Wiedźmin według CD Projekt Red
To światowy fenomen i jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek na świecie. Jednocześnie wręcz nielubiany przez autora uniwersum i rozpalający wyobraźnię fanów. Pozwala im powracać do ukochanego świata, zachowując jego ducha i oddając hołd materiałowi źródłowemu. Trylogia gier Wiedźmin od CD Projekt Red to trzy tytuły, które zapisały się w historii gatunku i uczyniły Geralta z Rivii postacią kultową za oceanem. To właśnie one (nie ma co się oszukiwać) przyczyniły się do przyznania Andrzejowi Sapkowskiemu nagrody World Fantasy Award w 2012 roku, prowadząc ostatecznie do swoistej „Wiedźminmanii”.
Nie jestem zapalonym graczem ani znawcą gier. Nie orientuję się w zbieraniu trofeów, platyn, ani w speedrunach; nie opanowałem zaawansowanych mechanik walki, a nawet miewam problemy z pokonaniem pojedynczych, słabszych przeciwników, nie wspominając o poważniejszych „bossach”. Mimo to chciałbym podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami na temat tej trylogii. Zanim zaczniecie oceniać, że za mało lub zbyt powierzchownie, chciałbym wyjaśnić, że jest to wstęp do serii tekstów, które, mam nadzieję, będą się tu pojawiać. Dlatego też pominę niektóre postacie i wydarzenia, a wrócę do nich w osobnych artykułach. Zapraszam Was w podróż pełną przygód. Zobaczymy, czy uda nam się wspólnie przejść po tym grząskim dla mnie – waszego przewodnika – guruncie.
A wszystko zaczęło się w 2007 roku grą: Wiedźmin
Jak to jest być strzygą?
Na początek gry dostajemy cinematic, który ukazuje kulminacyjne wydarzenia z opowiadania „Wiedźmin” w szczegółowy sposób. CD Projekt Red zasłużył tu na brawa, bo nie „oszukał” graczy. Animacja ukazuje świat gry dokładnie takim, jakim jest podczas rozgrywki. Geralt wygląda tak samo jak w grze, podobnie jak strzyga. Choć uderzenie z pięści wygląda dość nieporadnie, a znak Igni trzyma potwora na odległość, klimat jest mocno zarysowany i autentyczny.
Już w tym momencie widać, że twórcy szanują twórczość Andrzeja Sapkowskiego, a co więcej – mają na nią własny pomysł. Początek przypomina nieco drugiego Gothica, a mimo trochę „kartonowych” plenerów, nastrój i realia zachwycają od pierwszej sekundy.
Geralt nie pamięta swojej śmierci ani tego, jak wrócił z miejsca, w które odesłała go Ciri. To, choć może niezbyt oryginalne, jest w pełni uzasadnione fabularnie. Oczywiście, później wytrych ten powoduje pewne problemy, ale póki co działa doskonale. Podobnie jest z Kaer Morhen – starą wiedźmińską warownią, która lata świetności ma już za sobą, co widać na pierwszy rzut oka.
Prolog: Wiedźmińska ruina pełna słodkich tajemnic
Prolog przedstawia obronę Kaer Morhen przed bandytami, nawiązując do legendarnego „pogromu”, o którym Sapkowski wspomina w swoich książkach. A co z samą rozgrywką? Na pierwszy rzut oka walka wydaje się nieskomplikowana – wystarczy wybrać styl (szybki, silny lub grupowy) i kliknąć na przeciwnika, a nasz wiedźmin poradzi sobie z resztą. Jeśli dodatkowo będziemy klikać w rytmie animowanych wskaźników, Geralt wykona kolejny atak w sekwencji. Ja tam jestem człowiekiem od fabuły, nie od walki, i dziewięćdziesiąt procent czasu poświęcę właśnie historii, więc nie będę zagłębiał się w ten system.
Trudno też nie wspomnieć o głosie prawdziwego Geralta z Rivii. Jacek Rozenek, proszę państwa! Nie wyobrażam sobie innego głosu Białego Wilka. To, że Netflix postawił na Żebrowskiego kosztem Rozenka, uważam za ogromny skandal.
Wracając do fabuły, twórcy obiecali, że każda decyzja wpłynie na dalszy rozwój historii. Obietnicy dotrzymali – choć przyznać trzeba, że tylko częściowo. Owszem, wpływ jest widoczny w głównej historii, ale raczej jako subtelne detale niż pamiętne momenty. Prawda jest taka, że większość kluczowych wydarzeń ma miejsce bez względu na wybory gracza.
Rozdział 1: Ludzie to najgorsze potwory
Jeśli chodzi o fabułę, tej części scenariusza nie powstydziłby się sam Sapkowski. Jest kapłan Świętego Ognia, gorliwi mieszkańcy okazujący się brutalami, flirt z wiejskimi dziewczętami, zlecenia na potwory, pijaństwo, wiedźma, którą chcą spalić na stosie, i handel dziećmi w tle.
Czapki z głów przed twórcami, którzy we wsi pod Wyzimą skondensowali całą esencję wiedźmińskiego uniwersum. Ta historia, pełna zwrotów akcji i trudnych wyborów, mogłaby być opowiadaniem napisanym przez samego Sapkowskiego. Jedyne, co mi tu nie pasuje, to akcja z Dzikim Gonem. Twórcy najwyraźniej wtedy jeszcze nie mieli sprecyzowanych planów na resztę serii. Alvin jako pseudo-Ciri również jest wprowadzony na siłę i słabo się broni w kontekście finałowych wydarzeń, ale nie psuje przyjemności z tej historii.
Finał rozdziału to emocjonujący moment. Ciekaw jestem, ilu z Was stanęło po stronie wieśniaków, choćby z czystej ciekawości? Ja nie miałbym serca do takiej decyzji. I tu pojawia się kolejny zarzut do twórców: wybory moralne są praktycznie zawsze jednoznaczne.
Na chwilę wracając do mechaniki – gra cierpi na niedobór różnorodnego ekwipunku. Choć brak srebrnego miecza jest fabularnie uzasadniony (w ogóle mam wrażenie, że wszyscy trochę spłycają kwestie mieczy w tym uniwersum, ale to temat na inną historię), ogólnie brakuje szerszego wyboru broni i zbroi.
Rozdział 2: Ucieczka z Alcatraz i Wiedźmin-detektyw
Ten rozdział to prawdziwe kino detektywistyczne z elementami zemsty. Historia zaczyna żyć własnym życiem, niekoniecznie w „wiedźmińskim” stylu, a Geralt wchodzi w świat mafii i polityki. Nowe, oryginalne postacie są dobrze zaprojektowane (Talar, czy na późniejszym etapie Vincent Meis lub Zygfryd), a nawiązania do uniwersum są zgrabnie wplecione (Declan Leuvaarden, Yaevinn czy Biała Rayla).
Akt jest długi i skomplikowany, pełen detali, które mogą prowadzić do niepowodzenia. Jeśli popełni się błąd, nie dopełni wszystkich formalności i pomyli kolejność, na samym końcu czeka nas niemiła niespodzianka. A nawet jeśli wszystko zrobi się dobrze to i tak czeka nas bardzo ciężka walka, dla mnie niemal nie do przejścia. Z Jedyną wadą tego fragmentu jest pewna monotonia – wielokrotne powracanie do tych samych miejsc może męczyć. Mimo to historia to wynagradza, a Geralt jest tu prawdziwy: hulaka, mistrz ciętej riposty, król czarnego humoru i bolesnej melancholii. Nadal mamy do czynienia z przedłużeniem sagi, oddającym jej ducha i świetnie dopracowanym.
Rozdział 3: Graj muzyko
I tu, niestety, tempo zaczyna z lekka siadać. Coraz więcej jest polityki, coraz mniej wiedźmińskiego rzemiosła. Nie brakuje bezsensownego łażenia, typowa cisza przed burzą. Chociaż nie do końca. Burzy póki co nie będzie, ale czeka nas kilka ciekawych pobocznych questów, jak choćby „Piękna i Bestia” – prawdziwa esencja wiedźmińskiego świata. Mamy tu elementy z Andersena i klasycznej francuskiej baśni, przerobione w andrzejowym stylu. Szkoda tylko, że podejmowane decyzje mają tak niewielkie znaczenie i (powtórzę się) są praktycznie jednoznaczne moralnie: wybierasz albo dobro, albo zło. Brakuje mi tutaj wsparcia Sapka, który potrafił pokazać, że wybory nigdy nie są takie oczywiste. Tego brakuje mi w pierwszej części gry – dylematu, konieczności wybrania „Mniejszego Zła”.
Kolejnym smaczkiem jest Niebieskooka. Twórcy próbują zachować takimi questami pewien balans, ale niestety akcenty nie są rozłożone równomiernie. Mamy za to spotkania śmietanki towarzyskiej, czyli kółko wzajemnej adoracji, w którym nikt nie mówi prawdy. Geralt odnajduje się w takich sytuacjach doskonale. Uwielbiam scenę, kiedy Wiedźmin upija rycerza i doprowadza go do złamania ślubów milczenia. Świetne jest też „Złoto dla zuchwałych”, gdzie trzeba opowiedzieć się po stronie elfów lub ludzi. To mogłoby się wydarzyć w jakimś książkowym opowiadaniu. Fajnym dodatkiem do historii jest włączenie kwestii finansowych do konfliktu rasowego.
A potem jest atak na siedzibę Salamandry i historia zaczyna się trochę rozjeżdżać. Coraz mniej to interesujące, a coraz bardziej monotonne. Pewne rzeczy wykonuje się już mechanicznie bez głębszej refleksji. Zaczyna brakować ducha. Wyzima staje się fabularnym więzieniem dla twórców.
Rozdział 4: A może rzucić to wszystko i wyjechać w… Odmęty
Za pierwszym razem wydawało mi się, że któryś z twórców oszalał. Wywalić Geralta z centrum wydarzeń i przenieść go na drugą stronę jeziora? Gdzie tu sens? A potem doceniłem ten fantastyczny scenariusz. To druga najlepsza część tej gry pod względem fabuły. Nie pobije Podgrodzia, ale tam do skryptu musiał dorwać się fanatyk uniwersum; tutaj pałeczkę przejął jego uczeń, który również nie wypadł sroce spod ogona.
I choć naprawdę łatwo było tutaj przeszarżować, to nic takiego się nie wydarzyło. Całość fabuły rozdziału opiera się na dwóch elementach: wiedźmińskiej wersji „Balladyny” z elementami „Chłopów” czy „Wesela” Wyspiańskiego. Są potwory, są ludzkie dramaty, jest łowca potworów. Drugi element to konflikt ludzi z rybo-ludźmi, okraszony parafrazą arturiańskiej legendy o Pani Jeziora.
Jedynym fabularnym minusem tego fragmentu jest konieczność wplecenia wątku Alvina, narzuconego przez „górę”. Wszystko, co dzieje się wokół tego chłopaka, jest bezsensowne. Na razie nie razi to tak bardzo, ale końcowe rozstrzygnięcie jest wręcz nieakceptowalne.
Ten rozdział ponownie oddaje klimat opowiadań Sapka, znów można napawać się doskonałością tego uniwersum. To kawałek dobrze napisanej, przemyślanej historii. Na chwilę przestaje być to typowy akcyjniak – czerpanie z polskiej kultury wybija się na pierwszy plan. Brawo dla twórców za to, że udało im się raz jeszcze, choć na chwilę, stworzyć moment, w którym opowieść staje się ważniejsza niż wymachiwanie mieczem i kładzenie pokotem kolejnych wrogów.
Na koniec tego rozdziału Król Rybak zabiera nas niestety z powrotem do Wyzimy, która… stoi w płomieniach.
Rozdział 5: Nieszczęsne wątki, wiedźmińskie pomieszanie z poplątaniem; Powtórka z „Wiedźmina”
Ktoś przesadził. Chciał wrzucić do tej gry wszystko. W momencie, w którym powinniśmy zmierzać ku końcowi, okazuje się nagle, że Geralt jest potrzebny wszędzie i to natychmiast. Bo nieludzie walczą z Zakonem, bo królowa Adda znów jest strzygą, bo mistrz zakonu knuje, a gdzieś przecież nadal czai się Salamandra. Ale po kolei.
W tym rozdziale logika świata jeszcze nie kuleje. Ba, pojawia się nawet kilka naprawdę mocnych elementów. Choćby to, że finalnie elfy w niczym nie różnią się od Zakonu – doskonale pokazuje to misja w szpitalu. I jednym, i drugim nie podoba się pomoc udzielana przeciwnikom, a fakt, że leczy się tam także ich własnych towarzyszy, nie ma dla nich żadnego znaczenia. To chyba pierwszy moment w tej grze, kiedy Geralt powinien zdać sobie sprawę, że obie strony konfliktu są siebie warte.
Po raz pierwszy widzimy w tym rozdziale zarówno króla Foltesta, jak i osławionego Jakuba de Aldersberga. Ich rozmowa jest krótka, ale treściwa. Poznajemy zarys charakterów obu panów i wreszcie możemy odnieść wrażenie, że coś w tym Zakonie naprawdę śmierdzi.
Rozdział znów jest długi i wypakowany akcją po brzegi, co nie jest najlepszym rozwiązaniem. Krótko o tym, co mi się podobało, a co wręcz przeciwnie. Zacznijmy od mutanta z mieczem, którego ktoś pomylił ze Strzygą. Do wątku mutantów jeszcze wrócę, a póki co jest nieźle – pojawia się potwór, z którym Geralt musi się zmierzyć. Przyzwoita wstawka, choć nie ma w niej wielkich emocji. Natomiast kto, na litość, wpadł na pomysł, żeby de Wett (syn nilfgaardzkiego księcia, jednego z głównych generałów cesarstwa z książek) był członkiem Zakonu, przebywał w Temerii i „opiekował się” księżniczką Addą? Absurd. Rozumiem, że ktoś chciał mrugnąć okiem do fanów, ale nie w ten sposób.
Sama akcja ze Strzygą ma swój klimat – wygląda to nieźle, a gracze mogą przeżyć swoją wersję przygody z opowiadania „Wiedźmin”. Natomiast to, co dzieje się później, zapowiada katastrofę, którą CD Projekt od początku szykował fanom. Ze świata wiedźmina w tym momencie nie zostaje prawie nic. Najpierw Rayla chwilę po śmierci zamienia się w mutanta. Potem następuje walka z Kościejem (twórcy gry tak desperacko chcą zatrzymać fanów Sapka, że sięgają nawet po mniej kanoniczne opowiadanie „Droga, z której się nie wraca”) i w końcu ostateczne spotkanie z Azarem Javedem. Wypchali tę historię akcją. Szkoda tylko, że zabarkło kogoś, kto pilnowałby spójności narracji.
Epilog – Jak zmarnować potencjał?
Epilog pierwszej części Wiedźmina to koszmar dla fanów uniwersum. Choć można było przewidzieć, dokąd to wszystko zmierza, wciąż pozostawała nadzieja, że ostateczny efekt będzie wyglądał inaczej.
Mamy więc… atak armii mutantów. Zakon stworzył ich setki i rzucił na Wyzimę, by przejąć nad nim władzę. Geralt przebija się przez miasto, by dotrzeć do siedziby Zakonu, a mi nic się tu nie podoba, nic się nie zgadza. Historia przestaje być spójna z uniwersum znanym z książek.
Żadne mrugnięcia okiem nie zmienią odbioru epilogu. Zeugl, Białe Zimno – wszystko ma tuszować nietrafione pomysły. Ten akt rujnuje fabułę gry. Może i dla zapalonych graczy ciągłe bieganie i walka są frajdą, ale to już nie jest świat, w którym powinniśmy się znajdować.
Na koniec – Jakub de Aldersberg okazuje się być Alvinem, który przeniósł się w czasie i chce „udoskonalić” ludzkość poprzez mutacje wiedźmińskie. Tyle w tym sensu, co kot napłakał.
Podsumowanie
Podgrodzie jest genialne, Odmęty bardzo dobre. Jednak mam wrażenie, że gra w dużej mierze wypacza obraz uniwersum. Wątek poszukiwania Salamandry miałby potencjał, gdyby zakończył się na kilku mutantach, a nie na całej armii mutantów-zombi. Poza tym w grze jest zbyt wiele „stania w miejscu” i niemal identycznych misji skoncentrowanych na małym obszarze działań.
Ocena fabuły pierwszego Wiedźmina jest trudna, bo łączy różne style. Ktoś dążył do wierności pierwowzorowi książkowemu, ktoś inny do efekciarstwa, a ktoś jeszcze próbował budować większe uniwersum w tym świecie (z perspektywy czasu wiemy, że to nie wyszło).
Dwie ostatnie rzeczy. Na koniec gry dostajemy animowany filmik – już nie w takim rygorze graficznym jak pierwszy, ale w pełni animowany. Zawsze oglądając go mam wrażenie, że zabójcą jest Geralt, tyle że z innej linii czasowej. Niestety dla dalszych losów świata gry nie ma to większego znaczenia.
Na sam koniec. Oceniam fabułę i realia, ale poddaję się również waszej ocenie. Dajcie znać, czy ten tekst wam się podoba i czy chcecie podobne omówienia dla części 2 i 3 gry. Planuję po przejściu przez tę fabułę ocenić postacie – jak widział je Sapkowski, jak potraktowali je twórcy gry, a jak twórcy serialu (Netflix, choć wspomnę też o polskim serialu, który też trochę namieszał w uniwersum). Chciałbym też przyjrzeć się osobno kwestiom, które w świecie Wiedźmina wydają się oczywiste, ale wcale takie nie są.
Wiedźmin (2007)
-
Ocena kuby - 7/10
7/10
Super tekst, bardzo obiecująca seria, czekam na kolejne odcinki.
Co do samego pierwszego Wiedźmina – grałem w niego tak dawno, że niewiele już z niego pamiętam. Jeśli coś w ogóle zostało mi w głowie – to właśnie Podgrodzie, Odmęty i bagna (ten deszcz na bagnach – genialnie to wtedy dla mnie wyglądało). Historia ciekawsza była w Podgrodziu, lecz jeśli chodzi o klimat – Odmęty były genialne. To naprawdę sztuka by złote pola w same południe gorącego lata uczynić jednocześnie pięknymi jak i przerażającymi. Odmęty to też po prostu przepiękna polska wieś, z ciepłymi wieczorami, graniem świerszczy, otumaniającym upałem lipcowego południa i kwitnącymi drzewami owocowymi. Klimat Odmętów moim zdaniem udało się w pewien sposób oddać w Białym Sadzie w części trzeciej.
Pamiętam, że ta fabuła im dalej w las tym mocniej mi zgrzytała, ale nie wiem, czy aż tak mocno jak Tobie. Możliwe, że czas wygładził odczuwane wtedy wrażenia.
A wątek Alvina – dla mnie był koszmarny. Miałem ochotę go zamordować za każdym razem, jak go spotykałem. I na koniec wyszło, że trzeba było to zrobić:D
Swoją drogą wątek Addy jeśli dobrze pamiętam, w dalszych częściach w ogóle zniknął. Albo mi go z mózgu wymazało.
Wątek Alvina nie dość, że nie wniósł nic ciekawego to jeszcze okazał się jednym z najgorszych pomysłów na jakie wpadł ktokolwiek wewnątrz tego uniwersum. Chciano stwoezyć Ciri 2.0 nie wiadomo po co dodatkowo odbierając jej poniekąd swoją wyjątkowość i niepowtarzalność. A potem jeszcze zupełnie to olano. Wątek setek mutantów ma ulicach w ogóle nie pasuje do tego świata.
Alvin to katastrofa. Natomiast do dziś mnie wkurza wątek z końca jedynki, gdzie pojawia się zabójca wiedźmin, o którym o ile na samym początku dwójki coś wspominają, potem, gdy ciągnie się wątek Letho i pozostałych żmijowych wiedźminów, wszyscy o nim zapominają. Tak jak napisałeś – nie ma on znaczenia dla dalszych losów gry, a wystarczyło, żeby Letho miał 3 towarzyszy zamiast 2 i wtedy to wszystko miałoby większy sens. Jeśli coś pokręciłem i było to wyjaśnione, to poprawcie mnie proszę, bo może po prostu nie pamiętam i niepotrzebnie się frustruje;)
Dodatkowo ja cały czas miałem wrażenie, że ten wiedźmin z końcowego filmiku jest łudząco podobny do growego Geralta, tylko ma brodę. Więc jak wprowadzili podróże w czasie i przestrzeni to pójdą w to, że to jakaś wersja Geralta właśnie a tu praktycznie cisza na ten temat.
Ja po prostu uznałem, że skończyły im się tekstury:D
Bardzo fajny artykuł. Dla mnie pierwszy wiedźmin biorąc pod uwagę rok produkcji jest najlepszą grą z trylogii i uważam że remake będzie hitem. Do dwóch pozostałych mam dużo więcej „ale” niż do pierwszego.
Mechanika walki była kiepska, ale przynajmniej była jakimś tam esksperymentem. Fabularnie trudno się nie zgodzić, gra w ostatnim akcie pędzi na łeb na szyję, zupełnie niepotrzebnie.
Co do ekwipunku to ja z jednej strony nie oczekuję że Wiedźmin bedzie zmieniał miecze na zawołanie i raczej poszedłbym w większą minimalizację: zmieniać co najwyżej kaftan, a te wszystkie pierdoły jak toporki czy inne morgenszterny do wywalenia. Z drugiej strony zarówno ta część jak i pozostałe ma tendencję do błyskawicznego zapychania ekwipunku pierdołami (w jedynce prym wiedzie jedzenie).
Co do Alvina to jest Ciri 2.0. Triss to Yen 2.0. widać że tutaj była wizja na taki restart i opowiedzenie własnej historii, co trochę zgrzyta z kolejnymi częśćiami, ale to może poczekamy na kolejne artykuły żeby pogadać, szczególnie o postaciach 😉
Opisuj dalsze części. Jedynkę przeszedłem 6 razy, potem mnie życie dopadło ;]
Zakładam, że jeszcze kiedyś zagram 😀
Omówienie „dwójki” przypadnie pewnie za miesiąc. Teraz wpadną trzy mniejsze teksty, ale mam nadzieję, że równie ciekawe omówienie fabuły wymaga sporo czasu.
A mi końcówka z przewrotem Wielkiego Mistrza się podobała. I z tego jak ja to zapamiętałem, to mutanty ostatecznie nie były w tym wszystkim najważniejsze. Ja to zrozumiałem tak, że zasadnicza część planu (tego krótkoterminowego, związanego z przejęciem władzy w Temerii) polegała na: zyskaniu poparcia społecznego, prestiżu, koneksji i ogólnie kapitału politycznego poprzez stanięcie na czele walki z potworami i elfami; celowym zdestabilizowaniu sytuacji, głównie przez rozpalenie konfliktu rasowego ale też na inne sposoby; przekonaniu ludzi, że winna kryzysu jest niekompetencja króla i że to Zakonowi naprawdę zależy na ich bezpieczeństwie; i ostatecznie dokonaniu w chaosie przewrotu przy minimalnym oporze ludności. A mutanty były raczej dodatkiem, trochę żeby wzmocnić siły Zakonu, a trochę żeby pogłębić chaos i jeszcze bardziej nastraszyć ludność.
Ale grałem dość dawno, nie wszystko pamiętam, więc też nie będę się upierać przy swojej interpretacji. I nie będę też bronić zakończenia wątku Alvina, to faktycznie było dość dziwne.
Jak najbardziej proszę o następne częsci 🙂
Świetna gra. A Odmęty to mistrzostwo świata. Godzinami się tam włóczyłem, choćby tylko po to, żeby popatrzeć na okoliczności przyrody. 🙂 Kurde, narobiłeś mi smaka. Chyba sobie znowu przejdę.
Bardzo dobry tekst, widać dogłębną znajomość gry. Oprócz niezapomnianego głosu Jacka Rozenka na pochwałę zasługują też inni aktorzy, którzy użyczyli swoich głosów postaciom. Zachęcam do zwrócenia uwagi na znakomitego, już nieżyjącego Andrzeja Blumenfelda. Nikt z Was nie wspomniał o muzyce, a to jeden z potężnych atutów gry. Charakterystyczny 7-dźwiękowy motyw przewija się przez wszystkie trzy części i spaja całość – chwała kompozytorów. Czekam na dalsze opisy.
Seria spoko, dawaj dalej. Co do meritum
Oczysiwscie jak zawsze u Kuby trochę ponarzekanie 😀 – co było nie tak z epilogiem? Kilka fajnych dialogów, motywację mistrza / alvina – fajne. Mi sie ten zwrot akcji podobał, może jestem mało wymagajacy. Podobnie z tym wiedzminem którego zabili pod koniec – to miało znaczenie, w kontekście planów nilfgardu a nie w kontekscie tożsamości tego ziomka pod kapturem. Chociaż zgoda, każdy pewnie spodziewal sie pójścia w tym kierunku
no i ze pominąłeś Berengara który umiera jak random (najwiekszy błąd) i nie za dużo mówiłeś o Javedzie i Magistrze to smuteczeq
Co do Berengara to trochę o nim będzie, ale pewnie dopiero za trzy tygodnie jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, o Javedzie też, ale tekst o tym drugim to już trochę odleglejsza przyszłość.
A co do tego co było nie tak z epilogiem? To, że po raz pierwszy dostajemy rzeczy, które w stu procentach nie mogłyby się znaleźć w świecie książkowym (atak armii mutantów) plus odebranie Ciri wyjątkowości, czyli de facto pozbawienie sensu całej przedstawionej historii w książkach, bo skoro co i rusz rodzą się dzieci potrafiące podróżować w czasie i przestrzeni to po co tyle osób (ludzi i elfów) zawracało sobie głowę jedną małą dziewczynką. Dialog naprawdę fajny wyłapałem jeden – z Carmen, ale to trzeba też wcześniej spełnić kilka warunków by do niego doszło. A motywacje mistrza też bardzo naciągane – nie ma przesłanek kiedy białe zimno nadejdzie, ale on będzie mutował ludzi, żeby ich przez ten okres przeprowadzić, co prawda zmutowanych, ale przynajmniej żywych.
Szczerze to żadnego ataku armii mutantów nie pamiętam i nie mam pojęcia o czym mówisz. Ale grałem już dawno, więc może po prostu zapomniałem. Natomiast co do Alwina to pełna zgoda. Najbardziej irytująca postać w grze, zupełnie niepasująca do wiedźmińskiego świata.
O tym jest cały epilog, że Aldersberg zrobił z zakonników mutantów przy pomocy wiedźmińskich tajemnic.
W Sezonie Burz jest właśnie mag, co robi seryjnie pewnego rodzaju mutanty – co w sumie zabawne, bo to jedna z kilku wydaje się aluzji autora do gier, których jakoby nie znał(ale zapewne obejrzał na youtube) a które są pstryczkiem w nos dla RED-ów(z innych co na szybko kojarzę – aluzja do mieczy z „meteorytowej” stali, wygląd Jaskra, los magów którzy nie mają dość talentu w społeczeństwie).
Wchodzę na FSGK i co widzę? Miód na moje oczy #WięcejWiedźmaka 😁
No to powinien raz w tygodniu teraz jakiś tekst mniejszy lub większy z tego świata wpadać. Trzy czekają w kolejce na razie.
Świetne wieści jak dla mnie!
Będzie tekst poświęcony Wojnie Krwi: Wiedźmińskim Opowieściom dotyczącej historii królowej Meve podczas Drugiej Wojny z Nilgaardem?
W najbliższym czasie niestety nie. Nie grałem i kompletnie tego nie znam i pewnie to się na razie nie zmieni. Sorry 🙁
Świetny tekst, czekam na kolejne.
Klimat i muzyka to największe plusy tej gry. Zgadzam się co do Podgrodzia i Odmętów. Wyzima klasztorna też była świetną lokacją, szczególnie podobała mi się o zachodzie słońca. Jedynka miała jeszcze bardzo dobry element – alchemię. Alchemia była trudna, bo można było zrobić tylko tyle eliksirów na ile starczyło składników. Dawała też możliwość ich modyfikacji poprzez użycie dodatkowych substancji. Dodatkowo można było eksperymentować ze składnikami. Problem w tym że najczęściej wychodziła trucizna a na moim ówczesnym komputerze save’y się bardzo długo ładowały.
Jedyny zarzut mój zarzut do jedynki to brak chociażby informacji o Yennefer i Ciri. Dlatego traktuję tę grę bardziej jako dodatek (jak Serca z kamienia) niż część historii Wiedźmina.
Zapomniałem wspomnieć o alchemii, a to rzeczywiście było bardzo fajne rozwiązanie z tymi składnikami plus mutageny z bossów zapewniające coraz lepsze talenty. Niestety na tym etapie twórcy myśleli, że uda im się chyba odciąć od najważniejszych wydarzeń z książkowego uniwersum.
Chyba pierwszy tekst Kuby od jakiegoś czasu, z którym z grubsza mogę się zgodzić.
Filarami pierwszej części są muzyka i projekt oprawy audiowizualnej plus świetne dialogi często nawiązujące do Sapka – dużo w niej rodzimej swojskości – utworzyło to świetny klimat. Fabuła, jak rozbić na czynniki pierwsze – w niektórych miejscach się broni(głównie jednak w tych, gdzie nawiązują do oryginału bądź innych dzieł popkultury), w niektórych bywa flopem. Nawiązania były z grubsza ok, choć czasami niesmak zażenowania dało się poczuć. W następczyniach bywało gorzej. Gameplayowo niektóre rzeczy się udały, niektóre jednak były pomyłką nawet ówcześnie(ten system walki oparty na rytmice klikania to jednak żart).
Najgorszym elementem trylogii gier jest brak spójności – dosłownie całokształtu – w obrębie świata wykreowanego. Każda kolejna część jest wyraźnie inna, nie było jednego reżysera, który od początku miałby wizje poprowadzenia trylogii i pilnował tego. Nie rozumiem skąd u wielu graczy głosy, że gry są lepsze od książek – historia każdej z tych gier jest w najlepszym wypadku przyzwoitą adaptacją tego co było w książkach – w najgorszym wypadku obrzydliwym wypaczeniem. W trójce scenarzyści próbowali to ratować wrzucając wątek Białego Zimna i to najgorsze, co spotkało część trzecią.
Ja też jestem jak najbardziej za, dla kolejnych artykułów z tej serii!
Jeśli chodzi o moje wspomnienia to tempo akcji ma w moim mniemaniu jakiś sens, gdyż jest to narastająca cisza przed burzą, która uderza nas w twarz w ostatnim rozdziale. Epilog w śnieżnej krainie to jakieś kompletne nieporozumienie, kompletnie zabijające klimat. Najbardziej irytujące było latanie po lokacjach w tę i we w tę po kilkanaście razy (cholerne sefiry). Wątki fabularne były w większości dobre, przyćmione przez świetne Odmęty, Podgrodzie i wariacje na temat polskich klasyków literatury. System walki kompletnie nieintuicyjny, zdecydowanie do poprawy.
PS. Wiedźmin z ostatniej sceny nie mógł zjawić się w dwójce, gdyż Geralt go wtedy zabił offscreen z tego co pamiętam.
Nie chodzi mi o pojawienie się tej postaci z końcówki, a raczej o to, że chyba zupełnie zmieniono na nią pomysł. Gość po prostu wygląda jak Geralt, a potem co? Brakuje mi dobrego wyjaśnienia tej sprawy mam wrażenie, że stała się ona dla twórców kłopotem i chcieli jak najmniej o niej wspominać, a nóż ludzie zapomną.
Czysta publicystyka, ale zjadliwa. Mam nadzieję, że Kuba widzisz różnicę w poziomie argumentacji – tutaj nawet jeśli opierasz się na własnych odczuciach, to całość jest poparta argumentacją i Twoje subiektywne zdanie w przeważającej większości jest zrozumiałe dla czytelnika. To duży progres w porównaniu z niektórymi poprzednimi tekstami. Tak jak wtedy ganiłem, tak teraz chce pochwalić bo widać napracowanko nad tym artykułem.
Co do samej treści – niby wszystko spoko, ale jak dla mnie za głęboko i zbyt detalicznie się czepiasz. Jak laborant z preparatem i mikroskopem. Cały pierwszy wiedźmin to świetna gra, wspominam ja bardzo milo, choć jestem świadom jej ułomności. Przede wszystkim świat jest ciasny i ograniczony, bieganie w kółko po Wyzimie było nużące, ale rekompensował mi to klimat. Twist z Albumem to kolejna rzecz co do której nie jestem aż taki krytyczny. Dla mnie nie było słabe, może genialne też nie ale jak na poziom komputerowych gier fabularnych „siadło” bardzo przyzwoicie. Też brakuje mi trochę zrozumienia kontekstu i takiej zwyczanie ludziek wyrozumiałości w stosunku do twórców – to była pierwsza taka gra jaka robili, wszystko idąc zmiany i niepewność co do kierunku artystycznego całości, ale przecież ta gra dowiozła, zrobiła ferment, była sukcesem a dzisiaj jest już kultowa. Moim zdaniem trzeba bardziej pochwalić, ocenę też dałbym wyższa.
A narzekać to można na drugiego, matrixodźmina.
Cały czas pisałem, że jest różnica w argumentacji. Teksty niedzielne są luźnym przejściem przez serię liczące nieraz naprawdę dużą ilość filmów i jakby o każdym pojawiła się pełnoprawna recenzja tekst zamykałby się w 5k-10k słowach czyli pewnie nawet pod 100k znaków. Chcesz w tygodniu dostać takich 7?
Co do reszty w większości się mniej więcej zgadzam. Z ostatnim zdaniem 1000 %.
Cóż, w pełni się zgadzam. Końcowa walka z wielką armią pogan, znaczy mutantów, to pójście w tanie efekciarstwo i taki typowy „gamizm”. Jedynie co do wątku Alvina nie jestem aż tak krytyczny, odczytuję go jako pokazanie nieudanej wersji Ciri przez co ta postać jest tragiczna. No ale przeszedłem W1 z 10 razy i za każdym razem bawiłem się świetnie, czuć ducha książek Sapkowskiego bardziej niż w sezonie burz 😀 no i do dzisiaj lubię soundtrack z jedynki, jest niepodrabialny. OST z W2 jest do bólu generyczny, W3 znowu błyszczy ale to nie to samo co W1