„Psy” z 1992 roku to film dla polskiej kinematografii bardzo ważny. Za jego sprawą dokonało się w czasie premiery symboliczne „przestawienie wajchy”, zmiana kierunku w nadwiślańskim kinie społecznym, rozrywkowym, sensacyjnym. Nazywany pierwszym polskim „amerykańskim” filmem, zdeterminował rozwój karier grających w nich aktorów, reżysera i scenarzysty, a także wielu członków ekipy realizacyjnej. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że tak jak fabuła filmu o byłych ubekach wcielonych do służby w Policji stanowiła proroczą wizję autentycznych wydarzeń, tak jego formuła stawała niejako w kontrze do ówczesnego kina systemowego, kina moralnego niepokoju, ale również kina ocenzurowannego i nieswobodnego. Było to buńczuczne pożegnanie epoki słusznie minionej.
Pasikowski w „Psach” bezceremonialnie obchodził się z kulturą osobistą swoich bohaterów, z ideałami im przyświecającymi, a także z nieudolnie dotychczas uprawianym nad Wisłą kinem sensacyjnym. Ówczesny widz był zachwycony: oto pojawiła się prawda ekranu, która nie lukruje rzeczywistości. Celowo miesza ją z błotem, ukazuje Polskę utopioną w transformacyjnym bagnie, we frustracji i przekleństwach. To była oczywiście artystyczna hiperbola, jednak społecznie potrzebna i niezwykle chwytliwa. Jeżeli komuś w tym momencie przychodzi na myśl sukces współczesnego kina Patryka Vegi, to jest całkiem blisko tarczy. Tak jak PV dzisiaj demagogicznie „demaskuje” przywary krajowego padołu, tak Pasikowski ze swoimi „Psami” uderzał w podobne tony. Innym przedstawicielem tego nurtu jest rzecz jasna Wojtek Smarzowski. Oczywiście różnica między dziełami tych panów jest nieporównywalna, ale jest to pewien istotny punkt odniesienia.
Ten przydługi wstęp jest mi potrzebny do wywiedzenia kolejnej tezy. Powrót Franza Maurera w styczniu 2020 roku jest polskiej kinematografii zwyczajnie niepotrzebny. Krajowe patologie mamy już w kinie zagospodarowane, sprzedane milionom widzów przez Vegę, w formie uwłaczającej ich inteligencji lub w formie tej inteligencji nie doceniającej, jeśli spojrzeć na powtarzalność schematów Smarzowskiego. Pasikowski jednak wraca – zasadne wydaje się pytanie: po co? Żeby ponownie dokonać rewolucji, przeformułować standardy, wyznaczyć trendy? Czy może po prostu liczy na kasę, na nabijanie przewietrzonej czasem kabzy, tak jak to zrobił kręcąc nieprzekonującą „Ostatnią krew” w 1994 roku?
Moim zdaniem prawda leży gdzieś pośrodku. Nowe „Psy” niczym nie zaskakują, nie próbują wymyślić polskiej sensacji na nowo, wręcz przeciwnie – oferują skrupulatnie utrzymany w zastosowanej przed laty tonacji powrót legendy. Robią to w starym stylu, który dzisiejsza krytyka nie nazywa „dobrym”, lecz „upiornym”. I tu właśnie jest pies pogrzebany. Największym problemem powrotu „Psów” jest kompletne niezrozumienie współczesnej krytyki, która z jednej strony oczekuje od niego siły sprawczej równej pierwowzorowi który powstawał w diametralnie innych okolicznościach, a z drugiej – narzeka na niezmienioną od ’92 roku, archaiczną już dzisiaj formę, zastosowaną przez reżysera świadomie i z premedytacją. W efekcie powstaje paradoks, w którym film obrywa za to, jaki nie jest i jednocześnie za to, jaki jest. Da się ten węzeł rozsupłać?
Maurer ponownie wychodzi z więzienia. Tym razem spędził w nim ponad dwadzieścia lat, a za bramą Zakładu Karnego nikt na niego nie czeka. A właściwie to czeka na niego śmierć, która zgrabną klamrą najpierw otwiera, a później zamyka cały film. Franz nie ma zielonego pojęcia jak odnaleźć się we współczesnym świecie, kieruje więc swoje kroki do ostatniej osoby, która podpada pod kategorię „przyjaciel sprzed lat”, czyli do Waldka Morawca. U Waldka wszystko w (nie)porządku. Renta inwalidzka, ogródek działkowy pod Warszawą i dwudziestokilkuletni syn, który akurat nie wrócił do domu po całonocnym imprezowaniu na mieście. Drugą osią fabularną jest też wątek rodzimych stróżów prawa. Tutaj pierwsze skrzypce gra Wit (Marcin Dorociński), szefujący akurat akcji ujęcia dwóch liderów stołecznego półświatka. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, śledztwo zdecydowanie będzie się przeciągać.
Fabuła filmu nie wzbudza we mnie większych zastrzeżeń. Zawiązanie akcji jest naturalne, mamy dwa splatające się ze sobą wątki i dużo miejsca dla bohaterów, również drugoplanowych. Franz bez większego przekonania szuka dla siebie miejsca, jest permanentnie zmęczony, a rzeczywistość niespecjalnie go interesuje. Dorociński gra tutaj w zasadzie Despero z „Pitbulla”, czyli bezkompromisowego i brawurowego gliniarza. Największą przemianę przeszedł Waldek Morawiec – wcześniej pełen energii i wiary, po latach jest przytłoczony szarówą codzienności, jest zdecydowanie najbardziej dramatyczną postacią filmu.
W trakcie seansu okaże się, że nowy wspaniały świat nie różni się specjalnie od tego zamierzchłego, pozbawionego moralności i skrupuł. A w Firmie, mimo nowego loga i zastosowania nowoczesnych technologii, nadal górują podobne schematy i metody działania jak w milicji (bo przecież do niej odnosił się pierwszy film), zmianie uległa tylko wizerunkowa strona „służby”.
Wszystko już było. Nawet sam Pasikowski poruszał podobne tematy, z pozytywnym skutkiem zresztą, w niedawnym „Pitbullu. Ostatnim psie”. W „Psach 3” reżyser wraca przede wszystkim do początków swojej kariery, do czasów swojego debiutu, do klimatu transformacji pierwszej połowy lat 90. Zatapia się w nim i konkluduje rozpoczętą przed laty historię. Przykładanie tego filmu do współczesnej rzeczywistości to w moim przekonaniu oznaka niezrozumienia intencji autora. Styl jest archaiczny, utrzymany w konwencji raczkującego w Polsce kina sensacyjnego sprzed ćwierćwiecza: powolne jazdy kamery, ciasne kadry, spokojne cięcia, oszczędna gra aktorska i pościgi samochodami z demobilu. Jeszcze większą wskazówką na potwierdzenie takiej interpretacji jest muzyka Michała Lorenca – pozbawione dynamiki, spokojne kompozycje z wykorzystaniem charakterystycznych trąbek oraz instrumentów smyczkowych, niby smętne, a przejmujące i nostalgiczne.
Jakie właściwie są „Psy 3”? Współczesnemu widzowi wydadzą się dziwaczne. Melancholijne, nostalgiczne, spokojne i pozbawione akcji. Podobne do… „Psów”. Przepracowują kilka istotnych tematów, robiąc to z gracją znacznie większą niż większość konkurencji. Poruszają temat policji i nadużywania uprawnień, niesprawiedliwości, rozwarstwienia społecznego. Pokazują inny, odległy świat, który gdzieś tam czasami mijamy za rogiem monopolowego, lub obok rozświetlonego nocnego klubu. On wciąż istnieje, chociaż mało o nim wiemy i zapewnie nie chcemy wiedzieć. Ze względu na zastosowaną formę, dla wielu współczesnych widzów (i krytyków) urodzonych po premierze pierwszej części, „Psy 3” będą wydawać się niemiłosiernie nudne, absurdalnie archaiczne i bezwartościowe. Ale czy to znaczy, że „Psy 3” są kiepskim filmem? Ośmielam się stwierdzić, że absolutnie nie są.
Scenariusz, choć pozbawiony właściwego niegdyś dla Pasikowskiego zęba (stracił formę, nie ma się co oszukiwać), nadal jest na poziomie nieosiągalnym dla większości rodzimych twórców. Już nawet nie chcę się znęcać nad Vegą, ale nawet jeśli wziąć pod uwagę jakiekolwiek udane kino sensacyjne znad Wisły – „Anatomia zła”, „Wymyk”, „Służby specjalne”(…♦), dość szybko dojdziemy do wniosku, że zasadniczo pływamy w zalewie nieudolności i sztampy. Pasikowski natomiast do scenariusza się przyłożył, splótł w nim kilka urozmaicających fabułę wątków i umiejętnie wykorzystał prawdziwe wydarzenia, czyniąc z nich swój społecznie zaangażowany, hiperboliczny komentarz. Żeby była jasność: nie jest to intryga najwyższych lotów, a stopień jej prawdopodobieństwa jest niewielki (to samo można zresztą powiedzieć o poprzednich częściach), ale nadal jest to solidna, rzemieślnicza robota. Dzięki niej „Psy 3” zachowują spójność względem poprzedniczek, a cała trylogia koherentnie trzyma się przyjętej konwencji.
Odtwórcy głównych ról stanęli na wysokości zadania. Dorocińskiego już omówiłem, dodam jedynie, że podoba mi się ten aktor i jego warsztat. Najwięcej roboty miał Cezary Pazura, którego losy potoczyły się z przygnębiającą konsekwencją. Aktor zagrał wiarygodnie, dobitnie i przejmująco. Ma Pazura dwie sceny, które nawiązują do „jedynki”, i warsztatowo jest to ten sam, najwyższy poziom. Zdecydowanie najlepsza kreacja filmu, jedna z lepszych w dorobku aktora.
Jest Linda, o którym czytam, że nie ma pomysłu na postać Maurera. Postawiłbym jednak tezę, że to raczej oczekiwania krytyków mijały się z pomysłem aktora i reżysera. A pomysł jest, wyartykułowany zresztą w pierwszych scenach filmu: Franz Maurer jest skończony. Jego życie było paskudne, jest pozbawione sensu i będzie takie do końca. Voila. Nie ma w tym fałszu, raczej konsekwencja w opowiadanej od lat historii. Linda zresztą zagrał konsekwentnie – złamany i obojętny Franz to widok tak samo przejmujący, jak perwersyjnie przyjemny. Jako uzupełnienie postaci Morawca sprawdza się znakomicie, a kiedy dostaje kilka minut na to, w czym się wyspecjalizował – jest jeszcze lepiej. Bezkompromisowy i beznadziejny. Ot, cały Franz. Wrócił taki sam, jaki zniknął.
Są jeszcze role drugo- i trzecioplanowe. Jest odkopywanie dinozaurów (Stopczyk, Wolf, Angela) i puszczanie oka do fanów serii (świetne otwarcie filmu w wykonaniu Arkadiusza Jakubika, nawiązujące rzecz jasna do Sławimira Suleja z „dwójki”). Do Pazury i Lindy dołączają również Sebastian Fabijański i Jan Frycz, w rolach współpracowników i współkrzyżowców ruszających na donkiszoteryjny pojedynek z rzeczywistością. Warsztat obu panów jest powszechnie znany, dodam jedynie, że żaden nie zagrał fałszywej nuty. Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie postać Damiana (Fabijański), która jest chyba jedynym pomostem pomiędzy „starym” a „nowym” światem filmu. Po Fryczu można się chyba było spodziewać bardziej wyrazistej kreacji, ale nie będę się czepiał. Główną obsadę uzupełniają role Mirosława Baki (komendant w starym stylu), Tomasza Schuchardta (Cegła, współczesny pies) i Eryka Lubosa (Spinaker, jeden z szefów poszukiwanych przez Wita). Nazwiska nie grają, ale w tym przypadku można po prostu stwierdzić, że są one gwarancją pewnego poziomu jakości.
Muzyka i technikalia są tak wyraźnym nawiązaniem do oldschoolowego już dzisiaj stylu pierwszych części, że z ogromnym zdumieniem czytałem krytyczne opinie o marnej jakości warsztatu twórców. W tym miejscu chyba najbardziej można z oceną filmu się rozminąć – rzeczywiście nie wygląda on na szczytowe osiągnięcie współczesnej kinematografii. Moim zdaniem bardzo słusznie, bo film nie ma ku temu żadnych powodów. Trzecia część wyraźnie odwołuje się do klimatu i stylu poprzedniczek (ze szczególnym uwzględnieniem „jedynki”), jednocześnie produkcyjnie prezentuje wysoki poziom. Nie widzę żadnych powodów, aby z tego względu film krytykować, co więcej – uważam ten element za jego silną stronę.
„Psy 3” to powrót zgorzkniałych i już od pierwszych scen przegranych bohaterów, których życie zakończyło się dobre dwie dekady temu. Nie ma w nim miejsca na energię i adrenalinę. Jest potrzeba smętnej refleksji i wyartykułowania, że to wszystko było gówno warte. Może to nawet jest jakiś komentarz do całego okresu transformacji ustrojowej w naszym kraju, ale przede wszystkim to jest puenta tej historii, historii Franza Maurera, Waldka Morawca i psów, którzy bardzo dawno temu poddali się zwierzęcym instynktom, zapominając, że są ludźmi. To nie mogła być pozytywna historia, jej epilog od samego początku zmierzał w stronę epitafium.
I ja ten autorski pomysł na zwieńczenie historii „Psów” kupuję z całym bagażem większych i mniejszych problemów. Nie boli mnie, że tekstów kultowych prawie nie ma – cieszę się, że trafił się jeden mocny dialog Franza z Angelą oraz wspomniane sceny Waldka Morawca. Nie utyskuję na brak akcji i archaiczny sposób kręcenia – z przyjemnością oglądam tę pocztówkę z czasów, kiedy mogło to robić zupełnie inne wrażenie. Nawet nie przeszkadza mi, że film się dłuży niemiłosiernie, bo mając świadomość, że widzę tych bohaterów po raz ostatni, cieszę się każdą sekundą.
„Psy 3” nie są filmem idealnym, ale w tym przypadku oczekiwanie od niego ideału to naiwność. Daleko mi do czołobitności w stosunku do Pasikowskiego, kiedy usłyszałem, że film powstanie, byłem pełen obaw, że będzie to vegetatywny skok na kasę. Ale muszę docenić fakt, że reżyser wiedział, co chce zrobić kręcąc ostatnią część serii. Że nie odciął kuponów, nie zdecydował się na wrzucenie legendarnych postaci w bylejakość warsztatu i pretekstowy scenariusz. Widzę, że to już nie to samo i trochę żałuję, że nie można było opowiedzieć więcej takich historii, jeszcze w latach 90., gdy były bardziej „na czasie”. Przyjemnie by się do nich dzisiaj wracało.
Podsumowując, „Psy 3” to bardzo udany projekt, którego czas i miejsce akcji nijak nie przystają do rzeczywistości. Film ma swoje lepsze i gorsze momenty, ale w ogólnym rozrachunku jest porządnie zrealizowanym, dalszym ciągiem i ostatnim akordem historii Franza Maurera. Jeżeli jesteś fanem konwencji – nie powinieneś się rozczarować. Jeżeli nie jesteś – spróbuj zostać.
Bo to fajna historia była.
Psy 3. W imię zasad
-
Ocena Pquelima - 7/10
7/10
♦ – (tu nastąpiła dłuższa przerwa w pisaniu tekstu, ponieważ przeglądałem Google w poszukiwaniu innych propozycji – poddałem się).
Pasikowski mocno zaczął Krollem, a potem było już niestety tylko gorzej.
Zupelnie się nie zgadzam. Kroll był mocny, ale partyzancki warsztatowo. Psy zresztą też. Potem WP tworzył komercyjne śmiesznostki, wyspecjalizował się w gatunku. Wychodziło różnie, czasem lepiej (Demony Wojny wg Goi, Sara), czasem gorzej (Operacja Samum).
Ja osobiście jeszcze bardzo szanuję go za 'Poklosie’ i 'Jacka Stronga’. Zwłaszcza ten pierwszy uważam za jeden z najlepszych filmów dekady.
„Sara” nie była filmem Pasikowskiego. Zresztą to widać, za dobra rola kobieca… 🙂
Faktycznie! To Ślesicki robił. Jestem w szoku, tyle lat w błędzie…
„Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że tak jak fabuła filmu o byłych ubekach wcielonych do służby w Policji stanowiła proroczą wizję autentycznych wydarzeń”
Cooo? xD O jakim proroctwie tu mowa? UB został rozwiązany 1990 roku czyli sporo przed premierą filmu 😀
Chodzi o sposób przeprowadzenia zmian w służbach, a nie same rozwiązanie UB. Pasikowski w 92, a wcześniej w Krollu pokazał jak wyglądają polscy komandosi różnej maści od środka.
W sumie to SB, bo UB znika w 1956 r. (przekształcając się właśnie w SB). Wiem, że to bardziej zmiana nazwy, niż samej instytucji, ale z racji, że być może komentarze czyta młodzież niezbyt interesująca się historią, nie wprowadzajmy jej w błąd;)
Dzięki za skrupulatność.
Zły podpis pod zdjęciem czwartym zdjęciem, albo złe zdjęcie do podpisu. Mi się film nawet podobał. Wkurzał Dorociński ślepo zapatrzony w sprawiedliwość, której nie ma nie było i nie będzie. Fajna rola Frycza, nawet nieźle Linda – choć on zawsze był sztuczny i najczęściej wzbudzał śmiech. Ogólnie film na naprawdę wysokim poziomie choć z rzeczywistością ma trochę mało wspólnego. Przyjemnie się oglądało. Film moim zdaniem lepszy od tych wszystkich Pitbullów nowych od P. Vegi i tych Kobiet Mafii.
Faktycznie, źle zdjęcie. Poprawie, jak będę miał możliwość.
Dziękuję za czujność.
80 milionów, pierwszy Pitbull, Drogówka, Czerwony pająk, Jeziorak, Jestem mordercą, Wataha, Glina. To o dobrych sensacjach znad Wisły. Czas na reaserch: 3 minuty. Bez google’a. Z googlem pewnie bym dopisał drugie tyle.
'Pierwsze Psy’ były złe, ale jednak dobre. Trzecie są byle jakie, ale to dobrze, bo mają podobny klimat’. Tak bym streścił ten tekst jednym zdaniem. Dżizas…
’Pierwsze Psy’ były złe, ale jednak dobre. ’
Tego nie napisałem. Trzeba by recenzje klasyka sporządzić.
'Trzecie są byle jakie, ale to dobrze, bo mają podobny klimat’.’
Trzecie są takie, jakie powinny być 'Psy’ w moim odczuciu. Melancholijne, smętne, dramatyczne. Owszem, sa nierówne, mają kilka mało śmiesznych tekstów i skrótów fabularnych. Stylistycznie niepasujące do 2020 roku, za co oberwały od krytyków. Ale tez cholernie klimatyczne, dobrze zagrane i zaskakująco wierne pierwowzorowi. Ludzie tu napisali że im się podobało, że niezły film. Cieszę się. Być może sentyment kazał mi dodać punkt do oceny, ale summa summarum nie było powodów, żeby film mieszać z błotem.
Główne argumenty krytyków skupiają się na tym, że trójka jest po prostu nieudolnie zrealizowanym skokiem na nostalgię. Sam zwiastun śmierdzi Vegą.
Mnie też śmierdział, właściwie po trailerze wahałem się czy w ogóle iść.
Mogę tylko powiedzieć, że zwiastun zawiera najmniej istotne sceny i pada w nim najsłabszy dialog filmu. Zupełnie odwrotnie, niż zachodnie trailery 🙂
Film jest całkiem dobry jak na konwencje, w obrębie której miał się poruszać, ale:
1) za dużo żartów (dwa w scenie pod domem Cegły przelały czarę)
2) Pazura niestety zły. On chyba od czasów 13. Posterunku zakotwiczył się w manierze grania bardzo groteskowego. Sceny dramatyczne – jak odkrywa ciało syna oraz jak sam umiera – totalnie przesadzone do granic karykatury.
3) puszczenie oka do fanów poprzednich częściej w sposób toporny jak Stig Tøfting – to było oczywiście konieczne po takie przerwie, ale czy wszystko musiało być tak nachalne i miałkie jak radomskie Stopczyka?
Ale film na plus, oglądało się miło. 6.5/10
Zgoda, w tekstach brakuje już tego wyczucia, ale Pazury będę bronił. Imho to bardzo wszechstronny i bardzo niewykorzystany aktor, a sceny które wymieniłeś mnie właśnie bardzo pasowały. Chyba kwestia gustu i oczekiwań względem aktora.
Idealnie rozpocząć dzień lekturą tak dobrej recenzji. Żałuję, że tego samego nie mogę powiedzieć o filmie. Zgadzam się, że nakręcony został sentymentalnie, a muzyka fenomenalnie dopełniła powolny i dramatyczny rozwój akcji. Ale niestety kłujące w oczy detale i kilka nieudanych nawiązań zepsuło mi odbiór całości. Mam wrażenie, że pierwsza i druga część Psów nie była aż tak naszpikowana niedoskonałościami, jak choćby fakt, że Franz po 25 latach spędzonych za kratami bez żadnego problemu kradnie kilkuletni samochód. Szokująca była też dla mnie reakcja (a raczej jej brak) rodziny Morawca na śmierć członka rodziny. Waldek szlochał w kostnicy, ale jego żona i córki w ogóle nie przejęły się śmiercią syna i brata. „Gadka” Moralesa do pięt nie dorasta fenomenalnemu monologowi Suleja. Aż musiałem sprawdzić na bilecie czy aby przypadkiem nie wszedłem do złej sali, w której grają kolejny paździerz Vegi.
Pazura momentami mocno przypomina Cezarego Cezarego, a scena strzelaniny w starym magazynie… no cóż, Sylvester Stallone, Jason Statham i Dolph Lundgren byliby dumni.
Na koniec powiem, że jednka Waldka Morawca szkoda mi najbardziej. Źli funkcjonariusze policji zamordowali jego syna, a on w zemście zastrzelił kilku (nastu?) bogu ducha winnych antyterrorystów, którzy akurat tego dnia byli na służbie.
„Pazura momentami mocno przypomina Cezarego Cezarego”
A ja myśle, że ta rola jest dla niego klątwą, z którą już zawsze będziemy się zmagać. W 13 posterunku zagrał tyle różnych wcieleń, ze cokolwiek by nie zrobił potem – zawsze jakoś będzie tego głupkowatego durnia przypominać. I od tego nie da się uciec, zwłaszcza jeśli widz oglądał „Posterunek” regularnie.
Lepsi aktorzy nie z takich szuflad wychodzili. Pazura miał / ma status gwiazdy. Wystarczyło po 'Posterunku’ wybierać lepsze filmy, większość twórców wzięłaby takie nazwisko z pocałowaniem ręki. To średni aktor, który miał dużo szczęścia trafiając na najlepsze lata Pasikowskiego i Ślesickiego.
„Pazura miał / ma status gwiazdy. Wystarczyło po ‘Posterunku’ wybierać lepsze filmy, ”
Gdyby to było takie proste!
Jego status gwiazdy polegał na tym, że był uważany za polskiego Jima Carreya, ergo nadawał się do takich samych kreacji. Po Posterunku nikt nie wyobrażal sobie, że Pazura moze widza nie rozśmieszyć. To było kolosalne ograniczenie, chociaż sam aktor nie zgłaszał wtedy wielkich pretensji. Dopiero po latach przyznał, że to był problem.
Dla mnie Pazura to jeden z lepszych polskich aktorów, ma więcej charyzmy niż Dorocinski z Szyciem razem wzięci. Nie jest to może czub tabeli (tam dałbym Chyrę, Kota, Wieckiewicza), ale górna połówka.
Pazura to świetny aktor, który zmarnował swój potencjał na wygłupy w stylu Carreya. Pewnie niewiele osób ogladało serial „Pogranicze w ogniu”, w którym Pazura pokazał, jakim aktorem mógłby być w przyszłości. A potem zafiksował się na śmieszku z 13 Posterunku…
Pogranicze w ogniu to dobry przykład. Ale tak samo inne jego rolę u Slesickiego (oprócz posterunku) były raczej dramatyczne: Tato, Show. Nie zapominajmy też o Adasiu Miauczynskim. Jest tego trochę, choć życzyłbym sobie więcej.
Ja bardzo polecam jego rolę w filmie Wajdy „Pierścionek z orłem w koronie”. Genialnie zagrał tam UB ka
Pquelim, no i zachęciłeś mnie. Wygląda na to, że może mi się spodobać. Pierwsze „Psy” uwielbiam. Praktycznie znam na pamięć każdą scenę. Drugie… hm, może po prostu muszę sobie odświeżyć w trochę starszym wieku niż ten, kiedy mnie zniechęciły 😉
Przy czym rolę Pazury w pierwszych „Psach” uważam za jego najlepszą. Nie przekonuje mnie on jako aktor komediowy (chociaż swego czasu był moim „typem” do roli Jaskra). Dla mnie jest to wybitny aktor dramatyczny. Chętnie zobaczę tę jeszcze lepszą rolę 🙂
Szczególnie skoro Pasikowski nie poszedł w uwspółcześnianie. Mój gust się, stety czy niestety, nie uwspółcześnił 😉
Cieszę się, że pomogłem podjąć decyzję. Sprawdź sam, czy Tobie przypasuje, ja szedłem z głową pełną obaw, a kino opuściłem z poczuciem niedosytu. Nie jest idealnie, ale ten stary, oldschoolowy klimat wciąż działa.
Ponieważ polskiego kina sensacyjnego i kryminalnego nie tykam nawet kijem, mógłby mi ktoś powiedzieć, jakim sposobem Franz trafił z Nowej Zelandii do polskiego więzienia?
Może jeszcze tylko tak trochę ogólnie o „sprawiedliwości”.
W Polsce?! Gdzie mordercy dostają po pięć lat, a gangsterom wypłaca się odszkodowania za niewygody podczas pobytu w areszcie? Wolne żarty…
Raczej sam się nie zgłosił, więc zakładam, że zadziałała umowa ekstradycyjna. Prokuratura mogła przycisnąć Morawca, albo mogła podsłuchiwać jego telefon (Franz dzwonił do Waldka z NZ).
Czyli po prostu tego nie wyjaśnili? No cóż, skłamałbym mówiąc, że jestem zaskoczony…
Moim zdaniem ta kontynuacja nie potrzebowała wyjasnienia. Dajmy spokój, minęło 25 lat. Wszystko jedno w jakim momencie zaczyna się trojka, istotniejsze było gdzie się sama poprowadzi.
Dla mnie to ważne. Poniekąd ustawia mi dalsze spojrzenie na fabułę. Czy sam wrócił, dajmy na to wiedziony tęsknotą za krajem? Wywalili go? A może ekstradycja? Nie może być tak, że w końcówce dwójki facet z kupą hajsu klepie tyłki na plaży w NZ, a na otwarcie trójki wyłazi z więzienia po 25 latach. To nieprofesjonalne. Jak w filmach Eda Wooda, gdzie policjanci wyjeżdżają z posterunku białym samochodem, a na miejsce docierają czarnym. 🙂 Ale czego się można było spodziewać po Pasikowskim? Co najwyżej jakiegoś pretensjonalnego podtytułu (jak zwykle na tym polu nie zawiódł).
Robercie Snow, natrafiłem na audiobooka, którego wydali twórcy wraz ze Storytel. „Psy 2,5: w imię miłości”. Jest to krótka nowela, której narratorem jest Nowy. Dość skrupulatnie wyjaśnia co działo się z bohaterami filmów po zakończeniu dwójki, a przed trzecią częścią. Są tam odpowiedzi na Twoje pytania 🙂 polecam, całkiem niezłą robota.
po prostu nigdy tam nie trafił 🙂