Starość w kulturze masowej zazwyczaj kojarzona jest z dramatem. Te wszystkie nostalgiczne historie o przemijaniu, godzeniu się z Bogiem, z bliskimi i z samym sobą tuż przed śmiercią. Mam na myśli oczywiście tę prawdziwą starość, gdy zawodzi pamięć i siły fizyczne, a nie wczesny wiek emerytalny, tak lubiany przez twórców amerykańskich komedii, w których bohater po odejściu z pracy musi na nowo zdefiniować się w życiu, więc wsiada w kampera i ma mnóstwo przygód. Nie, nie – chodzi mi o tę starość, która powoduje, że ludzie nie poznają swoich bliskich i zdarza się im robić rzeczy głupie i niebezpieczne, bo tak naprawdę nie rozumieją już tego co robią.
Allan Karlsson jest stary i to stary ekstremalnie, robi rzeczy pozornie głupie, bez wątpienia niebezpieczne i na dodatek robi je jak najbardziej świadomie. Właśnie kończy 100 lat, gdy znudzony rygorem domu spokojnej starości otwiera okno (na szczęście na parterze) i wyrusza w świat. W laczkach, co nie ma wielkiego znaczenia, bo i tak idzie bardzo powoli. Jakoś tak zupełnie przypadkiem po drodze staje się właścicielem walizki pełnej pieniędzy należących do handlarzy narkotyków oraz obiektem poszukiwań prowadzonych równolegle przez bandytów i policję. Zostaje szefem szajki złożonej po trosze z życiowych rozbitków, a po trosze oryginałów, będących na bakier z zasadami życia społecznego. Nawet jeśli niespecjalnie o coś zabiega (np. o tę walizkę z pieniędzmi), to niespecjalnie też przed przeróżnymi wydarzeniami się broni. Nie szarpie się z życiem i generalnie jest wyznawcą zasady, że „co będzie, to będzie”. Jak dowiadujemy się z retrospekcji stanowiącej połowę objętości książki, ta zasada, jak i zdrowy rozsądek połączony z – nazywając rzeczy po imieniu – niepowalającą lotnością umysłu, pozwoliła mu zachować życie i zdrowie podczas niezliczonych przygód i wojaży po całym świecie, odbywanych przez niego od lat 30-tych XX wieku. Podczas tych wojaży Allan poznał mnóstwo historycznych postaci i brał udział w wydarzeniach przełomowych nawet na skalę światową. Ba, zaistnienie niektórych z tych zdarzeń sam sprowokował. Co ciekawe robił to przez cały czas nie przykładając do tego specjalnej wagi. W zasadzie to nie przykładając żadnej wagi. Warto dodać, że Allan za młodu był specjalistą od materiałów wybuchowych i to chyba wszystko co można o nim napisać. Jego profesja była zarazem jedyną rzeczą, którą wybrał świadomie a której nie przyniosło mu życie. Nie lubił polityki i nie lubił zabijania. Lubił wysadzać mosty i lubił pić dobrą wódkę, uważając, że jest ona najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów.
Książka Jonassona jest pełna humoru i nieprawdopodobnych sytuacji, wywołuje ataki śmiechu i nie znajdziecie w niej za grosz nostalgii. Nie potrzeba jednak pogłębionej analizy, żeby zrozumieć, że tak naprawdę to pean na cześć prostoty i umiejętności brania życia takim jakie jest. Allana przez całe życie i także w czasie jego ostatniej „wielkiej ucieczki” otaczają przeróżne postacie. Jedne z nich próbują coś zmienić, za wszelką cenę coś osiągnąć, walczyć z czymś lub o coś i w efekcie kończą marnie. W najlepszym razie robią z siebie głupka jak pewien przesadnie ambitny prokurator. Z drugiej strony ci, którzy wędrują ramię w ramię z Allanem, dziwnym trafem zdobywają miłość, pieniądze i wiernych przyjaciół. Los Allana uczy, że trzeba dbać o najbliższych, nie zbawiać świata, nie poświęcać się dla spraw wielkich, nie dawać się wykorzystywać innym, tylko robić swoje, cieszyć się z małych rzeczy, a wtedy te duże same przyjdą. Przesłanie to zniknęło gdzieś w dość popularnej i u nas filmowej adaptacji, i tym bardziej warto wrócić do książki, bez znaczenia czy w wersji papierowej czy dźwiękowej.
Lektorem audiobooka jest Artur Barciś, który do przesłania książki świetnie dostosował swoją „naiwną” interpretację. Intonacja jego głosu tylko potęguje humorystyczny klimat. Pan Barciś specjalizuje się w czytaniu książek dla dzieci, a przecież mówi się, że dzieci i staruszkowie mają wiele wspólnego. „Stulatek…” w jego wykonaniu brzmi jak opowiastka, bajka o prostaczku-wędrowniczku, spotykającym na swej drodze potwory takie jak Józef Stalin albo Kim Ir Sen i wychodzącym z wszystkich opałów obronną ręką dzięki dobremu sercu, pomysłowości i stoickiemu spokojowi. Uśmiałem się słuchając o przygodach Allana, ale i nad paroma sprawami, w tym przypadkowością historii oraz własnym podejściem do pewnych kwestii w życiu trochę się zadumałem. Całkiem nieźle jak na tytuł, który miał mnie tylko rozbawić.
Autor i tytuł: Jonas Jonasson – Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął
Lektor: Artur Barciś
Czas trwania: 13 godzin i 14 minut
Jak słuchać? Gdziekolwiek. Audiobook rozbawia, pobudza i nie wymaga dużego skupienia.
Warto? Tak.
a ocena w skali 0/10 to gdzie
Autor chyba nie lubi takich ocen. Mam go przydusić, żeby taką wstawił? 🙂
a można, jak najbardziej
Nie wolno dusić, Voo już i tak ledwo dyszy 😛
zacny tekst, tak jak i zacna ksiażka oraz film na jej podstawie. mam pytanie o Barcisia, bo jakoś wyjątkowo nie pasuje mi jego dość wysoki głos do lektora, nawet ironizującej opowieści. Można gdzieś posłuchać jakiegoś teasera jak to wygląda w praktyce?
@Pquelim
Rozumiem Twoje wątpliwości co do Barcisia, bo dla mnie też głos lektora jest super kluczowy w audiobookach i przede wszystkim nie może być świdrujący ani egzaltowany, więc spora część odpada. Barciś na szczęście czyta jakby nieco niżej niż mówi i dość spokojnie, więc mi nawet w miarę pasuje.
Dwie różne próbki tej książki są na audioteka.pl i na ebookpoint.pl
Trafna recenzja, jednak interpunkcja (a miejscami szyk zdań) boli. Nieco chaotyczny opis książki (najpierw opis fabuły, później przedstawienie bohatera poprzez wyłowienie garści informacji o nim z treści tekstu, a i to przeplecione wątkami z fabuły). Warto dodać, że wspomniany akapit jest najdłuższy, przy tym „najcięższy” do przeczytania. Podział na 2 mniejsze bloki tekstu pomógłby w odbiorze.
A teraz! Zanim dostanę po dupie za to, że się czepiam.
Piszę to wszystko z sympatii! Od czasu zmian na serwisie pojawia się sporo ambitnych tekstów (nie wiem nawet kiedy fsgk stał się jedną z moich ulubionych platform recenzenckich) – byłoby więc dobrze, gdyby szła za tym poprawność na równie wysokim poziomie. Potraktujcie to, proszę, jako uwagi mające pomóc, a nie moją chęć przyczepienia się o byle co, bo nie taki jest mój zamysł.
Pozdrawiam, gratuluję dobrej recenzji, trzymam kciuki!
Spokojnie. Myślę że każdy z piszących chętnie wysłucha głosów krytyki jak i wda się w polemikę. Cieszymy się że „nowy-stary” profil strony przypadł Ci do gustu, bo też w taki celowany był od początku powstania :-).
Dziękuję za konstruktywną krytykę. Do interpunkcji mam stosunek podobny jak Allan Karlsson do polityki. Nie po drodze nam ze sobą. Będę jednak starał się popracować i nad interpunkcją i nad stylem. W przyszłości powinno być lepiej.
Za interpunkcję to ja biorę większą część winy, bo byłem tego tekstu korektorem. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że tyle samo poprawiłem, co popsułem 😉 Ale spokojnie, niebawem się na tym polu trochę sprofesjonalizujemy.
@Voo, trafiłeś mi idealnie w tydzień rozważania, czy na pewno chcę kupić tego audiobooka 🙂 Na razie do licznych argumentów „za” dopisuję sobie, że wg Twoich słów główny bohater lubił za młodu pić dobrą wódkę.
A ja miałabym tylko uwagę formalną do recenzji książek ogólnie. Bardzo proszę, dodawajcie nazwiska tłumaczy do informacji o danym tytule. Książki obcych autorów po polsku nie piszą się same, a w przypadku audiobooka wkład tłumacza jest jednak nieco większy niż lektora, chociaż to lektor ma znane nazwisko. Dziękuję z góry, jako tłumaczka i koleżanka po fachu i nie tylko tłumaczki „Stulatka…” 🙂
Postaram się ale nie zawsze będzie to możliwe. W nagraniu (przynajmniej tym powyżej recenzowanym) nie ma informacji o tłumaczu. Jeśli książka ma tylko jedno wydanie i jedno tłumaczenie w Polsce to można założyć, że ono jest podstawą audiobooka. Jeśli wydań i tłumaczeń jest więcej to wtedy nie mogę zgadywać 🙂