„Suicide Squad” (odmawiam używania polskiego tytułu) z 2016 roku to porażka. Film tak doskonale nijaki, że aż boli. Nic dziwnego, bo jeśli studio wywala reżysera po nakręceniu, a montaż oddaje w ręce ludzi od zwiastunów, to co może pójść nie tak? Dość powiedzieć, że pamiętam z seansu jedno wielkie nic. Albo sceny, które stały się z miejsca niezamierzonymi żartami z dramatycznie słabych scen ekspozycji.
Pięć lat później ekipa od samobójczych misji wraca na ekrany w ni to remake’u, ni to reboocie, ni to sequelu. Tym razem jednak studio postanowiło się nie wtrącać w proces produkcji, a za kamerą postawiło komiksowego weterana – Jamesa Gunna. Człowieka, który dał nam filmowych strażników galaktyki. Jego reżyserski styl widać, słychać i czuć w każdej sekundzie filmu, a to jest bardzo dobra wiadomość!
Pierwsze 15-20 minut filmu ogląda się ze szczęką opadającą coraz niżej, aż do plaśnięcia o podłogę. Gunn bowiem w prologu postanowił zabawić się konwencją i w pewien sposób rozprawić się z poprzednią odsłoną. Potem jest jeszcze lepiej. W końcu mamy ekipę charakternych złoczyńców, którzy są wysyłani na misje, na które szkoda zawodowych żołnierzy. Poszczególne postacie nie budzą przesadnej empatii, bo są… no… źli. Nie bije od nich aura mścicieli w stylu Punishera. Taki Bloodsport (Idris Elba) wrzeszczy swojej córce w twarz, że jest fatalnym ojcem i lepszy nie będzie. Ciężko z takim agentem sympatyzować. Peacemaker (John Cena) strzeli własnej matce w plecy, żeby tylko doprowadzić misję do końca. Cel zawsze uświęca środki. O człowieku-łasicy, który ma na koncie 27 zabitych dzieci, chyba nie muszę wspominać?
„The Suicide Squad” jest przeznaczony dla widzów dorosłych, w Stanach Zjednoczonych ma słynny rating R. James Gunn dostał wolną rękę i korzysta z tego faktu tak bardzo jak tylko można. Seans to orgia groteskowej przemocy w stylu filmów wytwórni Troma (gdzie reżyser zaczynał karierę) połączony z abstrakcyjnym humorem rodem z produkcji Quentina Tarantino. Jest tu pewna scena odbicia sprzymierzeńca z obozu w środku dżungli, która kończy się… sami się przekonacie, ale mieszanka czarnego humoru i niespodziewanych zwrotów akcji gwarantowana. Uśmiałem się do rozpuku, a za chwilę czułem się winny, bo w sumie nie wypada…
Fabuła bywa przewrotna. Po seansie ciężko ocenić kto jest tutaj największym czarnym charakterem, kto ofiarą, a kto po prostu miał pecha znaleźć się w złym miejscu o złym czasie. Ewentualnie trafił na mamę, która miała nierówno pod sufitem.
Film ma niesamowicie dużo energii, żyje i oddycha swoimi postaciami. Już w „Strażnikach Galaktyki” Gunn udowodnił, że potrafi wzbudzić zainteresowanie i empatię widowni wobec drzewa powtarzającego w kółko 3 wyrazy czy wobec pyskatego szopa. Tu mamy całą galerię osobliwości. Straumatyzowany i chory psychicznie człowiek strzelający kolorowymi kropkami, dziewczyna znająca mowę szczurów, rekin chodzący na dwóch nogach (temu zdecydowanie najbliżej do Groota). Co ważne, taki Polka Dot Man może wydawać się zabawny przez swoją moc/przypadłość, ale sama postać nie jest żartem. Wręcz przeciwnie, ma jedną z bardziej tragicznych historii.
To jest właśnie kunszt Gunna, który napisał scenariusz. Pełnokrwiste i ciekawe postacie rzuca w skrajnie niesprzyjające warunki i daje im pole do popisu. A, że obsada jest świetna, efekt końcowy zwala z nóg. Elba to wulkan charyzmy, John Cena sprawdza się bardzo dobrze. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił właśnie David Dastmalchian jako Polka Dot Man, ale też Daniela Melchior jako Ratcatcher. Zaskakujące występy godne zapamiętania.
Z poprzedniej wersji powracają Joel Kinnaman jako Rick Flag, rewelacyjna Viola Davis jako (jeszcze bardziej bezlitosna i bezwzględna) Amanda Waller i oczywiście Margot Robbie pod postacią Harley Quinn. Tu mam zgrzyt, bo z jednej strony Margot po raz kolejny wydaje się być stworzona do tej roli. Do tego pewien zestaw scen, gdzie bierze sprawy w swoje ręce i ucieka, to małe arcydzieło audiowizualne. Z drugiej – jej postać wydaje się być trochę obok filmu. Jakby Gunn nie bardzo wiedział, jak ją wkomponować w zespół, a miał nałożony taki obowiązek.
„The Suicide Squad” jest także idealnym przykładem jak wkomponować rewelacyjną muzykę w konkretne sceny i nie przesadzić. Ani nie zrobić z seansu jednego, długiego, chaotycznego teledysku z najbardziej znanymi kawałkami z gatunku pop czy rock (jak to miało miejsce w „Suicide Squad” z 2016). Gunn udowodnił w „Strażnikach…” jak dobrze potrafi bawić się muzyką na ekranie. Tu idzie krok dalej i dostaniemy mniej znane kawałki. Nadal jednak pasujące idealnie do scen, w których się pojawiają.
Finał może zaskoczyć, bo dzieje się dużo, ale niekoniecznie tak, jak można by się spodziewać. Sam bawiłem się doskonale, bo spektakularna i przerysowana kolorowa rozpierducha żywcem wyjęta z komiksowych stron to dokładnie taka końcówka, na jaką film zasłużył. Na jaką zasłużyli widzowie. Nie mogę się doczekać kolejnych części, bo Gunn położył fundamenty, na których można zbudować solidny świat złoczyńców wysyłanych pod przymusem na samobójcze misje, w trakcie których – kto wie – może ruszy ich sumienie?
Martwi tylko fatalny wynik finansowy po pierwszym weekendzie. Mam cichą nadzieję, że dzięki dobrym recenzjom ludzie jednak pójdą do kin z czasem i „The Suicide Squad” odbije się od finansowego dna. Ze swojej strony serdecznie polecam seans, jeden z lepszych filmów w uniwersum DC ostatniej dekady.
Trzy grosze DaeLa
Kiedy SithFrog powiedział mi, że The Suicide Squad jest całkiem fajny, myślałem, że się o film pokłócimy. Zwiastuny jakoś szczególnie nie wyostrzyły mojego apetytu. Nawet nazwisko Jamesa Gunna nie przekonywało. A jednak myliłem się. Suicide Squad to jedna z najlepszych komedii ostatnich lat, i jeden z najlepszych filmów o superbohaterach – nie tylko tych z DC. Jest atrakcyjny wizualnie, świetnie zmontowany, zrealizowany ze zrozumieniem motywów przewodnich opowieści (co w śliczny sposób podkreśla retrospekcja Ratcatcher 2), no i pełen przezabawnych dialogów oraz – co najważniejsze – dających się polubić postaci. Rick Flag (Joel Kinnaman) tym razem jest gościem autentycznie sympatycznym, z którym widz się łatwo utożsami. Harley Quinn (Margot Robbie) jest równie pokręcona co śmieszna. Bloodsport (Idris Elba) i Peacemaker (John Cena) to po prostu niewiarygodnie dobry duet komediowy. Powiem śmiało, że każda postać jest tu ciekawsza niż w ostatnim filmie. To dotyczy również tych, które pojawiają się na ekranie tylko na chwilkę. A niektóre sceny (np. rozmowa Bloodsporta z córką) są wręcz rozbrajające przez to, jak kontrastują ze sztampą pierwszego filmu. Moim zdaniem obraz Gunna ma tak naprawdę tylko jedną poważną wadę. Kompletnie niepotrzebną sekwencję z Harley Quinn (chodzi o jej „romans” poprzedzający ponowne uwięzienie). Mam wrażenie, że scena jest doklejona tylko po to, żeby Margot Robbie przebywała na ekranie nieco dłużej. A tymczasem nie klei się to kupy (byłem przekonany, że oglądamy jakieś halucynacje Harley), nie wnosi niczego do fabuły i ogólnie spowalnia akcję na kilkanaście minut. No i spuentowane jest jednym dość mrocznym żartem. To trochę za mało, wolałbym, żeby nam tych scen oszczędzono, pokazując od razu ucieczkę Harley. Ale patrząc z perspektywy całego filmu, jest to problem niewielki. Dlatego zdecydowanie zarówno miłośnikom kina superbohaterskiego, jak i po prostu każdemu, kto chce się pośmiać, gorąco ten film polecam.
Legion samobójców: The Suicide Squad (2021)
-
Ocena SithFroga - 8/10
8/10
-
Ocena DaeLa - 9/10
9/10
Dobra to teraz już można. Jak czytałem komentarze na polskim filmwebie i na stronie gdzie oglądałem i na dwóch grupach na FB to się co chwila łapałem za głowę. O tym że kilka osób napisało że jedynka lepsza już wspominałem, no ale to co wydawało mi się absolutnym absurd jednak chyba jest prawda, a mianowicie to co powiedział sam Gunn czyli że film ma takie słabe oceny z powodu fanatyków SnyderVersum. Mam wrażenie że ludzie powoli tracą całkowicie rozum. Dostają coś absolutnie świeżego w świecie ekranizacji komiksów a piszą dekle, że kolejny film o suberbohaterach i że mają już dość czegoś takiego. Tak jak pisałem jak masz tytuł Legion Samobójców to nie możesz jechać na zaciągniętym hamulcu. Niby złoczyńcy ale motyla noga to już dla nich grube przekleństwo – taka była jedynka. Ratcacher II aktorka jest dla mnie odkryciem tego filmu. Dwie sceny absolutnie rozwaliły system 1. W obozie z odbiciem Flaga no kosmos obawiałem się jak rzadko. 2. Cała akcja z Miltonem. Oglądałem z bratem i on w pewnym momencie mówi to ten gościu cały czas z nimi idzie, a potem stało się to co się stało i cały dialog wkoło tego zbudowany. No pełno świetnych gagów, dla mnie tak jak już pisałem najlepsza Harley ze wszystkich jakie do tej pory dostaliśmy. Idris sto razy lepszy od Willa który był totalnym niewypałem. Na koniec tylko mam nadzieję że John Cena nie zdobędzie pasa WWE na Summerslam w niedziele, bo chociaż nie znoszę Romana Reingsa to jednak styl walki Ceny jest tak irytujący i tylko CM Punk potrafił tak naprawdę coś z niego w ringu wycisnąć.
Nigdy nie zrozumiem i nawet nie próbuję takich ludzi. Twierdzenie, że poprzednia część była w ogóle porównywalna do tej świadczy o kompletnym braku gustu albo o skrajnie złym. Żal w ogóle komentować.
A scena z Miltonem to właśnie idealna próbka totalnie abstrakcyjnego humoru sytuacyjnego, który uwielbiam 🙂
A co do słabych wyników to rzekłbym, że bardzo wiele czynników mogło wpłynąć: średnio rozbudowana kampania, R-rating, casuale mogą kojarzyć z wersją z 2016 roku czyli z czymś słabym, to samo HQ – ludzie nie siedzący w temacie kojarzą, że „Birds of prey” szału nie zrobiły. Do tego covid i dystrybucja jednocześnie w kinie i na HBO max + piractwo. Szkoda, bo wygląda na to, że film może nie wyjść nawet na zero, a to prawdopodobnie przekreśli nadzieje na sequel 🙁
W Stanach jest jakiś dziwny kult tego SnyderVersum, bo z tego co widziałem takie screeny z internetowych forów w USA to tam po prostu jest szał jakie to BvS jest super no i oczywiście JL w wersji Snydera. Dodatkowo jeszcze to HBO MAX, gdzie większość ludzi myśli co będe wyłazić z domu jak moge se z fotela ogladac chipsiki otworzyc itd. Np mój brat tak ma ze woli filmy ogladać w domu. Ja akurat ten obejrzałem w domu bo jak na razie repertuar w miejskim kinie rozpisany do 29.08 a tego filmu nadal w nim nie ma, jakby byl w kinie np z tygodniową obsówą tylko to poszedl bym do na sto procent. Ten film zasluguje na dobre wyniki choc pewnie ich nie bedzie. A tak juz na koniec jak mozna bylo pozbyc się Gunna ze statku MCU??? Nie rozumiem.
„A tak juz na koniec jak mozna bylo pozbyc się Gunna ze statku MCU??? Nie rozumiem.”
Cancel culture za jakieś debilne tweety sprzed 10 lat.
https://www.theverge.com/2018/7/20/17596452/guardians-of-the-galaxy-marvel-james-gunn-fired-pedophile-tweets-mike-cernovich
Ale już poszli po rozum do głowy (i prawdopodobnie nie mogli znaleźć nikogo chętnego na reżyserowanie GotG 3, kto gwarantowałby sukces i podobny styl).
Sprawę znam, ale nie rozumiem jak można, zwłaszcza, że zapewne te rzeczy były znane przy zatrudnianiu na stanowisko.
Ogólnie wyszło to wszystkim na dobre. Teraz pora na Peacemakera
Jeśli film idzie na HBO MAX to to też doliczają se do wyników.
A co do filmu: OK ale brak jakiegoś błysku. Kto jest tu bohaterem tak naprawdę?
Ekipa samobójców? To tak jakbyś zapytał kto jets bohaterem Strażników Galaktyki. No strażnicy 😛
Milton XD
#ReleaseTheAyerCut 😉
Oby nie 🙂
Nie podsuwaj im pomysłów!
A tak serio: wolałbym AyerCut niż SnyderCut jakby kazali wybierać 🙂
Widać, że na film Ayera wpływ miała wizja Snydera, chociażby że względu na paletę barw. Mam dziwne wrażenie, że pełnoprawne dzielo Ayera i tak byłoby dla e
Byłoby słabe
Niekoniecznie. Ayer to naprawdę niezły reżyser. Nie jest wybitny, ale ciężko powiedzieć, że End of watch, Furia czy nawet Bright to paździerze.
Skupiam się tylko na Suicide squad. Oglądałem dwa z wyminienionych filmów i mi się podobały. Chodzi mi o to, że ten film leży już na poziomie scenariusza. Oczywiście zakładam tu że coś z materiału Ayera wykorzystano, a nie nakręcono całego filmu od nowa. Po co wysyłać skazańców jak mieli doborowy oddział żołnierzy? Wykorzystanie Batmana też jest słabe. O to widzimy jak zeskakuje na Deadshota akurat w momencie, gdy ten idzie z córką, a potem bezczelnie stoi za jej plecami jakby się zasłaniał. Dodatkowo finałowa walka nie porywa, a wygląd postaci wola o pomstę do nieba
Jeszcze przypomniała mi się informacja z przed kilku dni że Ayer podobno bardzo chciał by w pierwszym filmie był wątek romansu Harley i Deadshota, teraz pojawiły się zdjęcia z nie użytymi scenami. Jedynka to dno totalne i chyba kompletne nie zrozumienie czy ten film miał być. Teraz jest wszystko ma swoim miejscu, ale nie wiem czy od czasu Deadpoola ludzie się zmienili, że nie potrafią się cieszyć z fajnej, krwawej czarnej komedii że świetnymi anty-bohaterami?
Jedynkę ciężko zrzucać tylko na Ayera jeśli odsunięto go od produkcji na pewnym etapie.
Według Filmwebu „Początkowo David Ayer miał powrócić na stanowisko reżysera drugiej części, jednak zdecydowano, aby zajął się innym filmem związanym z „Legionem samobójców”, czyli „Gotham City Sirens”.”
Premiera 2022, ale na razie o filmie informacji tyle co kto napłakał. Zobaczymy, może Ayer się odkuje.
Bardzo lubię universum DC i poszedłem do kina od razu na premierę. Film w mojej ocenie świetny, ale faktycznie martwią wyniki finansowe bo liczę na kolejne części.
Też lubię i bardzo podoba mi się ich polityka ostatnio. Przestali na siłę próbować zrobić drugie MCU i dają swoim reżyserom wolność, stąd takie fajne projekty jak Shazam! czy opisywane tutaj „The Suicide Squad”. Mam nadzieję, że wynik finansowy ich nie zniechęci.
Ciekawe jak będą sobie radzić nowe filmy Marvela. Mija już 11 lat od początku boomu na filmy z postaciami komiksowymi i pytanie, czy pociąg zacznie w końcu hamować
Kiedyś na pewno. Mnie zwiastuny Eternals nie powalają. Z drugiej strony nowy Spidey zapowiada się super.
A widziałeś zwiastun „No way home”? Bo mnie nie napawa optymizmem. Pragmatyczny Doktor Strange ulega namowom nastolatka i rzuca czar, chociaż Wong mu to odradzał. Coś przy oddemaskowywaniu Petera idzie nie tak i jakimś cudem rozwala to multiwersum. Przecież to ten sam poziom co „save Martha”. Mam nadzieję, że to red herring jak z Mysterio kreowanym na bohatera.
Co do Eternals to zwiastuny też nie robią na mnie wrażenia. Ot grupa super-ludzi robiących super rzeczy. Widzieliśmy to już kilkadziesiąt razy. Teraz żeby przyciągnąć uwagę to trzeba zrobić coś autorskiego a nie jechać z defaultami.
Widziałem zwiastun, podobał mi się, nic nie poradzę 🙂
Abstrahując od logiki, zwiastun fajny, ale te „One more day” w wykonaniu Doktora Dziwago bardzo mi nie halo.
Jakiś czas temu słyszałem opinię, że superbohaterowie mogą być westernami naszych czasów i coś w tym może być. Już widać pewne symptomy, dobre filmy (TSS) nie zwracają na siebie a na Fast and Family czy Free Guya ludzie idą tłumnie. Poza tym wydaje mi się, że zmęczenie materiału pojawia się po stronie twórców. Od Endgame Marvel, przynajmniej w mojej opinii, nie wypuścił nic wartego uwagi.
Marvel wypuścił po Endgame 3 całkiem sensowne seriale i „Czarną wdowę”. Kinowo posucha, ale to z powodu covid. Ewentualnie możemy podciągnąć wydane z Sony ” „Spider-Man: Far from home”, ale to było zdecydowanie (moim zdaniem) na plus.
No nie wiem, dla mnie seriale aktorskie były rozczarowaniem.
Falcon, czyli Sam przyjął tarczę w Endgame tylko po to by się rozmyślić i ją oddać, ale po sześciu odcinkach zmienił zdanie i wziął ją z powrotem wygłaszając przy okazji mowę moralizatorską. Bucky też zatoczył koło. Najpierw cofnęli mu character development, by mógł się wyleczyć z demonów przeszłości po raz wtóry. Wróciliśmy do punktu wyjścia, w obu przypadkach. Z fabularnego punktu widzenia nie zmieniło się nic. Równie dobrze tego serialu mogłoby nie być. O [spoiler]Sharon „Power Breaker” Carter[/spoiler] nawet nie rozmawiam.
WandaVision czyli nie wiedziałem, że mini-serial może mieć problemy z pacingiem. Zdecydowanie za mało fabuły jak na ten metraż przez co w jednym odcinku działo się bardzo dużo a w innym praktycznie nic i robił za filler.
Loki, największy zawód. Alternatywne linie czasowe to nieograniczony potencjał, z którym nie zrobili praktycznie nic. Legendy Jutra od CW, pomimo wielokrotnie niższego budżetu, o niebo lepiej zagospodarowali analogiczną konwencję. Dziki Zachód, Związek Radziecki, Starożytny Egipt a tutaj co? Postacie siedzą i gadają, tylko sceneria się zmienia. Raz biuro, raz pustkowie, raz zamek. No i zaczęli od nadpisania Endgame’u, że wcale żadnego wieloświata wcale nie ma, potem sami siebie retconowali a na koniec wróciliśmy do punktu wyjścia. Kolejny serial, którego mogłoby nie być. To ile plot device’ów nie ma sensu (chociażby wysyłanie na „koniec czasu”) to temat na odrębną dyskusję.
What if to work in progress, ale to co widziałem do tej pory nie podoba mi się. Pierwszy odcinek to powtórka z pierwszego Capa, ale w wersji feministycznej. Drugi zaś to zrobienie z T’Challi Mary Sue, nie, kosmicznego mesjasza, który nawrócił Thanosa peptalkiem XD
Co do Czarnej Wdowy to zrecenzowałem ją jakiś czas temu. A właśnie, co z He-Manem? Bo minęło kilka tygodni, jestem tuned i… nic.
Jedyne z czym się nie zgodzę to zachwyt nad warstwą audiowizualną tamtej sceny z Harley. Może jakbym zobaczył ją samą to by mi się spodobała, ale we filmie sprawiała wrażenie strasznie out-of-place. Jakbym usiadł na pilocie i przełączyło mi na reklamę proszku do prania, który perfekcyjnie usuwa plamy krwi i zostawia zapach polnych kwiatów XD Co do Robbie to po raz pierwszy nie irytowała mnie, ale niestety Quinn w tym filmie była ewidentnie na doczepkę. Jakby ją wygumkować ze scenariusza to nic by The Suicide Squad nic by na tym nie straciło a wręcz przeciwnie.
Co do klapy finansowej to winiłbym tutaj marketing. Po jedno dodanie „The” na początku to kiepski sposób na odcięcie się od tamtej katastrofy. Po drugie zwiastuny i materiały promocyjne wręcz działały na szkodę filmu. Zamiast pokazać, że to jazda bez trzymanki, absurdalny humor i intrygujący bohaterowie to robili wyliczankę mięsa armatniego przez co ja autentycznie bałem się powtórki z jedynki i jak w końcu wybrałem się na seans to byłem zdziwiony, bo zobaczyłem zupełnie co innego niż na co się przygotowywałem.
Scena mi się podobała sama w sobie, wyjęta z kontekstu. Ładnie wymyślona i nakręcona. A, że out-of-place to się zgadzam, tak jak cały wątek HQ.
A z klapą: myślę, że wiele rzeczy się złożyło, ale masz rację, dużą rolę odegrał brak odcięcia się od tamtego paździerza.
W końcu obejrzałem. Jest o niebo lepiej niż w przypadku poprzedniej wersji. Ale nie przesadzałbym z zachwytami.
Największym plusem były postacie. Praktycznie wszyscy z drugiej ekipy to postacie z krwi i kości, mają dobrze zarysowaną osobowość, motywacje, charyzmę; po prostu ogląda się je dobrze. Humor zazwyczaj w punkt. Krwista akcja jak miód.
No ale wady też są spore. Największą jest Harley Quin, która nie pasuje do tej historii i tylko odciąga uwagę od głównej ekipy. Drugim problemem jest tempo. Finał jest strasznie rozlazły i się ciągnie i ciągnie i ciągnie. Brakuje tak efektownej sekwencji jak na samym początku. A tak to dostajemy (spoilery) wejście do bazy _przerwa_ bójkę o dysk _przerwa_ wysadzenie budynku _mini przerwa_ konfrontacje Cenny i Elby _przerwa_ długa walka z rozgwiazdą. Noż kurczę czy nikt nie wie jak edytować film akcji? Fabularnie to wszystko jest na swoim miejscu, ale dynamiki nie ma tu żadnej. Przez to zostało mi wrażenie, że film dał na początku obietnicę jazdy bez trzymanki, której nie dał rady spełnić. Zwłaszcza że zbędne sceny HQ jeszcze bardziej spowalniają całość. No i parę drobnych głupotek jak po co była w ogóle ta dywersja, ale to drobnostki.
Podsumowując, dobry film, który jednak powinien trafić jeszcze raz na stół montażowy.
No ja na stole montażowym wywaliłbym całość z HQ. Aczkolwiek to jest trochę przewrotne, bo cały ten wątek jest i tak 3x lepszy niż osobny film o niej…
wlasnie obejrzalem „Peacemakera”, ktory opowiada o dalszych losach tej postaci. polecam i mam nadzieje na recenzje 😛
Jeszcze nie widziałem, ale jesteś kolejną osobą, która poleca więc na pewno się w końcu zabiorę.