Książki pana Piotra przeczytałam wszystkie, a zaczęło się od przygody z “Pokoleniem Ikea”, jakoś bodajże w czasach liceum. Zaowocowało to moją platoniczną miłością do autora, jego czarnego humoru i opisów relacji z kobietami w stylu à la Bukowski, ale nie tylko. Powieści czyta się lekko, z nutą uśmiechu, a czasami nawet i głośnymi parsknięciami. Wiem, że praktycznie wszystkie robione jednym szablonem, ale i tak ta moja sympatia trwała (raz większa, raz mniejsza, ale była) przez “Pokolenie Ikea”, “Pokolenie Ikea. Kobiety”, “Brud” i “#To o nas”, aż wyszedł “Gwiazdor”…
Nie da się pominąć faktu, że wszystkie książki Piotra są obfite w wulgaryzmy, jednak zawsze dobrze zgrywały się z treścią. Powiedziałabym nawet, że są one niezbędne, by zaakcentować to, co autor chciał czytelnikom przekazać. Niestety, czytając “Gwiazdora” czułam zażenowanie. Tak jak słyszałam nieraz powiedzenie “nie klnij, bo uszy więdną”, tak mi zwiędły oczy… Ciężko to nawet określić rzucaniem mięsem, tutaj raczej użyto armatki lub wręcz rozrzutnika gnoju, bo pokracznych bluzgów jest stanowczo zbyt wiele. Rozumiem, że miało to pasować do opisu poszczególnych postaci, wzorowanych na niegrzeszących za bardzo rozumem, z kulejącym wizerunkiem polskich celebrytów, ze szczególnym wyróżnieniem jednego, który w powieści kryje się pod postacią Rygla. Ja się jednak zawiodłam.
A główny bohater? “Oto Benek. Bernard, nie Benedykt. Scenarzysta, alkoholik i lekoman. To najgorsza chwila w jego życiu. Ma 40 lat. Nie ma ochoty na seks. Zapchał mu się zlew. Mieszka w Warszawie, jest zima. I jeszcze ktoś wali do jego drzwi. Za chwilę warszawska lala na wycieraczce okaże się łapówką, a prosta prośba od Rygla – napakowanego sterydami rapera – stanie się morzem problemów, które zmienią Benka na zawsze”. I to trzeba przyznać Piotrowi, Bernard jako postać się udał. Nie wiem, czy dlatego, że wydaje się, aby jako jeden z niewielu charakterów w tej książce nie był wzorowany na żadnym istniejącym celebrycie, a może właśnie dlatego, że jako jedyny, pomimo że wymyślony, nie jest oderwany od rzeczywistości w odróżnianiu od reszty postaci, które bardzo łatwo możemy rozpoznać w realnym świecie. Uwierzcie na słowo, nawet jeśli świat szołbizu jest dla Was odległy, a innych Kundelków, Pilotków itd. nie czytacie, to większość z Was się domyśli, kto jest kim w realnym świecie. Ja jednak, żeby uniknąć ewentualnych pozwów, czy to pod swoim adresem czy też pana Piotra, nie będę wskazywać brzydko paluchem.
Oczywiście, jak to u Piotra nie mogło też zabraknąć kilku wyróżnionych bohaterek, jak Julia, Marcelina czy Paulina. Pierwsza z wymienionych pań jest eskortką – jeśli ktoś jeszcze w tych czasach nie wie, kim jest eskortka, śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż eskortki to nikt inny jak luksusowe prostytutki, z tą różnicą, że owe damy do towarzystwa zwykle mają pół miliona obserwujących na Instagramie (albo i więcej), kreują się na modelki, na wakacje jeżdżą do Dubaju lub na Bali, a w rzeczywistości uprawiają najstarszy zawód świata za ”srogi hajs”. “- Marcela – odpowiada. – Kiedyś wieszak, teraz pinda siedząca przy kwiatku”. Ot, cała Marcela. Modelka na emeryturze, która od pierwszego poznania nie kryje się z tym, że Benek zrobił na niej wrażenie. Oczywiście ostatni serial, przy którym pracował, to jeden z jej ulubionych. Jak widać, dużo nie trzeba by zaimponować kobiecie ;). Ostatnia, Paulina, to nieszczęśliwa mężatka, zdradzana przez męża, matka Tonika i kuzynka niesławnego Rygla. Tonik jest u Piotra C. czymś niezwykłym, bo to pierwszy dziecięcy bohater wyróżniony na kartach powieści tego autora i trzeba przyznać, że to akurat wyszło mu bardzo ciekawie. Zdecydowanie czuć powiew świeżości. A wracając do pań – chociaż wydają się od siebie różne, mają wspólny mianownik, a właściwie dwa – wszystkie są piękne, każda na swój sposób, ale jednak i każda w większym lub mniejszym stopniu leci na Benka.
Czasami dochodzę do wniosku, że pan Piotr chyba nigdy nie widział brzydkiej kobiety, nie potrafi jej sobie wyobrazić, albo uznaje, że kobiety nieidealne nie mogą być ciekawymi postaciami. Czy to minus czy plus, ciężko stwierdzić. W moim odczuciu pozbawia to książkę realizmu, a przecież chyba o to chodzi, prawda? O realizm. Skoro autor pisze o Warszawie, jej życiu, a barwny wachlarz wulgaryzmów to – jak widać w mniemaniu pana Piotra – jedyny realistyczny sposób wysławiania się Polaków, to dlaczego by nie pójść o krok dalej? Co stoi na przeszkodzie, by wykreować którąś z głównych bohaterek nieco brzydką lub po prostu, po ludzku zwyczajną, ale równie ciekawą w swej zwyczajności? W każdej z powieści wszystkie przedstawione kobiece charaktery, które krążą wokół głównego bohatera, to istne ucieleśnienia piękna, mądrości lub seksapilu. Ewentualnie wszystko w pakiecie. Ok, żeby oddać sprawiedliwość panu Piotrowi, Agata z “#To o nas” jest naprawdę udana – ciekawa, z wadami, ładna, ale nie jakoś nadzwyczajnie. I to tyle. Natomiast męscy bohaterowie już są kreowani bardzo ludzko, z wadami zarówno fizycznymi, jak i tymi charakterowymi, przez co często są ciekawsi. Tego zdecydowanie mi brakuje w powieściach pana Piotra. “Gwiazdora” jedynie może usprawiedliwiać fakt, że w końcu to opowieść o życiu eskortek, raperów, modelek, celebrytek, scenarzystów, aktoreczek i innych z branży szołbizu, a jak wiadomo, to już nie są zwykłe śmiertelniczki, tylko próbujące zawsze wywołać zachwyt swoim wyglądem złote rybki, pijące litrami botoks. “Polacy są ciągle biedni, więc usiłują żyć, jak bogaci. Dookoła planetarium. Ale raczej gwiazdeczki niż gwiazdy”.
Dobra, ale żeby nie było, że ja tylko od tej ciemnej strony, bo są też jasne. Pierwszą z nich jest zdecydowanie fabuła. Chociaż styl autora zostaje taki sam jak w przypadku “Pokolenia Ikea” i innych powieści, a niektóre żarty są żywcem zarżnięte z internetowych memów, to tym, co wyróżnia tę książkę, jest główny wątek afery związanej z Ryglem, serdecznym przyjacielem Bernarda. Jak na standardy polskiego szołbizu, w którym autor ulokował całą historię, wyszło realistycznie. Nie wieje tu “Malanowskim” czy “W11. Wydział śledczy”. Mamy aferę, mamy zagadkę. Do Sherlocka Holmesa zdecydowanie daleko, ale jest ciekawie. W końcu dzieje się coś więcej niż zagłębianie się w relacje damsko-męskie, roztrząsanie kto ma gorzej zrytą psychikę albo zepsute życie. Oczywiście tego nie mogło zabraknąć, ale kompletnie inna jest oś całej fabuły. Czytelnik cały czas wraz z Benkiem zastanawia się “gdzie ten ch*j złamany może być?” Cała akcja jest zawiązana naprawdę dobrze i trzyma się kupy.
Kolejnym jasnym promykiem jest zdecydowanie Tonik, o którym wspomniałam wcześniej. Cała relacja tworząca się między chłopcem a Bernardem jest niesamowicie ciepła i urocza w odbiorze. Świetnie kontrastuje do relacji Benek – Rygiel, czy też przedstawionego świata dorosłych i ich problemów. Ładnie obrazuje też fakt, że czasami nie jesteśmy świadomi tego, że czegoś nam w życiu brakuje, do czasu kiedy “to coś” nie wkradnie się do naszego życia oknem, kiedy my skupialiśmy się na tym, by zamknąć przed tym drzwi.
Ciężko też nie wyróżnić tu pewnych refleksji, które to autor czyni za pośrednictwem swojego głównego bohatera. Niby na luzie, niby od niechcenia, ale trafiając przy tym w sedno całej sprawy. Już z okładki krzyczy do nas przesłanie “szczęśliwe zdjęcia, smutne życie”. Powie ktoś “ależ to błahe”, ale każdy, kto zna osobiście przynajmniej jedną osobę, która jest insta-blogerem, wie jak wygląda rzeczywistość, a co widzą setki na Instagramie. Perełek jest oczywiście kilka, jednak wyjątkowo nie podzielę się nimi z Wami. Zostawię to Wam do samodzielnej refleksji, jeśli podejmiecie się przeczytania “Gwiazdora”. Ostatnim plusem jest na pewno zakończenie, które pomimo pewnych domysłów nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi, zostawiając czytelnika z pewną dozą konsternacji, ale też zadowolenia, bo każdy sam te zakończenie może wybrać.
Dla kogo więc ta książka? Dla każdego, komu nie przeszkadza w literaturze seks, alkohol, narkotyki, bogaty wachlarz bluzgów, bezpośredniość, ale też płytkość i szablonowość pewnych bohaterów. Co prawda jest to chyba jedyna powieść Piotra C., przy której ani razu głośno nie parsknęłam śmiechem, ale szczery uśmiech kilka razy się pojawił i książka zdecydowanie umiliła mi dwugodzinną podróż pociągiem do ulubionej Warszawy Pana Piotra, która sama w sobie w jego książkach jest bohaterką.
Gwiazdor
-
Ocena Amelié - 7.5/10
7.5/10
Nie wiem co napisać to napisze, że fajnie, że panie też się udzielają na dziale książki na fsgk.
Cieszę się, że się cieszysz. W miarę możliwości postaram się udzielać regularnie 🙂
Czytanie takich „oświeconych pokoleniowo” książek jest imho jak słuchanie disco-polo. niby można, niby jakaś treść jest, ale wszystko powierzchowne i skrojone pod mamonę.
Dwie i pół refleksji na temat wspołczesności, dobra orientacja w „terenie” naszych czasów, ale kompletny (lub bliski zeru) brak wiedzy elementarnej, podręcznikowej. Nawet ten fragment tekstu u góry to potwierdza, wyważanie otwartych brzmi ładnym słowotokiem, żeby się przyjemnie czytało.
Czytałem pokolenie Ikei i do Gwiazdora zajrzałem swego czasu w jakiejś księgarni. Zdania o autorze nie zmieniam – mało wartościowa popisówka na tematy współczesne, acz spojrzenie powierzchowne i nieco infantylne.