykro mi, że tekst nie spełnił Twoich oczekiwań, ale zapewniam Cię, że każde w nim słowo jest wyważone i napisane z pełną świadomością. Do przeczytania!
Tak jak napisał Atos to jest „Dark Universe”, bo wiadomo – Marvel ma to my też chcemy. Nie oglądałem jeszcze filmu , ale z tego co mi wiadomo ten film jest wprowadzeniem do większej całości a nie podstawą. Nie wiem na ile to faktycznie wzoruje się na Mumii sprzed 20 lat, ale calość ma nawiązywać do lat 30, kiedy to Universal miał liczne crossovery z potworami.
Jasne- przeciez napisalem, ze jako poczatek nowej serii moze sie calkiem niezle sprawdzic.
Ocenialem go Jako 'standalone’, którym na razie jest i jeszcze przez jakis czas pozostanie.
Film nie nawiazuje do orginalu w zaden wyrazny sposob, poza wspomnianym w tekscie podrecznikowym ksztaltem scenariusza. Szczerze mowiac, spokojnie moglby sie nazywac „Tom Cruise i Mroczne Uniwersum”, tylko wtedy nikt nie zwrocilby nan uwagi, wiec nie dziwota ze trzymaja sie marki, zanimm zbuduja druga. Biznes is biznes.
Dark Universe to dopiero plany producentow. Nie widze sensu w tlumaczeniu tworcow argumentami, ze przeciez jeszcze cos tam zrobia. Budowac tez trzeba umiec, zachecajac gawiedz. Pokazalo to kilka udanych (iron man) i wiecej nieudanych przypadkow.
„Tom Cruise i Mroczne Universum” to całkiem fajny i chwytliwy tytuł, ba! nawet nawiązuje do starej szkoły 🙂 W trakci kręcenia Mumii były dosyć podobne zawirowania jak przy BvsS (no może trochę mniejsze) i mogły wpłynąć na film.
Co do Toma Cruise’a i wywracania samochodów itd to ja bym się tak mocno nie czepiał. Problem ten jest widoczny z każdym dawnym bohaterem kina akcji jak Willis, Stallone czy Arnold. Zdecydowanie lepszy taki Cruise niż ktoś w rodzaju Shia Labeouf z Transformers.
’Budowanie “mumijnego” uniwersum jest głównym celem tego reboota. Pytanie, czy on sam, a także jego ewentualne kontynuacje, były potrzebne komukolwiek poza wytwórnią. Z punktu widzenia rozrywki dostarczanej podczas seansu, wrażenie można porównać do zeszłorocznych “Fantastycznych bestii…” spod ręki J.K. Rowling. Coś tam się dzieje, ale nie za dużo, bo przecież trzeba zrobić pierdyliard kolejnych części’.
Aż zacytuje cały akapit, do którego piłem. Dokładnie te słowa miałem na myśli pisząc, że to nie jest 'mumijne uniwersum’ i czepiając się o niepotrzebne nawiązania do innych filmów.
To nie jest portaloblog. To jest porządny- lub do takiego aspirujący- portal kulturalny. W ten sposób go oceniam i tak go traktuje, bo do takiej rangi sam portal ma ochotę się dostać (o czym świadczą wszystkie ostatnie innowacje). Kibicuje temu rozwojowi z całej mocy i właśnie dlatego staram się piętnować wszystko, co nieprofesjonalne. Inaczej mówiąc: trzy lektury własnego tekstu przed publikacją, usunięcie wtrętów osobistych, a dopiero potem publikacja.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz.
Zdanie w akapicie podtrzymuje.
Ponownie zapewniam, że własne teksty czytam.
A portal kulturalny to naprawdę dość wygórowane określenie. Albo – wysoko postawiona poprzeczka. Są pewne różnice, zwłaszcza w ludziach tworzących i ich motywacjach.
Ale to w gruncie rzeczy nie jest istotne.
Istotne jest to, że SithFroga teraz będzie trzeba ściągać z Karakorum po takich słowach jak poniżej. I następna „profesjonalna recenzja” będzie w przyszłym kwartale. :]
To tak apropos nawiązania do słów Keitela 🙂
Muszę tu jednak bronić tego wtrącenia o SithFrogu. To żadne kolesiostwo, gdyż SithFrog jest naszym zwyczajowym recenzentem filmowym. Podobno nawet każe na siebie mówić „pan redaktor SithFrog”, ale nie wiem ile w tym prawdy 🙂
Cały ja. Niedługo zastąpimy jeszcze „cześć Sith” bardziej odpowiednim „dzień dobry panie redaktorze” 😀
Sith to nie jest takie śmieszne. Ty piszesz bardzo profesjonalne recki. Do Walkiewicza i Popieleckiego mówią 'redaktorze’. Starannością im dorównujesz, a na fsgk jesteś najlepszym recenzentem. Gust jest jak d., ale jego uzasadnianie wymaga jednak czegoś więcej, a ty to masz.
Nie powinno się wtrącać do własnych tekstów opinii kumpli. Nie znam profesjonalnego recenzenta filmowego, który coś takiego robi. I nie bez powodu. Jak mawiał Harvey Keitel: 'jeszcze nie czas na lizanie się po fiu…ch’ 😀