John Wick po fińsku
Dawno nie czułem się tak oszukany, jak podczas seansu filmu Sisu. Dlaczego? Dowiedziałem się o nim z trailera przed seansem czwartej części Johna Wicka. Ach, co to była za mocna rzecz! Od razu po powrocie do domu sprawdziłem, czym ma być „Sisu” oraz kiedy i gdzie będzie można go obejrzeć i szczęśliwie okazało się, że kino w moim mieście zdecydowało się na jego pokaz. Jednak nie uprzedzajmy faktów.
Zanim o samym filmie, słówko o scenarzyście i reżyserze w jednym. Jalmari Helander to Fin, znany ze swojej współpracy z Samuelem L. Jacksonem przy okazji filmu „Polowanie na prezydenta”. Jest także twórcą całkiem nieźle ocenianego „Rare Export. Opowieść Wigilijna”. Tym razem Helander wziął na warsztat historię z czasów II wojny światowej. Z jednej strony kameralną, z drugiej mającą być fińską odpowiedzią na Johna Wicka.
Niestety, trailer zdradza niemal wszystko
I właśnie dlatego poczułem się oszukany. W zwiastunie znajduje się 90% mocnych scen z tego filmu. Praktycznie nie ma więcej akcji niż to, co pokazano nam w niezbyt długiej zapowiedzi. To, co miało być fińskim Johnem Wickiem, stało się przydługim kinem drogi, opowiadającym o męce głównego, podstarzałego bohatera. Nie twierdzę przy tym, że to film zły.
Wręcz przeciwnie, ma niepowtarzalny klimat, jest wspaniałym hołdem dla spaghetti westernów, rozgrywającym się w obłędnie zobrazowanej fińskiej dziczy. Wspaniale przybrudzony, mało estetyczny, autentyczny w swej brutalności. Pod względem technicznym „Sisu” bije Johna Wicka na głowę, zwłaszcza późniejsze części, gdzie widoczna jest zbyt duża ingerencja Hollywood, a mimo faktu, że trup ściele się gęsto, atmosfera jest trochę cukierkowa i kolorowa.
W „Sisu” mamy do czynienia z prawdziwym błotem, w którym bohaterowie naprawdę się brudzą, z krwią, która momentami leje się strumieniami, i z autentycznym zmęczeniem bohatera. Niestety, to wszystko stanowi tylko 30% filmu. Reszta to powolne tempo, brak pomysłu na historię i próba przekazania jakiejś uniwersalnej prawdy.
Tysięczna próba pokazania własnej wersji „Starego człowieka i morza”
Jeszcze króciutko o fabule. Weteran wojny zimowej (inaczej wojny sowiecko-fińskiej) rzuca dotychczasowe życie i postanawia oddać się poszukiwaniu złota na odludziu. Nasz bohater znajduje złoto, lecz tu pojawia się problem: do najbliższego banku ma cholernie daleko. Nie zraża się tym jednak i rusza w konną podróż z uśmiechem na ustach, wesoło pogwizdując.
Jednak w życiu musi być jakaś równowaga. Jeśli dostąpiłeś niesamowitego szczęścia, musi spotkać cię kara. A czy może być większa kara niż grupka znudzonych kampanią na bezdrożach nazistów? Do tego momentu scenariusz nie zawodzi. Widoki nie zawodzą, klimat nie zawodzi. Czołg jadący po fińskiej „drodze” i gęby palących papierosy Niemców to dzieło sztuki. Gdyby nie brak pomysłu na sceny pomiędzy brutalnymi mordami lub brak funduszy na zrealizowanie jeszcze większej rozpierduchy, ten film byłby dziełem kompletnym.
A tak dostajemy półprodukt. Męczarnie starego człowieka w walce, by rekiny (naziści) nie zjadły całego marlina (nie zabrali całego złota). Dodatkowo wątki poboczne nie pomagają.
Fińskie kobiety aż rwą się do walki. Tylko po co?
Wątek pojawiających się w filmie kobiet, które zostały wzięte w niewolę, jest zupełnie niepotrzebny i niejasny w kontekście całej fabuły. Zabiera cenny czas, który można było spożytkować lepiej, i sprawia, że ogólna ocena filmu obniża się jeszcze bardziej. To zaskakujące, zwłaszcza że nazistów przedstawiono tu w sposób wyjątkowo przekonujący – jako zimnokrwistych oprawców, którzy czerpią satysfakcję z zadawania bólu i nie mają poszanowania dla zasad cywilizowanego świata. Nie ma mowy o przerysowaniu czy nadinterpretacji – wszystko trafia w punkt. Niestety, ponownie, otrzymujemy niewiele więcej niż to, co widzimy w zwiastunie. Przewidując zakończenie historii, praktycznie znamy już cały film.
A jednak warto
Choć film nie jest długi, nie ma wielu momentów, w których widz mógłby się znudzić. Warto dać mu szansę, by nacieszyć oczy nietuzinkowym obrazem, surową kolorystyką i znakomitym dźwiękiem. No i dla tych, którzy cenią sobie brutalne sceny – niemieckie flaki fruwające w powietrzu z pewnością dostarczą satysfakcji.
Film znajduje się blisko pierwszej części Johna Wicka, tej stworzonej za niewielkie pieniądze, gdzie czuć było klimat opowieści, a hollywoodzkie podejście do płatnych zabójców jeszcze nie dominowało. Oczywiście „Sisu” ma zbyt wiele wad, by wynosić go na piedestał, ale jest wystarczająco solidny, by dać mu szansę i nie czuć się rozczarowanym po seansie. Jednak przed obejrzeniem filmu, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, radzę unikać zwiastuna.
Okiem SithFroga
Właściwie zgadzam się z Kubą. Film jest ładny i choćby dlatego warto go zobaczyć. Kilka scen robi wrażenie, a kreatywne ubijanie nazistów to zawsze miły widok dla oka, szczególnie jeśli odbywa się w przepięknych okolicznościach przyrody. Klimat jest, napięcie rośnie z każdą chwilą, a zawiązanie akcji naprawdę obiecuje fajerwerki.
Problemem jest jednak scenariusz napisany według schematu: „oni go napadną, okradną, a on się mści”. Sam schemat jest w porządku, jeśli masz pomysł na twórcze rozwinięcie i może jakiś rozwój bohatera. Tutaj tego nie ma, a dodatkowo pojawiają się panie mścicielki, i wszystko wygląda jak (ładny) teledysk zlepiony z scen, które miały być efektowne i efekciarskie, ale nie ma w nich nic więcej. Szkoda, bo podobał mi się zarówno główny bohater, jak i główny zły.
No i jeszcze dla purystów historycznych: naziści jeżdżą czołgiem, a jest to bodajże ruski T-55, pomalowany w niemieckie barwy, co wygląda dość zabawnie. Budżet pewnie był za mały na jakiegoś Pz.Kpfw. IV czy Tygrysa…
Sisu (2022)
-
Ocena kuby - 6.5/10
6.5/10
-
Ocena SithFroga - 6/10
6/10
Kretyński film. 2022 rok, ruscy mają fatalny wizerunek, najgorszy z możliwych, a tu wrogiem są szkopy. Pamiętacie rimejk „Czerwonego Świtu”? Twórcy bali się urazić ruskich i Chińczyków, więc jako przeciwnika wymyślili Koreę Płn. Śmiech na sali, ale choć trochę można ich zrozumieć, bo pieniądz nie śmierdzi. Natomiast ten potworek kinematografii, to zmarnowany potencjał. No ale pewnie „odważni” Finowie bali się pokazać jako złych komunistów, więc masz babo placek. Jak za parę lat zachód będzie tworzył filmy o wojnie na Ukrainie, to też pewnie wygumkuje sowieckie flagi, a po stronie armii rosyjskiej zostaną sami Wagnerowcy z Utkinem na czele
I Koreańczycy z północy. 😀
A nie jest to aby film z modnego ostatnio w niektórych państwach trendu do wybielania własnej historii? O ile ja pamiętam z historii to Finowie byli sojusznikiem Nazistanu (nie piszę Niemiec, wszak Niemcy byli pierwszą ofiarą „nazistów” 🙂 ). Jak tak dalej pójdzie to za 20 lat tylko Polacy zostaną z całą tą II Wojną. :/
Nie wiem czy wybielanie, raczej wcale nie ma tam wątku walki bądź sojuszu z Niemcami. Ludzie żyją sobie z boku, a Naziści nudzą się jeżdżąc czołgami po bezdrożach. Nie jest to kino historyczne, a główny bohater raczej zupełnie niezamierzenie staje się przeciwnikiem nazizmu. Gdyby go nie zaczepili poszedł by sobie dalej i jeszcze by im czapkował. Także ja nie zauważyłem elementów wybielania, wręcz przeciwnie Finlandia wygląda tutaj na kraj więcej niż pogodzony z obecnością Nazistów.
Jednak podprogowo może to działać tak jak piszesz, no ale na to, że ludzie sporo ludzi to kretyni nie poradzę. Ja nie czerpię wiedzy historycznej z filmów o gościu, który kilofem rozwala cały odział nazistów na kawałeczki, który w dość dziwny trzeba przyznać sposób ratuje się przed pewną śmiercią i który rzuca w swoich przeciwników minami przeciwpiechotnymi. Jeszcze nie zwariowałem.
John Wick to też historia gdzie całym światem rządzi grupa płatnych zabójców i jakoś w to tez nie wierzę.
Dzięki. Swoją drogą dziwne, jak mało osób wie, ile w Johnie Wicku jest ściągnięte z Braterstwa Róży z 1989. Między innymi cały ten system ponadnarodowej organizacji (tu przestępców, tam szpiegów), system hoteli-azyli, w których nie można „robić interesów” czy ekskomuniki za złamanie tej zasady. 🙂
Finlandia była sojusznikiem III Rzeszy, ale bardziej przy okazji, na pewno nie była też tak od nich zależna jak Rumunia i Włochy, których armie w ZSRR były pod bezpośrednią kontrolą sztabu niemieckiego. Armia fińska miała jednak większą niezależność i nie pchała się do realizacji nazistowskich celów, a raczej ograniczała się do odzyskania kontroli nad ich terenem sprzed 1939. Do tego jak klęska Niemiec stała się pewna, to Finlandia zmieniła stronę i wypowiedziała wojnę Hitlerowi i realnie walczyła z pozostającymi w kraju nazistami (tak zwana wojna lapońska). I w tym ostatnim okresie właśnie dzieje się film.
(Dzięki temu wszystkiemu Finlandia mogła liczyć po wojnie na dużo większą niezależność niż reszta Europy Wschodniej)
To akurat zaszczytu im nie przynosi. 🙂 Zresztą zawsze uważałem, że zbyt tanim kosztem wykupiły się te wszystkie nazistowskie marionetki (o samych Niemcach nawet nie wspominając) od słusznej kary. Pewnie byłoby inaczej, ale szła zimna wojna i obie strony potrzebowały mięsa armatniego w spodziewanej III WŚ. Węgry, Rumunia itd. nie wylądowały gorzej niż Polska, a dla Niemiec i Włoch to był nawet cywilizacyjny awans. To tyle na temat sprawiedliwości na świecie. :/