
W Bliźniakach nie wszyscy Starkowie położyli głowy.
Streszczenie
Gdy budziła się co rano, zawsze czuła w swym wnętrzu pustkę. Nie był to głód, choć niekiedy on również ją nawiedzał, lecz puste miejsce tam, gdzie kiedyś miała serce, gdzie żyli jej bracia i rodzice.
Każdy dzień zaczyna się dla Aryi tak samo. Równie dobrze ranek mógłby nie nadchodzić. W porównaniu ze straszliwym uczuciem pustki dolegliwości fizyczne, w postaci uciążliwego bólu głowy – pamiątki po ciosie płazem topora Ogara – są niczym. Dziewczyna najchętniej w ogóle by się nie budziła, tym bardziej, iż co noc nawiedzają ją sny, w których jest olbrzymią wilczycą przewodzącą gigantycznej watasze. W tych snach nie odczuwa strachu, lecz go wzbudza. Co istotniejsze – nie jest w nich sama. Ma coraz więcej braci i sióstr, którzy jej nigdy nie opuszczą.
Zawsze jednak w końcu nadchodzi poranek, a z nim zmuszający ją do wstania Ogar. Pobudki bywają drastyczne – raz nie mogąc jej dobudzić wylał na nią wodę z hełmu.
Jeśli cokolwiek mogło jeszcze cieszyć Aryę, to fakt, że nie musiała z Clegane’em dłużej dzielić wierzchowca. Na drugi dzień po rzezi w Bliźniakach znaleźli okulbaczoną klacz, która najwyraźniej uciekła z rozpętanego przez Freyów piekła. Arya nazwała ją Płoszką. Wierzchowiec był młody i silny, być może szybszy od Nieznajomego, ale w przeciwieństwie do niego tchórzliwy, dlatego Arya nie miała do niego zbyt wiele serca. Opiekowała się jednak klaczą najlepiej, jak potrafiła.
Dziewczyna zauważyła, że Clegane nie pilnuje jej już zbyt uważnie. Przestał też krępować ją przed snem. Obiecuje sobie, że którejś nocy zabije go, albo chociaż ucieknie – nie robi tego jednak. Gdzie miałaby się udać? Winterfell spalono, zaś brat jej dziadka – Brynden Tully – trzymał co prawda nadal Riverrun, ale zasadniczo był dla niej obcym człowiekiem. Zastanawia się, czy zdołałaby wrócić do Żołędziowego Dworu, albo odnaleźć banitów czy chociaż gospodę, gdzie został Gorąca Bułka, wie jednak, że wszystko to mrzonki. Prawda jest taka, że „przyjaciele”, z którymi uciekła z Harrenhal, opuścili ją przy pierwszej nadarzającej się okazji, a banitom zależało wyłącznie na okupie za nią. Zostaje więc z Ogarem.
Po którymś dniu wspólnej podróży, dłużącej się tym bardziej, iż unikali na ile to możliwe ludzkich osad, pyta Clegane’a, gdzie właściwie jadą. Ogar ją zbywa, ostrzegając, że nie ma zamiaru dłużej wysłuchiwać jej narzekań. Tak w ogóle dziewczyna powinna być mu wdzięczna za uratowanie życia. Nie licząc tej krótkiej wymiany zdań, oboje milczą całymi dniami. Ona z żalu, on z wściekłości.
Unikają ludzi tym bardziej, że drogami poruszają się kolumny Freyów polujących na ocalałych z rzezi w Bliźniakach. Któregoś dnia natrafiają na jednego z tych ostatnich – łucznika na służbie Marqa Pipera. Wedle jego relacji ranił go zbrojny Roose’a Boltona. Pili razem przez cały wieczór, a tamten potem go zabił.
Patrząc na niego Arya rozumie, że ma rację – mężczyzna umiera. Ogar oferuje mu wodę i dar łaski. Zadaje mu śmierć szybko, wbijając sztylet w serce, po czym wyjaśnia Aryi, że tak właśnie pozbawia się życia. Dziewczyna, która zna parę innych sposobów, chce wiedzieć, czy go pochowają. Ogar nie widzi takiej potrzeby. Niech pożywi się nim ich rodzeństwo: psy i wilki. Zwierzętom nic po jego dobrach doczesnych, te zatem zabierają. Niewielkie pieniądze Clegane zachowuje dla siebie, zaś całkiem zgrabny sztylet wręcza Aryi.
W końcu docierają do podnóży Gór Księżycowych, a niekończący się deszcz ustaje. Dziewczynka znów pyta, gdzie zmierzają, i tym razem Ogar o dziwo odpowiada: do przebywającej w Orlim Gnieździe Lysy Arryn. Być może z racji tego, że jest ciotką dziewczyny, zapłaci za nią okup. Dla Aryi pani Orlego Gniazda jest tylko kolejną osobą z opowieści matki – nie zna jej, podobnie jak Blackfisha. Żałuje, że nie udało jej się dostać do Bliźniaków. Przecież nie wiadomo, co ostatecznie stało się z jej rodziną – może trafili do niewoli. Mówi o tym Ogarowi. Zniecierpliwiony Clegane przyznaje, że być może Walder Frey rzeczywiście oszczędził jej matkę, ale jakim cudem mieliby ją uwolnić? Wściekła Arya zarzuca mu, że zwyczajnie bał się śmierci, co tylko rozśmiesza Ogara. Nie śmierć mu straszna, a ogień. A oni, czy dziewczyna chce tego, czy nie, jadą do Orlego Gniazda.
Starkówna przed snem zastanawia się, czy nie powinna zabić Ogara i sama spróbować uratować matkę. Zasypiając jest niemal pewna, że wyczuwa jej zapach. I rzeczywiście go czuje – tyle że już nie jako dziewczynka, a wilczyca! Zwierzę podchodzi do rzeki wypełnionej trupami ludzi. Wilki pożywiają się nimi. Znajomy zapach staje się coraz intensywniejszy. W pewnym momencie wilczyca dostrzega biały kształt spływający z prądem. Zwierzę wskakuje do wody. Gdy zaciska zęby na białym ramieniu, wyczuwa smak śmierci. Wilczyca wyciąga ciało na brzeg i odstrasza zainteresowanych nim pobratymców. Ciało leży twarzą do piasku.
Wstań – pomyślała. Wstań, jedz i biegaj z nami.
Nagle słychać odgłosy ludzi i koni, którzy zbliżyli się niepostrzeżenie, jadąc pod wiatr. Wataha ucieka.
Nazajutrz po raz pierwszy od ucieczki z Bliźniaków Ogar nie musi budzić Aryi. Wstała pierwsza i oporządziła konie. Clegane – co do niego zupełnie niepodobne – próbuje wrócić do tematu Catelyn, ale dziewczyna przerywa mu mówiąc, że jej matka nie żyje. Widziała ją we śnie.
Pośród wyższych partii wzgórz natrafiają na wioskę. Clegane ryzykuje wizytę w niej: zakłada, że na takie zadupie nie dotarły jeszcze wieści o tym, co wydarzyło się w Bliźniakach, jak i o czymkolwiek innym dziejącym się w Siedmiu Królestwach, w tym o nim, oni zaś potrzebują jedzenia. Miejscowi są akurat zajęci wznoszeniem wokół osady palisady i widząc takiego osiłka jak Clegane, proponują mu pieniądze wraz z wyżywieniem i schronieniem za pomoc przy budowie. Ogar przystaje na układ tym bardziej, gdy słyszy, że przełęcze zasypał już śnieg, zaś górskie klany stały się groźniejsze niż kiedykolwiek. W tej sytuacji przeprawa przez góry jest równoznaczna z samobójstwem.
Aryę biorą za córkę Ogara, ale ona nie ma już siły protestować. Nie jest jego córką, ale ojca przecież też już nie ma. Jest nikim. Mimo że ma w końcu dach nad głową i ciepłą strawę, nienawidzi tego miejsca. Na dodatek przyczepia się do niej jakaś dziewczynka – jest co prawda w jej wieku, ale Aryi wydaje się okropnie dziecinna. Zirytowana tym, że wciąż się za nią pałęta, niszczy jej lalkę wyobrażającą żołnierza. Miejscowa dziewczynka wierzyła, że szmaciany wojownik ją obroni, ale Arya patroszy maskotkę kpiąc, że dopiero teraz przypomina prawdziwego żołnierza. Jakkolwiek jest to zachowanie, do którego można mieć pewne zastrzeżenia, skuteczności odmówić mu nie sposób – natrętka daje jej spokój.
W przeciwieństwie do Aryi Ogar wydaje się dość zadowolony z pobytu w osadzie. I tak na razie nie mają szans, by dotrzeć do Orlego Gniazda, a powrót do Dorzecza, gdzie Freyowie polują na lojalistów Starków, nie bardzo mu się uśmiecha. Mogliby wypocząć i znaleźć sposób, by przesłać jej ciotce informację o niej. Zakłada, że miejscowym przydałby się ktoś do obrony przed klanami.
Gdy jednak budowa palisady dobiega końca, wieśniacy dają Ogarowi do zrozumienia, że powinien odejść. Każda dodatkowa gęba do wykarmienia w czasie zimy to wyzwanie, a ktoś taki jak on przyciąga krew. Okazuje się również, że nawet na takim wygwizdowie ludzie słyszeli o Psie Joffreya. I o tym, że nad Czarnym Nurtem opuściła go odwaga. Odjeżdżają z wioski z bukłakiem ale, mieszkiem miedziaków i wymienionym za zdobyty w Bliźniakach topór starym mieczem.
Gdy znów zawitali do Dorzecza, okazało się, że poziom rzek zaczął już opadać. Clegane decyduje, że udadzą się do Riverrun. Liczy, że Blackfish zapłaci okup. Arya jest sceptyczna – Tully jej nie zna. Nie ma też ochoty znowu wędrować do Riverrun – jak dotąd nigdy nie udało jej się tam dotrzeć i za każdym razem, gdy próbowała, kończyło się to dla niej coraz gorzej. Ma lepszy pomysł: powinni udać się na Mur, gdzie służy jej brat. Clegane nie ma zamiaru jej słuchać: to trzy tysiące mil na północ, najpierw przez ziemie Freyów, później Przesmyk, który nie dość, że sam w sobie jest trudny do sforsowania, to teraz siedzą tam jeszcze Żelaźni Ludzie. Potem zresztą nie będzie lepiej – Północ obecnie nie jest specjalnie bezpiecznym miejscem.
Arya pyta go, czy opuściła go odwaga. Zastanawia się, czy ją za to uderzy. Zamiast tego rzuca jej połówkę pieczonego zająca, zapewniając, że z jego odwagą wszystko w porządku. Ma po prostu w głębokim poważaniu ją i jej brata. On też ma brata.
Postaci występujące w rozdziale
- Arya Stark
- Sandor Clegane
- łucznik Marqa Pipera
- starszy wioski
- natrętna córka starszego wioski
Wspomniani
- Joffrey Baratheon
- Robb Stark
- Catelyn Stark
- Eddard Stark
- Bran Stark
- Rickon Stark
- Lysa Arryn
- Edmure Tully
- Brynden Tully
- Roslin Tully
- Walder Frey
- Marq Piper
- Beric Dondarrion
- Gregor Clegane
- Sansa Lannister
- Ravella Smallwood
- Jon Snow
- Timett, syn Timetta, zwany Jednookim
- Gunthor, syn Gurna
- Anguy
- Gendry
- Gorąca Bułka
- Sharna
- Wenda Biała Łania
- Mebble, zwany Różowym Okiem
Poniżej pojawiają się informacje z kolejnych rozdziałów Nawałnicy oraz dalszych tomów PLiO.
Ważne informacje
- Arya, podobnie jak Bran i Jon, ma wilcze sny, które po wydarzeniach w Bliźniakach nasilają się – śni je teraz co noc. Gigantyczną wilczycą z jej snów jest rzecz jasna Nymeria.
- Jeśli przyjmiemy, że wilcze sny dotyczą wydarzeń dziejących się w tym samym czasie, w którym warg śpi, w przypadku odnalezienia przez Nymerię ciała Catelyn nie spina nam się chronologia. Z treści rozdziału wynika, że minęło co najmniej kilka-kilkanaście dni od Krwawych Godów. Tymczasem z rozdziału Brienne w Uczcie dla wron dowiadujemy się od Thorosa, że ciało Catelyn było martwe od trzech dni, gdy znaleźli je banici, a to właśnie oni spłoszyli Nymerię. Być może zatem sny dotyczą nie tylko wydarzeń dziejących się obecnie, ale także wspomnień. Albo po prostu Martin nie dopilnował tego – drobnego w sumie – szczegółu.
- Nymeria, nim ucieka, dostrzega powiewające za zbliżającymi się do rzeki jeźdźcami czarne, żółte i różowe „skrzydła”, można więc zakładać, że to Dondarrion, Cytryn i Thoros. Lord Błyskawica mignie nam w tym rozdziale po raz ostatni, gdyż za chwilę przekaże swój płomień Catelyn.
- Górskie Klany powróciły w Góry Księżycowe i są jeszcze groźniejsze niż przedtem, gdyż dzięki Tyrionowi zostały świetnie uzbrojone. Zaprawiły się też w walkach. Szczególną trwogę wzbudzają Niespaleni pod wodzą Timetta Jednookiego, ale Kamienne Wrony, Mleczne Węże czy Synowie Mgły nie pozostają za nimi w tyle.
- Pracujący fizycznie Clegane wydaje się na tyle z tego stanu zadowolony, że pragnie zatrzymać się w osadzie pośród wzgórz. Ma rzecz jasna racjonalny powód: śniegi uniemożliwiają podróż do Orlego Gniazda, dlatego w wiosce ma zamiar przeczekać i jakoś skontaktować się z Lysą Arryn. Nie można jednak wykluczyć, że odpowiada mu sytuacja, w której – przynajmniej jego zdaniem – nikt nie wie, że jest Ogarem, i sam może o tym chociaż przez chwilę zapomnieć.
- Arya ma rację: jak zwykle, gdy zmierza do Riverrun, nie udaje jej się tam dotrzeć i trafia w jakieś paskudne miejsce. Teraz znów się to sprawdzi.
Komentarz
Na Aryę spada cios za ciosem i nic dziwnego, że dziewczynce nie chce się już żyć. Przez cały poprzedni tom i w obecnym próbowała wrócić do rodziny i gdy ta była już na wyciągnięcie ręki, jej matka i brat giną brutalnie zamordowani. Wie, że Winterfell upadło i jest przekonana, że straciła też młodszych braci. O Sansie myśli rzadko, zresztą wedle jej wiedzy ta wciąż pozostaje w mocy królowej Cersei. Sądzi, że został jej tylko Jon, ale on jest daleko. Porzucili też ją ludzie, których uważała za przyjaciół.
W tej sytuacji – podobnie zresztą jak jej siostra – namiastki szczęścia i rodziny szuka w snach. Tyle że jej wilkorzyca nadal żyje, dlatego sny Aryi nie są zwykłe, lecz „wilcze”. Zaś po wydarzeniach w Bliźniakach wyraźnie się nasilają. Po raz kolejny widzimy, jak zdolności warga wzrastają w wyniku przeżytej traumy i poniesionej straty. W przeciwieństwie do Brana nie jest to utrata zdrowia, lecz śmierć najbliższych, która szczególnie dla dziecka jest niezwykle traumatyczna. Z rozdziałów Brana wiemy, jak wilcze sny potrafią kompensować braki w życiu warga – on wchodząc w Latę odreagowuje swoje kalectwo, Arya natomiast wśród watahy Nymerii szuka substytutu rodziny. Jojen przestrzega księcia Winterfell, że zbyt długie przebywanie w wilkorze może być zabójcze dla jego własnego ciała. Arya nie posiada aż takich zdolności jak młodszy brat, nie potrafi więc świadomie przenosić swojej osobowości do Nymerii. Jednak fakt, że nie chce wstawać, a Ogar ma niekiedy problemy, by ją dobudzić, może świadczyć o tym, że podobnie jak Bran niebezpiecznie zbliża się do granicy, po której przekroczeniu nie będzie już miała jak wrócić do własnego ciała, bo to umrze z wycieńczenia. Kto wie, czy Clegane – tym razem nieświadomie – po raz drugi nie ratuje jej życia.
Ten rozdział jest kolejnym, który pokazuje, jak niepokojące zmiany zaszły w psychice Aryi, czemu zresztą – patrząc na okropności, jakie dotąd ją spotkały – trudno się dziwić. Dziewczynka jest nadal dzieckiem, naiwnie więc zakłada, że jej problemy są zasadniczo proste do rozwiązania. Sęk w tym, że pierwszą w kolejności metodą, by im zaradzić, jest zabicie stojącej jej na drodze osoby. W tym momencie jest nią Ogar, który w ocenie Aryi przeszkadza jej w uwolnieniu matki, rozważa więc, by zamordować go we śnie. Ostatecznie wygrywa jednak zdrowy rozsądek wzmocniony wilczym snem, w którym widzi zwłoki Catelyn. Wie, że nie ma już dokąd się udać, zostaje więc z Cleganem.
O tym, jak mocno Arya jest straumatyzowana, świadczy to, co robi z lalką wiejskiej dziewczynki, którą ta nazywa Ser-Żołnierzem, szczególnie zaś co mówi, gdy wypatroszy maskotkę: dopiero teraz jej zdaniem naprawdę przypomina wojownika. Liczba śmierci, które Arya dotąd widziała, a także tych, które sama już zadała, pozostawiły w jej psychice przerażające i chyba niemożliwe do zagojenia rany. Trudno dziwić się zatem karlicy z Wysokiego Serca, którą widok dziewczynki tak bardzo przeraził. Wiedźma dostrzegła, co kryje się w duszy dziecka, a prawdopodobnie przewidziała również, czego jeszcze dopuści się w przyszłości.
Pozbawiona rodziny i przyjaciół, jak sama mówi z dziurą w miejscu serca, wciąż zmieniająca imiona i niewiedząca kim właściwie jest – wszystko przygotowuje ją do przybycia w pewne wyjątkowo ponure i złowrogie miejsce.






Czyżby Arya miała lepsze umiejętności wargowania od Brana? Dorywczo wciela się w wilka i już nim steruje. A Bran ma wilka przy sobie i całymi dniami ma problem by zaznaczyć drzewo będąc wilkiem.
Myślę, że na tym etapie zarówno Bran jak i Arya mają problemy ze sterowaniem, Bran jednak ma w mojej ocenie większy wpływ na swojego wilkora. W tym jednym przypadku jednak ze względu na ładunek emocjonalny, a także to że Nymeria faktycznie zna przecież zapach Catelyn (nie wiem jaki wpływ na zapach ma przebywanie w wodzie – nie znam się, ale podejrzewam że Martin również się nie zna), wola wilkorzycy i dziewczynki sparowały się.
Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz – czy czasem starzy bogowie nie uczestniczą w przywracaniu zmarłych do życia, co przypisuje się rhollowi? Charakterystyczne jest tutaj jak Nymeria „mowi” do ciała Catelyn, co jest też elementem ww cytatu, aby wstała i poszła z nimi, tj z wataha. Jeżeli dobrze pamiętam, to Dondariona też przywracano w miejscu, w którym mogło się znajdować np drzewo starych bogów. Wpisywałoby się to zresztą w koncepcję, że nie ma różnych bogów, lecz jest jeden, względnie nie ma żadnego, bo wiele elementów wierzeń i wydarzeń na to wskazuje.
Ewentualnie powroty do życia mogą w ogóle nie mieć nic wspólnego z istnieniem (bądź nie) bogów, a być po prostu częścią specyfiki przyrody na Planetos. Nie sądzę, żeby jacyś bogowie ożywiali te rzesze zmarłych podążających za Innymi ani tym bardziej, żeby oni sami byli bogami.
Mam podobne przekonanie.
Coś jak w Avatarze – drzewa życia, połączone umysły i ożywianie zmarłych 😉 tylko Innych brak
Inni to trochę osobna kwestia, bo ożywione przez nich upiory nie mają żadnych wspomnień ani własnej woli. To w gruncie rzeczy tylko ożywiona materia, która wykonuje rozkazy swoich panów, ale bez własnej świadomości. Coś jak zaprogramowane roboty. Inni ewidentnie posługują się tu jakimś rodzajem magii, ale z siłą wyższą, o ile taka istnieje w Westeros, raczej nie ma to za wiele wspólnego. Podobnie jest zresztą z Robertem Strongiem, który też działa jak zaprogramowany robot i też prawdopodobnie nie ma własnej woli, a może i świadomości, tyle że jego w jakiś sposób „obudził” Qyburn i on wydaje mu polecenia.
Beric i Catelyn to trochę inna historia. Oni dosłownie zmartwychwstają i to w spektakularny sposób. Owszem, nie są w 100% tacy jak dawniej, ale to nadal ludzie, a nie zombie. Mają świadomość, swoją wolę, możliwość komunikowania się, odczuwają emocje. Ba, są nawet w stanie kierować całym Bractwem czyli sporą grupą ludzi. Trudno mi sobie wyobrazić jakieś inne wytłumaczenie na coś takiego niż działanie siły wyższej i osobiście bym obstawiał, że to raczej jeden byt i jedna siła, tyle że przez niektórych nazwana Rhlorrem, przez innych Starymi Bogami, a przez jeszcze innych Utopionym Bogiem. Raczej nie wierzę, że Martin pójdzie w stronę politeizmu i jakichś wojen bogów 😉 A za najbardziej prawdopodobne uważam pozostawienie przez niego tej kwestii niewyjaśnionej, tak żeby zostawić czytelnikom pole do domysłów i interpretacji 🙂
Tego nie wiemy. O ile pamiętam to Mały Paul coś tam bełkotał (za życia też nie był nazbyt elokwentny). A nawet jeżeli coś pokręciłem z Paulem, to na pewno Varamyr stwierdził z przerażeniem, że zombie obserwują go w sposób świadomy. Cóż, nie mamy POV-ów umarlaków ani nikt ich nie pytał o wspomnienia. Być może gdyby Catelyn przeleżała pół roku w ziemi to też byłaby tylko taką „ożywioną materią”?
Boże, ile w tym komentarzu jest błędów.
Zacznijmy od własnej woli i pamięci upiorów. Ta kwestia poruszona jest już w pierwszym tomie, gdy w czarnym zamku Othor szuka lorda dowódcy w jego komnatach i chce go zabić. Jest przesłanka, by sądzić, że upiór jednak zachowuje pamięć. Co do wolnej woli, to wydaje mi się, że jeszcze za mało wiemy. Fakt, upiory nie wydają się przypominać w tej kwestii ludzi. Czy jednak są kontrolowane przez innych, czy tylko „zaprogramowane” do autonomicznego działania? A może funkcjonują podobnie do zwierząt, które kierują się instynktem i reagują na „ciepło/życie” podobnie jak rekiny na krew? Być może są związane jakimś czarem, który wymusza posłuszeństwo, ale który może zostać zdjęty, a wtedy upiór odzyska kontrolę nad sobą. A może jednak mają wolną wolę, ale akurat tak chcą postępować? Koniec końców ludzie również gromadzą armie albo są do niej wcielani, ale nadal mają wolną wolę. Czasem są zmuszeni do walki lub innych działań, ale to nie znaczy, że nie mają wolnej woli. Nie jest jasno określone czy upiór ma wolną wolę, czy nie, chociaż oczywiście łatwo nam przyjąć, że jej nie ma.
Jednak w tym miejscu warto zwrócić uwagę na Berica i Caitlyn, a w zasadzie ich ożywione wersje? Czy one mają wolną wolę, czy są niewolnikami własnej śmierci i uczuciu, które jej towarzyszyło?
Kwestia Roberta Stronga jest o tyle ciężka, że w zasadzie nic o nim nie wiemy, bo ledwo się pojawił, a już książka się skończyła.
Oczywistą kwestią jest, że to w jakiś sposób przywrócony do życia Góra. Wiemy też, że jest silny oraz że nie może mówić. Całkiem możliwe, że on w ogólne nie ma głowy. To nie znaczy jednak, że nie ma świadomości oraz wolnej woli. Nie mówię oczywiście, że ja ma. Po prostu uważam, że ciężko wysnuwać takie rzeczy o kimś, o kim mamy z 2 linijki tekstu w książce.
Chyba nie do końca zrozumiałeś o co mi chodziło, ale ok. Może to mój błąd, że napisałem, że upiory nie mają wspomnień, ale to był skrót myślowy. Chodziło mi o takie wspomnienia, które są połączone z emocjami czy wolną wolą, bo to, że wiedzą dokąd mają iść, bo już tam kiedyś byli jak np. Mały Paul to dosyć oczywista sprawa. Ale one nadal działają jak zaprogramowane roboty, które są sterowane z zewnątrz. Mają „wgrany” cel czyli np. zabicie Jona, znają drogę, bo byli za życia w Czarnym Zamku, wiedzą też kogo atakować, bo znali Jona czy innych braci w czarnym zamku. Ale póki co wszystkie ich zachowania świadczą o tym, że nie mają żadnej woli. Robią to co kazali im Inni, najpewniej nie przez żadne ustne polecenie, a przez magię, która ich ożywiła. W tym sensie są tylko ożywioną materią, niewrażliwą na żadne bodźce (Jon czy Sam przecież próbują w jakikolwiek sposób „przemówić” im do rozsądku, odwołując się do ich dawnej tożsamości, ale bez skutku) czy na zadawane im rany. Możesz wbić im sztylet w brzuch i odciąć rękę, a i tak zaatakują drugą ręką. Serio porównujesz coś takiego do ludzi wcielanych do armii i zmuszanych do walki? Nieskalani też wykonują ślepo rozkazy, ale nikt nie ma wątpliwości, że to nadal ludzie, obdarzeni wolną wolą. Upiory wymyślone przez Martina to zupełnie inna historia. Nie chcesz dyskutować o Górze, bo za mało o nim wiemy, ok, spoko. Ale upiory Martin nam ukazuje od początku sagi i cechy, które próbujesz im przypisać, nie znajdują żadnego pokrycia w książkach. To są czyste spekulacje, nie poparte żadnym materiałem książkowym.
A ożywiony Beric wielokrotnie pokazywał, że ma świadomość i wolną wolę. Widzieliśmy to ostatnio przy omawianiu rozdziałów Aryi więc nawet nie ma sensu przywoływać przykładów, bo jest tego mnóstwo. Przecież to jest kompletnie inny przypadek niż upiory sterowane przez Innych.
Pytanie jednak na ile w tym odmienności przypadku Berica, a na ile faktu, że za każdym razem został natychmiast przywrócony. Catelyn, która była martwa przez trzy dni już znacznie różni się od Berica. Co więc z ożywionymi ludźmi, którzy byli martwi przez miesiąc, albo jeszcze dłuższy czas? Ba, często są już tylko szkieletami obleczonymi resztką gnijącego mięsa. Być może kluczem do zachowania świadomości (a wraz z nią wolnej woli) jest czas?
Odnoszę wrażenie, aczkolwiek dowodów nie mam, że Martin ma w głowie pewne opowiadanie Lovecrafta, którego tytuł mi z głowy wyleciał, gdzie właśnie bohater próbował ożywiać zmarłych, ale że mu nie wychodziło, w końcu posunął się do morderstwa, by ożywić „świeżego” zmarłego. Udało mu się, natomiast z treści opowiadania wynikało, że nawet ten krótki moment bycia martwym doprowadzał do degeneracji neuronów, która powodowała, że ożywiony był obłąkany i w rzeczywistości nie był człowiekiem.
Nie wiemy czy Catelyn aż tak mocno różni się od Berica, bo póki co pojawiła się tylko dwa razy i to na krótko. Na pewno jest dużo bardziej żądna zemsty i przez to bardziej bezwzględna niż Beric, ale też ich sytuacja w momencie śmierci była zupełnie inna. Catelyn umierała z poczuciem, że wymordowano praktycznie całą jej rodzinę. I już w tym momencie wpadła w jakiś rodzaj obłąkania, gdy mordowała Dzwoneczka. Myślę, że to mogło mieć decydujący wpływ na jej zachowanie po wskrzeszeniu, a nie fakt, że leżała martwa w wodzie trzy dni, a nie tylko np. trzy godziny. Choć oczywiście nie mamy żadnych trupów ożywionych przez czerwonych kapłanów po miesiącu więc pewności nie ma. Na pewno jednak zarówno Catelyn jak i Beric mają wolną wolę, można z nimi się komunikować i jakoś na nich wpływać, oni sami też wpływają na innych, zresztą obydwoje kierują Bractwem więc nie może być inaczej. I to ich różni od upiorów ożywionych przez Innych.
Kur…, za każdym razem gdy czytam ten fragment, jest mi żal Catelyn…
Myśli że całą jej rodzinę wymordowano, może poza Sansą, która jest w rękach Lannisterów.
Tymczasem tak naprawdę z jej dzieci nie żyje tylko Robb. Sansa za chwilę opuści Królewską Przystań, Arya żyje i fizycznie ma się nieźle, Bran jedzie na Hodorze ku swojemu przeznaczeniu, jedynie los Rickona jest nam chwilowo nieznany…
Niespecjalnie z tą wolną wolą u nich. Ożywia ich Bractwo i są z nim już związani. Ani Beric, ani Catelyn, nie tylko nie próbują powrócić do dawnego życia, ale nawet dowiedzieć się co słychać u ich rodzin i znajomych. Czy to aż tak bardzo różni się od ożywieńców służących Innym?
@singri
To prawda, mi też szkoda Catelyn, bo jej los jest szczególnie gorzki. Wszystkie dzieci poza Robbem żyją, ale ona o tym nie wie i już w jej POVach po otrzymaniu informacji o „śmierci” Brana i Rickona był opis, że ona była bliska pogrążenia się w rozpaczy, ale trzymała się jeszcze jako tako tylko dlatego, żeby być silna dla Robba. A potem widzi, jak jej syn ginie od ciosu w serce zadanego przez człowieka, który przysięgał mu lojalność… Nic dziwnego, że potem stała się kimś żyjącym tylko zemstą na Freyach, bo w sumie co innego jej pozostało?
@Robert Snow
Beric przed śmiercią przewodził Bractwu i też nie interesował się rodziną. Miał misję do wypełnienia i na tym się skupił. Po śmierci i wskrzeszeniu po prostu robił to samo. Kto wie, może po wygraniu wojny chciałby znów wrócić w rodzinne strony, ale póki co nie ma takiej możliwości. Catelyn nie ma dokąd wrócić. Winterfell jest spalone, Riverrun wpada w łapy Lannisterów. Z jej perspektywy cała rodzina została wymordowana albo jest w niewoli. Z Bractwem przynajmniej ma możliwość wymierzenia sprawiedliwości/zemsty na tych, którzy się do tego przyczynili. Ale i z Bericiem i z Catelyn można normalnie rozmawiać, jest z nimi kontakt, reagują na bodźce zewnętrzne. To nie są bezmyślne zombie jak upiory robiące automatycznie to, co Inni im nakazali.
Ja rozumiem misja, zemsta itd. ale bez przesady. Ludzie tak nie działają. Nie zainteresowałbyś się przez cały ten czas, co dzieje się z pozostawioną narzeczoną, którą rzekomo kochałeś? Mając kilkudziesięciu podkomendnych nie wysłałbyś nikogo, żeby dowiedział się co z twoimi bliskimi? Catelyn wbrew temu co mówisz ma jeszcze rodzinę. Ma brata, wuja i dwie córki. Nie interesuje jej ich los, tylko Bractwo? Rozumiem jeszcze Berica, związanego z tymi ludźmi, ale co ma do nich Catelyn?
Tych ożywionych przez Innych za słabo jeszcze znamy, żeby wyrokować kim są. Mamy tylko obraz bezmyślnych szkieletów z serialu. Przykład Zimnorękiego pokazuje jednak, że nie muszą to być poruszane czyjąś wolą roboty. Na pewno w jakiś sposób trzymani są w podległości przez Innych, o czym świadczą te niebieskie oczy, ale gdy się z niej zerwą to ich ożywienie niczym nie różni się od ożywienia Berica i Catelyn. Z Zimnorękim jest kontakt i ma wolną wolę (chociaż też w pewien sposób ograniczoną, bo jednak trzyma się Zamurza), choć bez wątpienia jest trupem i ożywili go Inni. Podsumowując, uważam, że ożywienie przebiega wszędzie tak samo i musi być jakimś procesem naturalnym dla tej planety. A to czy ożywiony zachowa swoją osobowość, czy stanie się bełkocącym debilem, zależy wyłącznie od czasu, jaki upłynął od śmierci. Zaś podległość trupów ożywionych przez Innych, to już zapewne zupełnie inna magia.
Nie wiemy tak na dobrą sprawę czy Beric w jakiś sposób nie próbował się dowiedzieć co dzieje się z jego narzeczoną. Może wysłał kogoś do Krain Burzy albo zasięgnąć języka co tam się dzieje. Tego w sumie nie wiemy. Ale wiadomo za to, że nawet po śmierci ma „ludzkie” uczucia. Pokazuje to choćby wtedy, gdy sprzeciwia się torturowaniu pojmanych bandytów. Owszem, nakazuje ich wieszać, by wymierzyć im sprawiedliwość, ale nie chce np. ich trzymać nagich w klatkach. Pomaga też miejscowej ludności, a przecież nie musiałby tego robić.
Catelyn ma rodzinę, ale Sansa jest w niewoli u Lannisterów, Arya zaginęła, Lysa ma na nią wywalone od początku, a Blackfish uciekł z Riverrun, które jest w rękach Lannisterów. Co Twoim zdaniem niby miałaby zrobić? Udać się do stolicy albo do Riverrun, żeby wpaść w łapy Lannisterów? Jechać na Północ do Winterfell i wpaść w ręce Boltonów albo Freyów? Nawet gdyby chciała jechać do Doliny to i tak wpadłaby w ręce Freyów albo księżycowych klanów. Sama podróż przez Dorzecze w tej chwili byłaby bardzo ryzykowna, bo roi się tam od Freyów i Lannisterów. Jedyne co może zrobić to ukrywać się z ludźmi Bractwa, którzy zresztą jej pomogli. Każdy racjonalny człowiek zrobiłby to samo na jej miejscu. A nie zapominajmy, że ona tuż przed śmiercią doznała szoku, który też miał wpływ na to, co się teraz dzieje w jej umyśle.
Mamy pewność, że Zimnoręki został ożywiony przez Innych? Przyznam, że tego nie pamiętam. Wiem, że działa na polecenie Bloodravena, który też dysponuje swego rodzaju magią.
„A to czy ożywiony zachowa swoją osobowość, czy stanie się bełkocącym debilem, zależy wyłącznie od czasu, jaki upłynął od śmierci.”
Skąd ta pewność? Nie mamy w książkach takiej informacji. A przykładowo Mały Paul, który zmienia się w bezmyślne zombie, atakuje Sama krótko po swojej śmierci.
To nie czas ma tu znaczenie, a to, kto wskrzesza i za pomocą jakiej magii.
Narzeczona Lorda Błyskawicy nie mieszkała w Końcu Burzy bo to była ciotka Ned Dayne’a, Allyria Dayne, młodsza siostra Artura, Ashary i nienazwanego Lorda Dayne’a ( pewnie też imię na A). Mieszkała w Starfall. Pewnie widział ją ten raz, gdy brał Neda pod swoją opiekę, ale więcej spotkań raczej nie byłoby możliwe bo panna była jeszcze za młoda na ślub – dlatego Eddric był jakby zastępstwem więzi z Dondarrionem za ciotkę, która jeszcze nie była w wieku małżeńskim.
“How long have you been Lord Beric’s squire?” she asked, to take his mind from his misery.
“He took me for his page when he espoused my aunt.” He coughed. “I was seven, but when I turned ten he raised me to squire. I won a prize once, riding at rings.”
“I never learned the lance, but I could beat you with a sword,” said Arya. “Have you killed anyone?”
That seemed to startle him. “I’m only twelve.”
@Bezimienny
Uważam, że to nie samo ożywienie czyni z ożywionych za Murem niewolników Innych. To musi być jakaś dodatkowa magia, której widoczną emanacją są te niebieskie oczy. W momencie gdy Sam podpalił Małego Paula jego oczy przestały być niebieskie, choć wciąż się poruszał. Oczy Zimnorękiego również nie są niebieskie, choć cała reszta jest trupia. Myślę, że Zimnoręki to właśnie ożywieniec, który zerwał się Innym spod kontroli. Być może za sprawą Bryndena lub Dzieci Lasu. Bo to, że ożywili go Inni jest przecież oczywiste. Kto niby miałby to zrobić za Murem?
@Robert Snow
Nie wiemy póki co czy samo ożywienie przez Innych wiąże z nimi upiory czy faktycznie potrzebna jest jeszcze dodatkowa magia, niemniej nie przesądzałbym na razie kwestii Zimnorękiego, bo nie tylko magia Innych działa za Murem. Są też zaklęcia ochronne, którymi obłożono Mur, przysięga złożona przed czardrzewami też ma funkcje ochronne. No i są Dzieci Lasu, których „drzewonet” też nie jest naturalny. Może to oni w jakiś sposób przywrócili Zimnorękiego do życia? Wszak działa na polecenie Bloodravena, który z nimi współpracuje.
Ba, pewnie, że nie wiemy. Właściwie niczego na razie nie wiemy w tej materii. Ale tak samo nie wiemy moich, jak i twoich spekulacji. 🙂
Nikt nigdy nie wspominał, że Dzieci Lasu potrafią ożywiać zmarłych, a trochę już o nich wiemy. Moim zdaniem nie potrafią, choć na pewno niegdyś posługiwały się potężną magią. Tyle że była to magia nastawiona raczej na siły przyrody. Moim zdaniem akurat tutaj wersja serialowa może być bliska prawdy. Zimnoręki ożywiony został przez Innych, ale spod ich mocy wyrwały go Dzieci Lasu.
W serialu z tego co pamiętam to Dzieci Lasu stworzyły Innych, a skoro Inni mają moc ożywiania zmarłych to w takim wypadku tym bardziej Dzieci Lasu powinny mieć taką moc. Ale wiadomo, to tylko serial, nie ma co tego brać za pewnik. Nawet jednak jeśli to Inni ożywili Zimnorękiego to mogło być też tak, że nie różnił się początkowo od pozostałych upiorów, a „ludzkie” cechy zyskał później np. wskutek działania Dzieci Lasu czy Bloodravena. No nic, Ty masz swoją opinię na temat możliwości wskrzeszania przez Innych i czerwonych kapłanów, ja mam swoją. Oby Martin nam wszystkim to kiedyś wyjaśnił.
Nie, nie. Nie chodzi mi o serialową wersję stworzenia Innych, tylko o to, co serialowy Zimnoręki (Benjen Stark) opowiadał o tym co mu się przydarzyło. Czyli że Inni go zabili i zrobili z niego upiora, a Dzieci Lasu „odwróciły” go, mówiąc językiem seriali kryminalnych. 🙂 To by potwierdzało, że bycie żywym trupem to jedno, a bycie niebieskookim niewolnikiem Innych to osobny proces. Ale fakt, teraz nie rozstrzygniemy tego sporu. Trzeba czekać.
Hmmm może czas ma znaczenie. Może faktycznie z czasem stają się zwykłymi umarlakami? Czy jak już stracą do reszty świadomość to pojawiają się niebieskie oczy? Kto wie, kto wie?
Niebieskie oczy to raczej rodzaj „pieczęci” Innych. Wiąże się zapewne ze sposobem w jaki Inni ożywiają zmarłych (lub użytym żywiołem). Ożywieńcy Rhllora nie mają niebieskich oczu, bo tu dokonuje się to za pomocą ognia. Ogień i Lód. 🙂
To jest jedna z moich ulubionych obserwacji o świecie Pieśni Lodu i Ognia. My tak naprawdę nie wiemy czy jacyś bogowie są czy ich nie ma, ludzie widzą zjawiska których nie rozumieją i przypisują je bóstwom/ magii ale tak naprawdę to może być taka sama sytuacja jak drzewo trafione piorunem bo rzucił nim w nie Zeus.
Planetos może o prostu być miejscem w stylu np. Warhammerra 40000 gdzie (z tego co rozumiem) magia to jest moc psioniczna wpływająca na rzeczywistość a bogowie to po prostu takie wielkie skupiska podobnej do siebie energii która przekroczyła jakiś punkt krytyczny nadający im autonomiczność. W sumie sam drzewonet jest zdaje się takim jakby bio-matriksem, gdzie wsadzone umysły po czasie łączą się w jedną masę określaną jako Starzy Bogowie. Ale nawet bez prawdziwych Bogów i de facto pełniących ich funkcję bogów jak najbardziej może to mieć sens.
Tak szczerze to w sumie stawia to Cytadelę w bardzo złym świetle. Dla czytelnika maesterowie materialiści są racjonalni, ale na poziomie świata przedstawionego już nie. Ignorowanie fatycznych zjawisk celem przypodobania się ideologii jest w skroś nienaukowe, a wygląda na to że maesterowie muszą wierzyć że magii nie ma bo gdyby istniała to byłaby dostępna tylko dla garstki wybranych „lepszych”, co przeczyłoby samym założeniom ich zakonu. Oczywiście byłoby to tylko pozorne bo sam fakt że niektórzy mają dostęp do jakiś umiejętności nie czyni ich z natury lepszymi, jak już to byłby rezultat stworzenia systemu społecznego gdzie potomkowie takich ludzi są na szczycie. Skądś w końcu musi się brać mowa a królewskiej krwi i fakt że wszystkie starożytne Wielkie Rody w sumie zawsze wyglądają tak samo i jeśli pamięć mnie nie myli (a to niestety może być prawda) to w ogóle są jakoś „lepsi fizycznie” np. wyżsi niż logicznie powinni by być (nawet nie licząc już bardzo wyraźnych przypadków jak Baratheonowie).
Ogólnie to powoduje strasznie interesujące rozkminy
Myślę podobnie. To esencja tego uniwersum. 🙂
To jest dokładnie to co piszesz: interpretacje w kontekście działania bogów, boga bądź tego że bogów w ogóle w PLiO nie ma. Ja generalnie wychodzę z założenia przy czytaniu PLiO, że jeśli bogowie nawet istnieją, to nigdy nie będzie na to bezdyskusyjnych dowodów. I taki jest chyba zamysł Martina. Co więcej: w mojej ocenie nigdy nie poznamy (i to nie dlatego, że nie napisze książek;)) prawdy o tym, dlaczego Dondarrion wrócił do życia i czy był za tym jakikolwiek głębszy sens czy boski plan. Zaś wątek z Catelyn – choć fascynujący – jest problematyczny o tyle, że Harwin w ogóle zakłada, że ożywienie lady Stark pocałunkiem jest możliwe. Nie bardzo rozumiem to założenie – nie wiemy o nikim oprócz Dondarriona, kogo by Thoros przywrócił do życia. Co ciekawe Thoros również zakłada, że mógłby ożywić Catelyn, nie robi tego jednak dla żadnego ze swych licznych poległych towarzyszy, a że było ich sporo, ostatnio wskazywałem w tekście o Bractwie. Oczywiście możemy próbować to tłumaczyć na gruncie feudalnym – wielkiego lorda to trzeba próbować ożywiać, prostaczka już nie, ale akurat Bractwo w tym zakresie jest dość postępowe, zaś Thoros wywodzi się w ogóle z innej kultury i chyba ma mniej ugruntowane feudalne przekonania.
Moim zdaniem tę ostatnią kwestię da się dość łatwo wytłumaczyć. Harwin był człowiekiem Starków więc jak zobaczył ciało Catelyn i wiedział, że Thoros ożywił Berica to naturalnym było, że w tym momencie zaczął błagać kapłana o przekazanie jej pocałunku życia. Nawet jeśli szansa powodzenia była bardzo mała to i tak chciał mieć pewność, że jako lojalny człowiek Starków zrobił co mógł. A nuż się uda i Catelyn wróci do życia (no i się udało ;)). Thoros odmówił, ale bardziej ze względów pragmatycznych, a nie jakiejś niechęci wobec Catelyn. W robocie wyręczył go Beric, który był już potwornie zmęczony zbyt licznymi powrotami do życia więc nie miał nic do stracenia. Pewnie wiedział, że ten pocałunek życia będzie go kosztował utratę jego własnego żywota albo przynajmniej się z tym liczył. A Catelyn była dobrym wyborem na kogoś, komu można przekazać schedę. Żona Neda – człowieka, który powierzył Bericowi misję wymierzenia sprawiedliwości Górze i Lannisterom. Matka Robba, który walczył w Dorzeczu z Lannisterami, tak jak i Bractwo. Do tego jeszcze córka niedawnego lorda Riverrun i siostra obecnego. Znała Dorzecze i miała szacunek tutejszych rodów, ale i zapewne też miejscowych prostaczków, których sympatii i wsparcia Bractwo potrzebowało, żeby prowadzić partyzancką walkę. A że akurat ciało Catelyn znalazło się w pobliżu… nic dziwnego, że Beric chciał przynajmniej spróbować przywrócić ją do życia.
W dodatku Beric przysiągł na swój rycerski honor, że sprawi, iż Arya wróci do matki, a ożywienie Catelyn było jedynym sposobem, by Dondarrion mógł dotrzymać słowa.
Postępowanie Harwina rozumiem jak najbardziej, natomiast nadal nie rozumiem Thorosa: wierzy, że to nie on przywołuje Berica tylko Pan Światła, dlatego że ma on wobec Lorda Błyskawicy swoje plany. Tymczasem odmowa ożywienia Catelyn świadczy, że Thoros, być może mocą Pana Światła, może ożywiać różne osoby, wedle własnego uznania. Tylko dlaczego akurat Catelyn, a nie szereg innych poległych w walce?
Przy okazji: z rozdziałów Aryi wiemy, że np Cytryn oszukiwał sam siebie wierząc, że Thoros uzdrawia, nie ożywia Berica. I wiemy, że jest o tym przekonany jeszcze po szóstej śmierci Dondarriona. Tymczasem Harwin widząc trupa Catelyn, prosi Thorosa by go ożywił. Widać syn koniuszego jest bardziej spostrzegawczy lub mniej się od Cytryna oszukuje.
Jak dla mnie przypadek Berica i Catelyn to po prostu stoją w opozycji to przywróconego do życia Gandalfa. Oczywiście Gandalf był Majarem, istotą anielską a nie człowiekiem więc śmierć by na niego tak nie wpłynęło. Jak już to bardziej spojrzeć na Berena, jedyny człowiek który został ożywiony i w sumie nie był oszalały, zważywszy że potem normalnie miał Diora z Lúthien i poprowadził Elfy Zielone do walki z krasnoludami. No i słyszałem że Beric stał się ognistym upiorem.
Tak, Gandalf inaczej niż Beric czy Catelyn wrócił „do życia” udoskonalony, że tak to ujmę 😉 Słuszna obserwacja. Choć tutaj Tolkien dość wyraźnie dał do zrozumienia, że stało się to za sprawą bogów, którzy zresztą Gandalfa wysłali do Śródziemia.
U Martina dalej jest niejasne, jakie siły tak naprawdę odpowiadają ze te dwa ożywienia.
Tylko dodam, że w liście 156 (a właściwie szkicu listu) Tolkien stwierdza, że przywrócenie Gandalfa do życia było działaniem samego Ilúvatara:
Co do końcowego fragmentu, to Tolkien nawiązuje tu do tego, że w tekście „Władcy” jest mowa o tym, że Gandalf znalazł się „poza myślą i czasem” (“out of thought and time”), czego wersja z utratą świadomości i rachuby czasu tak wyraźnie nie oddaje, bo czym innym jest stracić orientację w czasie, a czym innym trafić tam, gdzie czasu nie ma…
„Postępowanie Harwina rozumiem jak najbardziej, natomiast nadal nie rozumiem Thorosa: wierzy, że to nie on przywołuje Berica tylko Pan Światła, dlatego że ma on wobec Lorda Błyskawicy swoje plany. Tymczasem odmowa ożywienia Catelyn świadczy, że Thoros, być może mocą Pana Światła, może ożywiać różne osoby, wedle własnego uznania. Tylko dlaczego akurat Catelyn, a nie szereg innych poległych w walce?”
Teraz Thoros wierzy, ale pierwsze ożywienie Berica nastąpiło dosyć przypadkowo. Po prostu chciał odprawić zwykły rytuał, jaki czerwoni kapłani odprawiają wobec zmarłych. A tu nagle zaskoczenie i Beric wrócił do życia 😉 A potem już pewnie doszła wiara, że Beric ma misję od Rhlorra, zwłaszcza że kolejne ożywienia też się udawały. A czemu Thoros nie próbował tego z innymi? Dobre pytanie. Może nie chciał „nadużywać” mocy czy dobrej woli Pana Światła? Może wierzył, że taki „wybraniec” może być tylko jeden? A może jednak próbował, ale po prostu się nie udało?
Z Catelyn też wyszło dosyć niespodziewanie, przynajmniej dla wszystkich oprócz Berica. Ciekawe czy on sam spodziewał się, że uda mu się ożywić Catelyn za cenę własnego życia czy po prostu spróbował tego na zasadzie „a nuż się uda”.
Tzn oczywiście, że pierwsze wskrzeszenie wyszło przypadkowo i potem dodał do niego całą metafizykę:) Ale idąc tym metaficznym tropem, wciąż zachowanie Thorosa mnie dziwi. Ale masz rację, że nie mamy informacji, czy nie próbował też z innymi, chociaż moim zdaniem nie, bo inaczej znów nie byłoby rozmowy z Harwinem – powiedziałby mu, że przecież próbował i nigdy to się nie udawało, nie licząc Berica.
Moim zdaniem Dondarrion przewidział, że to się tak dla niego skończy. Mówi Thorosowi, że tych wskrzeszeń było zbyt wiele i widać też jak jest po prostu – nomen omen – „wypalony” tą swoją dziwną egzystencją.
Jeśli polalunek Rholla czy jak go zwą jest rutyna kapłana przy każdej śmierci to musiał robić to częściej. Widocznie nieskutecznie
Słuszna uwaga.
Mam takie pytanie, może głupie, ale nie pamiętam czy to już kiedyś omawialiśmy:
Gdzie są kości Neda?
Pamiętamy, jak milczące siostry przywiozły je do Riverrun. Catelyn wtedy poprosiła, by przewiozły je do Winterfell. To było jeszcze przed zdradą Theona i Północ pozostawała stosunkowo bezpiecznym miejscem. Ale kości Neda nie dotarły do Winterfell…
Czy są jakieś wzmianki, pozwalające przypuszczać co spotkało ten orszak?
Słyszałam teorię, że są u Howlanda Reeda.
Orszak raczej nie przekroczył Przesmyku, który możliwe że wcześniej zdążyli już zająć Żelaźni Ludzie. Zresztą lady Dustin próbuje przechwycić kości Neda, by rzucić je psom.
Skoro tak, to gdzie według ciebie są te kości ?
Nie mam pojęcia. Być może faktycznie ma je Reed – byłoby to fajne rozwiązanie fabularne i całkiem logiczne. Bo tu – podkreślam – sądzę że nie przekroczyły Przesmyku, natomiast mogły się na nim znaleźć.
Hallis Mollen wraz z Quentem, Jacksem, Shadden i całą resztę musi być u Reeda – nie mogl wyjść z Przesmyku, bo wiedziałaby o tym Barbara Dustin, nie mógł raczej przejść przez Przesmyk niezauważenie, nie zwracając uwagi Reeda, a gdyby jeszcze bawił w Dorzeczu to cokolwiek usłyszelibyśmy o nich, podobnie gdyby wygrał się do Doliny by znaleźć statek (co teoretycznie mógł zrobić, ufny w swe siły, gdy posiadł wiedzę o zajęciu części Północy przez Żelaznych) wiedziałby o tym Littlefinger i Martin zostawiłby nam na pewno jakąkolwiek wskazówkę – a tego nie zrobił. Więc na 99% Hal Mollen jest z kośćmi Neda u Reeda. Swoją drogą czy Hallis nie jest czasem jedynym żywym i znanym z imienia bliskim człowiekiem Starków (nie licząc Theona)?
W poniedziałek (24.11.2025 r.) nie będzie odcinka „Czytamy NM”. Niestety nie jestem w stanie go przygotować z powodu obowiązków, w tym takich, które pojawiły się niespodziewanie. Na szczęście Dżądżen będzie miał na ten dzień pierwszy odcinek nowego cyklu o PLiO, za co bardzo mu dziękuję. Wszystkich czytelników „Czytamy NM” przepraszam za opóźnienie – i zachęcam do lektury tekstu Dżądżena, natomiast na „Czytamy NM” zapraszam w kolejny poniedziałek, czyli już w grudniu.