Książki

Endymion (Dan Simmons)

Wracamy na Hyperiona po raz trzeci. Czy Dan Simmons utrzymał wysoką formę?

Uwaga: recenzja zdradza fabułę Hyperiona oraz Upadku Hyperiona.

Ośmy sakrament

Upadek Hegemonii Człowieka nie położył kresu jego imperialnym ambicjom. Blisko 300 lat później dziesiątki światów zrzesza Pax – galaktyczna organizacja będąca przedłużeniem Kościoła Katolickiego – jeszcze do niedawna niewielkiej, zapomnianej sekty. Spektakularny sukces w jego ekspansji przynosi krzyżokształt – wytworzony przez Sztuczną Inteligencję pasożyt, który nierozerwalnie łącząc się z żywicielem, zapewnia mu niekończące się rezurekcje. Jest on ulepszoną wersję tego, który w pierwszym tomie odkrył w odizolowanej na Hyperionie wiosce Bikurów jezuita Paul Dure. Wskrzeszenie nie powoduje już skutków ubocznych w postaci degeneracji fizycznej i psychicznej żywiciela, zaś „dar krzyża” staje się nowym sakramentem. Trudno się zatem dziwić, że dziesiątki miliardów ludzi przyjęło krzyżokształt, by oczekiwane w zaświatach życie wieczne móc wieść w doczesności, poddając się jednocześnie władzy Kościoła. Na jego czele stoi nasz stary znajomy z Hyperiona – Lenar Hoyt.

Wszystko to zdaje się być poza zainteresowaniami zamieszkującego Hyperiona Raula Endymiona – człowieka, który z niezrozumiałych nawet dla siebie powodów nie przyjął ósmego sakramentu i wiedzie sobie umiarkowanie interesujący żywot, łapiąc się przeróżnych profesji. Obecnie pracuje jako przewodnik dla mających za dużo pieniędzy amatorów myślistwa, przylatujących na planetę, by postrzelać sobie do kaczek (!). Uzbrojeni po zęby kretyni rzecz jasna doprowadzają do tragedii, która kończy się dla Endymiona skazaniem i wyrokiem śmierci – w jego przypadku będącej faktycznym końcem egzystencji. Na skutek knowań wiecznie żywego Martina Silenusa Raul unika jednak najgorszego – stary poeta ma wobec niego inne plany. Wysyła Endymiona do walki z Technojądrem, które wbrew temu, co widzieliśmy w finale Upadku Hyperiona, wcale nie zostało pokonane i nadal sprawuje władzę nad ludzkością. Kluczem do jego pokonania jest córka Brawn Lamii i cybryda Johna Keetsa – Enea – która po śmierci matki przed dwustukilkudziesięciu laty weszła do jednego z Grobowców Czasu, by wyjść z niego właśnie w obecnych czasach. Elitarne siły Paxu pod dowództwem ojca-kapitana Federico de Soyi już tam na nią czekają i pierwszym zadaniem Raula jest wyrwanie jej z opresji.

Dwie perspektywy

Brzmi to cokolwiek wydumanie, by nie powiedzieć pretensjonalnie? Cóż – trudno się z tym nie zgodzić. Pomimo świetnego początku powieści, który przenosi nas do zawieszonej w kosmicznej pustce pułapki Schrödingera, gdzie uwięziony główny bohater spisuje swoje wspomnienia, a potem nadal całkiem nastrojowego właściwego początku przygody na hyperiońskich bagnach, samo zlecenie Endymionowi szeregu misji, które ten ma wykonać, jako żywo budziło moje wspomnienia z początku Gothica II, gdzie Xardas nakazuje Bezimiennemu pokonać „paskudne gady”, które ni stąd ni zowąd sprowadził pokonany w pierwszej części demon, by gracze znów mieli co robić. Simmons próbuje osłabić wrażenie humorem, ale ten – oszczędnie dozowany w dwóch pierwszych częściach, dzięki czemu świetnie rozładowywał napięcie niezwykle ponurych w swej wymowie powieści – tu z powodu nadmiaru ewidentnie zawodzi.

Sama fabuła jednak wciąga. Śledzimy ją z dwóch perspektyw, co przypomina trochę Upadek Hyperiona, ale teraz oglądamy wydarzenia wyłącznie oczami dwójki bohaterów. Pierwszym z nich jest wspomniany Raul Endymion, któremu przez większość czasu towarzyszy Enea oraz pojawiający się epizodycznie w Hyperionie android Bettic. Raul nie jest szczególnie interesujący, pewnie dlatego, że brakuje mu nie tylko charyzmy, ale też inteligencji. Nie wpływa na wydarzenia, daje się im raczej ponieść, za bardzo nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi i dlaczego. Ekipą kieruje Enea – niezwykła osoba, łącząca w sobie dziedzictwo ludzi i Sztucznej Inteligencji – problem w tym, że ma dwanaście lat i przez to również nie zdaje się szczególnie zajmująca. Android Bettic jest zaś… androidem.

Stęskniliście się?

Zdecydowanie ciekawszą postacią jest ojciec-kapitan de Soya – formalnie antagonista, mający dopaść Eneę, która ma być śmiertelnym zagrożeniem dla Kościoła. Siłą rzeczy nie kibicujemy mu w jego polowaniu, jednak dręczące go wątpliwości odnośnie tego, czy opowiedział się po właściwej stronie, żywy umysł i niewątpliwa charyzma sprawiają, że zaczynamy odczuwać do niego sympatię. Mnie jego historia zaangażowała zdecydowanie bardziej niż ściganej przez niego trójki, co świadczy, że albo ze mną jest coś nie tak, albo Simmons pokpił sprawę.

Zmarnowany potencjał

Dwa poprzednie tomy – szczególnie pierwszy, który musiał w sobie zmieścić sześć osobnych powieści powiązanych główną linią narracyjną – przez mnogość wątków i bohaterów musiały być fabularnie niezwykle precyzyjne i treściwie. Nie było miejsca na dłużyzny, niepotrzebne opisy czy dialogi. Akcja płynęła wartko, wszystko wydawało się potrzebne i na miejscu. W Endymionie tego niestety brakuje, dlatego nie raz, nie dwa czytamy, jak Simmons skrupulatnie opisuje, co też Raul Endymion ma swym plecaku, ile to ekwipunku zdołał zmieścić na tratwie, co musiał pozostawić na brzegu i jakie to cudowności może sprawić swą laserową latarką. Trudno powiedzieć, czemu te nużące wyliczenia właściwie służą.

To jest jednak tak naprawdę drobnostka. Większym problemem w moim odczuciu jest fakt, że Simmons zagubił gdzieś swój socjologiczny zmysł. W poprzednich dwóch tomach w fenomenalny wręcz sposób opisał pogrążoną w dekadencji ludzkość, która wysługując się Sztuczną Inteligencją, zatraciła to, co dotąd nasz gatunek definiowało: ciekawość i chęć podporządkowania sobie natury i świata, prowadzące do potworności, ale też wielkich odkryć. W Endymionie został wprowadzony czynnik zdawałoby się jeszcze bardziej rewolucyjny, stanowiący niespełnione marzenie ludzkości: nieśmiertelność. Każdy noszący krzyżokształt po śmierci powróci do życia, nawet gdy była gwałtowna i łączyła się z praktycznie całkowitą dezintegracją ciała. Zdawałoby się, że tak potężne zaburzenie naturalnej dla istot żywych skończoności kompletnie zmieni ludzi, ich sposób myślenia i funkcjonowania. Niekoniecznie na lepsze, ale z pewnością dramatycznie. W toku książki tego jednak praktycznie nie widzimy. Wprowadzono kontrolę urodzeń i oddano pełną władzę w ręce Kościoła, ale społeczeństwo zdaje się zupełnie takie samo jak wcześniej. Cała błyskotliwość dwóch poprzednich tomów – przynajmniej w zakresie obserwacji człowieka i społeczeństwa, które tworzy – gdzieś wyparowała.

Nie chcę przez to stwierdzić, że jest to powieść zła czy słaba. Akcja przez większość czasu trzyma w napięciu, zagrożenie jest realne i losy bohaterów mocno nas zajmują. Powraca też Dzierzba, nie obejdzie się więc bez efektownych walk, hektolitrów krwi i stosów poucinanych kończyn. Simmons rozwija wątki z dwóch poprzednich tomów, niektóre niedopowiedziane dopełnia, wydźwięk innych zmienia. Stąd jeśli podobały się Wam wcześniejsze części, zdecydowanie warto również sięgnąć również po tę. W mojej ocenie nie prezentuje ona jednak tak wysokiego poziomu jak pierwsza dylogia. Oczywiście jednym z powodów jest też to, że mamy tu znów tylko początek historii, która znajdzie finał w tomie czwartym.

Postcriptum

Tę część, jak poprzednie, po pierwotnej lekturze parę lat temu odsłuchałem w formie audiobooka. Wciąż czyta Maciej Kowalik i wciąż jest fenomenalny!

Endymion (Dan Simmons)
  • Ocena Dżądżena - 6/10
    6/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 0

Dżądżen

Fan twórczości Martina i dobrego wina. Lubię historię i suchary. Wolny czas spędzam w ogrodzie przeklinając Matkę Naturę za jej hojność.

Polecamy także

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button