Najpierw Tomb Raider…
Zanim przejdziemy do serialu, zastanówmy się, czym właściwie jest Tomb Raider – a konkretniej rzecz ujmując, czym był u swoich podstaw.
Były to gry z gatunku action-adventure, z naciskiem zdecydowanie położonym na adventure. Lara samodzielnie przemierza zapomniane, klimatyczne ruiny, uruchamia starożytne mechanizmy, rozwiązuje zagadki pozostawione przez upadłe cywilizacje, odkrywa nowe strzępki historii. Do tego biega, skacze, wspina się, pływa i wykonuje inne akrobacje. Jest pewną siebie, nieco zadziorną dziewczyną, nie boi się sięgać po swoje (albo to, co uważa, że powinno być jej), do tego niegłupią i ze sporą dawką seksapilu. Przemierza świat w pogoni za tajemniczymi artefaktami, w nieodłącznym towarzystwie małego plecaka i dwóch pistoletów.
W grach trzonem rozgrywki było rozwiązywanie zagadek środowiskowych, ale i samo poruszanie się po świecie stanowiło ważny element – precyzyjne wymierzanie skoków, biegi, sprinty, uniki. Tytuły z tej serii miały wyraźną tożsamość, którą jednak zatraciły wraz z rebootem z 2013 roku. Lara zamieniła kultowe pistolety na łuk i czekan, a szarobure ciuchy zastąpiły charakterystyczny zielony top.
No dobra, to teraz zobaczmy, ile Tomb Raidera jest w „Legendzie Lary Croft”.
…potem serial…
Kojarzycie Ellen Ripley? Tę babeczkę, co dokopała Obcemu? To teraz wyobraźcie sobie, że za każdym razem, jak stanie się coś złego – płacze, a ludzie ciągle ją pocieszają. Dodatkowo ktoś cały czas za nią chodzi, na wypadek, gdyby miała chwilę słabości i trzeba było ją przytulić. Idiotyzm, nie? Niestety tak mniej więcej przedstawia się serialowy Tomb Raider.
Zaczęło się źle. Dżungla, pościg, Lara ucieka przed bliżej niezidentyfikowanymi w tym momencie napastnikami. Po chwili widzimy, jak dziewczyna rozpędza się i wykonuje dłuuugi skok nad przepaścią… po czym ląduje na przeciwległej ścianie, wbijając nóż w skałę jak w masło. Tak, nóż w skałę. Wydaje mi się, że to tak nie działa, ale może ja się po prostu nie znam? Idziemy dalej. Podczas walki z krokodylem ten boleśnie gryzie ją w nogę. W ogóle to jednak Larze nie przeszkadza, bo ta od razu śmiga po świątyni jak gdyby nigdy nic. A to dopiero pierwszych kilka minut… Czy po takim wstępie dalej może być lepiej?
Nie, i nie jest. Fabuła kręci się wokół tematu radzenia sobie z przeszłością. To temat niewątpliwie ważny i interesujący, ale tu się kompletnie nie udało. W efekcie mamy miszmasz bieżących wydarzeń, chaotycznej retrospekcji i starożytnej magii na dokładkę, bo czemu nie? Wiecie, klasyczna opowieść o godzeniu się z przeszłością i dojrzewaniu, ale jest to ukazane tak nieporadnie, że cała ta droga to jedno wielkie cierpienie. Głównie widza.
Przez całe siedem odcinków Lara jest słaba, emocjonalnie rozbita, płacze kilka razy na odcinek, i w niczym nie przypomina bohaterki, którą w latach ’90 pokochał świat. Ale nie tylko Lara płacze. Płaczą wszyscy – przyjaciele, wrogowie, widzowie (ci ostatni głównie z bezsilności i poczucia żenady tym, co oglądają). Jeśli chodzi o oddawanie emocji, to niestety mamy porażkę na całej linii. Najbardziej jednak boli mnie fakt, że Lara jest kompletnie pozbawiona charakteru, którego przecież powinna mieć pod dostatkiem. Gdzie się podziała błyskotliwa i żądna przygód awanturniczka?
Fabuła jest boleśnie sztampowa, ale główny antagonista to już porażka do kwadratu. Niby próbuje Larę zabić, ale robi to tak nieporadnie, że witki opadają. Wyszkolony, zabójczy elitarny komandos, dysponujący bronią palną, dodatkowo wspomagany mocą mitycznych kamieni zagłady nie jest w stanie poradzić sobie z mazgajowatą dziewoją z łukiem. Aha. Przez cały seans nie czułam ani zaangażowania w historię, ani nie miałam poczucia zagrożenia, a sceny akcji nie dostarczały frajdy, o emocjach już nie wspominając. Mamy też liczne, zupełnie zbędne wątki, które niczego nie wnoszą (poza tym, że pewne elementy w produkcjach od czerwonego N muszą być, if you know what i mean).
Na początku każdego odcinka jest wyraźna informacja, że serial powstał na podstawie serii gier. W grach Lara nie stroniła od przemocy, skierowanej przeciwko ludziom, zwierzętom, magicznie ożywionym posągom, bez różnicy. W końcu po coś te pistolety ma. W serialu natomiast jest nad wyraz delikatna, żeby tylko nikogo za bardzo nie uszkodzić, a jak już jej się zdarzy (nieintencjonalnie, co istotne) – to wiecie co się dzieje? Tak, zgadliście! Natychmiast ma łzy w oczach! Syndrom słynnego pierwszego jelonka z Tomb Raidera z 2013, przez 7 odcinków. No litości.
Wizualnie animacja niczym się nie wyróżnia. Ani postacie, ani widoki nie robią żadnego wrażenia, tak samo jak sama Lara, która jest szara, nijaka i pozbawiona kobiecości. Muzyka jest generyczna i niezapamiętywalna. Voice acting wypada kompletnie bez polotu. Niby postacie coś przeżywają, ale ich głosy zupełnie tego nie oddają. A głosem przecież można zagrać bardzo, bardzo dużo. Kolejny element, który położono.
…no i klops
Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że założenia były nawet niezłe. Pokazanie, jak kształtował i hartował się charakter dziewczyny i spojenie nowej trylogii ze starszymi odsłonami. Ostatni, ósmy odcinek udowadnia, że tak właśnie miało być. Szkoda, że droga do niego wybrukowana jest nieudolną realizacją tych założeń.
Możecie powiedzieć, że czego ja się spodziewałam po animacji od Netflixa? Szczerze mówiąc, niewiele, ale dostałam jeszcze mniej. Gdzieś tam jednak w głębi tliła się nadzieja na pierwszą naprawdę udaną adaptację. Szczególnie że takie na platformie już są – genialne „Arcane” (rewelacyjnie obrazujące wiele trudnych emocji i relacji) czy świetne „Cyberpunk: Edgerunners” (zdecydowanie spory ładunek emocjonalny). Jest też perełka w postaci „Niebieskookiego Samuraja” – świetna, mroczna historia i przepiękna animacja. Jak widać, można zrobić coś fajnego, a Tomb Raider ma ogromny potencjał na dobrą opowieść. Niestety po raz kolejny zmarnowany.
Fanom gier odradzam, bo po obejrzeniu będziecie czuć jedynie zawód. Pozostałym również nie polecam, bo nie ma w nim ani nic interesującego, ani nawet rozrywki typu guilty pleasure. Przez praktycznie cały seans byłam głównie rozczarowana i poirytowana tym, co scenarzyści zrobili z Lary. Dopiero ostatni odcinek dał mi odrobinę radości i to ze względu na niego podbijam ocenę o jedno oczko.
Tomb Raider: Legenda Lary Croft
-
Ocena Alexandretty - 2/10
2/10
Okiem Crowleya: Zacząłem oglądać „Legendę Lary Croft” z nadzieją na pełną akcji rozrywkę z ikoniczną bohaterką w roli głównej. Chciałem też napisać coś w kontrze do recenzji Alexandretty. Nie dałem rady. Po pierwszym odcinku i konsultacji z koleżanką pozostałe przeleciałem na przyspieszeniu, przystając jedynie od czasu do czasu. W tym serialu nie ma nawet grama tego, za co miliony graczy pokochały oryginalne gry. Przypomnę, że Lara Croft była kobiecą wersją Indiany Jonesa, Sarą Connor zwiedzającą starożytne grobowce, hardą babką kopiącą tyłki chłopom, wilkom, mumiom i tyranozaurom. Jej przygody były pełne zagadek, akrobacji i akcji, a Lara była samotnym wilkiem polującym na zaginione artefakty. W serialu jest płaczliwym dzieciakiem otoczonym grupką dziwacznych przyjaciół, a jej przygody są po prostu śmiertelnie nudne. O wyglądzie nie będę się wypowiadał, bo wyjdzie ze mnie szowinista, ale nawet ten głos Hayley Atwell zupełnie nie pasuje do Croftówny. Porażka na każdym polu.
W dodatku serial jest bardzo słaby technicznie. Praktycznie wszystkie tła są całkowicie statyczne, animacje rwane, a niektóre renderowane w 3D sceny akcji wyglądają jak sprzed 30 lat. Spodziewałem się, że jeśli nie fabuła, to chociaż technikalia będą stały na wysokim poziomie, ale zawiodłem się srodze. I jeszcze na dokładkę scenariusz wygląda, jakby wypadło z niego kilka losowych stron i nikt nie zauważył. W pierwszym odcinku Lara po długiej przeprawie dostaje się do grobowca, a chwilę za nią, zupełnie z czapy włazi tam Roth. Skąd on się tam wziął? Podobnie w drugim odcinku bohaterka płynie sama w egzotyczne miejsce jakąś łodzią, a na miejscu spotyka swojego kumpla, który już tam dotarł. Wychodzi na to, że ona specjalnie wybiera dłuższą i bardziej niebezpieczną drogę, bo tak. Pierdoła a nie obieżyświat. Nie będę oceniał, bo w końcu nie obejrzałem od deski do deski, ale na pewno więcej niż 3/10 bym nie dał.
Przecież ten serial to idealna ekranizacja tych nowych tomb raiderów tylko że bez gameplayu więc nic nie odciąga uwagi od miernego scenariusza i bez ładnej grafiki 😛 chociaż sceny akcji są nawet spoko zanimowane. Jedyne czego nie rozumiem to to, że serial ewidentnie rozgrywa się po rebootowej trylogii więc nie wiem czemu Lara znowu musi radzić sobie z traumą, którą przepracowała już w rise of the tomb raider i w shadow of the tomb raider.
Ten serial po prostu nie ma sensu z żadnej strony. Ani to ładne, ani ciekawe, ani nic nie wnosi. W całej serii jest trochę postaci pobocznych, na pewno można było coś ciekawego z tego ulepić.
Poza tym nie rozumiem, dlaczego twórcy uparli się na akurat taką tematykę. Produkcji omawiających radzenie sobie z przeszłością i traumami jest sporo, po co powielać temat, do tego tak nieudolnie? Gdyby poszli w czyste action adventure to, nawet biorąc pod uwagę średniej jakości animacje i inne niedostatki, chyba wyszło by lepiej.
Fakt, że ja na Tomb Raidery patrzę przez pryzmat sprzed restartu. Te nowe zupełnie do mnie nie trafiają. Może gdyby to była inna bohaterka, nie miałbym z tym problemu, ale jak na Larę Croft, jest to wyjątkowo słabe i mało klimatyczne. Bardzo szybko mnie znudziły i już nie wróciłem.
Lara Croft na miarę naszych czasów. 😀
Niestety tak, i w tym tkwi cały problem. Próbują ją na siłę „ulepszać” i wychodzi jak widać.
z tym nożem w skałę to nie do końca – np tuf wulkaniczny jak najbardziej pozwala na takie akcje 🙂